Stephen King - Mroczna wieza 06.txt

(764 KB) Pobierz
STEPHEN   KING
MROCZNA WIEŻA 
PIEŃ SUSANNAH

PIERWSZA  ZWROTKA
TRZĘSIENIE  PROMIENIA

1

Jak długo przetrwa magia?
  Pytanie Rolanda powitała cisza. Musiał zadać je po raz drugi,
i tym razem spojrzał wprost na Henchicka z Mannich, siedzš-
cego obok Cantaba, męża jednej z jego wielu wnuczek. Trzy-
mali się za ręce, zgodnie ze zwyczajem Mannich. Henchick
stracił tego dnia innš bliskš osobę, lecz jeli po niej płakał, żal
w żaden sposób nie odbijał się na jego nieruchomej, kamiennej
wręcz twarzy.
  Obok Rolanda, nikogo nie trzymajšc za rękę, milczšcy
i przeraliwie blady, siedział Eddie Dean, a przy nim, z pod-
winiętymi nogami, Jake Chambers. Na kolanach miał Eja;
gdyby Roland nie widział tego na własne oczy, nigdy by nie
uwierzył, że bumbler pozwoli na to swemu panu. I Eddie,
i Jake ochlapani byli krwiš. Jake miał na koszuli krew przyja-
ciela, Bcnny'cgo Slighlmana, a krew na koszuli Eddiego płynęła
niegdy w żyłach Margaret Eisenhart, dawnej Margaret z Red-
path, córki patriarchy Mannich. Obaj wyglšdali na zmęczonych
co najmniej tak, jak czuł się zmęczony Roland, który jedno-
czenie wiedział, że żaden z nich nie odpocznie tej nocy.
Z daleka, od strony miasta, dobiegał ich trzask fajerwerków
i odgłosy piewów, radoci, więta.
  Tutaj jednak nikt nic więtował. Margaret i Bcnny nie żyli,
Susannah znikła.
    Henchick, powiedz mi, błagam, jak długo przetrwa
magia?
Starzec machinalnie pogłaskał imponujšcš brodš.
   Rewolwerowcze... Rolandzie... nie potrafię powiedzieć.
Magia drzwi w tej jaskini jest dla mnie niepojęta. Doskonale
o tym wiecie.
   Powiedz mi, co mylisz. Opierajšc się na swoim do-
wiadczeniu.
Eddie uniósł dłonie... brudne, drżšce, ze ladami krwi pod
paznokciami.
  	Powiedz, Henchicku  przemówił głosem cichym, głu-
chym, niepewnym. Roland nigdy nie słyszał go mówišcego
w ten sposób.  Powiedz, błagani.
  Rosalita, gospodyni Pćrc Callahana, podeszła do nich, niosšc
na tacy dzbanek parujšcej kawy i filiżanki. Przynajmniej ona
znalazła czas na zrzucenie z siebie brudnych, zakrwawionych
dżinsów i koszuli i włożenie domowej sukienki, ale w oczach
miała obłęd. Sprawiały wrażenie małych, przerażonych zwie-
rzštek, wyglšdajšcych na wiat z głębi norek. Nalewała kawę
i częstowała niš w milczeniu. Gdy podawała filiżankę Rolan-
dowi, zauważył zaschniętš smugę na grzbiecie jej dłoni. Czy
była to krew Margaret? Czy może Benny'ego? Nie wiedział
i szczerze mówišc, niezbyt go to obchodziło. Wilki poniosły
klęskę. Być może nigdy już nie przybędš do Calla Bryn Sturgis,
a może przybędš... to już sprawa ka. Dla nich ważna była
Susannah Dean, która po bitwie znikła, zabierajšc ze sobš
Czarnš Trzynastkę.
	Pytasz mnie o kaven!  przerwał mu te rozmylania
Henchick.
	Tak, ojcze  Roland skinšł głowš.  Pytam o trwałoć
magii.
  Pere Callahan wzišł filiżankę kawy. Podziękował za niš
skinieniem głowy i roztargnionym umiechem, ale nie powie-
dział ani słowa. Na kolanach trzymał ksišżkę Miasteczko Salem
autorstwa pisarza, o którym nigdy nie słyszał. Podobno była to
powieć, fikcja literacka, lecz on, Donald Callahan, występował
w niej jako jeden z głównych bohaterów. I naprawdę mieszkał
w tytułowym miasteczku, bral udział w opisanych, najzupełniej
rzeczywistych wydarzeniach. Szukał na okładce zdjęcia autora,
przekonany, choć nie wiedział dlaczego, że zobaczy swš twarz,
  16

a przynajmniej jej wersję z tysišc dziewięćset siedemdziesištego
pištego roku, kiedy działo się to, co opisano w ksišżce. Nie
znalazł jej jednak. Była tylko notka, wyjaniajšca bardzo nie-
wiele. Pisarz mieszkał w Maine, był żonaty, jego poprzednia,
pierwsza, ksišżka została bardzo przychylnie przyjęta przez
krytyków, przynajmniej jeli wierzyć przytoczonym na tylnej
okładce cytatom.
   Im większa magia, tym dłużej trwa  odezwał się Cantab
i spojrzał na Hencłucka pytajšco.
   Ano  przytaknšł stary.  Magia i glammer sšjednym,
a przychodzš z tego, co było.  Przerwał na chwilę.  To
znaczy z przeszłoci, jeli mnie pojmujecie.
   Te drzwi otwierały się w wielu miejscach i wielu czasach
w wiecie, z którego pochodzš moi przyjaciele  wyjanił
Roland.  Pragnę, by znów się otworzyły, ale tylko w dwóch
miejscach. Tych, na które otwierały się ostatnio. Czy to moż-
liwe?
  Czekali. Henchick i Cantab w milczeniu szukali odpowiedzi
na to pytanie. Manni byli wielkimi podróżnikami. Jeli kto
wie, jeli kto potrafi zrobić to, czego pragnšł Roland... czego
pragnęli wszyscy... to tylko oni.
  Cantab pochylił się z szacunkiem ku starcowi i wyszeptał
co. Henchick, dinh Calla Redpath, wysłuchał go z nieruchomš
twarzš, a potem wycišgnšł powykręcanš reumatyzmem rękę,
odwrócił głowę Cantaba i odpowiedział mu również szeptem.
  Eddie poruszył się gwałtownie. Lada chwila straci cierp-
liwoć, zapewne zacznie krzyczeć. Roland położył mu dłoń na
ramieniu i młodzieniec się uspokoił. Na razie.
  Manni rozmawiali szeptem przez dobre pięć minut, wy-
stawiajšc na próbę cierpliwoć czekajšcych. Dla Rolanda do-
biegajšce hałasy, wyrane, choć płynšce z dala odgłosy rados-
nego więta zwycięstwa, były niemal nie do zniesienia. Jeden
Bóg wie, jak musiał się czuć Eddie.
Henchick poklepał Cantaba po policzku. Spojrzał na Rolanda.
 Mylimy, że to możliwe  powiedział po prostu.
   Dzięki Bogu - szepnšł Eddie, a potem głoniej po-
wtórzył:  Dzięki Bogu. No to chodmy, na co czekamy?
Możemy spotkać się na wschodnim trakcie...

17

  Obaj brodaci Manni energicznie pokręcili głowami, Henchick
stanowczo, choć ze smutkiem, Cantab z wyranie widocznym
przerażeniem.
	Nie pójdziemy do Jaskini Przejcia w ciemnoci 
oznajmił Henchick.
   Musimy!  zaprotestował Eddie.  Nie rozumiecie?
Przecież chodzi nie tylko o to, jak długo przetrwa magia albo
kiedy zniknie. Najważniejszy jest czas, to, z jakš prędkociš
biegnie po drugiej stronie! Szybciej niż tutaj... a to, co przemija,
przemija. Chryste, Susannah może rodzić w tej włanie chwili,
a jeli jej dziecko będzie jakim kanibalem...
   Posłuchaj mnie, mój młody przyjacielu  przerwał mu
Henchick  i słuchaj uważnie, bardzo uważnie. Dzień już się
chyli ku zachodowi.
  Stary miał rację. Nigdy jeszcze Rolandowi dzień nie upłynšł
tak szybko. Najpierw była walka z Wilkami, stoczona rankiem,
niemal o wicie, potem spontaniczne więto, rozpoczęte po
prostu na trakcie; radoć ze zwycięstwa i żałoba po ofiarach
(które okazały się zdumiewajšco małe). Potem zorientowali
się, że Susannah znikła, poszli więc do jaskini i znaleli w niej
to, co znaleli. Nim wrócili na pole bitwy, na wschodni trakt,
minęło południe. Większoć mieszkańców miasteczka udała
się do domów w triumfalnym pochodzie, zabierajšc ze sobš
swe cudem ocalone dzieci. Henchick chętnie wyraził zgodę na
rozmowę, ale nim wszyscy zebrali się na plebanii, słońce
przeszło już na drugš stronę nieba.
   Przynajmniej tę noc przepimy aż do brzasku, pomylał
Roland, nic wiedzšc, czy powinien odczuwać ulgę, czy roz-
czarowanie. Jedno było pewne: potrzebował snu.
 Słucham i rozumiem  powiedział Eddie.
  Roland trzymał dłoń na jego ramieniu i czuł, jak młody
przyjaciel drży na całym ciele.
   Nawet gdybymy chcieli ić, nie skłonilibymy wystar-
czajšco wielu naszych, by poszli wraz z nami  wyjanił
Henchick.
 Ty jeste dinh...
   Ano, tak to nazywacie, więc sšdzę, że nim jestem, choć
nie jest to nasze słowo, pojmujecie? W większoci spraw będš
18

mnie słuchać. Wiedzš, jaki dług zacišgnęli u waszego ka-tet,
po tym, czego dzi dokonalicie, i będš się starali go spłacić
w każdy dostępny im sposób. Ale nie pójdš wšskš cieżkš do
tego nawiedzonego miejsca, nie po zmroku.  Henchick po-
trzšsał głowš powoli, z wielkim przekonaniem.  Nie 
powtórzył.  Tego nic zrobiš. Posłuchaj mnie, młody człowie-
ku. Cantab i ja wrócimy do Redptah Kra-ten przed zapadnięciem
nocy. Tam zwołam naszš radę do Tempy, która jest dla nas tym,
czym Sala Spotkań dla tych, którzy nie pamiętajš.  Zerknšł
na Callahana.  Przeproszę, Pere, jeli to okrelenie cię uraża.
Calłahan skinšł głowš, nie odrywajšc wzroku od ksišżki,
którš cały czas obracał w dłoniach. Obłożona była w sztywny
plastik, jak większoć cennych pierwszych wydań. Na skrzydeł-
ku okładki wypisano ołówkiem cenę  $950. Druga powieć
jakiego młodego pisarza. Ciekawe, co uczyniło jš tak cennš.
Jeli spotkajš kiedy właciciela ksišżki, mężczyznę nazwis-
kiem Calvin Tower, z pewnociš go o to zapyta. I będzie to
pierwsze z długiego szeregu pytań.
   Wytłumaczymy im, czego chcecie, poprosimy o ochot-
ników. Z szećdziesięciu omiu mężczyzn Redpath Kra-ten
zgodzš się pomóc prawie wszyscy, z wyjštkiem pięciu, może
szeciu, jak sšdzę. Połšczymy nasze siły w jednš siłę. Stworzy-
my khef. Tak to nazywacie? Khejl Kiedy ludzie dzieła się
czym?
   Tak  potwierdził Roland.  Mówimy o dzieleniu
się wodš.
   Nie zmiecicie tylu ludzi w jaskini  zauważył Jake. 
Nic ma mowy. Nawet gdyby potowa z nich siedziała na ramio-
nach drugiej połowy.
   Nie ma takiej potrzeby  wyjanił Henchick.  W rod-
ku znajdš się ci najpotężniejsi, nazywamy ich wysyłaczami".
Inni mogš ustawić się wzdłuż cieżki. Ręka w rękę, ołowianka
w ołowiankę. Jutro będziemy na miejscu, nim słońce dotknie
dachów domów. Stawiam na to zegarek i ostrogi. Potrzebny
nam dzisiejszy wieczór, by zgromadzić magnesy i ołowianki. 
Patrzył na Eddiego przepraszajšco i z więcej niż odrobinš
strachu. Ten młody człowiek cierpiał niewyobrażalnie, widać
to było na pierwszy rzut oka. A poza tym był rewolwerowcem.

19

Rewolwerowiec gotów jest atakować w każdej sytuacji, jeli to
konieczne... ale nigdy nie atakuje na olep.
  	Może być za póno  powiedział cicho Eddie. Spojrzał
na Rolanda wielkimi, piwnymi oczami, przekrwionymi teraz
i podsiniałym...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin