Branki w jasyrze t1 - Łuszczewska Jadwiga (Deotyma).pdf

(1741 KB) Pobierz
BRANKI W JASSYRZE
przez
DEOTYMĘ
z illustracjami E. M. Andriollego
Tom I.
„O! Bo lepiej pójść na mary,
Jak w niewolę na Tatary."
Warszawa.
Własność, nakład i druk S. Lewen[...]
Nowy Świat Nr. 41.
DEOTYMA.
895891353.001.png
PROLOG.
ŻEGNANIEC.
Jesień roku 1240 była prześliczna, prawdziwie jak to mówią, "polska jesień". Już zbliżał się
Święty Michał, a drzewa jeszcze ani żółkły, ani czerwieniały.
Spostrzeżenie to czynił pielgrzym idący zwolna brzegiem rzeki Iłżanki, a mógł je czynić na sze-
roką, skalę, bo jak oko daleko sięgło, obie strony wody szumiały ostro pachnącym, nieprzejrzanym
895891353.002.png
borem. Nie była to jednak puszcza w najdzikszem znaczeniu tego słowa; pod samowładnemi rząda-
mi przyrody, która z niesforną rozrzutnością wszystko zalewała, można było gdzie-nie-gdzie dojrzeć
już rękę człowieka, wywalczającą sobie bezpieczniejsze schronienie i nadobniejszy krajobraz.
W porannych godzinach pielgrzym przechodził koło Iłży, i wtedy wydało mu się że Cherubin
wpuścił go na chwilę do Edenu. Pierścień pól wykarczowanych weselił tam duszę roztwartym wid-
nokręgiem, grzędy warzywne i kwieciste bawiły oko przeróżnością kolorów, drzewa owocowe zgię-
te pod ciężarem plonu, przechylały się po-za parkany, tak że czasem i do stóp wędrowca upadła fiał-
kowa śliwka, lub o ziemię stuknęło kraśne jabłko. Powietrze było pełne kurzawy i beczenia od tło-
czących się owiec; drewniane klekotki klaskały u szyi krów opasłych; długie rzędy ułów gwarzyły
brzęczącym sejmem, wszystko się krzątało i pośpiewywało, a wśród tych błogosławieństw, sam gród
rozsiadł się na pochyłości góry nad niebieskiem jeziorem, rad z siebie i spokojny, bo murami opasał
się od złych łudzi, a wieżami kościoła wznosił się do Pana Boga, i świecił z daleka jakiś dziwny,
niezrozumiały dla oczu podróżnika, który był-by przysiągł że cały ten obraz nie ma końca, że po
stopniach ze światła obsuwa się gdzieś w przepaścistą próżnię, — a to owo zwierciadlane jezioro
taką psotę oczom płatało.
Pielgrzym dziwował się tej zamożności i łamał sobie głowę, kto umiał tak mądrze to wszystko
urządzić? Ale kiedy strażnik bramy miejskiej objaśnił go z niejaką dumą, że Iłża należy do Bisku-
pów krakowskich, pielgrzym odrazu przestał się dziwować. Któż bo wówczas nie wiedział że do-
stojnicy kościelni, oprócz różnych Bozkich tajemnic, posiadali także tajemnicę niepojętej pomyślno-
ści w gospodarstwie, i że tym którzy przy nich żyli, bywało dobrze nietylko w niebie, ale i na ziemi?
Wprawdzie w podróży — jak i w życiu — wszystko co przyjemne zwykło trwać najkróciej. Ob-
szar pól skończył się bardzo prędko, ogródki i trzody znikły, i pielgrzym wszedł znowu między
czarne bory, których wówczas było tak wiele, że nikt się już niemi bardzo nie zachwycał. Wyjąwszy
monarchów i wielkich panów, mogących tam używać bohaterskiej rozkoszy łowów, reszta podróż-
nych była znużona i znudzona jednostajną lesistością kraju, która zasłaniała niebiosa i wiecznie się.
kłębiła wyziewami roznoszącemi złośliwe drżączki i gorączki. A przytem, co tam legowisk drapież-
nego zwierza, a co jeszcze gorszych, zasadzek zbójeckich!
To też w owych czasach karczowanie lasów było prawdziwą zasługą, było zwłaszcza najgwał-
towniejszą potrzebą społecznego życia, które musiało przemocą rozpychać sobie drogę między ży-
wiołami. Ile razy pień tysiącoletni lunął pod siekierą, nikt nie miał ochoty nad nim się rozrzewniać,
owszem przyklaskiwano upadkowi starego szkodnika, który próżno kradł słońce i ziemię wysysał.
Co-by też byli powiedzieli owi karczownicy, gdyby jaki prorok ich ostrzegał, że kiedyś przyjdą
wieki w których ludzie będą lasy umyślnie sieli i pielęgnowali, ze czcią i obawą, jakby gasnący jakiś
ród królewiąt? Byli-by głową pokręcili, proroka wyszydzili, i dalej cięli pnie tysiącoletnie. "Syty
głodnego nie rozumie".
W lasach które przebywał nasz pielgrzym, już ich także padło niemało, a to dla utorowania dróg
biegnących na wszystkie strony. Jakie to były drogi, no, to żal się Boże! Nikomu nie przyszło nawet
na myśl aby można było drogę wyrównywać lub czemś wysypywać. Stan jej zależał od pory roku,
pogody i gatunku gruntu. Była też zwykle nadzwyczaj wązka, i nikt nie potrzebował szerszej; wasąg
chłopski wszędzie się prześliznął, zimową porą saneczki się tam zmieściły, a zresztą, co żyło,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin