Katzenbach John - Stan umysłu.doc

(2637 KB) Pobierz

Powieści JOHNAKATZENBACHA w Wydawnictwie Amber

CZŁOWIEK CIEŃ DZIEŃ ZAPŁATY

PODRÓŻ

STAN UMYSŁU

UPALNE LATO W MIAMI

W SŁUSZNEJ SPRAWIE

WOJNA HARTA


JOHN

KATZENBACH

STAN

UMYSŁU

Przekład Paweł Czajczyński

AMBER


Tytuł oryginału STATE OF MIND

Redaktorzy serii

MAŁGORZATA CEBO-FONIOK ZBIGNIEW FONIOK

Redakcja stylistyczna STANISŁAW MILC

Ilustracja na okładce WILLIAMSCHMIDT

Projekt graficzny okładki ORZATA CEBO-FONIOK

wanie graficzne okładki :CZNE WYDAWNICTWA AMBER

KSIĘGARNIA INTERNETOWA WYDAWNICTWA AMBER

Tu znajdziesz informacje o nowościach i wszystkich naszych książkach! Tu kupisz wszystkie nasze książki! http://www.amber.supermedia.pl

Copyright © 1997 by John Katzenbach Ali rights reserved.

For the Polish edition Copyright © 1998 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.

ISBN 83-7169-669-8


Potrzebowałem idealnej zwierzyny - wyjaśnił generał.

Powiedziałem zatem: jakie są cechy idealnej ofiary? Odpowiedź oczywiście brzmiała: musi mieć odwagę, prze­biegłość oraz, ponad wszystko, zdolność logicznego my­ślenia.

-           Ale żadne zwierzę nie potrafi logicznie myśleć -
sprzeciwił się Rainsford.

-           Mój drogi kolego - odparł generał -jest jedno takie,
które potrafi.

Richard Connell, Najbardziej niebezpieczna gra.


 


Prolog

SZARADZISTKA

Matka spała niespokojnie w sąsiednim pokoju. Umierała. Dochodziła północ, a zawieszony pod sufitem wentylator powoli, wielkimi łopatami, pobudzał do życia powietrze wokół niej, choć wydawało się, że przesuwa jedynie pozostałości dziennego upału.

Staromodne, zniszczone okiennice były otwarte, wpuszczając do pokoju noc przesyconą zapachem lukrecji. Ćma desperacko uderzała w szybę, jakby sprzy­krzyło się jej życie. Kobieta obserwowała ją przez chwilę, zastanawiając się, czy to światło przyciąga skrzydlatego wędrowca, jak sądzili poeci i romantycy, czy może owad ten nienawidzi światła i przypuszcza beznadziejny szturm na źródło swojej frustracji.

Czuła strużkę potu skradającą się pomiędzy wzgórkami piersi; starła ją podko­szulkiem nie odrywając wzroku od kartki leżącej przed nią na biurku.

To był tani, biały papier. Słowa napisano prostą czcionką.

PIERWSZA OSOBA POSIADA TO, CO DRUGA OSOBA UKRYŁA

Odsunęła się od biurka wraz z krzesłem, w zamyśleniu stukając długopisem o blat, jak perkusista próbujący znaleźć rytm. Otrzymywała wiadomości i wiersze, wszyst­kie zaszyfrowane, ukrywające jakąś informację. Zwykle były to wyznania miłosne lub tylko próby umówienia się na spotkanie. Czasami nieprzyzwoite. Rzadko były to wyzwania, wiadomości tak skomplikowane, niejasne, że zbijały ją z tropu. W ten sposób zarabiała na życie i dlatego nie zabolało jej, gdy jeden z czytelników stał się nagle silniejszy niż ona.

Niepokojące w tej szczególnej wiadomości było to, że nie nadeszła pocztą, do wydawnictwa. Ani pocztą elektroniczną do komputera w biurze. Tego dnia list we­tknięto w wyblakłą od słońca, zardzewiałą skrzynkę na końcu podjazdu, więc znala­zła go wieczorem, wracając z pracy. I zupełnie inaczej niż na przesyłkach, które roz­szyfrowywała, nie było na nim podpisu ani adresu zwrotnego.

Nie spodobało jej się, że ktoś wie, gdzie mieszka.


Do udziału w swojej grze zapraszała głównie ludzi nieszkodliwych. Programi­stów komputerowych, naukowców, księgowych. Od czasu do czasu policjantów, praw­ników czy lekarzy. Wielu z nich rozpoznawała po charakterystycznych sposobach rozwiązywania zagadek, częstokroć niepowtarzalnych jak odciski palców.

Po wielu latach doświadczenia potrafiła odgadnąć, który ze stałych czytelników osiągnie sukces w danym rodzaju gry. Jedni specjalizowali się w kryptogramach i ana­gramach. Inni przechodzili samych siebie w odgadywaniu zagadek literackich, do­pasowując cytaty do mniej znanych autorów. W niedzielne popołudnia ludzie ci z pasją rozwiązywali krzyżówki.

Oczywiście byli także inni.

Zawsze poświęcała więcej uwagi osobom, odnajdującym w każdej ukrytej wia­domości swoją paranoję lub takim, które odkrywały nienawiść i gniew w umysło­wym labiryncie, jaki tworzyła.

Nikt nie jest tak naprawdę niewinny, powiedziała do siebie. Już nie.

Podczas weekendów, które spędzała na mangrowych moczarach, nie rozstawała się z półautomatycznym rewolwerem. Przez większą część życia mieszkała z matką w małym, zapuszczonym domku z dwiema sypialniami. Tam nabierała doświadcze­nia, by w końcu stać się ekspertem w swojej dziedzinie.

Spojrzała na tajemniczą wiadomość i poczuła nieprzyjemny ucisk w żołądku. Otworzyła szufladę. Z futerału wyciągnęła rewolwer magnum .357 z krótką lufą i po­łożyła go na blacie obok monitora. Posiadała jeszcze pięć innych egzemplarzy w swo­jej kolekcji, w której znajdował się również automatyczny karabin maszynowy; na­ładowany, gotowy do użycia wisiał w szafie z ubraniami.

Odezwała się na głos do siebie:

- Nie podoba mi się, że wiesz, kim jestem i gdzie mieszkam. Nie takie są reguły gry.

Skrzywiła się myśląc, kiedy popełniła błąd i zapomniała o ostrożności. Postano­wiła znaleźć przeciek - któraś z sekretarek, a może asystent redaktora musieli dać komuś jej domowy adres - i podjąć odpowiednie kroki, żeby go zatkać. Tajemnica i anonimowość były niezbędne w jej pracy i życiu.

Po raz wtóry przyjrzała się słowom na kartce. Chociaż, z całą pewnością, nie był to kod numeryczny, dokonała kilku szybkich przeliczeń, dopasowując numery po­rządkowe liter w alfabecie do każdej litery na kartce; odejmowała i dodawała, bada­jąc wariacje. Chciała odszukać jakiś sens zapisu, lecz z góry wiedziała, że jej wysiłki okażą się bezowocne. Nieodmiennie wychodził niezrozumiały bełkot.

Włączyła komputer i odszukała plik ze słynnymi cytatami, lecz nie znalazła ni­czego, co choć odrobinę przypominałoby to zdanie.

Pomyślała, że dobrze jej zrobi szklanka zimnej wody, więc wstała i poszła do małej kuchni. Napełniła szklankę lodem i wodą z kranu, która miała delikatny słona-wy posmak. Wyczyściła nos myśląc, że była to mniejsza z cen, jakie płaciło się za mieszkanie na Upper Keys. Izolacja i samotność przysparzały o wiele więcej cier­pienia.

Zatrzymała się w progu i patrzyła przez pokój na kartkę papieru; zastanawiała się, dlaczego to dziwne zdanie spędza jej sen z powiek. Usłyszała jęk i odwróciła się w stronę łóżka. Wiedziała już, że matka nie śpi.


-          Susan? Jesteś tam?

-          Tak, mamo.

Pospieszyła do sypialni. Kiedyś gościły tu radosne kolory; matka lubiła malo­wać i przez lata uzbierało się mnóstwo obrazów, poustawianych pod ścianami. Try­skające egzotycznymi barwami sukienki i chusty zwieszały się ze sztalug w nieła­dzie. Teraz ich miejsce zajęły tace z lekarstwami i aparat tlenowy; kolory upchnięto w szafach, zwyciężone przez zniedołężnienie spowodowane chorobą. Pokój nie pach­niał już, takjak dawniej, jej matką, czuło sięjedynie środki antyseptyczne. Wyszoro­wany, czysty, wybielony - posępna, wydezynfekowana umieralnia.

-              Boli? - zapytała. Zawsze zadawała to pytanie, z góry znając odpowiedź. Wie­
działa, że matka i tak nie powie prawdy.

Starsza kobieta usiłowała podnieść się na łokciach.

-          Troszeczkę. Nie jest najgorzej.

-          Podłożyć ci poduszkę?

-          Nie. Dam sobie radę. - Pokręciła głową. - Myślałam o twoim bracie.

-          Zadzwonić do niego?

-          Nie. To go tylko zmartwi. Jestem pewna, że pracuje zbyt ciężko i potrzebuje
odpoczynku.

-          Nie sądzę. Zapewne wolałby z tobą porozmawiać.

-          Może jutro. Właśnie mi się śnił. Ty również, kochanie. Śniłam o moich dzie­
ciach. Niech sobie śpi. Ty też powinnaś. Dlaczego się nie kładziesz?

-          Pracowałam.

-          Wymyślałaś jakieś konkursy. Co to będzie tym razem? Cytaty? Anagramy?
Jakie hasła chodzą ci po głowie?

-          Nie, tym razem to nie moje. Pracowałam nad czymś, co mi przysłano.

-          Masz tak wielu wielbicieli.

-          Oni nie mnie lubią, lecz moje zagadki.

-          Niekoniecznie. Musisz w siebie bardziej uwierzyć. Nie powinnaś się ukry­
wać.

-          Mamo, pseudonimów używa się z wielu powodów, a ty dobrze je znasz.

Kobieta opadła na poduszkę. Nie miała sił i nie był tu winny wiek, lecz spusto­szenie, jakiego w jej organizmie dokonała choroba. Pomarszczona skóra zwieszała się z szyi, rozpuszczone potargane włosy opadały na białą poszewkę; kasztanowe włosy. Raz w tygodniu córka pomagała jej je ufarbować, obie z niecierpliwością wy­czekiwały tych chwil. Starszej kobiecie nie pozostało zbyt wiele próżności. Nowo­twór ograbił jąi z tego. Ale, ku radości córki, nie chciała zrezygnować z kasztanowe­go koloru włosów.

-          Podoba mi się twój pseudonim. Jest taki podniecający.
Susan roześmiała się.

-          O wiele bardziej podniecający niż ja.

-          Mata Hari. Szpieg.

-          Taak, ale jak wiesz, nie najlepszy. Została schwytana i rozstrzelana.
Kobieta parsknęła. Na twarzy córki pojawił się uśmiech; wiedziała, że jeśli uda

jej się częściej rozśmieszać mamę, choroba przestanie postępować tak szybko.


Starsza kobieta podniosła oczy, jakby chciała dopomóc swojej pamięci, i gniew­nie powiedziała:

-              Wiesz, gdy byłam mała, przeczytałam, że tuż przed tym jak francuski oficer
wydał komendę plutonowi egzekucyjnemu, Mata Hari rozerwała bluzkę odsłaniając
piersi, jakby chciała onieśmielić żołnierzy, poruszyć ich pięknem swego ciała.

Powieki opadły ciężko, jak gdyby przywoływanie wspomnień kosztowało jązbyt wiele wysiłku. Młodsza kobieta usiadła na skraju łóżka i uścisnęła jej dłoń.

-         ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin