Merritt_Jackie_-_Laleczka_w_lesie.pdf

(486 KB) Pobierz
136900630 UNPDF
JACKIE MERRITT
Laleczka w lesie
(Babe in the woods)
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Devlin Stryker wiedział, że nadciąga wiosenna śnieżyca. Od razu wyczuł jej zapach.
Pomyślał ze złością, że pewnie ta stara, zwariowana krowa też o tym wie. Pogonił Black-
jacka na kolejne wzgórze. Był koniec maja i dzikie kwiaty wychylały główki, a zbocza Gór
Skalistych pokrywała młoda trawa.
Prawie całe przedpołudnie poszukiwał krowy, tylko dlatego, że lada chwila miała się
ocielić. Wszystkie inne ocieliły się w kwietniu, a Jednorożka, nie wiedzieć dlaczego, nie
zaszła w ciążę. Spotkała się z bykiem miesiąc później.
Ranczo było ogromne, sięgało aż do pastwisk położonych wysoko w górach. Krowy to
sprytne zwierzęta, więc Jednorożka na pewno zaszyła się w jakimś trudno dostępnym
wąwozie. Nic dziwnego, że nie mógł jej znaleźć.
Dev zatrzymał konia na szczycie wzgórza. Zdjął kapelusz i otarł spocone czoło. Uniósł
głowę i pociągnął nosem. Bez wątpienia powietrze pachniało śnieżycą, mimo że słońce
przygrzewało dość mocno. Na zachodniej stronie nieba gromadziły się chmury. Zawieja
dotrze do gór jeszcze przed zmrokiem.
Na odnalezienie Jednoróżki pozostało kilka godzin. Potem lepiej wracać. Rozejrzał się
wokół, niezdecydowany, dokąd jechać. Tereny położone niżej przeszukał dokładnie. Krowa
musiała pójść wysoko w góry. Jeśli nowo narodzone cielę będzie silne, to przeżyje, ale lepiej,
by urodziło się w oborze, pod opieką ludzi.
Cmoknął na Black-jacka. Koń ruszył w górę. W ciemnej gęstwinie sosen i jodeł
prześwitywały jasne plamy skał. Między nimi, znienacka, pojawiały się i znikały bystre,
szumiące strumyki oraz miniaturowe wodospady z topniejącego śniegu. Wielu uważało, że
jest to najpiękniejszy zakątek na całym ranczo. Dla Deva dzikie piękno tego miejsca było
porównywalne z terenami położonymi niżej – łagodnie rozciągającymi się pagórkami i
życiodajnymi pastwiskami. Bez trawy i wody nie można hodować bydła. Na Rolling S nie
brakowało ani jednego, ani drugiego i dlatego było ono jednym z najbogatszych rancz w
północnej Montanie, choć wcale nie było największe. Należało do Strykerów od czterech
pokoleń. Dev kochał swoje ranczo. Znał i troszczył się o każdą krowę, konia i każde źdźbło
trawy.
Nie narodzony cielak był więc wart spędzenia kilku godzin w siodle. Rano, jak zwykle,
Dev wydał polecenia swoim pracownikom, a sam wsiadł na konia i wyruszył na
poszukiwanie Jednoróżki. Na ogół łatwo było ją wytropić. Trzy lata temu wybiegła na szosę i
wpadła pod traktor. W wypadku straciła prawy róg i kawałek kopyta z lewej tylnej nogi. Jeśli
ziemia była wystarczająco wilgotna, Jednoróżka zostawiała charakterystyczne ślady. Widział
je od samego rana. Odeszła daleko, przeszła przez kilka wąwozów i ruszyła w góry. Był
pewien, że ją odnajdzie. Byleby tylko zdążyć przed śnieżycą.
Eden Harcourt zdenerwowana stała przy oknie. Ta bestia ciągle ryczała i gapiła się
wielkimi, brązowymi oczyma. Eden była przygotowana na to, że wieczorami mogą się wokół
136900630.001.png
domu kręcić dzikie zwierzęta, ale zupełnie nie przewidziała, że z lasu wyłoni się i stanie przed
drzwiami największa i najpaskudniejsza krowa, jaką kiedykolwiek widziała. Za każdym
razem kiedy lekko uchylała drzwi, to krówsko okropnie głośno ryczało i miało taką minę,
jakby chciało wziąć ją na rogi.
Ale sobie wybrała miejsce na wakacje! I to pod wpływem nagłego impulsu, co samo w
sobie było czymś niecodziennym. Normalnie zawsze planowała urlop, przeglądała foldery
reklamowe znanych miejscowości wypoczynkowych i kupowała nowe, eleganckie ubrania. W
tym roku przypadkowo dowiedziała się, że znajomy jej przyjaciół ma domek myśliwski w
Górach Skalistych. Eden postanowiła to wykorzystać. Zapragnęła przygody. Przyjaciele byli
zaskoczeni. W domku myśliwskim, w górach, przez dwa tygodnie? Bez elektryczności,
kanalizacji i telefonu? Czyś ty oszalała? – pytali.
Eden się zdecydowała. Jeden ze znajomych, widząc jej determinację, powiedział: Na
miłość boską, jeśli naprawdę chcesz tam jechać, to przynajmniej weź ze sobą faceta!
Doskonale pamiętała własną odpowiedź: Nie potrzebuję żadnego faceta. Mówiąc
szczerze, spędzenie dwóch tygodni w samotności wydaje mi się świetnym pomysłem.
No i jest tutaj. Świetny pomysł! Ha!
Mieszkała w domku już od dwóch dni. Odpoczywała po okropnej, szesnastokilometrowej
podróży konno. Towarzyszył jej przewodnik, stary kowboj, który utrzymuje się z upychania
w górach takich idiotów jak ona. Na widok konia, którego miała dosiąść, prawie
zrezygnowała. W końcu zagryzła zęby i nie poddała się. Trzeciego konia obładowali jej
ubraniami i jedzeniem. Zgodnie z informacjami wszystko, czego mogłaby potrzebować, było
w domku. Właściciel używał go tylko na jesieni, w sezonie polowań.
– Jest wszystko poza karabinem – ostrzegł ją. – Weź go ze sobą. Tam nie można
przebywać bez broni. Wiem, że cię przestraszyłem, ale w tej okolicy pojawiają się
niedźwiedzie.
Sporo nad tym rozmyślała. Nigdy dotąd nie miała w ręku żadnej broni. Znajomi
przekonali ją, że jeśli nie będzie miała strzelby, to z pewnością jakieś dzikie zwierzę jąpożre.
Wypożyczyła więc karabin i udała się na strzelnicę, gdzie nauczyła się ładować i
rozładowywać broń, celować i naciskać spust. Była przekonana, że nie będzie potrzeby nawet
dotykania karabinu. Teraz patrzyła na to wstrętne, brudnoszare zwierzę blokujące wyjście z
domu i zastanawiała się, czy strzał w powietrze odstraszyłby krowę. Miała nadzieję, że to nie
jest byk. Zerknęła przez okno. Tak, to na pewno samica. To coś, co wisiało z tyłu, między
nogami, było bez wątpienia wymionami.
Krowa znów zaryczała głośno i przeciągle. Podeszła bliżej. Eden z sercem w gardle
odskoczyła od okna. Czy to zwierzę ma zamiar wtargnąć do domku? Co będzie, jeśli to zrobi?
Karabin stał w kącie, przy drzwiach. Nie miała ochoty nawet go dotykać. Wyjrzała przez
okno.
– O Boże – wyszeptała przerażona. Między drzewami poruszało się coś wielkiego. Druga
krowa? Niedźwiedź? Drżąc ze strachu, chwyciła karabin. Dzięki Bogu, że go ma! A naboje?
W panice rozglądała się po pokoju. Gdzie, do cholery, schowała pudełko z nabojami? Jaki
pożytek z broni, z której nie można strzelać?
136900630.002.png
Stanęła przy ścianie. Nie ruszała się. Bała się wyjrzeć przez okno. Lekko tylko pochyliła
głowę i zerknęła w las. Tam coś było! Coś czarnego. I to nie była krowa!
Chwilę później okazało się, że jest to ubrany na czarno mężczyzna na koniu. Nie
wiedziała, czy śmiać się, czy płakać. Po chwili jednak poczucie ulgi zmieniło się w
przerażenie. Kim on jest? I co tu robi? Właściciel domku powiedział, że o tej porze nie spotka
żywego ducha.
– W czasie polowań, tak – mówił. – Dookoła szczytu Lone Mountain jest z pół tuzina
takich domków. Ale sezon polowań zaczyna się dopiero jesienią.
A teraz był maj.
Mężczyzna stanowił znacznie poważniejsze zagrożenie niż nawet największa krowa.
Dev zatrzymał Black-jacka, pochylił się i uśmiechnął szeroko.
– Tu jesteś, ty wstrętna, stara krowo – powiedział. Dość dawno nie był na tej polance, ale
mimo to wyczuwał coś nowego, innego. Zmarszczył brwi i rozejrzał się. Uświadomił sobie,
że nie jest sam.
Ten teren nie należał do farmy Strykera. Jednoróżka musiała przedostać się przez dziurę
w płocie. Szczyt Lone Mountain niemal w całości był własnością federalną, lecz tu i ówdzie
znajdowały się działki takie jak ta, gdzie ludzie polowali i stawiali domki myśliwskie. O tej
porze roku świeciły one pustkami, ale Dev wyraźnie czuł, że w tym domku ktoś mieszka.
– Halo, jest tam kto?
Eden oparła się plecami o ścianę i wstrzymała oddech. Może jeśli nie będzie się odzywać,
to intruz sobie pójdzie?
Dev pociągnął nosem. W powietrzu unosił się zapach palonego drewna. Ktoś palił ogień
zaledwie kilka godzin temu. Nieswój, milcząco przyglądał się domkowi. Mały, podobny do
innych, zbudowany z drewnianych bali, ze spadzistym dachem, miał po jednym oknie z obu
stron drzwi. W drewnianej zagrodzie obok domu nie było jednak konia. Nie widział też
śladów roweru. Ktokolwiek tu był, albo przyszedł piechotą, albo go przywieziono i
zostawiono.
Jednoróżka obróciła głowę i przeciągle zaryczała. Dev znał ten dźwięk. Zaczynał się
poród.
Sięgnął po sznur przymocowany do siodła. Już prawie zarzucił pętlę na szyję Jednoróżki,
kiedy krowa uskoczyła.
– Ty cholerny zwierzaku – mruknął, przyciągając sznur i posuwając się kilka kroków do
przodu.
Eden ostrożnie zerknęła przez okno. Ten człowiek podjeżdżał bliżej domu! W dodatku
miał karabin, równie długi i groźny jak ten, który ściskała w dłoni. A do tego jeszcze
rewolwer! Nieznajomy przypominał postać z westernu. Czarny kapelusz, czarne ubranie i pas
z rewolwerem. Czy w tej części świata są jeszcze rewolwerowcy? Była tak przerażona, że
bała się ruszyć.
Dobrze, że choć krowa sobie poszła. Eden przechyliła głowę i dostrzegła zwierzę obok
niewielkiego strumyka, który płynął na skraju polany. Mężczyzna podjechał w kierunku
krowy. Zrozumiała. Przyjechał po nią.
136900630.003.png
– O rany – jęknęła, zaskoczona swoją lękliwością. Dwa dni pobytu w górach wystarczyły,
by zaczęła bać się wszystkiego. Jak małe dziecko! No cóż, nigdy nie była zbyt odważna. Być
może mieszkanie w Waszyngtonie miało swoje minusy, ale przebywanie w dzikim zakątku
Montany było jeszcze gorsze.
Kilka razy odetchnęła głęboko i podeszła do drzwi. To zwykły kowboj. Po dwóch dniach
samotności nabrała ochoty, by z kimś porozmawiać. Nie potrafiła rozmawiać sama ze sobą.
Dev w końcu zarzucił lasso na głowę Jednoróżki, choć krowie wcale się to nie podobało.
Rycząc, usiłowała uwolnić się od sznura. Wiedział, że Jednoróżka ma bóle porodowe.
Zatrzymał Black-jacka i zastanawiał, się czy nie zostawić jej tu, dopóki nie urodzi. W tym
stanie na pewno nie pozwoli się sprowadzić na dół. Gdyby nie burza śnieżna, zostawiłby ją w
spokoju.
Zerknął na niebo. Zaraz się zacznie. Słońce już nie grzało i ledwie przeświecało przez
ciężkie, mlecznobiałe chmury. Śnieg zacznie padać jeszcze przed zmierzchem. Zapowiada się
prawdziwa zawieja. Z Jednoróżka czy bez, lepiej wracać na ranczo.
Wtedy zobaczył kobietę. Nie powinien był się zdziwić, ale ta dziewczyna wyszła z
domku, trzymając karabin. Zaskoczony wypuścił sznur. Jednoróżka poczuła, że jest wolna, i
jednym susem, głośno rycząc, przeskoczyła strumyk.
Dev cicho zaklął, zeskoczył z siodła i próbował złapać sznur. Może przynajmniej uda mu
się doprowadzić krowę do drewnianej zagrody. Był pewien, że właściciel domku nie miałby
nic przeciwko temu. Kątem oka dostrzegł, że kobieta idzie w jego kierunku. Zobaczył długie,
opalone nogi, szorty koloru khaki, żółtą bluzkę i masę kręconych, błyszczących, brązowych
włosów.
Jednoróżka szła do przodu, ciągnąc za sobą sznur. Dev oderwał wzrok od kobiety.
Przycisnął butem koniec sznura i schylił się, by go złapać. Z triumfującą miną schwycił
powróz, jednocześnie zapierając się nogami. Krowa, szarpiąc się, zaryczała z wściekłości.
– Halo! – krzyknęła kobieta. Dev odwrócił się i otworzył usta, by jej odpowiedzieć, ale
nim zdążył wypowiedzieć choć słowo, zobaczył, jak dziewczyna potyka się o wystający
korzeń i próbując utrzymać równowagę, wyrzuca w górę karabin. Broń poszybowała w
powietrze dziwnym, skośnym łukiem i runęła na ziemię.
Wystrzał odbił się gromkim echem. Devowi wydawało się, że uderzył go
dziesięciotonowy ciężar. Rzuciło go do tyłu i przewróciło na plecy. Z bezwładnych palców
wysunął się sznur.
Eden leżała twarzą do ziemi i próbowała złapać oddech. Trwało to krótką chwilę, w
końcu udało jej się unieść i klęknąć. Co za okropny hałas! Czyżby wypalił karabin? To
niemożliwe, przecież nie był naładowany. Krzywiąc się, zerknęła na otarte do krwi kolana i
dłonie, a potem rozejrzała się. Wokół nie było nikogo. Krowa i ten mężczyzna zniknęli.
Wstała, nic nie rozumiejąc. Nagle ogarnęło ją przerażenie, jakiego w swoim
dwudziestosiedmioletnim życiu jeszcze nie doznała. Zbielałymi ustami wyszeptała:
– Boże, mój Boże.
Mężczyzna leżał na plecach w pobliżu strumienia. Przez moment czuła w głowie
absolutną pustkę. To nie mogło się zdarzyć! Ale ten okropny huk, karabin leżący na ziemi i
136900630.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin