Glyn Elinor - Ewelina (W miłosnej rozterce).pdf

(829 KB) Pobierz
Glyn Elinor
Ewelina
(W miłosnej rozterce)
Ewelina od najmłodszych lat wie, że odziedziczy majątek po
swojej opiekunce. Lecz gdy ta umiera okazuje się, że
spadkobiercą zostaje ktoś inny. Najlepszym wyjściem z tej
sytuacji jest małżeństwo. Kandydatów do jej ręki nie brakuje.
Jednak Ewelina, widząc w swym otoczeniu mężów tyranów i
mężów pantoflarzów, nie spieszy się do ślubu.
Dwudziestoletnia panna bez rodziny i posagu - obdarzona za
to przez los ładną buzią, zgrabną figurką i iście ognistym
charakterem - postanawia zostać... awanturnicą. Oczywiście,
gdy pojawia się ten jedyny, z którym skłonna jest dzielić życie,
zmienia zdanie i energicznie walczy o swoje szczęście.
790044055.001.png
BRAUCHES PARK
3 listopada 1904 r.
Jestem ciekawa, czy to zabawne być awanturnicą, bo prawdopodobnie
będę musiała zostać kimś w tym rodzaju. Dużo czytałam o tym w
książkach; trzeba być koniecznie urodziwą, nie mieć z czego żyć i lubić
się bawić — a ja właśnie lubię. Nie mam też z czego żyć, bo nie można
liczyć tych trzystu funtów rocznie, i jestem bardzo ładna, i wiem o tym
doskonale, i umiem czesać się twarzowo, wkładać dobrze kapelusz i
umiem wszystkie rzeczy tego rodzaju, więć oczywiście będę
awanturnicą! Właściwie to ta jola nie była mi przeznaczona z góry, bo
pani Carruthers zaadoptowała mnie, żeby zapisać mi majątek, ponieważ
w owym czasie pokłóciła się właśnie ze swoim spadkobiercą. Ale że
później okazała się zupełnie niekonsekwentna i nie zapisała mi nic, więc
tamten człowiek dostanie wszystko!
Mam dwadzieścia lat i aż do przedostatniego tygodnia, kiedy pani
Carruthers zachorowała i umarła w ciągu jednego dnia, żyłam bez trosk,
a chwilami nawet dosyć przyjemnie, w rzadkich chwilach kiedy bywała
w dobrym humorze.
Nie ma zwyczaju, nawet jeżeli ktoś umrze, pisać szczerze, co się o nim
myśli. Muszę przyznać, że przeważnie nienawidziłam pani Carruthers.
Należała do tego rodzaju osób, którym nie sposób dogodzić. Nie miała
żadnego poczucia sprawiedliwości, nie dbała o nic poza własną wygodą,
a ludzi oceniała według tego, na ile mogli się jej na coś przydać albo
sprawić jej jakąś przyjemność. Jeżeli zdecydowała się coś dla mnie zro-
bić, to dlatego że kiedyś kochała się w moim tacie, a kiedy
tato ożenił się z moją mamą — osobą bez nazwiska—i wkrótce potem
umarł, ofiarowała się wziąć mnie do siebie, żeby upokorzyć mamę, jak
często mi to powtarzała. Ponieważ miałam dopiero cztery lata, nie
miałam nic do powiedzenia w tej sprawie; jeżeli mama zgodziła się mnie
oddać, to była jej rzecz. Ojciec mamy był lordem, a jej matka nie
wiadomo kim i zapomnieli pobrać się ze sobą, a więc takim sposobem
biedna mama nie miała żadnych krewnych. Po śmierci taty wyszła za
mąż za oficera stacjonującego z pułkiem w Indiach, pojechała tam z nim
i także umarła, a ja nigdy już jej więcej nie widziałam — toteż nie ma,
tak, nie ma ani jednej duszy na całym świecie, która troszczyłaby się o
mnie albo ja o nią i nic nie mogę poradzić, muszę zostać awanturnicą i
myśleć sama o sobie, bo cóż mam robić?
Pani Carruthers co pewien czas kłóciła się ze wszystkimi sąsiadami,
toteż bywały tylko grzecznościowe wizyty w krótkich okresach
przyjaźni; poza tym nie widywałam prawie nikogo. Czasem
przyjeżdżały do nas stare, bardzo światowe panie, aleja nie lubiłam
żadnej z nich, a młodych przyjaciółek też nie miałam. Nieraz o szarej
godzinie, kiedy siedzę sama, myślę sobie, jak by to było, gdybym miała
przyjaciółki; ale chyba jestem takim kotem, który chodzi własnymi
drogami i nie umie zaprzyjaźnić się z nikim — może nawet tak jest
najlepiej, tylko dobrze byłoby mieć kogoś, kogo można by kochać; to
byłoby rozkosznie!
Pani Carruthers nie uznawała takich uczuć: „Nonsens" powiedziałaby
zaraz albo „sentymentalna głupota". Zawsze mnie uczyła, że powinnam
sobie wyszukać przyzwoitego męża, a w ostatnich latach postanowiła
sobie, że mam wyjść za jej znienawidzonego spadkobiercę, Krzysztofa
Carruthersa, ponieważ on odziedziczy po niej dobra, a ja pieniądze.
Jest on dyplomatą i mieszka kolejno w Paryżu, w Rosji i w innych
równie interesujących miejscach, więc bardzo rzadko przyjeżdża do
Anglii. Nigdy go nie widziałam. Jest już zupełnie stary, ma więcej niż
trzydzieści lat i nawet podobno ma szpakowate włosy. Teraz on jest tutaj
panem, a ja muszę wyjechać, chyba że jutro po południu zaproponuje mi
małżeństwo, czego prawdopodobnie nie zechce zrobić! W każdym razie
nic w tym nie będzie złego, jeżeli postaram się jutro wyglądać tak
ładnie, jak tylko to możliwe w obecnych okolicz-
nościach, to jest w żałobie i w zmartwieniu moimi sprawami. Ponieważ
mam i tak zostać awanturnicą, więc muszę się nauczyć postępować jak
najkorzystniej dla siebie.
Piękne uczucia są dla ludzi, którzy mają tyle pieniędzy, że mogą żyć, jak
im się podoba. Gdybym miała dziesięć tysięcy rocznie albo chociażby
pięć, pokazałabym figę wszystkim mężczyznom i powiedziałabym im:
„Nie, moi panowie, ułożę sobie teraz życie, jak mi się będzie podobało,
zajmę się nauką, literaturą, sztuką, będę pielęgnować idee honoru i
egzaltowanych uczuć, a może wreszcie kiedyś ulegnę szlachetnej i
wzniosłej miłości". Ale w mojej sytuacji, jeżeli pan Carruthers ofiaruje
mi siebie na męża, tak jak mu to przykazywała ciotka, ja naturalnie
odpowiem mu: tak — i zostanę tutaj, i będę przynajmniej miała
wygodny dom. Zanim ta rozmowa się odbędzie, nie warto nawet
porządnie się pakować.
Jakie to szczęście, że mi do twarzy w czarnym kolorze! Mam taką białą,
aż śmiesznie białą, skórę; przypnę też sobie pęk fiołków do sukni (mam
nadzieję, że nie będzie to wyglądało na brak serca). Ale jeżeli on zapyta,
czy smutno mi po śmierci pani Carruthers, to nie będę mogła skłamać.
Naturalnie zresztą jest mi smutno, bo śmierć jest zawsze okropna, a
umierać w ten sposób, ganiąc wszystkich i mówiąc wszystkim naokoło
przykre rzeczy, to musi być straszne — ale ja nie mogę jej żałować. Nie
było dnia od mojego wczesnego dzieciństwa, żeby mi nie dokuczyła, i to
nie tylko językiem, ale lubiła mnie też szczypać, kiedy byłam mała, i
ciągnąć za uszy, dopóki doktor Garrison nie powiedział, że mogę od
tego ogłuchnąć; wtedy przestała, bo twierdziła, że głusi ludzie są bardzo
nudni i nieznośni i ona nie może z nimi wytrzymać. y Wolę nie
zagłębiać się w przeszłość. Jest cała masa rzeczy, których wspomnienie
jeszcze teraz doprowadza mnie do wściekłości.
Tylko jednego roku wyjeżdżałam stąd na dłużej. Pani Carruthers dostała
silnego bronchitu, kiedy miałam osiemnaście lat i miałyśmy pojechać na
sezon do Londynu; powiedziała, że pobyt w mieście zmęczyłby ją, więc
pojechałyśmy do Szwajcarii. Przez całą jesień jeździłyśmy z miejsca na
miejsce, a całą zimę pani Carruthers kaszlała i jęczała; później znowu
nie chciała wyjeżdżać, tak że tylko miesiąc wszystkiego byłam w
Londynie. Z bronchitu wyleczyła się zupełnie; zabił
ją atak serca, który nastąpił z powodu wybuchu złości, gdy Tomasz
stłukł rodzinną wazę Carruthersów.
Nie będę opisywać jej śmierci ani znalezienia testamentu, ani tej
niemiłej niespodzianki, że mi się nic nie dostanie, tylko tysiąc funtów i
pierścionek z brylantem.
Teraz, kiedy jestem awanturnicą, zamiast być dziedziczką, nie ma
potrzeby pisać o tym wszystkim! Wystarczy, żeby pan Carruthers nie
posłuchał jej polecenia i nie poprosił mnie
0 rękę dziś po południu, a będę musiała pakować manatki
1 wyjeżdżać w sobotę — ale dokąd, to jedni bogowie wiedzą!
Przyjeżdża pociągiem o trzeciej dwadzieścia i przed czwartą będzie już
w domu; nieznośna pora — nie można podać herbaty i nie wiadomo co
robić; będzie to zarazem nudne i denerwujące.
Pozornie przyjeżdża po to, żeby objąć majątek, ale przypuszczam, że
głównie po to, aby mnie obejrzeć i przekonać się, czy potrafi spełnić
życzenie ciotki. Ciekawa jestem, jak to jest, jeżeli się wychodzi za
kogoś, kogo się nie zna i kto się nie podoba. Nie bardzo umiem
obchodzić się z mężczyznami. Nie bywali tu tacy panowie, których
można by nazywać naprawdę mężczyznami — tylko czasem, w jesieni,
zjawiali się starzy nudziarze polować na bażanty i grać w brydża z panią
Carruthers. Cudem wydawało mi się, że w ogóle potrafili coś zabić,
takie to były stare graty! Kilku polityków i eks-am-basadorów i w ogóle
postacie tego rodzaju, a wszyscy zepsuci, jak tylko to można sobie
wyobrazić. Mieli zwyczaj chodzić przez korytarz na palcach, aż do
szkolnego pokoju, i pić herbatę ze mną i z mademoiselle, a co przy tym
wygadywali! Jestem przekonana, że większość tych rzeczy, jakie
mówili, miała podwójne znaczenie, bo mademoiselle zwykle tak
chichotała! Ta mademoiselle, którą miałam przez ostatnie cztery lata,
była całkiem ładna, ale ja jej nie cierpiałam. Żaden z tych panów, co
przyjeżdżali, nie był młody ani taki, żeby się mógł liczyć.
Spodziewałam się, że kogoś spotkam, kiedyśmy pojechały do Londynu,
ale przybyłyśmy tam tak późno, że już wszyscy byli zajęci i nikt się we
mnie nie zakochał. Co prawda wychodziłyśmy bardzo mało, a do tego
przez większą część czasu miałam spuchnięty nos od piłki tenisowej w
Ranelagh — a nikt nie patrzy na dziewczęta ze spuchniętym nosem.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin