Czechow Antoni - Szydło w worku.pdf

(61 KB) Pobierz
Office to PDF - soft Xpansion
Antoni Czechow
Szydło w worku
T rójką koni, bocznymi drogami, śpieszył, zachowując najściślejsze incognito, wezwany
przez list anonimowy, Piotr Pawłowicz Posudin do powiatowego miasta N.
…Przyłapać… spaść, jak śnieg na głowę… — marzył, zakrywając twarz kołnierzem. —
Narobili świństw, łajdaki, i triumfują zapewne, pewni, że zatarli wszelkie ślady. Ha-ha,
wyobrażam sobie ich zdumienie i przerażenie, kiedy w pełni triumfu usłyszą: — „A dać mi tu
Lapkina — Tiapkina”. — To dopiero będzie popłoch. Ha-ha.
U porawszy się z marzeniami, Posudin wszczął rozmowę ze swoim woźnicą. Jako
człowiek żądny popularności, przede wszystkim zapytał o samego siebie:
— A Posudina znasz?
— Jakże nie mam znać — uśmiechnął się woźnica — znam go.
— Czemu się uśmiechasz?
— Dziwne pytanie, każdego najmarniejszego pisarza się zna, a nie znałoby się Posudina!
Po to on tu jest, żeby go wszyscy znali.
— Masz słuszność. Co to za jeden, według ciebie? Dobry?
— Czemu nie… — ziewnął woźnica. — Dobry pan, rozumie się na rzeczy… Nie ma
jeszcze dwóch lat, jak go tu przysłali, a już dużo zrobił.
— Cóż takiego szczególnego zrobił?
— Dużo dobrego zrobił, niech mu Bóg da zdrowie. Wystarał się o kolej żelazną.
Chochriukowa usunął z naszego powiatu… Wszystko, co chciał, robił ten Chochriukow…
Szelma był, cwaniak, wszyscy poprzednicy trzymali jego stronę, a przyjechał Posudin — i
Chochriukow poszedł do diabła, jakby go nie było… Tak, bracie… Posudina nie można
przekupić, nie! Daj mu choć sto, choć tysiąc, a nie weźmie grzechu na sumienie… Nigdy.
…Bogu dzięki, że mnie choć z tej strony zrozumiano… — pomyślał Posudin. — To
dobrze.
— Oświecony pan… — ciągnął dalej woźnica — i nie dumny. Nasi przyjechali do niego
ze skargą, to on z nimi jakby z panami: wszystkim rękę podał — „Proszę siadać!”— Gorący
taki, prędki… Słowa porządnie nie wymówi, a tylko — frt, frt! Żeby ci to zwyczajnie chodził
albo jak — a tu ani, ani — tylko wciąż galop, galop! Nasi nie zdążyli mu nawet jeszcze nic
powiedzieć, a on już: — „Konie!”— i wprost tutaj. Przyjechał i wszystko zrobił… ani grosza
nie wziął… Daleko lepszy od poprzedniego. Rozumie się, i poprzedni był dobry. Okazały
taki, znaczący: głośniej od niego nikt w całej guberni nie krzyczał… Jak dokąd przyjedzie, to
o całe dziesięć wiorst z daleka słychać; ale co do spraw zewnętrznych albo wewnętrznych, to
nowy jest zręczniejszy. Rozumu nowy ma daleko więcej… Jedna tylko bieda… Pod każdym
względem dobry człowiek, tylko pijaczyna!
…Masz tobie! — pomyślał Posudin.
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
— Skąd ty wiesz, że ja… że on jest pijaczyną?
— Rozumie się… tego… proszę wielmożnego pana, sam go nie widziałem pijanego,
kłamać nie będę, ale ludzie powiadają. Ludzie też go nie widzieli pijanego, ale taka o nim
gadka krąży. Przy ludziach, albo gdy do kogo pojedzie z wizytą, albo na bal lub w
towarzystwie — to nigdy nie pije… W domu chla… Wstanie rano, oczy przetrze i pierwsza
rzecz — wódka! Lokaj przyniesie mu szklankę, a on już drugiej żąda… Tak cały dzień
ciągnie. I dziwna rzecz: pije — i ani znać. Potrafi się, widać, trzymać… Kiedy bywało
Chochriukow zaczynał pić, to nie tylko ludzie, ale i psy wyły. — A Posudin — żeby mu choć
nos się zaczerwienił. Zamknie się u siebie w gabinecie i żłopie. Żeby ludzie nie spostrzegli,
urządził sobie w stole taką szufladkę z rurką. A w tej szufladce ciągłe jest wódka… Nachyli
się, pociągnie przez rurkę — ot i pijany! W karecie też, w portfelu…
…Skąd oni to wiedzą — pomyślał z przerażeniem Posudin — mój Boże, nawet to
wiadome! Co za ohyda!
— A także co do bab… szelma! — woźnica roześmiał się i pokręcił głową. —
Paskudztwo — i tyle! Sześć sztuk ma tych… fląder. Dwie mieszkają u niego w domu. Jedna,
Nastasja Iwanowna, jest u niego jakby gospodynią, druga — jak ją u licha? — Ludmiła
Semionowna, jest w rodzaju sekretarki… Kręci nim, jak lis ogonem. Wielką ma władzę. I
więcej się jej boją, jak jego… H-ha! A trzecia flądra na Kaczelnej ulicy mieszka… Wstyd!
…Nawet imiona znają — pomyślał Posudin, czerwieniąc się. — I kto? — Chłop, furman,
który w mieście nigdy nie bywa… Co za ohyda!
— Skąd ty to wszystko wiesz? — spytał Posudin z rozdrażnieniem.
— Ludzie opowiadają… Sam nie widziałem, ale od ludzi słyszałem. Czyż to trudno się
dowiedzieć? Lokajowi albo furmanowi języka się nie utnie… A może i sama Natalja chodzi
po wszystkich zaułkach i chwali się swym babim szczęściem. Przed okiem ludzkim ukryć się
nie można. Przyswoił sobie także ten Posudin zwyczaj potajemnie jeździć na śledztwo…
Dawny, kiedy mu się zachciało dokąd pojechać, to na miesiąc przedtem dawał znać, a kiedy
jedzie, to krzyku tego, hałasu, wrzawy, dzwonienia, niech Pan Bóg uchowa! I przed nim
pędzą, i za nim pędzą, i z boku pędzą! Przyjedzie na miejsce, wyśpi się, napije i zaczyna
gardło drzeć, wedle spraw urzędowych. Nadrze gardło, nogami natupie, znowu się wyśpi i w
taki sam sposób wraca… A nowy, jak się o czym dowie, to stara się jechać po cichutku, w
sekrecie, prędko, żeby nikt nie widział i nie wiedział… Ko-o-media! Wychodzi z domu
zawsze tylnymi drzwiami, żeby go urzędnicy nie spostrzegli, i dopiero na kolej… Dojedzie do
stacji, jak trzeba, i stara się nająć nie pocztę albo co porządniejszego, lecz prostego chłopa,
furmankę. Otuli się cały, jak baba, i całą drogę gada ochrypłym głosem, jak stary pies, żeby
go po głosie nie poznano: po prostu kiszki bolą ze śmiechu, kiedy ludzie opowiadają. Jedzie,
dureń, i myśli, że go nie można poznać. A nic łatwiejszego, jak go poznać, tyle co plunąć.
— A jakże go poznają?
— Zwyczajnie. Dawniej, kiedy nasz Chochriukow jeździł w sekrecie, tośmy go po
ciężkiej łapie poznawali. Jeżeli pasażer bije po pysku, to już na pewno Chochriukow… A
Posudina od razu poznać można… Zwykły podróżny, zachowuje się zwyczajnie, a Posudin
nie taki, żeby zachowywać się po prostu. Przyjedzie, dajmy na to, na stację pocztową i
zaczyna: to mu źle pachnie, to duszno, to mu zimno… Dawaj mu i kurczęta, i owoce, i
konfitury… Na stacjach już wiedzą: jeżeli kto zimową porą żąda kurcząt i owoców, to już na
pewno — Posudin. Jeżeli kto mówi do poczmistrza „mój przyjacielu” i pędza ludzi po różne
drobiazgi — przysiąc można, że to Posudin… I pachnie od niego nie tak, jak od innych ludzi.
I spać się kładzie na swój sposób. Położy się na kanapie, spryska koło siebie perfumami i
 
 
 
 
 
 
 
 
 
każe obok poduszki postawić trzy świece. Leży i czyta papiery… Tu już nie tylko poczmistrz,
ale i kot zmiarkuje, co za osoba…
…Prawda, prawda — pomyślał Posudin. — I dlaczego ja o tym przedtem nie
wiedziałem?
— A komu trzeba ten i bez owoców, i bez kurcząt się dowie. Przez telegraf wszystko
wiadomo… Niech otula mordę, jak chce, niech się chowa, a już wiedzą, że jedzie…
Oczekują… Posudin może jeszcze z domu nie wyszedł, a tam już wszystko wiedzą.
Przyjedzie, żeby ich na gorącym uczynku przyłapać, oddać pod sąd albo usunąć, a oni się
tylko wyśmiewają z niego. — „Chociaż przyjechałeś Wasza Wysokość po cichutku, a jednak
u nas jest wszystko w zupełnym porządku”. — Pokręci się, pokręci i wróci z czym przyjechał.
I jeszcze ich pochwali, rękę poda wszystkim i przeprosi, że ich niepokoił. Takie są sprawy!
Ho-ho, wielmożny panie, naród tu cwany, cwaniak na cwaniaku. — Aż miło patrzeć, co za
diabły… Weźmy chociażby dzisiejszy wypadek. Jadę dziś rano bez pasażera, a na spotkanie
pędzi Żyd, utrzymujący na stacji bufet… — „Dokąd to wasza żydowska mość jedzie?”—
pytam, a on mówi: — „Do miasta N. Tam dziś Posudina oczekują”. — Mądry Posudin może
dopiero wybiera się w drogę albo otula twarz, żeby go nie poznano. Może już nawet jedzie i
myśli, że nikt o tym nie wie, a dla niego, proszę pana, już przygotowano i wino, i siomgę, i
ser, i różne zakąski!.. Co? Jedzie sobie i myśli: — „Kaput wam, chłopcy!”— A chłopcy
niewiele sobie z tego robią! Niech jedzie! Wszystko już pochowali.
— Zawracaj! — wrzasnął Posudin. — Zawracaj, bydlę!
I zdziwiony woźnica zawrócił.
 
 
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin