Tom Clancy - Niedźwiedź i smok.doc

(4674 KB) Pobierz

Tom Clancy

 

 

 

Niedźwiedź i smok

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Podziękowania

Jak zawsze, pomogli mi przyjaciele:

Roland z Kolorado, dzięki za lekcje angielskiego - niech się dzieciaki dobrze sprawują;

Harry, chłopak z innego świata, dzięki za niespodziewane informacje;

John G., moja brama do świata technologii;

Charles, doskonały nauczyciel i równie dobry żołnierz.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Historia ciepło wypowiada się o mądrych, ale podziwia dzielnych.

Edmund Morris

 

 

 

 

 

 

 

 

Prolog

Biały Mercedes

 

Wszyscy jak zwykle śpieszyli się do pracy i transformacja od marksizmu-leninizmu do chaotycznego kapitalizmu niewiele tu zmieniła - no, może teraz było trochę gorzej. Po szerokich ulicach Moskwy trudniej się teraz jeździło, bo prawie każdy mógł tu mieć samochód, a milicjanci nie pilnowali już środkowych pasów ruchu na szerokich prospektach, żeby członkowie Biura Politycznego i Komitetu Centralnego mogli korzystać z tych swoich prywatnych dróg, jak niegdyś carscy książęta w swoich trojkach. Teraz były to pasy do skrętu w lewo i dla tych w ZIŁ-ach, i tych w prywatnych samochodach. W przypadku Siergieja Nikołajewicza Gołowki był to biały Mercedes 600, wielka limuzyna klasy S, z dwunastoma cylindrami niemieckiej mocy pod maską. Niewiele było takich samochodów w Moskwie; prawdę mówiąc, jego Mercedes był ekstrawagancją, której powinien był się wstydzić... ale się nie wstydził. Może i nie było już w tym mieście nomenklatury, ale stanowisko wciąż wiązało się z przywilejami, a on był przewodniczącym SWR[1].

Jego mieszkanie też było wielkie, na najwyższym piętrze wieżowca przy Kutuzowskim Prospekcie. Był to dość nowy budynek, całkiem nieźle wykończony i wyposażony, aż po niemiecki sprzęt gospodarstwa domowego, który to luksus od dawna przysługiwał wysokim przedstawicielom władz.

Nie prowadził sam. Miał od tego zwalistego Anatolija, byłego oficera Specnazu, który nosił pistolet pod kurtką i który prowadził Mercedesa ostro, agresywnie, a przy tym pielęgnował go z wielką pieczołowitością. Szyby w oknach były pokryte warstwą ciemnego plastiku, uniemożliwiającą przypadkowym gapiom zajrzenie do środka i były to okna grube, wykonane z poliwęglanowej żywicy i obliczone na zatrzymanie wszystkiego, aż po pocisk kalibru 12,7 mm, a przynajmniej tak szesnaście miesięcy temu zapewniał Gołowkę przedstawiciel handlowy koncernu. Opancerzenie sprawiało, że samochód był o prawie tonę cięższy od normalnego Mercedesa 600S, ale na silniku i zawieszeniu zdawało się to nie wywierać większego wrażenia. To rosyjskie ulice miały w końcu zniszczyć ten samochód.

Układanie równej nawierzchni było sztuką, której jego kraj jeszcze nie opanował, pomyślał Gołowko, przewracając strony swej porannej gazety. Była to amerykańska „International Herald Tribune”, jak zwykle dobre źródło informacji, jako że wydawały ją wspólnie „The Washington Post” i „The New York Times”, dwie z najlepszych służb wywiadowczych na świecie, choć trochę zbyt aroganckie, jak na gust profesjonalistów, takich jak Siergiej Nikołajewicz i jego ludzie.

Wstąpił do wywiadu, kiedy ta służba znana była jeszcze jako KGB, Komitet Bezpieczeństwa Państwowego. Uważał, że była to najlepsza tego rodzaju organizacja, jaką kiedykolwiek widział świat, nawet jeśli ostatecznie uległa rozpadowi. Gołowko westchnął. Gdyby Związek Radziecki nie upadł na początku lat 90, jako przewodniczący byłby teraz pełnoprawnym członkiem Biura Politycznego, miałby prawdziwą władzę w jednym z dwóch supermocarstw, byłby człowiekiem, pod którego wzrokiem drżeliby najsilniejsi, ale... Nie, co to ma za sens? - spytał się w myślach. To wszystko było iluzją, dziwną u kogoś, dla kogo powinna się liczyć tylko obiektywna prawda. Ta odwieczna, okrutna dychotomia. KGB zawsze zabiegał o sprawdzone fakty, ale potem informował o nich ludzi zaślepionych mrzonkami, a ci naginali prawdę na potrzeby swoich mrzonek. A kiedy prawda wyszła w końcu na jaw, mrzonki nagle wyparowały jak obłoczek pary na wietrze i rzeczywistość wdarła się jak powodziowa fala z rzeki, na której wiosną puściły lody. I wtedy ci wspaniali towarzysze z Biura Politycznego, którzy poświęcili życie w pogoni za mrzonką, przekonali się, że ich teorie były ledwie cieniutkimi trzcinami, podczas gdy rzeczywistość machała sierpem i bynajmniej nie robiła tego w interesie komunizmu.

Ale z Gołowką było inaczej. Jako specjalista od faktów, mógł nadal uprawiać swą profesję, ponieważ rząd wciąż ich potrzebował. Jego władza była teraz nawet większa niż kiedyś, ponieważ - dobrze znając otaczający świat i wiedząc tak wiele o niejednej z jego ważniejszych osobistości - jak nikt inny mógł doradzać swemu prezydentowi; miał więc coś do powiedzenia w sprawach polityki zagranicznej, obrony i w sprawach wewnętrznych. Te ostatnie były teraz najtrudniejsze, nie to, co kiedyś. Były też teraz najbardziej niebezpieczne. Dziwne. Kiedyś wystarczyło wypowiedzieć (częściej krzyknąć) słowa „Służba Bezpieczeństwa!”, a obywatele radzieccy zamierali w pół kroku, bo KGB budził największą grozę spośród wszystkich instytucji poprzedniego reżimu, dysponując władzą, o której Sicherheitsdienst[2] Reinhardta Heydricha mogła tylko marzyć, władzą, pozwalającą aresztować, uwięzić i zabić kogo tylko chciano, bez konieczności tłumaczenia się komukolwiek. Ale to także należało już do przeszłości. Teraz KGB był podzielony i część zajmująca się bezpieczeństwem wewnętrznym była cieniem dawnej siebie, podczas gdy SWR - kiedyś Pierwszy Zarząd Główny - wciąż zbierała informacje, choć nie miała już tej potęgi, jaka wiązała się z egzekwowaniem woli - niekoniecznie prawa - komunistycznego reżimu. Ale i tak mój obecny zakres obowiązków wciąż jest ogromny, pomyślał Gołowko, składając gazetę.

Byli zaledwie o kilometr od placu Dzierżyńskiego. Ten plac też nie był już taki, jak kiedyś. Zniknął pomnik Żelaznego Feliksa. Kiedyś na sam jego widok ciarki przechodziły po plecach tym, którzy wiedzieli, kim był człowiek, którego pomnik z brązu stał samotnie na placu, ale dziś i to było już tylko wyblakłym wspomnieniem. Za to budynek, przed którym kiedyś stał ten pomnik, nie zmienił się. Mieściła się w nim kiedyś reprezentacyjna siedziba towarzystwa ubezpieczeniowego Rossija, a potem był znany jako Łubianka - przerażająca nazwa nawet w przerażającym kraju, rządzonym przez Józefa Wissarionowicza Stalina - z piwnicami pełnymi cel i pomieszczeń, w których prowadzono przesłuchania. Większość tych funkcji przeniesiono z biegiem lat do Lefortowa, więzienia na wschodzie Moskwy, w miarę jak rozrastała się biurokracja KGB - podobnie jak wszystkie biurokracje - wypełniając ogromny budynek niczym nadymający się balon, zajmując każdy pokój i każdy kąt, aż sekretarki i archiwiści zajęli (przebudowane) pomieszczenia, w których kiedyś Kamieniew i Ordżonikidze byli torturowani na oczach Jagody i Berii. Ale Gołowko nie wierzył w duchy. Cóż, rozpoczynał się nowy dzień. Narada sztabu o 8.45, a potem rutynowe odprawy i dyskusje, obiad o 14.15 i, przy odrobinie szczęścia, będzie już z powrotem w samochodzie, w drodze do domu parę minut po szóstej, żeby przebrać się na przyjęcie w ambasadzie francuskiej. Cieszył się już na jedzenie i wino, chociaż nie na konwersację.

