Guy N. Smith - Kraby 06 - Poświęcenie.PDF

(789 KB) Pobierz
Microsoft Word - Smith N.Guy - Poświęcenie
„...Podłoga zakołysała się i wypadł na zewnątrz. Gdy
ujrzał to, co działo się w wodzie ogarnęło go przeraże-
nie. Z nurtu wynurzały się żywe istoty ogromne
skorupy, które przypominały łomy do wyważania
drzwi. Przęsła ważące setki ton skręcały się i wyginały,
stalowe podpory zaczynały się przecłiylać. Asfalt na
moście kruszył się i spadał do rzeki jak lawina.
Zobaczył człowieka, który tłukł wodę rękami i noga-
mi, mimo przeciągłego skrzypienia metalu usłyszał
jego krzyk... Kraby uderzyły na most z przebiegłością
wrogiego generała...”
lANOWI I SUE ROWAT
Monstrualne, niepokonane kraby trawione choro-
bą nowotworową umierały. Opowiadał o tym OD-
WET. Tymczasem na wsctiodnim wybrzeżu rozegrać
się miała decydująca o losacłi ludzkości bitwa. Gigan-
tyczni przybysze z morskicli głębin cłicieli podjąć
ostatnią próbę zapanowania nad światem. Jest to
właśnie łiistoria tej bitwy oraz makabrycznego kultu
krabów, którego wyznawcy składali swym bóstwom
krwawe ofiary z ludzi.
C.N.S.
GUY N. SMITH
POŚWIĘCENIE
Przełożyła
Agnieszlca Siodłowska
PHANTOM PRESS INTERNATIONAL
GDAŃSK 1991
Tytuł oryginału:
Crabs: The Human Sacrifice
Redaktor:
Roman Głowinkowski
Opracowanie graficzne:
Kleszcze Śmierci (Kraby III)
Powrót Krabów (Kraby IV)
Odwet (Kraby V)
Poświęcenie (Kraby VI)
Piotr Metlenga i Maria Dylis
Projekt okładki: Kraby III, IV, V, VI
Radosław Dylis
Copyrigłit © 1988 by Guy N. Smitłi
© Copyrigłit for tłie Polisli edition by
PHANTOM PRESS INTERNATIONAL
1991
Wydanie I
ISBN 83-85276-81-5
Drukarnia Wydawnicza im. W. L. Ancz>ca w Krakowie.
Druk z dostarczonych diapozytywów. Zam. 392091.
Prolog
- To przecież morderstwo!
Martwą ciszę supermarketu przerwał trwożny szept
dziewczyny. W mdłym świetle latarki jej uderzająco atrakcyj-
na twarz była trupioblada. Drżąc z przerażenia wcisnęła się
między regały sklepowe próbując za wszelką cenę się ukryć.
- Zamknij się.
Towarzyszył jej wysoki młody mężczyzna ubrany w ob-
szarpane dżinsy i czarną, zniszczoną kurtkę. Zwichrzona
broda podkreślała jego dziki wygląd. Jedno spojrzenie
przepełnionych okrucieństwem i nienawiścią oczu wystar-
czyło, by poczuła się jak ugodzona nożem. Dobry Boże, Pete
Merrick zachowywał się, jak szaleniec, który z pewnością
zabiłby ją, gdyby podniosła na niego dłoń. Christine zadrżała
i odetchnęła z ulgą, gdy jej towarzysz wrócił do swego zajęcia.
Najbardziej przerażające było w nim chyba właśnie to zimne
wyrachowanie. Gdyby klął, szalał z wściekłości mogłaby
uciec i mieć nadzieję, że ktoś się nią zaopiekuje, zanim znów
ją dopadnie. Wiedziała jednak, że nie ma żadnych szans. Pete
zabiłby ją tak samo, jak zabijał innych. Została więc z nim,
tak było bezpieczniej. Łudziła się, że coś się zmieni. Może
złapie go policja: nie, był na to zbyt sprytny, cwany lis,
znajdujący wyjście z najgorszej opresji. Może zginie w wypa-
dku, wpadnie pod koła pędzącego samochodu. Zdawała
sobie sprawę z absurdalności swoich myśli. To by do niego
nie pasowało. Tylko ludzie dobrzy młodo umierają.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin