Malachi Martin
34. Kompleks Judasza
Judasz Iskariota już na zawsze pozostanie zapamiętany
jako człowiek, który zdradził Jezusa Chrystusa i wydał go
jego wrogom. Jego imię jest synonimem słowa „zdrajca”
w przynajmniej dwudziestu językach. Na myśl o Judaszu lub
samo wspomnienie jego imienia, pojawia się obraz zdrajcy
całkowitego. To prototyp zdrajcy. Nie ma jednak powodu, by
sądzić, że gdy na początku Jezus uczynił go jedną z osób, której
ufał najbardziej – jednym z dwunastu apostołów – Judasz
już myślał o zdradzie; że był mniej entuzjastycznie nastawiony
do Jezusa, że był mniej godzien takiego zaszczytu, czy też
miał mniej determinacji, by podążać za Jezusem do samego
końca (na pewno nie miał jej mniej od pozostałej jedenastki,
wybranej w tym samym momencie co Judasz). Nie należy
też sądzić, że Jezus udzielił mu mniej bożej łaski niż innym
apostołom.
Również i dziś, gdy oczywista jest masowa zdrada Kościoła
rzymskokatolickiego ze strony biskupów, księży i prałatów
– i to na alarmująco wielką skalę – nawet teraz nie mamy
powodu sądzić, iż którykolwiek z nich zaczął pracę na rzecz
Kościoła nie będąc pełen równie dobrych intencji i równie zaangażowanym
w sprawy kościelne co ci, którzy nie zdradzili
swego powołania. Podobnie nie można sądzić, że odmówiono
im Bożej łaski; niezbędnej, by w sposób wartościowy pełnić
kościelne i duszpasterskie obowiązki.
Judasz na pewno posiadał charyzmę cechującą wszystkich
dwunastu apostołów – głównych pasterzy, którzy stanowią
pierwowzór obecnych biskupów Kościoła. Żył z Jezusem
dzień i noc. Podróżował z nim, słuchał jego nauczania. Był
świadkiem jego czynów, współpracował z nim. Od niego
również otrzymał błogosławieństwo, by głosić Ewangelię,
leczyć chorych, wypędzać demony i wypowiadać się z mocą
jego autorytetu, korzystając przy tym z duchowego, nadprzyrodzonego
wsparcia. Mając to wszystko, na pewno na początku
nie był ani bardziej przyziemny, ani tchórzliwy, ani też mniej
oświecony od pozostałych członków owej szczególnej grupy.
Jednak to właśnie on, i tylko on, rozbił jedność wybranego
i nauczanego przez samego Jezusa kręgu. On sam go
zdradził. Sam stał się antybohaterem pośród owych dwunastu
mężczyzn i kilkuset uczniów i naśladowców, którzy wraz
z Jezusem byli żywymi uczestnikami rozgrywającego się dramatu
zbawienia, w którym Syn Boży wypełnił odwieczny plan
opatrzności, od swych narodzin aż po kulminację w postaci
ukrzyżowania – za co bezpośrednią odpowiedzialność ponosił
Judasz – i zmartwychwstania, którego tenże ostatecznie
nie uznał i nie podzielił. Nie był on jednak „wichrzycielem”.
Nie zamierzał rozbić jedności grupy, ani zrujnować Jezusa
i Dwunastu. To klasyczny przykład antybohatera, który ostatecznie
chciał zrealizować swój własny plan dla Chrystusa
i pozostałych (w którym oczywiście mógłby się spełnić odgrywając
główną rolę). Myślał, że uda mu się pogodzić Jezusa
z jego nieprzyjaciółmi. Drogą kompromisu i porozumienia
z ówczesnymi przywódcami mógł doprowadzić do sukcesu
Syna Bożego na całym świecie.
Te same uwagi (z odpowiednim uwzględnieniem rozwoju
Kościoła) można zastosować w przypadku biskupów i innych
współczesnych dygnitarzy kościelnych: powołani są, by poprzez
pełnię kapłaństwa, które dały im święcenia biskupie,
żyć blisko Jezusa, sprawować duchową władzę w jego imieniu
i, opierając się na sile i łasce Ducha Świętego, opiekować
się duszami ludzkimi, leczyć, upominać, nauczać, godzić;
podążać za planem zbawienia jasno nakreślonym przez Jezusa,
gdy ten ustanowił św. Piotra głową kościoła i swym osobistym
przedstawicielem w „jednej, prawdziwej owczarni”,
w której może dokonać się faktyczne odkupienie dusz.
881
Jednakże w sposób przerażająco przypominający błąd
popełniony przez Judasza, niektórzy dostojnicy kościelni,
utworzyli wewnątrz Kościoła swoisty anty-Kościół. Nie chcą
opuścić katolicyzmu. Nie są świadomymi „wichrzycielami”.
Nie zamierzają rozbijać jedności kościoła. Nie chcą go zniszczyć,
lecz przerobić na własną modłę; jak dotąd nie jest dla
nich istotne, że ich planu nie da się pogodzić z ujawnionym
przez obecnego następcę św. Piotra planem Bożym. Bowiem
na modłę duchowej krótkowzroczności Judasza, nie wierzą
już w głoszoną przez papieża katolicką doktrynę, podobnie
jak Zdrajca nie wierzył już w boskość Jezusa. Żyją w przekonaniu,
iż mogą pogodzić Kościół i jego wrogów drogą
„szczerego kompromisu”, że zdają sobie sprawę ze stanu
rzeczy; oraz że współpracując ze światowymi przywódcami
mogą zapewnić sukces kościołowi chrystusowemu. Jednak
oddając się tworzeniu anty-Kościoła w Kościele – począwszy
od watykańskich kancelarii aż po lokalne parafi e – skutecznie
przyczynili się do starcia w proch jedności katolicyzmu;
właściwie położyli kres onegdaj kwitnącej unii biskupów
z rzymskim papieżem i wielce osłabili całą rzymskokatolicką
organizację instytucjonalną.
Rozmiary tego błędu, jego wręcz nudne, powtarzające się
podobieństwo do błędu Judasza – innymi słowy, syndrom
Judasza we współczesnym duchowieństwie – stają się jeszcze
bardziej oczywiste, jeśli podda się zachowanie Zdrajcy
wnikliwej analizie. Judasz ostatecznie zdradził Jezusa. Ważne
jest jednak, by dostrzec „dobre” intencje, z którymi zszedł na
nieuczciwą drogę, kończącą się na Polu Krwi, gdzie umarł
uduszony zarzuconą mu na szyję pętlą, a jego wnętrzności
zostały wypatroszone.
Opisy Judasza na stronach Nowego Testamentu są dość
okrojone – poza oczywiście okropną zdradą ukochanego
Pana. Zrozumiałe jest, że autorzy Ewangelii poza opisaniem
tego postępku nie mogli napisać niczego dobrego, ani nawet
interesującego o Judaszu. W świetle zmartwychwstania Jezu882
sa, a następnie zstąpienia Ducha Świętego na apostołów, owa
całościowa zdrada stanowiła element, który przede wszystkim
interesował twórców Nowego Testamentu; i jedyne, co mogli
wyrazić względem niego, to najwyższe potępienie i wstręt.
Prawdopodobnie w całym Nowym Testamencie nie ma nic,
co można by porównać z tym całkowitym, bezlitosnym potępieniem
Judasza. „Jezus zaproponował mu to samo, co nam
wszystkim” – św. Piotr musiał cedzić te słowa z wielką surowością,
gdy w dniu zesłania Ducha Świętego przemawiał
do zgromadzonych na piętrze uczniów Jezusa. „Był jednym
z nas, a stał się przywódcą tych, którzy pojmali Jezusa. Ma
teraz to, o co prosił – pole upstrzone swymi wnętrznościami
i specjalne katusze w ogniu piekielnym”. W słowach tych nie
ma cienia wybaczenia, ani śladu żalu. Może dlatego, że Judasz
popełnił jeden jedyny grzech, o którym Jezus mówił, iż
jest niewybaczalny – grzech przeciw Duchowi Świętemu.
Całkowite odrzucenie Judasza sprawiło, że chrześcijanie
widzieli go w złym świetle od początku jego obcowania
z Jezusem – postrzegano go jako intruza, którego Chrystus
dopuścił do zażyłości danej tylko jego najbardziej zaufanym
ludziom, ponieważ, by tak to ująć, ktoś musiał zdradzić Pana.
Jednak logicznie rzecz biorąc, nie mogła to być prawdziwa
historia Judasza. Zarówno z boskiego, jak i ludzkiego punktu
widzenia musiał on początkowo wydawać się obiecującym
kandydatem do objęcia przywództwa nad przyszłym kościołem
Chrystusowym. Był praktycznie jedynym urzędnikiem
w grupie Jezusa. To jemu bardziej ufano od pozostałych, to
jemu Jezus powierzył przechowanie i zarządzanie funduszami
zgromadzonymi przez grupę na różne wydatki, a więc także
na „biznesowe transakcje” w trakcie podróży.
Faktem jest, że grupie młodych, krzepkich ludzi w kwiecie
wieku, nie posiadających stałej pracy zarobkowej i będących
w nieustannym ruchu, potrzebny był wspólny „portfel” na jedzenie,
zakwaterowanie, opłaty drogowe, podatki i przygodne
wydatki, jak ubrania, datki, wsparcie dla rodzin, naprawa
883
i utrzymanie sprzętu do rybołówstwa. Większość była rybakami,
którzy zachowali swe narzędzia przez cały okres spędzony
u boku Jezusa, i długo jeszcze po jego zmartwychwstaniu.
Nie ma przesady w stwierdzeniu, że Judasz był jedynym
urzędnikiem w grupie. Również w oczach innych apostołów
zajmował on wysokie stanowisko. Pozostała jedenastka mogła
się jawić niektórym obserwatorom jako zbieranina pospólstwa;
dziś jednak wiemy, że pisane im było założyć organizację,
która ogarnie cały świat i stworzy nową, tysiącletnią
cywilizację.
Nie ma powodu, by poddawać w wątpliwość fakt, że Judasz
rozpoczął swą apostolską działalność z wielkim entuzjazmem
i oddaniem dla Jezusa; z ogromną ufnością i wiarą
w jego sukces. Wiemy, że dla pozostałych członków grupy
(jeszcze długo po zmartwychwstaniu Chrystusa) sukces oznaczał
polityczne przywrócenie izraelskiego królestwa, w którym
apostołowie zasiądą na dwunastu tronach jurysdykcji
i sądownictwa. Judasz z pewnością nie myślał inaczej, ani nie
spodziewał się czegoś innego. Wraz z resztą grupy czasem
nawet sprzeczali się o to, który z nich będzie miał największą
władzę. Dwóch z nich poprosiło nawet swą matkę, by upominała
się u Chrystusa o najważniejsze miejsca dla nich przy
królewskim tronie, który – jak sądzono – Jezus zajmie, kiedy
obejmie władzę nad Izraelem i całym światem. Oczywiste bowiem
dla nich było, że Syn Boży zostanie w końcu królem.
To tu rozczarowanie Judasza ma swój początek. Jako że
miał on więcej kontaktu, niż pozostali, z praktycznymi sprawami
i lepiej zdawał sobie sprawę z krajowej polityki, mógł
jedynie pogłębiać swe rozczarowanie za każdym razem, gdy
Jezus po raz kolejny odrzucał coraz to nowe próby ukoronowania
go na przywódcę i króla. Takich okazji z pewnością
było kilka: Chrystus natomiast za każdym razem dawał wyraz
owym nieziemskim uczuciom cierpienia i śmierci. Ponadto,
gdy pojawiające się od czasu do czasu starcia z panami Jerozolimy
powiększały tylko lukę między Jezusem i politycz884
nymi władzami Izraela – skupionymi teraz w Sanhedrynie,
żydowskiej radzie religijnej i sądowniczej – uczucie rozczarowania
coraz bardziej narastało w Judaszu.
Zauważmy, że mógł on w każdej chwili opuścić Jezusa
i odejść, tak jak uczyniło to wielu. Jednak nie, Judasz pragnął
zostać. Na swój sposób wierzył w Jezusa, apostołów
i ich ideały. Chciał tylko, by przystosowali się oni do panującej
rzeczywistości politycznej i społecznej; by w miejsce
planu Chrystusa realizowali jego plan. Można być pewnym,
że opuszczenie grupy było ostatnią rzeczą, o jakiej myślał.
Poczynił jednak pewne założenia na temat sposobu, w jaki
Jezus mógłby zdobyć panowanie. W uderzającej do głowy
atmosferze współpracy z władzami ujrzał widoki na wielką
przyszłość. Dostrzegł możliwość objęcia jednego z głównych
stanowisk w królestwie Izraela, gdy lokalne żydowskie potęgi
z pomocą Jezusa ostatecznie pokonają znienawidzonych Rzymian
i ich stamtąd wypędzą. Nawet kiedy podczas Ostatniej
Wieczerzy Jezus szczerze i otwarcie powiedział mu, że wie,
iż to Judasz go zdradzi, nie naruszyło to jego postanowienia.
Prawdopodobnie nie zrozumiał znaczenia użytego przez Chrystusa
słowa „zdradzić”. W przeszłości wiele razy „zdradził”
go w takim znaczeniu, że postąpił odwrotnie do jego woli,
a mimo to wszystko się jakoś ułożyło. W oczach Judasza plan
kompromisu nadal wydawał się więc najlepszym rozwiązaniem.
Jego duszę żelaznym pierścieniem otoczyła całkowita
ślepota. Jak głosi Ewangelia, „Szatan wkroczył do jego
serca”. Judasz znajdował się teraz pod kontrolą tej właśnie
postaci, dla której jakikolwiek sukces Jezusa oznaczał porażkę.
Bez żadnych skrupułów więc, całkowicie pewien swego
planu odnalazł władze świątyni – swe kontakty „na wysokim
szczeblu” – objaśnił im miejsce, gdzie Jezus miał się znajdować
w danej godzinie i wskazał Pana strażnikom, wysłanym
by go pojmać i przyprowadzić, związanego niczym zwierzę.
Każde wydarzenie, które nastąpiło wskutek decyzji Judasza,
zostało umożliwione i sprowokowane tym właśnie aktem
885
nadużycia swej władzy ze strony wybranego przez Pana apostoła
i zarazem jego zaufanego urzędnika. Cała odpowiedzialność
leżała po jego stronie. Za męki w Getsemani, za przemoc
stosowaną wobec Jezusa podczas aresztowania i później
w nocy, podczas pokazowych procesów; za godziny uwięzienia
i obelgi ze strony strażników, za ukoronowanie cierniami
i pogardliwe kpiny rzucane pod jego adresem, które – można
być tego pewnym – w każdy możliwy sposób uderzały w jego
godność, za postawienie go przed Piłatem i Herodem, za jego
męki, za bolesną drogę na Golgotę, za piekący ból ukrzyżowania
i trzy godziny agonii; godziny słabnących wysiłków,
by się nie udusić i nie poddać obezwładniającemu bólowi,
zadawanemu przez gwoździe, które przybijały jego nadgarstki
i kostki do krzyża. Za wszystko to i za ostateczny rezultat:
śmierć Jezusa Chrystusa.
Wszystko to – całe niewypowiedziane zło i świętokradztwo
– stanowiło bezpośrednią konsekwencję kompleksu Judasza.
Ostatecznym rezultatem jego wyboru stała się zdrada, jego
grzechem zaś kompromis – który zdawał mu się być rozważną,
roztropną decyzją, zważywszy na sytuację, w jaką Jezus
wpędził siebie samego i wiernych mu apostołów podważając
obyczajowe status quo, nie godząc się na częściowe choćby
dopasowanie do żydowskich władz. Nie pragnął zaspokajać
potrzeb i odpowiadać na pytania ludzi świetnie rozeznanych
w kwestiach narodu i tradycji judaistycznej – uczonych
w Piśmie.
W swym pragmatycznym umyśle, Judasz musiał zapewne
sklasyfikować Jezusa wraz z jego doktryną jako zupełnie niedopasowanego
do społecznego konsensusu i mentalności politycznej
tamtych czasów. Właściwie poglądy Chrystusa były
i niestosowne, i nie do zaakceptowania. Do tego stopnia, że
sprowokowały jego przeciwników do politycznego zamachu.
Ostatecznie była to kwestia bezpieczeństwa państwa i przetrwania
narodu.
Istotą kompleksu Judasza był kompromis z mentalnością
przeciętnego człowieka, wyrażającą się dopasowaniem trybu
886
myślenia i postępowania do życiowych potrzeb. Tymczasem
podstawową zasadę apostołów stanowił Jezus – jego fi zyczna
obecność, jego władza i nauczanie. Judasz dał się przekonać
swym kusicielom, że wszystko, co Jezus sobą prezentował,
musiało ulec zmianie w drodze uczciwego, rozważnego kompromisu.
Daje nam to niezawodny probierz, dzięki któremu możemy
zidentyfi kować członków anty-Kościoła z pewnością zasiadających
w instytucji kościoła rzymskokatolickiego. Ostatnich
dwadzieścia lat jego historii usiane jest setkami kompromisów
i nadużyć pośród duchowieństwa – trzeba jednak
wyszukać i określić najważniejsze kompromisy, które można
nazwać aktem prawdziwego nadużycia władzy na wysokich
stanowiskach kościelnych.
Akt nadużycia władzy został zgrabnie zdefi niowany jako
popełnienie przez urzędnika publicznego w trakcie pełnienia
swej funkcji czynu nieuzasadnionego, którego zobowiązywał
się nie popełnić, który jest prawnie nieuzasadniony, niezbicie
krzywdzący lub sprzeczny z prawem.
Zarówno nadużycie władzy, jak i jej wypaczenie są terminami
używanymi dla opisania przypadków wykorzystywania
swego stanowiska. Znaczna różnica pomiędzy dwoma
pojęciami leży w rozmiarach i skutkach nadużyć. Nadużycie
prawa ma miejsce w określonej i ograniczonej liczbie przypadków.
Na przykład używamy mocy naszego urzędu dla naszych
prywatnych korzyści. Z kolei wypaczenie władzy osłabia
sam urząd, diametralnie zmienia jego kształt i sprawia, że
zaczyna być on sprzeczny ze swą funkcją.
Przeanalizowanie ostatnich dwudziestu pięciu lat z historii
katolicyzmu, prowadzi do wniosku, że najpoważniejszym
przykładem wypaczenia władzy na wysokim stanowisku kościelnym
jest tolerancja i propagowanie konfuzji w sprawach
wiary. Owa tolerowana konfuzja wśród szeregowych wiernych
jest bezpośrednim rezultatem przyzwolenia na odstępstwo
od doktryny wśród teologów i biskupów katolickich.
887
Tolerowanie nieporozumień oznacza bowiem ich krzewienie.
Podstawowy, wręcz fundamentalny obowiązek każdego kościelnego
urzędu oraz odpowiedzialność na każdym stanowisku
w kościele składają się na jasne, wyraźne nauczanie oraz
egzekwowanie podstawowych zasad i podstaw wiary, jakie
Kościół uznaje za niezbędne, by osiągnąć życie wieczne.
W obu tych kwestiach – nauczania i egzekwowania – nie
może być kompromisu. Jeśli katolicy mają jakiekolwiek prawa
w kościele, ich podstawowym prawem jest otrzymywanie
jednoznacznych wskazówek i podleganie takiemu bezpośredniemu,
zdecydowanemu nadzorowi.
Co więcej, stosunkowo łatwo można określić cztery główne
obszary, w których członkowie kościoła tolerowali i propagowali
szkodliwą konfuzję, kłopoczącą obecnie katolików.
Są to: Eucharystia, jedność i nieomylność kościoła rzymskokatolickiego,
Urząd Piotrowy biskupa Rzymu oraz moralność
seksualności człowieka.
Kiedy mówimy o Eucharystii, mamy na myśli rzymską
mszę świętą, która dla katolików zawsze była i nadal jest głównym
aktem oddawania czci Bogu. Jej wartość jest podwójna.
W katolickich wierzeniach msza święta uobecnia prawdziwą
ofi arę z ciała i krwi Jezusa, jaka dokonała się na Kalwarii. Nie
jest to upamiętnienie owej ofi ary, ani jej powtórne odegranie,
ani też symboliczne przedstawienie.
W tym właśnie tkwi misterium mszy świętej. Mówimy, że
msza rzymska jest ważna, ponieważ udało się uobecnienie
złożonej ze swego życia ofi ary Chrystusa. Jest w tym prawda:
rzymscy katolicy mogą wówczas dosłownie oddać cześć swemu
Zbawcy pod fi zyczną postacią chleba i wina.
Misterium owo obchodzone było w kościele katolickim
podczas rzymskiej mszy świętej, celebracji liturgicznej, której
tradycyjna forma została ukształtowana we wczesnym średniowieczu.
W 1570 r. Papież Pius V ustanowił ją wiecznym
prawem i jeszcze w tym samym stuleciu została uznana przez
Sobór Trydencki. Pozostawała bez zmian, poza dodaniem lub
888
zastąpieniem pojedynczych modlitw czy inwokacji, aż do połowy
lat sześćdziesiątych dwudziestego wieku.
Wtedy to nastąpiła doniosła zmiana, usankcjonowana
przez watykańskich dostojników: tradycyjna rzymska msza,
rozporządzeniem Pawła VI, została zastąpiona nową formą,
zwaną Novus Ordo, lub też mszą posoborową. Miało to
miejsce 26 marca 1970 r. Do 1974 r. została przetłumaczona
na lokalne języki i rozpowszechniona w całym kościele
powszechnym. Tradycyjna rzymska msza święta nigdy nie
została zakazana, unieważniona ani zdelegalizowana przez
żadnego z kompetentnych dostojników w Rzymie. Jednak
w całym kościele można było dostrzec powadzenie akty...
KresPas