Star Trek - Khan.doc

(60 KB) Pobierz
Khan

Khan

autor:Juliusz "JuLLaSS" Sompolski

 

Brzęczyk komunikatora wzywającego na mostek przerwał jego medytację. Kapitan Senok wstał i skierował się ku drzwiom. Swoim zwyczajem, w trakcie drogi omiatał rutynowym wzrokiem mdło oświetlone korytarze, szukając wszelkich usterek na statku. Na mostku wszystko wyglądało tak jak zazwyczaj, na ekranie widniał wielki obraz Terry, planety objętej ochroną już od parudziesięciu lat. Senok zajął miejsce i włączył ekran komunikacji. Ukazał mu się porucznik Syvok, dowódca stacji obserwacyjnej w regionie Terry zwanym przez tubylców "Indiami".
- Pokój długich lat życia - zaczął porucznik.
- Żyj długo i szczęśliwie.
- Informuję, że w regionie znajdującym się pod moją obserwacją wykryto wzmożone działania tubylcze nad inżynierią genetyczną. Ostatni eksperyment był udany, wyhodowany został Terra o fascynujących właściwościach fizycznych i intelektualnych. Dzięki stymulacji i przyśpieszaniu wzrostu w ciągu kilku godzin przybrał postać dorosłego mężczyzny i został nazwany Khanem Noonianem Singhem. On wraz z resztą ekipy pracującej nad tamtym projektem zagrozili zastosowaniem broni genetycznej na masową skalę - Syvok mówił sucho, służbowo, wiedząc, że tylko taką mowę wysłucha Senok.
- Przypominam, że nie mamy prawa do jakichkolwiek ingerencji w wewnętrzne sprawy Terry. Chronimy ją jedynie przed Romulanami. Jesteście tam tylko dla obserwacji. - Głos Senoka zdawał się być zupełnie pusty.
- A jeżeli Khan dostanie pomoc ze strony Romulan? - porucznik chciał przedstawić swój ostatni argument.
- To zostało przewidziane i nie zależy od ciebie. Pokój długich lat życia. - kapitan kategorycznie uciął rozmowę.
- Żyj długo i szczęśliwie! - ... czyżby w tej wypowiedzi kryła się nuta negatywnych emocji?
Obraz zniknął. Khart-lan Senok wrócił do swej kwatery. Na nowo rozpoczął medytacje, próbując odsunąć sprawę Khana w głębsze warstwy swej świadomości, nie dawała mu ona jednak spokoju.
Porucznik Syvok wrzał, jeżeli można tak powiedzieć w stosunku do Wolkana. Na zewnątrz nic nie było widać, lecz wewnątrz rozdzierały go emocje, gorsze od tych przy najgorszym pon-farr. Jeżeli Romulanie dowiedzą się o działalności Khana, z pewnością to wykorzystają! Kapitan Senok jako, że dostąpił kolinahr powinien jeszcze lepiej od niego umieć ocenić tą sytuację! A może, samemu stając się uosobieniem logiki, zapomniał, że nie wszyscy nią się kierują - stawiającą pokój jako najlepsze rozwiązanie, a są i tacy którzy agresję stawiają na pierwszym miejscu?
Jego umysł doszedł do najważniejszego punktu - jak przekonać Akademię Nauk na T'Khasi o słuszności ingerencji? Hr'Kash'te? Mimo, że komisja weryfikująca była najszybszą drogą, nie miał nawet tyle czasu. I tak sądził, że sprawa nie zostałaby rozpatrzona pomyślnie. Już dawno zauważył, że mało Wolkanów myśli w taki sposób jak on. Mimo to, że pomyślnie przeszedł przez velinahr, często miał kłopoty z samokontrolą. Może dlatego łatwiej mu było przewidzieć reakcje i zachowanie obcych ras, kierujących się nie logiką, a emocjami? Z powodu tej zdolności właśnie znalazł się na Ziemi - jako dowódca ukrytej placówki obserwacyjnej.
Wszystkie jego rozmyślania sprowadzały go do tego, że musi zadziałać na własną rękę, jakiekolwiek miałyby z tego wyniknąć konsekwencje. Zastanawiał się kogo zaufanego mógłby wziąć na akcję... ask'ersu ... tol-talsu ... Najodpowiedniejsi byliby genetyk T'Sau i gwardzista Xor.
O zmroku śmigacz unoszący trzech wolkanów opuścił obozowisko. Nikt nie wiedział dokąd, ani po co leci.
Jechali bezgłośnie, nad wielkim, wilgotnym lasem, jakie nie występują na T'Khasi. Po kilku chwilach z puszczy wyłoniła się polanka, a na niej laboratorium. Wyjeżdżając znad linii lasu Syvok zauważył nagle jakiś dziwny obiekt... nim jego percepcja zdołała go zidentyfikować nastąpił silny błysk... Potem przez długi czas nie było nic oprócz swądu wyciekającej plazmy. Senok długo próbował pozbawić swój umysł myśli i wpaść w trans medytacyjny, jednakże sprawa Khana wciąż nie dawała mu spokoju. To niepokojące - pomyślał gdy kolejny raz twarz porucznika Syvoka wytrąciła go z półtransu - powinienem zgłosić się u okrętowego doradcy. Raz po raz jakieś głębsze partie świadomości starały się podważyć jego decyzje o nieingerencji. Przypominało mu to sprawę Hitlera - wtedy nie ingerowano i skończyło się to wielką masakrą na Ziemi. A gdyby teraz, tak jak twierdzi Syvok pomogli Romulanie? Brrr... czyżby powracały emocje, nad uwolnieniem się od których pracował tyle lat? Gdy myśli zamiast ustawać, zaczęły napływać całymi falami, poszedł na mostek. Zajął puste stanowisko przy konsoli taktycznej. Przywołał mapę Terry i powiększył obszar znajdujący się pod zwierzchnictwem Syvoka. Rzucił do nieznanego mu Wolkana, szarego załoganta dyżurującego na nocnej wachcie czasu lokalnego przy konsoli sensorów, aby skanował ten obszar. Z początku widać było wyłącznie poruszające się, prymitywne, terrańskie pojazdy, tak jak na co dzień... W pewnym momencie jednak zadrżał - na radarze rozbłysła kropka, którą komputer oznaczył jako statek pochodzenia Romulańskiego! Jakże jego lądowanie mogło być przeoczone przez sensory statku takiej klasy jak T'Plana Hath! Zupełnie jakby mieli możliwość stania się niewidzialnymi! Syvok miał rację, Romulanie zaopiekowali się Khanem szybciej niż mogło to być przewidziane! Nakazał natychmiastową komunikację z admiralicją na T'Khasi i placówką w Indiach.
W czasie gdy czekał na połączenie z Wolkanem (jako, że odległość jest większa, a łącze ma ograniczoną prędkość), dowiedział się, że fosh-lan Syvok, wraz z dwójką najbliższych współpracowników zniknął w tajemniczych okolicznościach wraz z jednym ze śmigaczy. Oznaczało to, że Syvok złamał rozkaz i rozpoczął akcję na własną rękę - kolejne zmartwienie na głowie Senoka. Zamknął łącze.
- Pokój długich lat życia, Khart-lan Senok - głos wyrwał Senoka z płytkiej zadumy, połączenie z T'Khasi zostało nawiązane.
- Żyj długo i szczęśliwie, Helitra-lan T'Lara - szybko odparł i jął przedstawiać sprawę.
W większości powtórzył to co mówił Syvok, dodając informacje o Romulańskim okręcie.
- Rozumiem - odparła admirał po wysłuchaniu go - sprawa Khana jest zaiste drażliwa, macie zezwolenie na ingerencję.
Ekran wyłączył się, Senok odczuł ulgę - nie spodziewał się, że pójdzie tak gładko. Nie będzie musiał przynajmniej działać wbrew rozkazom - tak jak Syvok. Natychmiast zwołał wszystkich oficerów do sali konferencyjnej.
- Czekam na propozycję - rozpoczął kapitan, gdy tylko wszyscy się zebrali.
- Akcja powinna być cicha... nie wolno zrobić rozgłosu wśród mieszkańców Terry. Inaczej moglibyśmy po prostu zmieść całe laboratorium z powierzchni kilkoma torpedami pulso-falowymi - pierwszy oficer rozpoczął wywód.
- Zauważam, że jako że romulanie wywodzą się od nas, nasza anatomia jest bardzo podobna, a różnice bez większych problemów da się pokryć specjalnymi urządzeniami ogłupiającymi czujniki...
- ... co dałoby się wykorzystać przy infiltracji bazy. - po połączonej wypowiedzi oficerów medycznego i taktycznego nastała krótka cisza.
- Czy ktoś ma coś przeciwko? - zapytał Senok.
- W obecnej sytuacji, cicha infiltracja jest najlogiczniejszym rozwiązaniem - odparł oficer naukowy - ale Romulanie, przez okres rozłąki z nami, przestali przechodzić pon-farr, a co za tym idzie, stracili także zdolność telepatii. Oprócz elektronicznych czujników, potrzebna będzie także wysoko rozwinięta kontrola emocji, aby stłumić sygnały telepatyczne - kontynuował - mimo, że to częściowo nielogiczne, jako, że strata ciebie byłaby mocnym ciosem dla okrętu, proponuję, abyś to właśnie ty, kapitanie infiltrował bazę.
Jeszcze kilka godzin trwało obmyślanie dokładnego planu. W końcu Senok udał się do ambulatorium, gdzie musiano dokonać kilku zabiegów kosmetycznych, mających go jeszcze bardziej upodobnić do Romulanina. Został wybrany, z powodu przejścia kolinahr i całkowitego panowania nad emocjami. Czyż jednak właśnie z tym nie miał ostatnio kłopotów, wypadając z transu? Ubrał romulański mundur i otrząsnął się z tych myśli. Spróbował oczyścić swój umysł i medytował już, przez całą drogę na Ziemię.
Zatrzymał się oczywiście w placówce, którą dowodził Syvok. Senok, mimo wieloletniej służby w systemie słonecznym i okolicach, nigdy jeszcze nie zszedł na powierzchnię Terry. Owiał go chłodny jak na standardy wolkańskie wiatr, powietrze było nieco mdłe, ale dało się nim oddychać. Wszędzie wokół była wysoka, drzewiasta roślinność, wśród której ukryto stanowisko obserwacyjne, słychać było liczne odgłosy wydawane przez nocne zwierzęta. Na spotkanie wyszedł mu Wolkan z nieoznakowaną rangą. Od zniknięcia porucznika minęło niedużo czasu, ale na Senoka czekał dokładny raport. Syvok wyleciał z bazy śmigaczem - myślał kapitan - nie mógł jednak wykryć Romulan stąd. Prawdopodobnie został więc w trakcie drogi zestrzelony, nie mogąc zawczasu wykryć przeciwnika - konkluzja była pesymistyczna, ale najbardziej prawdopodobna.
Niczego więcej nie potrzebował. Kapitan wsiadł do śmigacza i ruszył w drogę. Zatrzymał się trzydzieści kilometrów od laboratorium Khana. Gęstwina leśna wytłumiała odczyty, a zwierzęta przysparzały dodatkowych celów, nie musiał więc bać się o wykrycie przez Romulańskie sensory. Jego zniekształcony sygnał odebrany zostałby jako jakieś zwierzę. Końcowy dystans musiał jednak przebyć pieszo. Dla Wolkana przyzwyczajonego do życia i marszów na pustyniach T'Khasi, podczas swego przygotowania do kolinahr przebycie tego dystansu stanowiło nieco ponad trzy godziny. Krótko przed świtem Senok z daleka zobaczył polane na której mieściło się laboratorium. Na lądowisku dla pojazdów zwanych przez tubylców helikopterami stał romulański Warbird. Kapitan zaszył się w krzakach i obserwował dalej bazę, szukając punktu przez jaki mógłby się wślizgnąć do środka.
Tymczasem wewnątrz właśnie prowadzono do celi pochwyconego z rozbitego śmigacza Wolkana. Ciała jego dwóch towarzyszy, którzy nie przeżyli wypadku, pozostawiono w lesie. Był to Syvok. Sterylne, jaśnie oświetlone korytarze laboratorium raziły jego oczy. Ciężko ranny, czuł, że osuwa się w cień. Nagle, zza zakrętu korytarza wyłonił się Romulanin. Porucznik instynktownie rzucił się na niego, nawiązała się szamotanina, w której na początku wygrywał nawet Syvok, impetem raniąc jednego z Romulan, szybko jednak jego opór stał się bezcelowy...
Dziwne odgłosy dochodzące z bazy wyrwały Senoka z zadumy. Spojrzał dokładniej. Wartownik pośpiesznie opuścił swe stanowisko, zostawiając przejście wolne. Romulanie nie mieli jeszcze czasu, aby zainstalować jakiekolwiek systemy zabezpieczające, oprócz żywego stróża. Wejście nie stanowiło więc problemu. Senok znalazł się w długim korytarzu, mimo, że czujniki upodobniły go do Romulanina, wolał nie pokazywać się zbyt często. Gdy więc usłyszał z daleka kroki wracającego strażnika, wszedł do jakiegoś bocznego pokoju, którego drzwi właśnie mijał. To co zobaczył, przekroczyło jego wszelkie wyobrażenia: na podłodze leżał cały w krwi Syvok, zaś pochylający się nad nim Romulanin właśnie miał zadać decydujący cios. Senok bez wahania podskoczył do niego i skręcił mu kark. Dla Syvoka było jednak za późno, w ciszy umarł, przekazując kapitanowi swą katrę.
To co działo się w umyślę Senoka jest trudne do opisania. Wszystkie te emocje, które wcześniej znajdowały się w głowie Syvoka, a teraz stały się jego były czymś zarazem wspaniałym i bolesnym. Surak mówił, że suma dwóch ludzi stanie się lepsza od ich obu oddzielnie, czyżby więc, często niehamowane, emocje, były lepsze od ich kontroli? Senok zerwał z szyi symbol kolinahr, wiedząc, że przestał na niego zasługiwać... a może to ten symbol przestał zasługiwać na niego? - to już było czysto Syvokowe podejście. Z wielkim trudem narzucił na swój umysł jaką taką dyscyplinę. Romulanie stracili zdolności telepatyczne, zaś on zbytnio poddając się emocjom, generował całkiem silny telepatyczny sygnał, było to wiele razy poważniejsze od jego wcześniejszych problemów.
Ruszył dalej aż dotarł do pokoju kontrolnego przekaźnika, który dokujący Warbird wykorzystywał do komunikacji. To właśnie był kluczowy element planu. Senok chwycił dyżurującego Romulanina za tętnicę szyjną, odcinając dopływ krwi do mózgu. Po kilku sekundach tamten bezgłośnie osunął się na podłogę. Kapitan dosiadł do konsoli. Przestawił częstotliwość komunikacji, na będącą w zakresie T'Plany. Teraz mogła ona wydawać rozkazy Warbirdowi. Od razu nadany został komunikat, rozkazujący Romulanom zabić Khana.
Po cichu wyślizgnął się z pokoju. Romulanie powinni bez problemu poradzić sobie z nowym "zadaniem", tym bardziej, że Khan i jego ludzie tak naprawdę trzymani byli w celi i wykorzystywani mieli być jedynie jako marionetki. Wolał jednak osobiście pójść do części laboratorium przerobionej na więzienie. Już po drodze odczuwał niepokój - kolejne, niemalże zapomniane wcześniej uczucie, jakie otrzymał od Syvoka. I nie było to uczucie bezpodstawne - w "celi" znajdował się tylko, podziurawiony kulami z broni kinetycznej, strażnik. Krew nie zdążyła jeszcze zakrzepnąć, Khan nie mógł więc uciec daleko. Senok rozejrzał się. Pod odwalonym panelem podłogi widniał ukryty wcześniej właz ewakuacyjny, obok którego nic nie wiedzący Romulanie nieszczęśliwie umieścili Khana.
Wsłuchał się... Jego czuły słuch wychwycił dochodzące z włazu, niesione przez echo, ludzkie głosy! Senok wskoczył do środka. Znalazł się w długim mrocznym korytarzu - przyciemnione światło było idealnymi warunkami dla wolkańskich oczu. Pochylony, starając się nie zawadzać o niski strop, przebiegł kilkaset metrów dzielących go od wylotu. Gdy przyzwyczaił się do światła dziennego, które wokół niego nastało, zobaczył, że znajduję się obok platformy startowej rakiet, którą widział wcześniej na obrzeżach bazy. Przykucnął za beczkami z paliwem rakietowym i patrzył. Ekipa Khana właśnie wsiadała do rakiety, która została wyprowadzona na pole startowe. Na jej boku, dumnie widniał napis "S.S. BOTANY BAY DY-100". T'Plana sama, bez żadnej wewnętrznej dywersji poradziłaby sobie z tym prymitywnym terrańskim statkiem, ale przedostanie się przez podłączoną do prądu siatkę, okalającą bazę, albo tym bardziej przez główne wejście, którym dzięki nieuwadze strażnika udało mu się wejść, a które teraz było już na powrót obstawione, było bardzo nieprawdopodobne, dlatego więc musiał uciekać statkiem. Gdy ostatni człowiek przeszedł przez właz, rzucił się w stronę wejścia, by zdążyć, nim wejście się zatrzaśnie.
Nikt nic nie usłyszał. Ostatni ludzie zdążyli już wyjść poza śluzę, aczkolwiek wciąż słychać było ich oddalające się powoli głosy. Senok przed akcją przejrzał plany zarówno bazy, jak i wszystkich będących na wyposażeniu okrętów. Botany Bay, według dostępnych Wolkanom planom, zaprojektowany był jako dalekosiężny statek, z zapasami energii wystarczającymi na podtrzymywanie życia załogi w stanie zahibernowanym przez wiele wieków. Gdyby udało się włączyć dopływ gazu... Kapitan ubrał jeden ze znajdujących się w śluzie kombinezonów. Zakrywał on twarz hełmem, także nikt nie mógł w nim rozpoznać Wolkana. Nie uszedł jednak nawet kilku metrów, gdy obok siebie usłyszał głos:
- Kowalsky! Gdzie się pałętasz! Już na mostek!
Jeden z ludzi, najwidoczniej szukający jakiegoś 'Kowalskyego', w którego kombinezon wpakował się Senok, złapał go za kark. Chcąc nie chcąc musiał pod eskortą udać się na mostek.
Centrum dowodzenia okrętu znajdowało się na najwyższym pokładzie. Eskortujący ręką wskazał Senokowi jego konsolę. Kapitan w głowie odświeżał sobie wszystkie znane mu dane o ludzkich interfejsach. Według nich, podtrzymywanie życia, gdzie ustalić można było skład atmosfery, a więc także usypiających gazów znajdowało się trzy stanowiska dalej. Na razie jednak musiał zająć się tym, do czego go przydzielono, to znaczy: nawigacją. Wykonywał nieznaczne skręty, które powinny zbliżyć okręt do orbity, na której krążyła T'Plana. Miał nadzieję, że wykryją jego obecność na statku i unieruchomią Botany Baya.
Nagle na mostku podniosła się wrzawa. Senok podążając za innymi skierował swój wzrok na ekran. Znad Terry wznosił się warbird. Za chwilę polecą torpedy. Nieuzbrojony Botany Bay nie miał szans przeciwko typowo bojowemu statkowi romalańskiemu. Od tyłu jednak, nareszcie, ukazała się T'Plana. Seria torped pulsowo-falowych rozerwała poszycie Warbirda. Teraz albo nigdy - pomyślał Senok i ostro skręcił na sterburtę. Całym statkiem rzuciło, Senok także dał się ponieść, aby dotrzeć do stanowiska podtrzymywania życia, którego operator wylądował na ścianie, po drodze zerwało mu hełm. Wśród całej załogi mostka jedyną osobą która nie straciła przytomności, był Khan. Senok szybko wprowadzał dane do komputera, zanim jednak zdążył zatwierdzić nowe ustawienia, on, nie rozpoznając w nim członka swojego zespołu, złapał go za ramię i rzucił na przeciwległą ścianę. Uderzenie było tak mocne, że Senok niemalże wgniótł się w konsolę na którą trafił. Khan był godnym przeciwnikiem - jego poprawione genetycznie ciało, było niemalże tak silne, jak ciało Wolkana. Tym razem Senok odparował atak, przechodząc w ofensywę. Kopnięcie w brzuch przeniosło jego przeciwnika kilka metrów dalej, całkowicie wyłamując przy okazji stanowisko taktyczne. Spojrzał na boki - reszta ludzi powoli zaczynała odzyskiwać przytomność po przeciążeniu jakiego doznała. Wykorzystując to, że Khan jeszcze leżał, podbiegł do konsoli od której został oderwany i zatwierdził zmiany. W wentylatorach dał się słyszeć przeciągły syk, jakby odkorkowywanej butelki syntoholu. Khan jeszcze przez chwilę chwiał się na nogach, następnie padł. Gas był neutralny dla układu oddechowego Wolkan, więc gdy Senok usłyszał dźwięk wywoływania przez T'Planę otworzył kanał i krótko odparł do swojego pierwszego oficera:
- Zadanie wykonane - .......
Kapitan siedział w wygodnym fotelu w swoim gabinecie. Z okna mógł patrzeć na SS Botany Bay, przyłączonego do T'Plany. Były tam wykonywane ostatnie pracę - załoga złożona w hibernatorach, naprawiana elektronika zniszczona podczas walki na mostku. Cały czas czuł w kościach ogromną siłę Khana. Po chwili rura łącząca oba statki została odczepiona. Senok wyszedł na mostek. Powiedział krótko:
- Tor ish-veh dom! - co w skrócie znaczyło mniej więcej "Wykonać!"
Siedzący przy konsoli sternik, zdalnie wydał rozkazy Botany Bay, która uruchomiła silniki i z uśpioną załogą na pokładzie zaczęła stopniowo rozpływać się w czerni kosmosu.
Misja ta, była jedną z największych zasług załogi statku T'Plana'Hath. Przyćmiewały ją jedynie dokonania innego jej kapitana - Solkara - który nawiązał pierwszy otwarty kontakt z Ziemianami. Khanowi darowano życie, wszyscy Wolkanie zaprzysięgli jednak, strzec Khana i w razie jego powrotu, być gotowym w walce przeciwko niemu poświęcić życie. Przysięga ta zostaje spełniona dopiero prawie trzy wieki później...

 

Koniec

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin