Flewelling Lynn - Księżyc zdrajcy 13 korekta.doc

(111 KB) Pobierz

13. Przewodnicy

              Kiedy Alec obudził się następnego ranka, zobaczył stojącego nad nim Seregila, ubranego od stóp do głów w czerń. Miał na sobie czarne, skórzane bryczesy, buty z wysokimi cholewami i długi aksamitny płaszcz z wstawkami z czarnego jedwabiu. Ponad odznaką urzędu na szyi wisiał na srebrnym łańcuszku rubinowy pierścień Corrutha. Całość wyglądała dość złowieszczo, a sam faie sprawiał wrażenie ponurego i wyczerpanego.

- Niezbyt odpocząłeś ostatniej nocy - zauważył Alec, ziewając szeroko.

- Znów miałem ten sen, ten sam, co wtedy w górach.

- Ten, w którym wracasz do domu?

- Jeśli rzeczywiście to on oznacza. - Usiadł na skraju łóżka, jedną stopę oparł o jego brzeg, a palce splótł wokół kolana. Chłopak wyciągnął rękę, by dotknąć czaru Akhendi, wciąż wplecionego w jego włosy.

- Skoro to strzeże twoich snów, musi być prawdziwy.

Seregil wzruszył ramionami, unikając odpowiedzi.

- Myślę, że dziś powinieneś pozostać w cieniu.

Znów zmieniasz temat, co? - pomyślał z rezygnacją. Postanowił odpuścić. Na razie. Siadł, opierając się o zagłówek.

- Od czego mam zacząć?

- Powinieneś poznać miasto. Poprosiłem Kheetę, by był twoim przewodnikiem póki się nie przyzwyczaisz. Łatwo się tu zgubić, zwłaszcza kiedy okolica świeci pustkami, tak jak teraz.

- Jakże to wspaniałomyślnie z pańskiej strony, lordzie Seregilu. - Zmysł orientacji Aleca miał niepokojący zwyczaj opuszczania go w momencie, gdy ten znajdował się w jakimkolwiek mieście.

- Zapoznaj się z najbliższymi dzielnicami, zdobądź przyjaciół i miej oczy i uszy szeroko otwarte. - Pochylił się i zmierzwił mu i tak już potargane włosy. - Wyglądaj na tak prostodusznego i nieszkodliwego, jak tylko potrafisz, nawet wobec naszych sprzymierzeńców. Prędzej czy później komuś wymsknie się coś interesującego. - Zaśmiał się, kiedy tamten posłał mu niewinne spojrzenie szeroko otwartych oczu. - Świetnie! A sam kiedyś twierdziłeś, że nigdy nie uda mi się zrobić z ciebie aktora.

- Co z tym? - spytał chłopak, wskazując pierścień. Wygnaniec zerknął w dół zaskoczony, po czym schował klejnot pod kołnierz płaszcza i ruszył w stronę drzwi. - Idrilain nie dałaby ci go, gdyby uważała, że jesteś niegodny go nosić! - zawołał za nim. Przyjaciel posłał mu ostatnie, zamyślone spojrzenie i potrząsnął głową.

- Pomyślnych łowów, tali. Kheeta już czeka.

Alec położył się. Zastanawiał się, czyjej aprobaty tak naprawdę oczekuje jego ukochany. Iia'sidra? Adzriel? Klanu Haman?

- No dobra... - wymamrotał i sturlał się z łóżka. - Przynajmniej dziś mam coś do roboty.

Umył się zimną wodą z dzbana i ubrał w strój do jazdy. Pas miecza powiesił na słupku podtrzymującym baldachim, obok pasa Seregila. Większość Aurenfaie, których widział do tej pory, oprócz noża u pasa nie nosiło innej broni. W razie problemów zawsze miał w cholewie buta wąski sztylet. Pasy ze złodziejskim sprzętem również pozostawały ukryte. Według Seregila w Sarikali było niewiele zamków, a większość z nich magiczna. Tak czy inaczej, dyplomatom nie wypadało dać się przyłapać z taką kolekcją wytrychów.

Przewiesił przez ramię łuk i kołczan i zszedł na dół, by coś zjeść. Kucharz zaserwował mu skromne śniadanie i wieść o tym, że Klia i pozostali wyjechali już na zebranie Iia'sidra.

Na stajennym dziedzińcu stał osiodłany już Rączy Wiatr w towarzystwie innego aurenfaie'skiego wierzchowca.

- Wydaje mi się, że będzie padać - zauważył pełniący dziś służbę Rhylin.

Chłopak przypatrzył się zamglonemu, mrocznemu niebu i przytaknął. Lekki wiaterek ucichł, a ciemne chmury nie wróżyły nic dobrego.

- Widziałeś może Kheetę?

- Wrócił po coś do swojego pokoju. Prosił, byś na niego zaczekał.

Dźwięk głosów doprowadził go do stajni. Jedna z kurierów Mercalle i jej akhendyjscy przewodnicy w dwóch łamanych językach dyskutowali nad jakąś maścią.

- Jedziesz na północ? - spytał Ileah.

Poklepała zwisającą jej z barku wielką sakwę.

- Może w drodze zdobędę kilka takich smoczych znamion jak twoje. Chcesz wysłać do Rhiminee jakiś list?

- Nie, dzięki, dzisiaj nie. Jak sądzisz, ile będzie szła odpowiedź?

- Myślę, że szybciej niż zajęło nam dotarcie tutaj. Na niestrzeżonych terenach będziemy jechać ostro, do tego na całej trasie mamy rozstawne konie, za co należy dziękować naszym akhendyjskim przyjaciołom.

- Dzień dobry, Alecu í Amasa! - zawołał Kheeta. Kiedy spieszył w ich stronę, frędzle jego zielonego sen'gai powiewały mu wokół ramion. - Ponoć mam ci pokazać okolicę.

- Daj nam znać, jeśli w tym wymarłym miejscu znajdziesz jakąś przyzwoita tawernę - poprosiła błagalnie Ileah.

- Sam nie miałbym nic przeciwko takiemu odkryciu - zgodził się z nią Alec. - Kheeta, gdzie zaczniemy?

Bokthersanin wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.

- No jak to, oczywiście od Vhadasoori.

 

Porosła trawą aleja zaprowadziła ich w stronę centrum miasta. W drodze towarzyszył im cień chmur płynących po ciemnym niebie. Dzisiaj to miejsce nie wydawało się już tak martwe jak ostatnio. Mijały ich pędzące galopem konie, również uliczki zaludniły się mieszkańcami. Na skrzyżowaniach powstawały improwizowane markety, z towarami wyłożonymi na kocach czy odwróconych do góry kołami wozach. Większość ludzi, których Alec mógł dostrzec, wyglądała na służących lub sekretarzy. Najwidoczniej nad bankietami i łaźniami, które pomagały zawiązywać sojusze, pracowała spora armia ludzi, o których istnieniu prawie nikt nie miał pojęcia.

- Wprost trudno uwierzyć, że takie miasto przez większą część czasu stoi opuszczone - zauważył chłopak.

- Nie do końca - sprostował jego towarzysz. - Są tu przecież Bash'wai i rhui'auros. Ale tak jak powiedziałeś, Sarikali przynależy głównie do swych duchów i siebie samej. My jesteśmy zaledwie jej chwilowymi lokatorami. Przyjeżdżamy tu tylko na festiwale i by rozwiązać na neutralnym gruncie problemy klanów. - Wskazał na czaszkę jelenia, osadzoną na wkopanym koło drogi słupie. Pomalowano ją na czerwono, rogi posrebrzono. - Popatrz tam. To znak graniczny tupa Bokthersy. Zaś wymalowany na murze po obu stronach drogi symbol białej dłoni z czarnym znakiem na wewnętrznej stronie oznacza tupa Akhendi.

- Czy tutejsi ludzie pilnie strzegą tego podziału? - Wiedząc, że prędzej czy później będzie musiał wybrać się tu na „nocną wędrówkę” uznał, że lepiej znać miejscowe obyczaje.

- Przypuszczam, że to zależy, o kogo chodzi. Wszelka przemoc jest zakazana, ale gdy ktoś przekroczy granicę, może poczuć się... niezbyt mile widzianym. Ja sam unikam tupa Haman i lepiej żebyś ty i twoi towarzysze robili tak samo, zwłaszcza w pojedynkę. Także Khatme niezbyt chętnie witają gości.

W Vhadasoori zostawili konie poza zewnętrznym kręgiem i wkroczyli weń pieszo. Chłopak przystanął przy jednym z posągów, dotykając jego szorstkiej powierzchni. Na wpół świadomie oczekiwał, że poczuje wibrującą w nim magię. Jednak pokryty poranną rosą kamień był zupełnie cichy.

- Tamtego dnia nie miałeś odpowiedniego powitania - powiedział faie. Podszedł do księżycowego pucharu, który wciąż stał na postumencie. - Każdy przybyły do Sarikali powinien napić się z Kielicha Aury.

- Stoi tutaj przez cały czas? - spytał zaskoczony Alec.

- Oczywiście - tamten zaczerpnął wody z jeziora i podał mu naczynie. Chłopak ujął je obiema dłońmi. Wąska, alabastrowa czara była idealnie gładka, srebrna nóżka lśniła czystym blaskiem.

- Jest magiczny?

Bokthersanin wzruszył ramionami.

- Na swój sposób wszystko ma w sobie magię, nawet jeśli my tego nie dostrzegamy.

Ya'shel wziął kilka dużych łyków i oddał kielich.

- Czy w Aurenen nie ma złodziei?

- W Aurenen jak najbardziej. Ale nie tu.

Miasto bez zamków, rozbójników i złodziei? - pomyślał sceptycznie chłopak. Rzeczywiście, to musi być magia.

 

Reszta poranka upłynęła im na zwiedzaniu. Ponieważ w mieście znajdowały się setki tupa, wliczając te należące do pomniejszych klanów, Alec postanowił skupić się na dzielnicach Jedenastu Klanów*. Kheeta był typem gadatliwego przewodnika, wskazywał znaczniki poszczególnych klanów i ciekawe miejsca.

Ciemne, dość toporne konstrukcje niczym się od siebie nie różniły i dopiero Kheeta zwrócił jego uwagę na jedną z nich, określając ją mianem świątyni lub miejsca spotkań.

Alec przyłapał się na tym, że przygląda się swojemu towarzyszowi równie uważnie, co miastu. 

- Czy według ciebie Seregil bardzo się zmienił? - spytał w końcu. Tamten westchnął.

- Tak, zwłaszcza, gdy przebywa w pobliżu Iia'sidra czy twojej księżniczki. Kiedy jednak patrzy na ciebie, kiedy żartuje, mam wrażenie, że widzę tego samego, starego haba.

- Słyszałem jak nazywała go tak Adzriel - zauważył chłopak, wyłapując nieznane sobie słówko. - Czy to coś podobnego do „tali”?

Kheeta zachichotał.

- Nie, haba to taka mała, czarna... - Zamilkł w poszukiwaniu skalańskiego odpowiednika. - Wiewiórka? Tak, wiewiórka. Żyją w zachodnich lasach. W Bokthersa jest ich pełno. Zadziorne, małe stworzenia, które potrafią przegryźć się przez najgęstszą sieć, czy ukraść ci chleb z dłoni, gdy odwrócisz wzrok. Seregil potrafi się wspinać równie dobrze, co one i walczyć równie zajadle, kiedy trzeba. Zawsze starał się ze wszystkich sił udowodnić, że jest coś wart.

- Swojemu ojcu?

- Słyszałeś historię, co?

- Co nieco. - Starał się nie dać po sobie poznać, że zżera go ciekawość. Chociaż nie takie informacje miał zbierać, nie miał zamiaru przepuścić takiej okazji.

- Cóż, spotkałeś już Mydri, więc sam możesz spostrzec różnicę. Z całej czwórki tylko Seregil i Adzriel są podobni do matki. Być może, gdyby wciąż żyła, wszystko ułożyłoby się inaczej. - Przerwał i zmarszczył brwi na jakieś przykre wspomnienie. - Niektórzy w rodzinie to właśnie Korita obwiniali o ich wzajemny brak porozumienia.

- Obwiniali? Dlaczego?

- Uważano, że to przez niego umarła Illia. Zmarła przy porodzie Seregila. Większość naszych kobiet rodzi jedno, najwyżej dwoje dzieci. Jednakże Korit chciał mieć syna, który odziedziczyłby jego imię. Illia go kochała i chciała spełnić to pragnienie. Jednak każde kolejne dziecko okazywało się dziewczynką, a ona osiągnęła wiek, w którym kolejny poród mógł zagrażać jej życiu. Następny okazał się dla niej zbyt wielkim wysiłkiem, przynajmniej tak słyszałem. Wychowaniem chłopca zajęła się Adzriel i myślę, że dobrze się stało. A po skandalu z tym draniem Ilarem... - Splunął gwałtownie ponad końskim bokiem. - Cóż, są i tacy, którzy jednakowo obwiniają i ojca, i syna. Próbowałem mu to wczoraj powiedzieć, ale mnie nie słuchał.

- Wiem, co masz na myśli. Pewne sprawy lepiej zostawić w spokoju.

- Mimo to w Skali uznano go za bohatera - wyraźnie widać było podziw i uwielbienie, jakimi darzył wygnańca. - Z tego, co słyszałem, ciebie również?

- Po prostu udało nam się ujść cało z niezłej awantury - odparł wymijająco chłopak. Nie był w nastroju, by opowiadać o ich wyczynach, jakby to była jakaś zwyczajna opowieść barda.

 

Na szczęście oszczędzono mu tego. Kiedy zbliżyli się do załomu, ujrzeli stojącą w cieniu drzwi świątyni kobietę. Nosiła czerwoną szatę, czarny, pękaty kapelusz i najwyraźniej była pogrążona w rozmowie z kimś stojącym wewnątrz. Kiedy podjechali jeszcze bliżej, chłopak mógł się przyjrzeć czarnym liniom układającym się w skomplikowany wzór na jej dłoniach.

- Z jakiego jest klanu?

- To rhui'auros, nie należy do żadnego. Kiedy przystępują do Nha'mahat, wyrzekają się klanowej przynależności - odparł i wykonał w jej kierunku jakiś gest.

Zanim Alec zdążył spytać, czym jest Nha'mahat, zrównał się z rhui'auros i z zaskoczeniem stwierdził, że mówi ona do powietrza.

- Bash'wai - wyjaśnił przewodnik, dostrzegając jego zaskoczenie.

Kiedy ya'shel spojrzał na puste miejsce w drzwiach, poczuł jak po kręgosłupie przebiega mu zimny dreszcz.

- Rhui'auros mogą ich dostrzec?

- Zdarzają się tacy. Lub przynajmniej twierdzą, że to potrafią. Niektórzy zachowują się dość dziwacznie, a to, co mówią, nie zawsze oznacza to, co mają na myśli.

- Kłamią?

- Nie, ale często są dość... niezrozumiali w swych wypowiedziach.

- Postaram się o tym pamiętać, kiedy będziemy ich odwiedzać. Jak do tej pory Seregil nie znalazł wolnej chwili.

Kheeta spojrzał na niego.

- Mówił o pójściu tam?

Alec przypomniał sobie tę dziwną, pełną napięcia rozmowę w Ardinlee. Od tamtego momentu jego przyjaciel nie wspominał więcej o rhui'auros.

- Pamiętaj, że nie wolno ci prosić, by tam poszedł - ostrzegł go faie.

- Dlaczego?

- Jeśli on sam ci tego nie powiedział, to nie jest coś, o czym powinienem powiedzieć ci ja.

- Kheeta, proszę cię - nalegał. - Większość z tego, co o nim wiem, usłyszałem z ust innych. Nigdy nie mówił o sobie zbyt wiele, nawet teraz tego nie robi.

- Nie powinienem w ogóle o tym wspominać. On sam powinien zdecydować, czy usłyszysz tę historię, czy nie.

Małomówność i upór to najwyraźniej cechy wrodzone Bokthersan - pomyślał chłopak. Jechali dalej w milczeniu. Przewodnik odezwał się dopiero po dłuższej chwili, uginając się pod presją ciszy.

- Chodź, pokażę ci, gdzie można ich znaleźć, gdybyś zechciał ich odwiedzić.

Zostawili za sobą bardziej zaludnione dzielnice i wjechali w tereny na południowym skraju miasta. Podupadające budowle pozarastała roślinność, miejscami musieli przedzierać się przez wysoką trawę i kwiaty, które broniły obcym wstępu na swe ziemie. Chwasty objęły w posiadanie dziedzińce. I pomimo swojej dziwności, miejsce wydawało się być odwiedzane bardzo często. Zrujnowanymi uliczkami przechadzali się ludzie, czasami w parach, czasem w małych grupkach. Do tego roiło się tutaj od smoczków, których Alec nie widział od czasu przeprawy przez góry. Było ich tu równie dużo, co koników polnych. Niektóre wygrzewały się na słońcu jak jaszczurki, inne latały z wróblami i kolibrami, zgrabnie przemykając między pnączami kwitnącej winorośli.

To miejsce było inne, magia wydawała się silniejsza i bardziej niespokojna.

- To miejsce nazywa się Nawiedzone Miasto - wyjaśnił Kheeta. - Wierzy się, że zasłona oddzielająca nas i Bash'wai jest tu najcieńsza. Nha'mahat znajduje się tuż poza granicami miasta.

Minęli ostatnie na wpół zawalone budynki i wyjechali na otwarty teren. Na wzniesieniu przed nimi stała najdziwniejsza budowla, jaką Alec kiedykolwiek widział. Była to swego rodzaju olbrzymia wieża, zbudowana ze zmniejszających się ku górze poziomów, przypominających spłaszczone kwadraty. Całość wybudowano na planie kwadratu i każdy kolejny poziom miał mniejszą od poprzedniego powierzchnię. Całość zwieńczał obszerny colos. Chłopak mógł dostrzec ludzi przechodzących przez sklepione portale. Chociaż budowla nie przypominała niczego, co wcześniej widział w Sarikali, stworzono ją przy użyciu tego samego ciemnego kamienia. Patrząc na nią, odnosiło się takie samo wrażenie, jak w przypadku wszystkich innych budynków, że wyrasta prosto z ziemi. Dalej widać było parę unoszącą się znad gorących źródeł. Lekki wiaterek unosił ze sobą biały opar.

- Nha'mahat - powiedział Kheeta. Zsiadł z konia, mimo że byli jeszcze daleko. - Pójdziemy pieszo. Uważaj, żeby nie nadepnąć na smoczka. Pełno ich tutaj.

Chłopak idąc, zerkał nerwowo pod nogi.

Parter otaczały zadaszone arkady. Modlitewne latawce zwisały z kolumn, niektóre całkiem nowe, inne wyblakłe i postrzępione.

Wchodząc, spostrzegł, że wzdłuż pasażu poustawiano tace wypełnione jedzeniem. Były tam jabłka, gotowane i zabarwione na czerwono i żółto ziarno, mleko. Wyglądało na to, że dary przeznaczono smoczkom. Całe chmary małych stworzeń pod czujnym okiem kilku odzianych w szaty rhui'auros walczyły między sobą o najlepsze kąski.

Idąc na tyły budynku, Alec dostrzegł, że grunt ostro opada. Para, którą widział wcześniej, wydobywała się z groty pod wieżą. Biały opar buchał z niej niczym dym z kuźni, unosił się również z płynącego między kamieniami poniżej strumienia.

Coś go tu spotkało - pomyślał, oczyma wyobraźni widząc nagle młodziutkiego Seregila wciąganego w mroczną paszczę poniżej.

- Chcesz wejść do środka? - spytał przewodnik. Poprowadził go z powrotem, w stronę portalu. Chłodny wiatr hulał po równinie, niosąc ze sobą pierwsze krople deszczu. Chłopak zadrżał.

- Nie, jeszcze nie.

Nawet jeśli Kheeta dostrzegł jego nagłe zażenowanie, postanowił nie naciskać.

- Jak sobie życzysz - odparł uprzejmie. - Skoro będziemy wracać przez Nawiedzone Miasto, co powiesz na parę strasznych historii?

 

Rana, którą Beka odniosła podczas morskiej bitwy, goiła się, czasami jednak dziewczyna cierpiała na nagłe napady bólu głowy. Nadchodziła burza, napięcie w powietrzu wywołało właśnie jeden z takich ataków. Późnym rankiem Klia, widząc jak ta cierpi, odesłała ją z wyraźnym nakazem odpoczynku.

Samotnie wróciła do baraków, weszła do swojego pokoju i zmieniała mundur na lekką bluzę i tunikę. Wyciągnąwszy się na łóżku, przykryła oczy ramieniem i wsłuchiwała się w miękki grzechot kamieni do gry dochodzący z pokoju obok. Już na krawędzi snu usłyszała dobiegający skądś z zewnątrz głos Nyala. Chociaż nie unikała go celowo w ciągu tych kilku ostatnich dni, nie miała czasu, by zająć się zamieszaniem, jakie w jej emocjach wywołuje sama jego obecność. Jednak zbliżające się kroki ostrzegły ją, że dłużej nie będzie mogła tego ciągnąć, chyba że potraktuje chorobę jako wymówkę. Nie chciała spotkać się z nim w niewygodnej dla siebie sytuacji, dlatego szybko usiadła na wąskim łóżku. Zdusiła nagłą falę nudności, która podeszła jej do gardła.

- Przyszedł Nyal - powiedział Urien, zaglądając do pokoju. - Przyniósł lekarstwo na głowę.

- Naprawdę? - Skąd, na Jaja Bilairy'ego, wiedział, że jest chora?

Ku jej przerażeniu, tamten wszedł do pokoju z bukiecikiem kwiatów w dłoni. Ciekawe, co pozostali sobie o tym pomyślą?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin