Sandemo Margit - Opowiadania 18 - Nie dla mnie milość.rtf

(269 KB) Pobierz
MARGIT SANDEMO

MARGIT SANDEMO

NIE DLA MNIE MIŁOŚĆ

Z norweskiego przełożyła

LUCYNA CHOMICZ-DĄBROWSKA

POL-NORDICA Publishing Sp. z o.o.

Otwock 1997

ROZDZIAŁ I

Pewnej wiosennej nocy właściciela zagrody położonej wysoko w górach zbudziło ujadanie psów. Siadł na łóżku, nasłuchując uważnie. Gdy psy na moment zamilkły, od strony ścieżki ciągnącej się wśród skał dobiegł go odgłos lekkich kroków, które jednak zaraz ucichły.

Obrócił się i spojrzał na zegarek. Dochodziła czwarta. Któż to wędruje w środku nocy po tych bezdrożach? pomyślał. Kiedy jednak psy przestały szczekać, przewrócił się na drugi bok i zasnął.

W parę dni później o zaginięciu Ellen Ingesvik wiedziała już cała osada. Tajemnicze zniknięcie dziewczyny poruszyło mieszkańców do żywego.

Gdy właściciel zagrody zwierzył się znajomym, co słyszał feralnej nocy, wezwano go do komisariatu na przesłuchanie. Okolice gospodarstwa zostały dokładnie przeczesane przez policję, gdyż obawiano się najgorszego. Istniały podstawy, by podejrzewać, że zaginiona targnęła się na własne życie.

Kobiety z osady podzieliły się na dwa obozy. Jedne współczuły biednej dziewczynie, inne zaś, zacietrzewione, wykrzykiwały, że po niej można się wszystkiego spodziewać, bo to, co zrobiła, było skandaliczne i niedopuszczalne.

 

A Ellen?

Tamtej nocy odchodziła pogrążona w smutku, zgnębiona bolesnymi przeżyciami. Pragnęła tylko jednego: rozpłynąć się we mgle. Słysząc ujadanie psów, przyspieszyła kroku. Zatrzymała się tylko na chwilę na samym szczycie i oparta o pień brzozy, ogarnęła spojrzeniem rodzinną okolicę.

Żegnajcie! pomyślała. Zostawiam tu wszystko, co kochałam. Widziałam, jak nasza osada się rozwija, a ludzie bogacą. Kiedy byłam dzieckiem, stał tu tylko kościół i sklep kolonialny. Teraz jest i kino, i ratusz. A jednak osada, mimo że tak się rozrosła, wciąż nie zatraciła swego pierwotnego uroku i autentyzmu. Dlaczego nikt nie rozumiał, że usiłowałam uratować właśnie to, co dla niej najcenniejsze?

Muszę opuścić to miejsce, póki nie wszystko jeszcze stracone! Tak będzie najlepiej. Dla mnie i tak nie ma tu przyszłości, nie czeka mnie tu ani miłość, ani szczęście!

Westchnęła ciężko, z trudem tłumiąc szloch.

Tam w dole, w jej rodzinnej osadzie, zagościło niepojęte dla niej zło i nienawiść. Zdawała sobie sprawę, że kilkoro ludzi czuje do niej głęboką niechęć. To cena, którą musiała zapłacić.

Ale ten jeden, który nienawidził jej bez powodu?

Zielonooki Potwór, jak nazywała go w myślach, zniszczył w niej całkiem poczucie wartości. Pogardę współmieszkańców łatwiej jej było zrozumieć, oni po prostu nie pojmowali tego, co się stało.

Pod wpływem wspomnień do oczu napłynęły jej łzy. Cóż, najpiękniejsze chwile i tak minęły bezpowrotnie w dniu, gdy Olaf, którego obdarzyła swym naiwnym dziewczęcym uczuciem i któremu pozostała wierna, wyjechał stąd na zawsze.

Niektórzy ludzie rodzą się przywódcami. Tak właśnie było z Olafem Brinkiem. Przypomniało jej się, że jako nastolatek z promienną radością nosił na rękach swego małego siostrzeńca, nie wstydząc się kolegów. I nikt się z niego nie wyśmiewał! Zawsze występował w obronie słabszych, ujmował się za tymi, z których się naigrywano. Swym zachowaniem wzbudzał powszechny szacunek nawet wśród szyderców.

Wszyscy się do niego garnęli, bo mimo niekwestionowanych zalet nie udawał chodzącej cnoty. Ellen go uwielbiała. Zadurzyła się w nim, choć uczył się trzy klasy wyżej. Miała piętnaście lat, gdy Olaf opuścił rodzinną osadę. Właściwie nigdy nie zwrócił na nią uwagi, ale jej to nie przeszkadzało. Wystarczało, że po prostu był w pobliżu.

Zmęczona i zrezygnowana przesunęła dłonią po pniu brzozy, a potem ruszyła dalej na spotkanie nieznanego. Szybko pochłonął ją mrok.

Miała dopiero dwadzieścia trzy lata, ale przestała się łudzić, że kiedykolwiek jeszcze zazna radości. Nie miała dla kogo żyć. Ślady dziewczyny urywały się na brzegu górskiego stawu na płaskowyżu.

 

Trzy lata później na drugim końcu Norwegii czworo młodych ludzi siedziało w ogrodzie. Puch z dmuchawców szybował w powietrzu i opadał na ziemię. Szpaki, dolatując nad szopę i zniżając lot, gwizdały ostrzegawczo, jakby dawały znak pisklętom w gnieździe, że zaraz zostaną nakarmione.

Czwórkę znajomych siedzących przy stole łączyły dość osobliwe więzy. Troje z nich mieszkało w starej szkole, zaadaptowanej na budynek mieszkalny. Parter zajmowała Ellinor, fryzjerka, beznadziejnie zakochana w sąsiedzie z pierwszego piętra, przystojnym nauczycielu Arve Ståhlu. Ten z kolei podkochiwał się w Gerd Hansen, nauczycielce plastyki i prac ręcznych, mieszkającej na poddaszu.

Niestety nauczyciel, ku swemu utrapieniu, bez powodzenia próbował wyplątać się ze związku z Ågot Lien, dziennikarką z jedynego dziennika ukazującego się w Vanningshavn, która uczepiła się go niczym rzep. Tylko ona nie mieszkała w budynku przy ogrodzie.

- Chcesz jeszcze kawy, Ågot? - zapytała Gerd.

- Nie, dziękuję. Proszę, mów do mnie Goggo - zagruchała przymilnie, ale w jej oczach pojawił się zimny błysk. - Wszyscy przyjaciele tak mnie nazywają.

- Wszyscy z wyjątkiem mnie - wtrąciła Ellinor. - Ja wolę zwracać się do ciebie per Gorgono.

- Zauważyłam, choć nie widzę w tym nic zabawnego - odparła Ågot słodko, jednocześnie patrząc wzrokiem bazyliszka.

Gorgona? zdziwiła się Gerd w duchu. W mitologii greckiej tak nazywano Meduzę, potwora o złotych skrzydłach, miedzianych szponach, zębach jak kły dzika, wężach zamiast włosów i wzroku przemieniającym ludzi w kamień.

Z wyglądu Goggo Lien nie przypominała bynajmniej potwora. Była bardzo kobieca, nowoczesna i pociągająca. Miała jasne, krótko obcięte włosy i fryzurę jakby zwichrzoną przez wiatr. Ubierała się zgodnie z ostatnim krzykiem mody. A ponieważ w tym sezonie lansowano kolor liliowy, więc w jej garderobie przeważała barwa wrzosów.

Gerd niejednokrotnie się zastanawiała, co taka kobieta robi w nadmorskiej mieścinie. Ellinor wyjaśniła jej jednak z przekąsem, że Goggo miała niegdyś etat w jednym ze stołecznych dzienników, ale została zwolniona za „pogoń za tanią sensacją i stosowanie chwytów poniżej pasa w pracy dziennikarskiej”. Załapała się więc tutaj. „Lepiej być kimś w małej gazecie, niż nikim w wielkiej”, brzmiał złośliwy komentarz Ellinor.

Goggo, ignorując dwie kobiety siedzące przy stole, zwróciła się do Arva:

- Wiesz, szef wydziału kultury poprosił mnie o odśpiewanie kilku piosenek na sobotniej uroczystości. Odpowiedziałam mu, że wszystko zależy od tego, ile zapłaci. Nie zamierzam pracować za darmo, co to, to nie!

- Gorgona nic nie robi gratis - mruknęła Ellinor.

Arve milczał i nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w dal. Najwyraźniej nie miał nic do powiedzenia swojej eks-przyjaciółce. Na moment uchwycił spojrzenie Gerd.

Goggo wstała, z trudem skrywając wściekłość.

- No cóż, chyba już muszę wracać do redakcji. Arve, odprowadzisz mnie?

- Ciszej - przerwała jej Gerd nerwowo. - Spłoszysz szpaki.

- Ach, więc to są szpaki? Wyobraźcie sobie, że kompletnie się nie znam na ptakach. Nie potrafię odróżnić nawet jednego gatunku - roześmiała się dziennikarka perliście, czyniąc cnotę ze swej niewiedzy.

Arve Ståhl wycofał się do domu. Bardzo nie chciał, by Gerd odniosła wrażenie, że nadal łączy go coś z Goggo.

Ale Gerd zdawała się zupełnie nie zwracać na nich uwagi. Patrzyła w dal rozmarzonym wzrokiem, w którym niekiedy, nie wiedzieć czemu, pojawiał się nagły lęk.

Arve lubił obserwować Gerd, bo przypominała mu damy z płócien starych mistrzów. Miała ciemne włosy i piękne rysy twarzy. Jej skóra była delikatna i przezroczysta, jakby z porcelany, policzki często pokrywał rumieniec. Dłonie, szczupłe i pełne wyrazu, poruszały się lekko niby skrzydła motyla. Subtelna, miła, wrażliwa młoda kobieta, o którą warto by zabiegać... gdyby nie Goggo, która ciążyła mu niczym kula u nogi!

Goggo zorientowawszy się, że traci swą pozycję, zagadnęła pośpiesznie:

- Gerd, zamierzam napisać coś o wystawie prac twoich uczniów. Owszem, pamiętam, że już opublikowałam jeden artykuł, ale wiesz, rodzice uwielbiają takie tematy. Każdy chce zobaczyć w gazecie nazwisko swego dziecka. Potrzebowałabym paru informacji o tobie. Chciałabym ukazać kulisy wystawy, dowiedzieć się, jak udało ci się nakłonić leniwych i opornych uczniów, by stworzyli coś tak fenomenalnego, i tak dalej.

Gerd nie znała jeszcze wszystkich chwytów stosowanych przez dziennikarkę. Nie pojmowała, że ta, dotknięta do żywego, pragnie się zemścić. A pióro Goggo potrafiło być bezlitosne!

- Jak mi się udało osiągnąć taki rezultat? Domyślam się, o co ci chodzi - odpowiedziała spokojnie Gerd. - Pamiętam, co napisałaś poprzednio. Pozwól, że zacytuję: „Silny wpływ nauczyciela, jego gustu, wizji, a przy tym nazbyt gorliwa pomoc przy realizacji prac”. Cóż, to nieprawda!

Gerd odpędziła muchę z talerza z ciastem i ciągnęła dalej:

- Wszystkie dzieci posiadają wrodzone poczucie piękna i stylu, które szkoła, dom, społeczeństwo w nich zabijają. Gdybyś zadała sobie trud i uważniej obejrzała wystawę, zauważyłabyś, że każda praca jest inna, nie łączy ich żadne najmniejsze podobieństwo, które mogłoby wskazywać na udział nauczyciela. Starałam się podejść do każdego ucznia indywidualnie, odkryć w nim to, co stanowi o jego wyjątkowości, co jest jego najmocniejszą stroną. Cudownie nam się współpracowało.

- No proszę, jednym słowem mam szansę na wywiad?

- Właśnie ci go udzieliłam. To wszystko, co miałam do powiedzenia.

Jaka ta Gerd jest subtelna, pomyślał z podziwem Arve, który tymczasem wrócił do ogrodu. Powinna jednak mieć się na baczności, bo z Goggo nie ma żartów. Sam wiedział o tym najlepiej.

Goggo popatrzyła na nią kwaśno i skonstatowała:

- Gerd Hansen, chodząca skromność. Ale jak mówi mądre przysłowie: „Cicha woda brzegi rwie”.

- Zdaje się, że uwielbiasz mącić, wtedy udaje ci się zawsze wyłowić coś dla siebie, prawda? - wtrąciła Ellinor, która przez dłuższą chwilę nie zabierała głosu.

Ågot Lien spojrzała na nią wzrokiem Meduzy.

Biedna Ellinor, nie grzeszy dobrym gustem, a poza tym przydałoby jej się zgubić tu i ówdzie parę kilogramów, pomyślał Arve. Z jakiego powodu tak strasznie nienawidzi Goggo?

Nie przyszło mu nawet do głowy, że przyczyną może być zazdrość. Zapewne wiedząc o tym, uległby panice, mimo że instynktownie unikał bliższych kontaktów z sąsiadką z parteru.

Gerd i Ellinor wzięły tacę z filiżankami i weszły do budynku, pozostawiając Arva sam na sam z dziennikarką.

- Niech się trochę pomęczy - uśmiechnęła się złośliwie Ellinor.

- Słusznie - przytaknęła jej Gerd. - Powiedz, dlaczego tej Goggo nikt nie lubi? Co prawda zaczynam to trochę rozumieć po zjadliwym artykule, jaki napisała na temat wystawy, ale... Dlaczego na przykład ty jej tak nie cierpisz?

- Z tego samego powodu. Tkwi w niej jad najgorszego gatunku. Moja biedna mama otrzymała w spadku tajemniczy przepis na powstrzymanie łysienia i porost włosów. W letnie noce zbierała skąpane w rosie zioła. Ta jej zielarska działalność nie była wcale niebezpieczna, sprzedawała mikstury tylko w gronie swych znajomych. Kobiety zwykle strasznie rozpaczają, kiedy zaczynają wypadać im włosy. Nawet nie wiem, czy ten środek pomagał. Goggo zdobyła go w jakiś sposób i napisała w gazecie obrzydliwy artykuł szkalujący moją matkę. Mama została oskarżona o znachorstwo. Tak bardzo wzięła sobie to do serca, że odwróciła się kompletnie od ludzi i przestała wychodzić z domu. Dobrze ci radzę, Gerd, trzymaj się z daleka od Goggo, bo ona teraz namierzyła ciebie.

- Mnie? A to z jakiego powodu?

Ellinor uśmiechnęła się ponuro.

- Jeśli sama nic nie zauważyłaś, to nie zamierzam cię uświadamiać.

I uśmiechając się słodko do Arva, który pojawił się w drzwiach, zapytała:

- Jak ci poszło? Udało ci się uwolnić z porażającego uścisku Gorgony?

- Daj spokój! - syknął w odpowiedzi, bo trafiła w czułą strunę. - Czasem odnoszę wrażenie, że najchętniej widziałabyś ją martwą.

- Bynajmniej - odparła oschle Ellinor. - Zapomniałeś, że choć Perseusz odciął głowę Meduzie, spojrzenie jej martwych oczu nadal obracało śmiertelników w kamień?

 

Goggo nie poddawała się tak łatwo. Następnego wieczoru przyszła nieproszona do mieszkanka Gerd na poddasze. Rozejrzała się taksująco po dość sporym pomieszczeniu i stwierdziła:

- Nieźle! Sama chętnie bym tu zamieszkała. Ale gdzie twoja pracownia?

Gerd rzeczywiście dokonała cudu, przemieniając poddasze w bardzo przytulny kąt. Kolorystyka pomieszczenia była niezwykle wyszukana. Dominowały zgaszone, starannie dobrane barwy. Na podłodze leżał gruby dywan. Z jednej strony, gdzie sufit obniżał się ukośnie, zamontowane zostały półki i szafki, zaś z drugiej znajdowało się troje drzwi prowadzących do niewielkich pokoików i kuchni.

- Jaka pracownia? - zdziwiła się Gerd. - Jestem nauczycielką i na tym koniec.

- Nie próbuj mnie oszukać! Nauczycielka plastyki i prac ręcznych, która sama nie tworzy? Nie, to niemożliwe, wręcz nienormalne.

Gerd zarumieniła się. W jej ciemnych oczach pojawił się znów dziwny lęk.

Goggo podeszła do okna.

- Ho, ho! Stąd rozciąga się przepiękny widok na torfowiska. Chyba nikt w mieście nie ma takiej panoramy. Nie myślałaś o przeprowadzce? Chętnie bym się tu przeniosła!

Powiedziała to pozornie lekko, ale Gerd wyczuła, że Goggo wcale nie żartuje. Poczuła nagłą niechęć wobec tej eleganckiej istoty, która zachowywała się tak, jakby świat został stworzony wyłącznie dla niej.

- Napijesz się herbaty? - zapytała niezbyt serdecznie.

- Dziękuję, chętnie.

A niech to! Gerd miała nadzieję, że Goggo odmówi. Weszła do swej maleńkiej kuchenki i rozejrzała się bezradnie. Czym by tu poczęstować nieproszonego gościa? Ale nim zdążyła się zastanowić, usłyszała triumfalny okrzyk Goggo:

- Proszę bardzo, nie myliłam się!

Gerd cofnęła się do pokoju, a gdy zorientowała się, co uczyniła Ågot, wszystko się w niej zagotowało z gniewu.

Energiczna dziennikarka bezczelnie zajrzała do niewielkiej pracowni ukrytej za zamkniętymi drzwiami i grzebała właśnie w stosie płócien i kartonów ze wzorami gobelinów.

- Jednak jesteś artystką! - zawołała z satysfakcją. - Popatrzmy... No proszę, wcale nieźle!

- Goggo! To moje prywatne rzeczy, nie życzę sobie...

- Ależ to jest naprawdę śliczne - powiedziała Goggo nie zrażona i zatrzymała wzrok na niewielkim kartonie w delikatnych odcieniach błękitu i szarości.

- Rzeczywiście - uśmiechnęła się Gerd, postanawiając załatwić sprawę ugodowo. W końcu co się stało, to się nie odstanie. Może po prostu Goggo spragniona jest odrobiny przyjaźni? - To moja pierwsza próba tkacka. Miałam wtedy piętnaście lat i kochałam się w najwspanialszym chłopaku pod słońcem. Kiedy dowiedziałam się, że ma wyjechać z naszej osady, wydawało mi się, że świat się zawali. Namalowałam wtedy ten obraz, a potem według wzoru utkałam gobelin, który ofiarowałam chłopcu na pożegnanie. Jak widzisz, za pomocą barw starałam się wyrazić swe uczucia. Nie miłość, bo dla niej zarezerwowane są barwy ostre, zdecydowane. Te smutne, zgaszone kolory obrazują przyjaźń, która jest łagodnym i bezinteresownym uczuciem, nie sądzisz? Miałam nadzieję, że w ten sposób wyrażę najpełniej, jak bardzo będę za nim tęsknić.

W głosie Gerd pobrzmiewały ciepłe nuty. Dziewczyna liczyła na to, że Goggo zrozumie, ale dziennikarka popatrzyła na nią swymi zimnymi oczami i zapytała:

- To znaczy, że nie wyznałaś mu, co do niego czujesz?

- Nie inaczej jak tylko poprzez podarunek. Ale kiedy wróciłam do domu, płakałam tak bardzo, że serce mi omal nie pękło.

Gerd roześmiała się, pragnąc zbagatelizować swe szczere słowa.

Ale Goggo nie zwracała na nią uwagi.

- Och, spójrz na to! - zawołała i wyjęła ze spodu kilka pożółkłych kartonów. - Czy ja już tego kiedyś nie widziałam? Gerd, chyba nie zrzynasz od innych, przyznaj się?

Gerd siląc się, by zachować spokój, wyjęła z rąk dziennikarki kartony i odłożyła je na miejsce. Potem wyprowadziła Goggo z pracowni, wyjaśniając:

- Te projekty dostałam. O ile mi wiadomo, nie powstały według nich gobeliny.

- Doprawdy szkoda. Są piękne, chyba najpiękniejsze, jakie kiedykolwiek oglądałam. Zastanawiam się, gdzie ja je widziałam. Czy mogłabym je sfotografować?

- Nie, absolutnie nie! Przecież nie są moje!

Goggo posłała jej przeciągłe spojrzenie.

- Coś mi się zdaje, że z ciebie niezłe ziółko, choć twój niewinny uśmiech może niejednego zmylić.

Gerd, zdenerwowana, wymamrotała pod nosem:

- Mówisz jak Johannes Hallar.

- Johannes? - zaśmiała się Goggo. - Czy tak miał na imię ten chłopak, w którym się kochałaś? No, nie! Nigdy bym się nie mogła zakochać w chłopaku o takim imieniu. Wyobraź sobie, w samym środku czułej sceny szepczesz naraz: „Johannes!” Chyba bym pękła ze śmiechu!

Gerd nie wierzyła własnym uszom. Jakie to dziecinne! Kpić z imienia, żeby ośmieszyć czyjąś miłość!

- Daruj sobie! - powiedziała. - Chłopak nazywał się Olaf Brink. Johannes Hallar pojawił się w moim życiu dużo później i trudno mi sobie nawet wyobrazić czułą scenę z nim. Jedyne, co mi się w nim podobało, to właśnie imię. Zbyt piękne jak dla takiego potwora.

Goggo uśmiechnęła się chytrze i wówczas dopiero Gerd zorientowała się, że była nazbyt szczera. Jak zwykle w zdenerwowaniu powiedziała więcej niż należało, wyjawiła sekrety, które powinna zachować dla siebie.

Kiedy Goggo w końcu poszła, Gerd uświadomiła sobie, że śmiertelnie boi się tej kobiety.

 

Okazało się, że przeczucie jej nie myliło. W dwa dni później, podczas lektury porannej prasy, przeżyła prawdziwy szok.

„Zaginione projekty gobelinów odnalezione w Vanningshavn?” uderzył ją krzykliwy tytuł.

„Nasza współpracownica, Goggo, dokonała być może sensacyjnego odkrycia. Zastanawiamy się: Co robią projekty dekoracji wnętrz ratusza w Siljar w naszym mieście? Goggo nie ma żadnych wątpliwości, że widziała wczoraj w pewnym prywatnym mieszkaniu kartony, które zniknęły w tajemniczych okolicznościach. Jak się tutaj znalazły, właścicielka nie potrafiła, a może nie chciała, wyjaśnić. Przypomnijmy pokrótce sprawę:

Przed trzema laty po głośnym procesie zaginęła świetnie się zapowiadająca artystka rękodzieła. Szczegóły procesu nie są w tym miejscu istotne, wspomnieć jedynie wypada, że zeznania dziewczyny w sądzie były - łagodnie mówiąc - osobliwe. Razem z nią zniknęły nagrodzone projekty gobelinów, które miały ozdobić aulę ratusza w Siljar. Młoda artystka, która pobierała pierwsze nauki u swej równie sławnej matki, została uznana za wybitny talent w swej dziedzinie. Nikt nie potrafił równie pięknie wydobywać delikatnych niuansów kolorystycznych, tak ciekawej faktury. Nie wykluczano, że dziewczyna targnęła się na swe życie na skutek gwałtownego konfliktu moralnego, jaki wywołały w niej zeznania świadków podczas rozprawy. Dlatego odkrycie Goggo wydaje się sensacyjne. Co robią zaginione projekty gobelinów w Vanningshavn? Na nowo nasuwa się pytanie postawione w trakcie wspomnianego procesu: Co artystka zobaczyła w piwnicy?”

Artykuł był obrzydliwie napastliwy. Gerd wiedziała, że to do niej zostały skierowane wszystkie pytania. Zdawała sobie sprawę, że jeśli się nie wytłumaczy, Goggo wykona następny ruch.

 

Ågot Lien wyszła z redakcji późnym wieczorem. Zasiedziała się, ale chciała skończyć swój najnowszy artykuł. Była z siebie bardzo zadowolona. Pozornie tekst wydawał się niewinny, ale żona burmistrza, która obraziła Goggo przerywając rozmowę w pół zdania, z całą pewnością zauważy ukryte w nim szpilki.

Goggo karała każdego, kto jej się naraził. Mściła się bezwzględnie, wykorzystując swą władzę. Niech wiedzą na przyszłość, że tak się nie traktuje Ågot Lien! brzmiało motto dziennikarki.

Jej życie było pasmem intryg i zła. Wydawało jej się, że niezadowolenie, jakie odczuwa, jest spowodowane nieodpowiednim zachowaniem innych, których musiała ukarać. Nie przyszło jej do głowy, że to zaklęty krąg, bo zemsta wywoływała kolejne negatywne reakcje, za które znów trzeba było karać, i tak dalej, i tak dalej. Podejrzliwość i wrogość są na dłuższą metę nie do zniesienia, a triumf wywołany zniszczeniem wroga przypomina Pyrrusowe zwycięstwo. Gdyby ktoś jednak powiedział Ågot, że jest nieszczęśliwą istotą, nigdy by mu tego nie wybaczyła. We własnych oczach uchodziła bowiem za silną i niezwyciężoną. Wręcz nieśmiertelną!

Goggo szła właśnie przez ciemny zaułek pomiędzy redakcją a ulicą Główną, gdy nieoczekiwanie ktoś zagrodził jej drogę. Krzyknęła przestraszona.

- Pani Goggo? - zapytał cicho wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna o jasnych włosach, ubrany z wyszukaną elegancją. Miał na sobie garnitur z kamizelką, zaś elegancki parasol stanowił przysłowiową kropkę nad i. Prawdziwy dżentelmen! Interesująca powierzchowność, przystojny... Tak, tacy mężczyźni imponowali Goggo.

- Nie przypominam sobie, byśmy zostali sobie przedstawieni - odparła chłodno, ale w jej głosie pobrzmiewała nuta flirtu. - Nazywam się Ågot Lien, Goggo to mój pseudonim dziennikarski, a równocześnie zdrobnienie używane wyłącznie przez moich przyjaciół.

- Czy to pani napisała artykuł o kartonach z projektami gobelinów?

- Jeżeli nawet, to co? - zmarszczyła brwi.

- Gdzie je pani znalazła?

- No nie, dziennikarz nie ma obowiązku podawać źródeł swych informacji. Poza tym, z kim mam przyjemność?

- Przepraszam, wyraziłem się chyba trochę niejasno. Źle mnie pani zrozumiała. Zależy mi na współpracy, która... może okazać się bardzo opłacalna. Pani pozwoli, że się przedstawię...

Napotkany mężczyzna zasięgnął wcześniej języka na temat dziennikarki i znał jej czułą strunę. Na dźwięk słów „opłacalna współpraca” oczy Goggo rozbłysły.

 

Tego wieczoru Gerd przeraziła się po raz pierwszy. Kiedy wyjrzała na dwór, zauważyła pod czereśnią mężczyznę wpatrującego się w jej okno.

Odległość była zbyt duża, a letni wieczór zbyt ciemny, by mogła się przyjrzeć intruzowi. Zaniepokoiła się nie na żarty, bo w tym miejscu zwykle było pusto. Lęk wypierał powoli z jej serca odwagę. Zaczęło się! pomyślała.

Starannie zamknęła drzwi i położyła się. Nie mogła jednak zasnąć. Leżała z otwartymi oczami zapatrzona w obrazy ze swej przeszłości, przed którą nie było ucieczki.

 

Następnego dnia przeżyła kolejny wstrząs. Poszła ze swą klasą do muzeum i tam właśnie poczuła ten sam dobrze znany jej strach. Krążyła z dzieciakami po salach wystawowych, a za sobą przez cały czas słyszała czyjeś kroki. Bała się jednak odwrócić i sprawdzić, kto za nią idzie.

A może to chora wyobraźnia, mania prześladowcza wywołana długimi latami ukrywania się?

Wieczorem poszła do Ellinor, żeby omówić wspólne plany urlopowe. Postanowiły razem pojechać na Islandię i Gerd ogromnie się na to cieszyła.

Wracała na górę w doskonałym humorze, myśląc jedynie o tym, co z sobą zabrać w podróż.

Nagle n...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin