Angelsen Trine - Córka morza 08 - W płomieniach.doc

(547 KB) Pobierz
Rozdział 1

TRINE ANGELSEN

 

W PŁOMIENIACH

 

SAGA CÓRKA MORZA VIII

 

Rozdział 1

 

              Elizabeth poczuła, że język przywarł jej do podniebienia. Musiała odkaszlnąć, zanim mogła się znów odezwać.

              - Nikoline – starała się mówić stanowczo, jednak sama słyszała, że głos jej drży. – I czego tak stoisz? Na pewno masz lepsze rzeczy do roboty. Spakowałaś się już?

              - Chciałam najpierw… - zaczęła dziewczyna, lecz Elizabeth jej przerwała.

              - Nie, posłuchaj mnie i rób, co mówię. – Popchnęła lekko Nikoline, chcąc się jej pozbyć jak najszybciej, ale Kristian chwycił ją za ramię.

              - Chcę usłyszeć, co ona ma do powiedzenia.

              Elizabeth czuła, jak serce wali jej w piersi. Nie miała wyjścia, musiała pozwolić służącej opowiedzieć o wszystkim. Wytarła spocone dłonie o spódnice.

              - No już dobrze. proszę, Nikoline, mów. – Spuściła wzrok. Nie miała odwagi spojrzeć w oczy Helene.

              - Przechodziłam tędy przypadkiem – zaczęła opowiadać dziewczyna. – Drzwi były otwarte i usłyszałam, jak Helene rozmawia z Elizabeth.

              - Czemu się zatrzymałaś? – zapytał Kristian. – Nie wiesz, że nie powinno się podsłuchiwać pod drzwiami?

              Elizabeth ukryła dłonie w fałdach spódnicy, czując, jak paznokcie boleśnie wbijają się jej w skórę.

              - Oczywiście, nie powinno się – zgodziła się Nikoline. – Ale to, co usłyszałam, tak mnie zaskoczyło, że stanęłam jak wryta. Poza tym pomyślałam, że chętnie poznasz treść tej rozmowy.

              Gospodarz Dalsrud wbij spojrzenie w służącą.

              - To może wreszcie, powiesz, co takiego usłyszałaś? Nie mogę tu stać do rana.

              - One mówiły, że twój ojciec… Leonard, którego zawsze tak szanowałam… że on był… złym człowiekiem.

              Kristian przeniósł wzrok na Helene. Ta nieśmiało podniosła oczy. Elizabeth chciała powiedzieć coś na jej obronę, ale nie potrafiła znaleźć właściwych słów.

              - Wymyślały najgorsze kłamstwa, jakie sobie można wyobrazić – ciągnęła Nikoline. – Nie mam nawet odwagi tego powtarzać. Mówiły, że twój ojciec wiele kobiet wziął siłą, a nawet robił to ze zwierzętami!

              Nagle pobladły Kristian spojrzał na żonę.

              - Kłamstwo! – syknęła Elizabeth i wymierzyła Nikoline policzek. Uderzenie nie było zbyt mocne, ale odniosło ten skutek, że dziewczyna cofnęła się o krok z ręką uniesioną ku twarzy. Zaskoczona wpatrywała się w gospodynie, jakby nie docierało do niej, co się stało.

              - Że też masz czelność – warknęła Elizabeth, nie pojmując, jak znajduje słowa. – Że też masz odwagę tak zmyślać przed moim mężem!

              - To prawa, wiesz o tym tak samo dobrze jak ja – próbowała się bronić służąca. – Słyszałam wszystko!

              - Milcz i idź do swojego pokoju! I nie wychodź do jutra rana – rozkazała Elizabeth, drżącą dłonią wskazując drzwi.

              Oczy Nikoline błysnęły.

              - Jeszcze się policzymy! – mruknęła, po czym odwróciła się na pięcie i wymaszerowała z pokoju.

              Helene odchrząknęła. Na jej policzki wystąpiły czerwone plamy, ale gdy zwróciła oczy na Kristiana, jej spojrzenie było spokojne.

              - Elizabeth mówi prawdę.

              - Przecz! – rzucił mężczyzna drżącym głosem.

              - Rób, co ci każe, Helene – odezwała się Elizabeth łagodnie.

              Przyjaciółka oddaliła się niechętnie.

              - Nikoline rzuca poważne oskarżenia – stwierdził Kristian, gdy zostali sami.

              Elizabeth zrobiła głęboki wdech, zmuszając się, by spojrzeć mężowi w oczy,

              - Jej złośliwość nie przestaje mnie zaskakiwać – odrzekła szczerze, ale w tej samej chwili poczuła ukłucie wyrzutów sumienia. Postanowiła je zignorować. Dziewczyna powiedziała prawdę, jednak lepiej zrobiłaby, gdyby milczała.

              Kristian nie odpowiedział, tylko przyglądał się jej zmrużonymi oczyma. Widziała, jak zaciska szczęki. Ogarnął ją lek. Czyżby uwierzył służącej? Gdy się wreszcie odezwała, jej głos był cichy i błagalny:

              - Chodźmy do łóżka. Już ciemna noc, a juto musimy wstać bardzo wcześnie. – Położyła dłoń na ramieniu męża i poczuła, jak bardzo jest spięty.

              - Idę na dół – burknął i opuścił pokój.

              Elizabeth stała jeszcze chwilę, nasłuchując, aż dobiegł ją odgłos zamykanych drzwi od kantoru.

              Ciężkim krokiem ruszyła do sypialni. W pomieszczeniu było zimno, ale nie miała sił, by napalić w piecu. Położyła się na skraju łóżka z kolanami podciągniętymi pod brodę. Gdyby tyko mogła wiedzieć, o czym w tej chwili myśli Kristian! Wszystko wskazywało na to, że uwierzył w słowa Nikloine.

              Co tu robić? Objęła łydki ramionami i ukryła twarz w kocach. Niezależnie od tego, co sądzi Kristian, ona musi obstawać przy swoim. Poza tym niewiele może zrobić. Pozostaje jej tylko czekać na powrót męża.

              Czas jej się dłużył, wstała więc z łóżka i wyciągnęła ze schowka książek i magazynów. Niektóre były napisane po duńsku, ale zrozumienie ich treści nie sprawiało jej większych kłopotów. Przeglądała Wskazówki i porady dla duńskich gospodyń domowych. Na pierwszej stronie ktoś napisał piórem: Ta ksiązka należy do Rebeki. Od Leonarda, 1868.

              Rebeka? To pewnie matka Kristiana. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że chyba nigdy wcześniej nie słyszała tego imienia. Otworzyła książkę na przypadkowej stronie i zaczęła czytać:

              Musisz wiedzieć i nigdy Ne zapominać, że zajmować powinnaś zawsze drugie miejsce w domu. Pierwsze należy do twego małżonka.

              Zdumiona przesuwała wzrokiem po tekście.

              A także wiedzieć musisz, że twój mąż, pan i władca, ważniejszy jest niż twoje własne życie.

              Potrząsnęła głową z rezygnacją.

              A także wiedzieć musisz, że nie wolno ci podejmować żadnych ważnych decyzji, jeśli wcześniej nie poradzisz się swojego męża. Nigdy niczego przed małżonkiem nie ukrywaj! Ma on prawo wiedzieć o wszystkim…

              Zamknęła książkę i pozwoliła jej upaść na podłogę. Co za wspaniały prezent, pomyślała, i prychnęła cicho. Czyżby matka Kristiana stosowała się do tych rad? Nie, ta młoda piękna kobieta z obrazu na pewno nie dała się stłamsić żadnemu mężczyźnie.

              Elizabeth zaczęła niespokojnie przewracać się na łóżku. Co się stanie, jeśli Kristian uwierzy Nikoline? Czy zażąda rozwodu i odprawi ją i dzieci tylko dlatego, że oczernia jego ojca? Sama myśl była nie do zniesienia. Muszę twardo obstawać przy tym, co powiedziałam, zdecydowała. Niezależnie od tego, co się wydarzy.

              W końcu chyba się zdrzemnęła, nagle bowiem poczuła obok siebie silne, ciepłe ciało Krisiana i usłyszała jego głęboki głos:

              - Przepraszam, Elizabeth. Nie powinienem tak się unosić. Odwróciła się do niego i szybko musnęła wargami jego usta.

              - Wybaczam ci – wyszeptała i zadrżała, gdy mąż wsunął dłoń pod jej nocną koszulę i pogładził ją po plecach.

              - Dziś jesteś moja – wymamrotał ochryple i przycisnął ją do siebie. – Moja i tylko moja. – Podwinął koszule jeszcze bardziej.

              - Poczekaj, zdejmę ją – szepnęła i szybko się rozebrała.

              Rzucił się na nią natychmiast. Był duży, ciepły i twardy. Jego członek napierał na jej udo, Elizabeth poczuła, że robi się wilgotna.

              - Boże, jak ja cię pragnę. – Kristian wcisnął kolano pomiędzy jej uda, próbując je rozsunąć.

              Elizabeth poruszała się niespokojnie.

              - Poczekaj – powiedziała, przyciskając pięści do jego piersi.

              - O nie, tej nocy nie mam zamiaru czekać. – Jedną ręką chwycił obie jej dłonie i przytrzymał za jej głowę. Wolną dłoń na jej piersi i objął sutek ustami.

              Elizabeth pisnęła. Czuła, że opuściły ją wszystkie siły, teraz była w mocy Kristiana. To, że unieruchomił ją i trzymał tak mocno, podniecało ją do granic szaleństwa.

              - Chodź – szepnęła. – Wejdź we mnie.

              Kristian zaśmiał się cicho, gładząc palcami jej wilgotne łono. Wiedział, że gdzieś głęboko w niej zaczynała szaleć burza,

              - Jeszcze – błagała, gdy znieruchomiał.

              - To ja tu decyduję – wymamrotał i złożył na jej ustach długi pocałunek.

              Poczuła jednocześnie, że się w nią wsuwa, wypełnia ją, drażni ją, sprawiając niewypowiedzianą rozkosz. Pocałunkami próbował stłumić jej przepełnione namiętnością okrzyki. Wchodził w nią i wycofywał się, zatrzymywał się, czekał, aż wreszcie jęknął i całym ciałem mocno do niej przywarł.

              Jakiś czas później Elizabeth zwinęła się w kłębek i przytuliła policzek do silnego ramienia męża. Słyszała jego cichy, spokojny oddech. Ostatnią jej myśla przed zaśnięciem było to, że wiatr przybrał na sile.

 

              Szpetnymi słowy Andreas przeklinał samego siebie za to, że nie zabrał latarni. Nawet największy głupiec wiedział, co to znaczy wypływać o tej porze roku i do tego w ciemną noc. Północny wiatr rzucał łódką jak łupiną, sprowadzając ją w końcu z kursu. Andreasowi przyszło do głowy, że właśnie to są jego ostatnie chwile na tym świecie: umrze na morzu. Może jego śmierć została przesądzona już w momencie narodzin, może koniec w odmętach był mu pisany? Ostatnim razem udało mu się śmieć oszukać, lecz teraz chyba się jej już nie wywinie.

              Nie chciał stracić wioseł, więc położył je na dnie łódki. Zgrabiałymi palcami uczepił się burty i pochylił głowę, czując, jak kolejne podmuchy smagają go po plecach. Rozbryzgujące się fale moczyły już i tak przemokłe ubranie. Wiatr wył, pędząc po niebie czarne, złowieszcze chmury.

              Nie wiedział, ile czasu spędził na morzu, czy było to tylko kilka godzin. Czy może cała doba. Gdy jednak spróbował puścić się burty, stwierdził, że rękawice przymarzły do łodzi. Oderwał je, z trudem poruszając zmarzniętymi palcami. Miał wrażenie, że krew przestała w nich krążyć. Ale gdyby tak się stało, dawno już zamarzł. Z drugiej strony wydawało mu się, że niewiele już do tego brakuje.

              Ostrożnie wsunął wiosła w dulki i poruszał nimi na próbę. Było ciemno, nie miał pojęcia, która może być godzina. Próbował pocieszać się myślą, że udało mu się dożyć do tej chwili, ale jednocześnie zdawał sobie sprawę, że może znajdować się na samym środku Vestfjprden. Jeśli okazałoby się to prawdą, miałby przed sobą powolną, bolesną śmierć z głodu i pragnienia. Przymknął oczy, próbując oddalić od siebie ponure myśli. Nie takie rzeczy już się przeżyło, poradzę sobie, chociaż z trudem utrzymuje wiosła. Patrzył, jak pióra muskają powierzchnię wody. Nie miał siły, by zanurzyć je głębiej.

              - Wiosłuj! – krzyknął. – Wiosłuj, inaczej zamarzniesz na śmierć!

              Napiął wszystkie mięśnie, lecz po krótkiej chwili musiał zrezygnować. Znów wciągnął wiosła do łodzi i próbował niezdarnie ułożyć je na dnie. Miał wrażenie, że jego ramiona są zbyt grube i sztywne, zupełnie jakby należały do kogoś innego. Zdjął rękawice, wsunął dłoń pod ubranie i przycisnął do brzucha. Mięśnie skurczyły się z zimna, ale czucie w palcach powoli zaczęło wracać. Nagle coś sobie przypomniał: ktoś mówił mu kiedyś, by nigdy nie wkładać zamarzniętych palców w śnieg ani pod zimną wodę. Zgrabiałych członków nie należało także rozcierać, już lepiej rozgrzać je ogniem lub ciepłem własnego ciała. Skąd właściwie to wiedział? Może od kobiety o imieniu Elizabeth? Gdzie ona się podziewała? Przymknął oczy i pomyślał o swoim śnie. Kobieta miała długie, jasne, miękkie jak jedwab włosy, była szczupła i smakowała jak leśne maliny…

              - Elizabeth – wyszeptał – Elizabeth, gdzie jesteś?

              Wsunął z powrotem dłoń w rękawice i rozejrzał się dookoła. Na wschodzie zaczęło już dnieć. Wszędzie widać tylko mrze, pomyślał z rozpaczą, czując, jak ogarnia go lęk. Zerknął jeszcze szybko przez ramię i zesztywniał. Przez chwilę wydawało mu się, że to omamy. Przytrzymał się burty i zmarszczył czoło. Czyżby widział tam dom?

              - Dobry Boże, nie pozwól, bym znów skończył na Wyspie Topielca – szepnął, wytężając wzrok.

              Dom oznaczał stały ląd. A jeśli mieszkali w nim ludzie, był ocalony. Ale… czyżby dostrzegał nie jeden a kilka domów? Poczuł, jak rośnie w nim nadzieja, serce zabiło mu szybciej. To naprawdę b y ł y domy! Chwycił za wiosła, zacisnął zęby i z trudem zanurzył pióra głęboko w wodzie. Po kilku powolnych, bolesnych ruchach poczuł wreszcie, ze dno szoruje o kamienie. Drżąc na całym ciele, odetchnął i ponownie obejrzał się przez ramię. Tak, tu na pewno mieszkali ludzie, nie dobił do Wyspy Topielca.

              Niepewnymi dłońmi zacumował łódź i ruszył przed siebie. Skierował kroki do szarego, nieco zniszczonego przez pogodę małego domu z dachem pokrytym torfem. W okienku paliło się światło. A więc ktoś tam był.

              Zapukał do drzwi i wszedł do środka, nie czekając na odpowiedź. Osunął się na podłogę z plecami opartymi o ścianę.

              - Dzięki Bogu – szepnął i zdjął czapkę i rękawiczki.

              Poczuł ciepłą, miękką dłoń na policzku i usłyszał głos:

              - Biedaku, jesteś zmarznięty na kość! Skąd przybywasz?

              Powoli uniósł powieki, napotykając zatroskane oczy i szczupłą twarz. Musi mieć czterdzieści kilka lat, pomyślał. Jej twarz była naznaczoną ciężką pracą i długoletnim wysiłkiem, stwierdził, czując nagle wzruszenie.

              - Mam na imię Andreas. Zawierucha spotkała mnie na morzu – wysypiał i zorientował się, jak bardzo jest spragniony.

              - Przypłynąłeś łodzią? – spytała kobieta.

              - Tak. – Przymknął oczy w nadziei, że nie będzie musiał opowiadać na więcej pytań. – Mógłby, dostać coś do picia?

              - Oczywiście! Lina, przynieś gorącego mleka! – poleciła kobieta.

              Już po chwili trzymał w dłoniach ciepły kubek.

Krowie mleko, stwierdził, i wypił duszkiem.

              - Dziękuję – szepnął.

              - Chodź, położysz się przy palenisku. – Kobieta pomogła mu podnieść się z podłogi.

              Dopiero teraz zauważył, że w chałupie roiło się od dzieci. Nieproszone przez nikogo, przygotowały przed paleniskiem posłanie z siana, skór i wełnianych koców.

              - Za wszystko zapłacę – wymamrotał, czując bolesne pulsowanie w palcach dłoni i stóp.

              - Nie myśl o tym teraz – odrzekła kobieta. Zdjęła mu buty i mokry płaszcz i okryła go kocem, jakby był małym dzieckiem.

              Uśmiechnął się blado i pomyślał, że oto opiekuje się nim anioł zesłany na ziemię przez samego Stwórcę.

              - Gdzie jestem? – zapytał.

              - W Kabelvaag – odparła kobieta. – Byłeś ty już kiedyś?

              - Nie. – Potrząsnął głową. Faktycznie ta nazwa nic mu nie mówiła. Później, gdy trochę się prześpi, odpocznie i rozgrzeje, opowie tym dobrym ludziom całą swoją historię. Może znali Elizabeth?

              Jego oczy napotkały nagle spojrzenie osoby siedzącej w drugim końcu izby. Była to młoda dziewczyna, siedemnasto – lub osiemnastolatka, jak uznał. Słodka, pomyślał natychmiast. Jej spojrzenie i uśmiech nie pozostawiały wątpliwości. Ona także uważała go za atrakcyjnego.

              Przymknął powieki i zapadł w sen bez marzeń i lęków.

 

Rozdział 2

 

              Elizabeth drgnęła gwałtownie i obudziła się. przez chwilę leżała, nasłuchując. Na zewnątrz panowała absolutna cisza. Burza musiała się już skończyć. Czyżby to zawierucha była przyczyną jej niepokoju?

              - Nikoline – szepnęła i przypomniała sobie wydarzenia poprzedniego wieczora.

              Odrzuciła kołdrę i spuściła nogi na zimna podłogę. Kristian wymamrotał coś przez sen, odwrócił się na drugi bok i zachrapał. Być może ich wczorajsze zbliżenie było dla niego równoznaczne z wybaczeniem, pewnie już o wszystkim zapomniał. W przypadku Elizabeth nie było to jednak takie łatwe. Okłamała go i sumienie nie dawało jej spokoju. Jednocześnie wiedziała, że nie miała innego wyboru.

              Ubrała się szybko i wymknęła na palcach do kuchni. Wprawnymi dłońmi rozpaliła ogień w piecu i nastawiła wodę na kawę, od której była już właściwie uzależniona.

              Właśnie rozlewała ciemny płyn do kubków, gdy do kuchni weszła Helene.

              -A więc to ty wstałaś dziś pierwsza – wymamrotała służąca, przyjmując podany kubek.

              Elizabeth upiła nieco kawy i usiadła przy stole.

              - Nie mogłam spać. Czy to możliwe, żeby człowieka obudziła cisza? – spytała ni to przyjaciółkę ni to siebie.

              Helene nie odpowiedziała, posłała jej tylko zaskoczone spojrzenie.

              - Jak poszło wczoraj z Nikoline, gdy już zostałyście same? – spytała Elizabeth.

              Służąca ostrożnie wysunęła krzesło, nie chcąc nikogo obudzić.

              - coś ją opętało – wyszeptała, siadając. – Złorzeczyła i wrzeszczała, że dobrze wie, o czym mówiłyśmy. Ale ja obstawałam przy swoim i twierdziłam, że nic takiego nie mogła usłyszeć. Szybko wczoraj zareagowałaś – dodała w zamyśleniu.

              Elizabeth wstała od stołu i powiesiła nad paleniskiem garnek z wodą na kasze.

              - Musiałam coś powiedzieć – stwierdziła niechętnie.

              - Masz wyrzuty sumienia? – spytała Helene. Podniosła się z krzesła i zaczęła nakrywać stół.

              Elizabeth zwlekała chwilę z odpowiedzią.

              - Tak, w pewnym sensie. Ale zrobiłam, co musiałam.

              Przyjaciółka chwyciła ją za ramie.

              - Nigdy nie wycofuj się z tego, co raz powiedziałaś – szepnęła, patrząc jej w oczy. – Nigdy!

 

              Nikoline była podejrzanie spokojna, gdy pojawiła się już w kuchni. Twarz miała kamienną, a głos zupełnie bez wyrazu. Na pytania odpowiadała pojedynczymi sylabami. Elizabeth wolałaby, żeby dziewczyna pokrzykiwała i trzaskała garnkami, wiedziałaby wtedy przynajmniej, czego może się po niej spodziewa. Poczuła ulgę, gdy na dół zeszli pozostali domownicy i można było siadać do stołu.

              - Gdy skończysz śniadania, zawiozę cię z Olem na łódź – odezwał się Kristian, który dotąd jadł w ciszy.

              Nikoline skinęła głową i przez kilka sekund patrzyła mu w oczy. Jej spojrzenie wydaje się puste, stwierdziła Elizabeth. Zadrżała i zerknęła na męża. On chyba wyczuł jej niepokój, bowiem podniósł wzrok i posłał jej przelotny, uspokajający uśmiech. Od razu zrobiło jej się lepiej.

 

              Po wyjeździe Kristiana i służących zapanowała przyjemna cisza, zupełnie jakby cały dom wstrzymywał oddech i dopiero teraz mógł się trochę odprężyć. Elizabeth pomogła Gurine posprzątać kuchnię, a w tym czasie Amanda i Helene oporządziły zwierzęta w oborze.

              - Coś takiego – zdziwiła się Elizabeth, zaglądając nieco później do kuchennej szafki. – Nie został nam już żaden kaganek. Pójdę do spiżarni i przyniosę kilka.

              Chwyciła świecę, zarzuciła szal na ramiona i wyszła na podwórze. Gdy przekroczyła róg spiżarni, odstawiła świecę na beczkę. Kaganki stały na półce dość wysoko pod sufitem, musiała więc stanąć na palcach, by ich dosięgnąć. Wyciągnęła rękę, gdy nagle na podłogę za jej plecami padł długi cień.

              Wzdrygnęła się i odwróciła. Słyszała kiedyś, że Zły potrafi przyoblec się w ludzkie ciało, dlatego przez krótką chwilę wydawało się jej, że stoi przed nią sam diabeł. Mężczyzna w progu był bardzo wysoki i szeroki w barach, miał czarne, faliste włosy opadające na ramiona. Przede wszystkim jednak zwróciła uwagę na jego przedziwny uśmiech i przenikliwie parzące niebieskie oczy. Zdawały się ją przewiercać na wylot, lecz gdy zatrzymały się na chwilę na jej piersiach, Elizabeth poczuła, jak jej poirytowane zastępuje lęk.

              - Kim jesteś? – spytała i wzięła się pod boki.

              Nieznajomy uśmiechnął się jeszcze szerzej, obnażając zdrowe, białe zęby. Skłonił się głęboko.

              - Mówią na mnie Nils Wędrowiec.

              Elizabeth powtórzyła przydomek, uważnie przyglądając się przybyszowi. Nie wydawał się groźny, sprawiał wrażenie spokojnego i pewnego siebie.

              - Wędruję po okolicy i pracuję w zamian za trochę jedzenia i miejsce do spania. Może w Dalsrud przydadzą się moje usługi?

              Po raz kolejny omiótł ją spojrzeniem, Elizabeth zrozumiała zaś, że jego oferta jest co najmniej dwuznaczna.

              - Kristiana nie ma teraz w domu, ale pewnie niedługo wróci.

              - Widzę, że jesteś blisko ze swoim gospodarzem – odparł Wędrowiec i zaśmiał się ochryple.

              Myśli, że jestem służącą, stwierdziła Elizabeth, i postanowiła nie wyprowadzać przybysza z błędu. W każdym razie jeszcze nie teraz.

              - Byłeś tu już kiedyś? – spytała.

              - Tak, ale jeszcze nigdy nie widziałem takiej ślicznotki, jak ta, co teraz przede mną stoi. Dalsrud wybiera sobie najładniejsze dziewczęta do pracy.

              - Możliwe – wymamrotała. – Chodź ze mną do kuchni, dostaniesz coś do jedzenia.

              - Serdeczne dzięki, szlachetna panno.

              Elizabeth Ne odpowiedziała, wzięła świecę i pudełko z kagankami, po czym wyszła ze spiżarni, zamykając za sobą drzwi. Wędrowiec czekał na nią. Puścił ją przodem, ale gdy miała otworzyć drzwi do domu, chwycił nagle jej pośladek i mocno go ścisnął.

              Elizabeth podskoczyła i wysyczała przez zęby:

              - Trzymaj łapy przy sobie albo stracisz to, co nosisz między nogami! – Wbiła wzrok w twarz zuchwalca i zobaczyła, jak jego pewny siebie uśmiech znika.

              - Przepraszam – powiedział Nils i podniósł dłonie w obronnym geście. Jego oczy błysnęły. – Zostawiam piękną pannę w spokoju. – Uśmiech wrócił na miejsce, ale Elizabeth nie miała zamiaru go odwzajemniać.

              - Ja ci dam piękną pannę – wymamrotała i weszła do środka....

Zgłoś jeśli naruszono regulamin