Jego uwagę zwrócił inny samochód. Był bliźniakiem jego własnego wozu, wielki Mercedes klasy S, tak samo biały, z szybami tak samo przyciemnionymi amerykańskim plastikiem. Jechał dość szybko w ten słoneczny poranek. Anatolij zwolnił i ustawił się za wywrotką, jedną z tysięcy tych wielkich, brzydkich ciężarówek, wszechobecnych na ulicach Moskwy, jakby były tu dominującą formą życia. Ta przed nimi miała skrzynię wyładowaną narzędziami, a nie ziemią. Sto metrów dalej inna ciężarówka jechała powoli, jakby kierowca nie był pewien, czy jedzie właściwą trasą. Gołowko przeciągnął się na siedzeniu. Nie bardzo mógł zobaczyć, co dzieje się na ulicy przed ciężarówką. Tęsknił już do pierwszej filiżanki cejlońskiej herbaty na swoim biurku, w tym samym gabinecie, w którym kiedyś Beria...

...ta ciężarówka dalej z przodu. Na skrzyni ładunkowej leżał jakiś mężczyzna. Teraz wstał, a w rękach trzymał...

- Anatolij! - powiedział Gołowko ostrym tonem, ale jego kierowca nie mógł zobaczyć, co dzieje się przed ciężarówką, za którą jechali.

...to był granatnik przeciwpancerny RPG, wąska rura z bulwiastym zakończeniem. Celownik był podniesiony, ciężarówka stanęła, mężczyzna na skrzyni przyklęknął na kolano, odwrócił się i wymierzył broń w drugiego Mercedesa...

...tamten kierowca zobaczył to i próbował zjechać na bok, ale drogę miał zablokowaną przez inne pojazdy i...

...nie było to specjalnie widowiskowe, zaledwie mały obłok dymu z tylnego końca wyrzutni, ale bulwa na drugim końcu wyskoczyła z rury, wbiła się w maskę tego drugiego białego Mercedesa i eksplodowała.

Uderzyła tuż pod przednią szybą. Eksplozji nie towarzyszyła kula ognia, tak ulubiona przez reżyserów filmów akcji. Był tylko niezbyt jaskrawy błysk i szary dym, za to huk poniósł się po placu, a w bagażniku samochodu wyrwana została wielka dziura o poszarpanych krawędziach, co znaczyło, że wszyscy ludzie w tym pojeździe byli już martwi.

Gołowko wiedział o tym, nie musiał się nawet zastanawiać. Potem zapaliła się benzyna i samochód stanął w płomieniach, wraz z kilkoma metrami kwadratowymi asfaltu. Mercedes zatrzymał się prawie natychmiast, z oponami po lewej stronie posiekanymi przez eksplozję. Kierowca ciężarówki przed Mercedesem Gołowki z całej siły wcisnął pedał hamulca, Anatolij odbił w prawo. Usłyszał już huk, ale jeszcze nie...

- O, cholera!

Teraz Anatolij zobaczył, co się stało i przystąpił do działania. Przyśpieszył ostro, odjeżdżając w prawo i zawzięcie kręcił kierownicą, wypatrując luk między samochodami. Większość pojazdów w polu widzenia zatrzymała się; kierowca Gołowki przemykał między samochodami i w ciągu niecałej minuty dotarł do bramy wjazdowej moskiewskiej centrali. Na plac wybiegali właśnie stamtąd uzbrojeni strażnicy, wraz z posiłkami z wartowni tuż za bramą, niewidocznej z zewnątrz. Dowódca tej grupy, porucznik, zobaczył i rozpoznał samochód Gołowki, machnięciem ręki dał Anatolijowi znać, żeby wjeżdżał i rozkazał dwóm ze swoich ludzi, żeby towarzyszyli Mercedesowi do wejścia.

Czas przyjazdu był teraz jedynym rutynowym aspektem rozpoczynającego się dnia. Gołowko wysiadł, a dwaj młodzi żołnierze wzięli go między siebie, stając tak blisko, że dotykali jego ciężkiej jesionki. Anatolij też wysiadł, z pistoletem w ręku i z rozpiętą kurtką, z niepokojem w oczach spoglądając do tyłu, za bramę. Szybko odwrócił głowę.

- Zabierzcie go do środka!

Na ten rozkaz obaj szeregowi wzięli Gołowkę pod ręce i poprowadzili przez podwójne mosiężne drzwi, za którymi zbierali się już inni żołnierze z ochrony.

- Tędy, towarzyszu przewodniczący - powiedział jakiś kapitan, wziął Siergieja Nikołajewicza pod ramię i poprowadził do windy dla kierownictwa. Chwilę później Gołowko chwiejnym krokiem wszedł do swojego gabinetu, dopiero teraz zaczynając pojmować to, co zobaczył zaledwie kilka minut wcześniej. Oczywiście podszedł do okna, żeby wyjrzeć na dół.

Trzech milicjantów biegło na miejsce zamachu. Chwilę potem pojawił się radiowóz, torując sobie drogę między stojącymi pojazdami. Kilku kierowców wysiadło i pobiegło do płonącego samochodu, prawdopodobnie w nadziei, że uda im się pomóc. Dzielni ludzie, pomyślał Gołowko, ale próżny ich trud. Widział teraz wszystko lepiej, nawet z odległości trzystu metrów. Dach Mercedesa był nienaturalnie rozdęty, przedniej szyby nie było.

Spoglądał na dymiący wrak, który jeszcze parę minut temu był luksusowym, potwornie drogim samochodem, zanim został zniszczony przez jedną z najtańszych broni, jaką kiedykolwiek dysponowała Armia Radziecka. Ktokolwiek był w środku, został natychmiast porozrywany na strzępy przez kawałki metalu, lecące z prędkością prawie dziesięciu tysięcy metrów na sekundę. Czy tamci w ogóle zorientowali się, co się stało? Raczej nie. Może kierowca zdążył coś zobaczyć i zdziwić się, ale właściciel samochodu na tylnym siedzeniu prawdopodobnie był pochłonięty lekturą porannej gazety i zginął bez ostrzeżenia.

W tym momencie pod Gołowką ugięły się nogi. To mógł być on... mógł się nieoczekiwanie dowiedzieć, czy istnieje życie pozagrobowe, poznać jedną z tych wielkich tajemnic życia, którą dotąd nieczęsto zaprzątał sobie myśli...

Ale kto właściwie był celem tego zamachu? Jako przewodniczący SWR, Gołowko nie wierzył w przypadki, a w Moskwie nie było przecież aż tylu białych Mercedesów 600 S.

- Towarzyszu przewodniczący? - odezwał się Anatolij spod drzwi gabinetu.

- Tak, Anatoliju Iwanowiczu?

- Dobrze się czujecie?

- Lepiej niż tamten - odpowiedział Gołowko, odchodząc od okna. Musiał usiąść. Na miękkich nogach podszedł do swego obrotowego fotela. Usiadł, oparł się obu dłońmi o biurko i spojrzał na dębowy blat ze stertami papierów do przeczytania - zupełnie zwyczajny widok, tyle że ten dzień wcale nie był zwyczajny. Uniósł wzrok.

Anatolij Iwanowicz Szelepin nie był człowiekiem bojaźliwym. W Specnazie dosłużył się stopnia kapitana, zanim jeden z łowców talentów z KGB nie wypatrzył go, oferując miejsce w VIII Zarządzie „Wartowniczym”. Anatolij z oferty skorzystał, a zaraz potem KGB się rozpadł. Szelepin był kierowcą i ochroniarzem Gołowki od lat, należał do jego oficjalnej rodziny, jak najstarszy syn, i był oddany swojemu szefowi. Skończył trzydzieści trzy lata, był wysoki, inteligentny, miał jasne włosy i niebieskie oczy, teraz znacznie większe niż zwykle, ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin