Księżyc w nowiu oczami Jacoba- rozdział 8.doc

(106 KB) Pobierz

     8.Wilkołak

      Szybowałem gdzieś w innym świecie. Mnie nie było.. Nie miałem ciała. Nie miałem niczego oprócz myśli. Tylko to czułem, jeżeli można to uznać za coś, co jest.  Może i dobrze się stało. Może to było lepsze od paraliżującego bólu? Nie wiedziałem..

  -Jacob!- usłyszałem swoje imię. Hmm..ciekawe jak to możliwe. Przecież mnie nie było, nie istaniałem więc jak mogłem usłyszeć to wołanie?

  -Jacob, uspokój się. Wszystko jest okej.- Ach! Ten głos dobiegał z wnętrza mnie! Albo czegoś czym byłem. To był Sam. Sam Ulay. On mnie wołał. Chciał żebym wydostał się na powierzchnię, czegoś w czym teraz się znajdowałem. Nie mówił, ale ja wyraźnie czułem jego intencje. Chciałem krzyknąć jak mam to zrobić. Co muszę zrobić, żebym nie był tylko wspomnieniem, duszą!

                          -Jacob! Posluchaj! Skup się teraz! Wiem, że jest ci ciężko, każdemu z nas było- O czym on mówił?- Mówię o tym Jacke, że musisz się uspokić. Posłuchaj mnie. Wiem, że wydawało ci się, że to wszystko bzdura, ale to fakt. Plemię Quileteut..ono..zmienia się w wilkołaki. Nie panikuj!- powiedział głośniej, a echo jego głosu potoczyło się po mnie. Musiał wyczuć co przeżywam. Musiał wyczuć co myślę. A w moich myślach panował chaos. Co?! To wszystko prawda!? Te bajki o wilkołakach?! Te bajdurzenia o wrogim klanie wampirów!? Te wszystkie historie o brzemieniu młodych Quileutów?! Nie nie Nieee! Panikowałem. Sam coś do mnie krzyczał, ale ja nie byłem w stanie go słuchać. Liczyło się tylko to, że jestem potworem! Że zawsze nim będę! Że nie ma dla mnie odwrotu!  Wtedy nagle ogarnął mnie niewysłowiony spokój. Przestraszony, nie wiedziałem co robić.

                         -Jacob! Uspokój się. To jest trudne, wiem. Ale liczy się spokój. Inaczej nie będziesz mógł być sobą.- głos Ulaya umilkł we mnie, ale zobaczyłem co innego. Widziałem, choć nie miałem ciała, więc oczu też nie. Zobaczyłem, ba zrozumiałem co się ze mną dzieje, co będzie potem, jakie będzie moje zadanie i jakie skutki wyjdą z tego, że stałem się...wilkołakiem. Przemknęło przeze mnie wiele obarazów, tego, jak będzie wyglądało moje życie. Mimo, że to wszystko działo sie naprawdę szybko, kiedy obrazy zniknęły czułem się o wiele bardziej spokojny. Posiadałem o wiele więcej informacji, niż kiedykolwiek marzyłem

-Rozumiesz Jacke?- Sam znowu przemówił.- Teraz najważniejsze jest to, żebyś do nas wrócił. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Tylko musisz się skupić i opanować.- Jak?-pomyślałem.

-Po pierwsze wycisz się. Uspokój się. Wierz w to, że wszystko jest dobrze. Naprawdę tak będzie, Jacob. Zaraz usłyszysz swoich przyjaciół, braci swojego brzemienia.- na tą myśl uspokoiłem się trochę. Jared, Paul i Embry- tak oni mi pomogą. No i oczywiście zagadka z Embry'm się rozwiązała. Sam nie przewodzi sekcie i nie jest czarnym charakterem. Sam odchrząknął gdzieś we mnie i rzucił sfrustrowany;

-No ładnie. Twoja hipoteza jest najciekawsza, z tych, których dotąd usłyszałem.- Chciałem się uśmiechnąć, ale nie mogłem. Wrócił dawny lęk.

-Jacob, o nic się nie martw. Uspokój się. - posłuchałem go.- O tak dobrze. Jeszcze bardziej- wyciszyłem się zupełnie. Nie myślałem już o niczym. Liczył się tylko spokój.

-Tak trzymaj Jacob. Niedługo się zobaczymy. Trzymaj się- po tych słowach, kiedy byłem już całkiem wyluzowany, poczułem, że mnie opuszcza. Już miałem panikować, ale nie, nie zdążyłem. Moje członki przeszył kłójący ból. Teraz czułem, że jestem. Ale czy tego właśnie chciałem? Ten ból był inny niż każdy, który dzisiaj przeżyłem. Dzisiaj? Nie było żadnego dzisiaj! Nie wiedziałem ile czasu zajęła już moja przemiana. Ale  w tej chwili mało mnie to obchodziło. Moje członki przeszywał straszny ból. Jakby w każdy kawałeczek mojego ciała ktoś głęboko wkłówał ostre szpilki.  Ból trwał i trwał, wymęczał mnie zupełnie. Nie wytrzymałem. Krzyknąłem, ale to co wydobyło się z mojego gardła to nie był ludzki krzyk. Przypominał owe wycie, które usłyszałem kiedyś w lesie. Wycie wilka.. Zawyłem jeszcze raz, ale to nie przynosiło mi ulgi. Kiedy już myślałem, że nie dam rady wytrzymać tego bólu, on przeniósł się wyżej. Palił mi teraz tors. Czułem się jak ser szwajcarski, podziurawiony do granic możliwości. Ból był nie do wytrzymania. Ile musiałem jeszcze cierpieć? Wtedy poczułem w sobie współczucie, a w mojej głowie zrobiło się dziwnie mało miejsca.

-Jacob! Trzymaj się stary!

-Hej Jacke!

-Jacob dasz radę!- te okrzyki pełne otuchy krzyczały w mojej głowie.  Mimo, że byłem wyczerpany i krzyki tylko to pogarszały to cieszyłem się, że są ze mną. Czułem się dzięki nim raźniej.  Sam nie dałbym sobie rady.

-Jacob, jeszcze tylko trochę. Niedługo wszystko będzie dobrze. Wiemy, że nie dałbyś sobie sam rady, więc chcemy ci pomóc jak tylko możemy. Ale pamiętaj, to ty musisz znaleźć w sobie siłę, żeby zmienić się spowrotem w człowieka. My już opanowaliśmy tę sztukę. Pora na ciebie- to Sam do mnie przemawiał głosem pełnym zrozumienia i współczucia. Ach, czyli ból, który wyniszczał mnie zupełnie miał trwać dopóki nie zmienie się spowrotem w człowieka?

-Tak Jacob. Przykro mi, że musisz tak cierpieć- przez Sama i innych przemawiała ogromna żałość.

-Jacke, dasz radę. Wierzę w ciebie. I znowu będziemy się przyjaźnić-to Embry mnie teraz pocieszał. On najgorzej znosił moje cierpienie, czułem to. Dzięki Embry- pomyślałem, a nowa fala bólu napłynęła do mnie ze wszystkich stron. Zawyłem przeciągle... Jak mam to zrobić? Nie dam dłużej rady cierpieć- wyłem z myślach.

                        -To nie takie trudne Jacob. Musisz bardzo chcieć i uwierzyć w to, że możesz być człowiekiem, że to co cię spotyka to nie kara.- Ależ to jest kara!- Nie, Jacke.  To jest twoje życie. Tak ma wyglądać życie członków plemienia Quileut. Teraz ci się wydaje to straszne, ale potem wszystko się ułoży.- Streszczaj się Sam- mimo że bardzo mi pomagali, to nie mogłem już znieść oszałamiającego bólu. - Dobrze. Uspokój się. To musisz zrobić. Wyłączyć się na wszytkie bodźce. Mimo, że smaga cię ostry ból, mimo że się boisz. Uspokój się.- Łatwo powiedzieć!

-Jacke, nie daj się!

-Dasz radę stary! Nie łam się- Okej, okej- oni wszyscy zniknęli z mojej głowy, żeby łatwiej byłomi się skupić. Pozostał tylko Sam.

-Jacob, wierzymy w ciebie!- on też zniknął. Spanikowałem zupełnie! Byłem sam! Miałem się zmierzyć z czymś czego nie znałem! I to sam! Zawyłem, bo kolejny kawałek ciała przeszył okropny ból. Koniec! Nie dam więcej rady! Zacząłem spychać ból na granicę świadomości. Wyłączałem się. Rozluźniałem. Ogarniała mnie fala odrętwienia. Nie czułem nic. Czułem, ale nie zdawałem sobie z tego sprawy. Chciałem się wyciszyć. Spokój... Zamrugałem oczami. Matko! Zamrugałem jeszcze raz. Tak! Popatrzyłem na swoje ręce. To były moje rece! Byłem spowotem człowiekiem!

-Tak! Jacke udało ci się!- podniosłem głowę. Embry, Paul i Jared, a także Sam i Billy stali nade mną i uśmiechali się promiennie. Też chciałem się uśmiechnąć, ale wyszedł z tego tylko krzywy grymas. Byłem potworem. Skazanym na ponury los. Sam odchrząknął zmieszany, a wszyscy odwrócili wzrok. Co jest? Dotknąłem swojego torsu. Oo-oo. Nie byłem w nic ubrany. Skrawki materiału, w które byłem ubrany leżały koło mnie. Nie wiadomo kiedy w rękach Billy'ego pojawiło się małe zawiniątko.

                       - Proszę- powiedział wręczając mi je.- Ehm.. Zaraz wracamy.- wyszli w pokoju, z którego byłem i zamknęli za sobą drzwi. Embry przed wyjściem usmiechnął się do mnie tak jak dawniej.  Wstałem z podłogi. Byłem wyczerpany. Na czole miałem pot, a nogi uginały mi się ze zmęczenia. I co teraz mam zrobić?! W rekordowym tempie włożyłem ubrania, które dał mi Billy. Podszedłem do lustra. Wyglądałem okropnie. Zamiast twarzy miałem zgorzkniałą maskę. Byłem dziwnie napakowany, jak nigdy dotąd. Ale nie to było najgorsze. Najgorsze nie było na zewnątrz. W środku mnie istniał kompletny chaos. Co dalej? Więc te wszystkie bzdury to fakt? Będę musiał polować na wampiry? I co zrobię..-przełknąłem z jękiem ślinę.- z Bellą? Czy nawet to miało się zmienić? Czy będę mógł ją jeszcze kiedykolwiek zobaczyć? Muszę się z nią spotykać! Ona mnie potrzebuje! Ja ją też potrzebuję... Ukryłem twarz w dłoniach. Jeden dzień, a tyle się zmieniło. Nigdy nie myślałem, że te nierawdopodobne legendy to prawda, a teraz.. Wyjrzałem przez okno. Słońce dopiero wstawało..Ach, nawet nie wiedziałem ile czasu minęło. Jakieś małe dziecko przeszło koło okna z matką rozmawiając o tak przyziemnych sprawach. Gdzieś na plaży nr.1 jakaś para przechadzała się po brzegu. Ach! To wszystko było takie piękne! A ja? Ja byłem skazany na beznadziejny los wilkołaka. Moją piersią wstrząsnął mimowolny spazmatyczny szloch. Wcale nie chciałem zostać monstrum rodem z legend. Chciałem mieć normalne życie bez tych różnych tajemnic czy podań. Usłyszałem koła wózka Billy’ego niedaleko pomieszczenia, w którym się znajdowałem. Miałem teraz wyostrzone zmysły, więc taki dźwięk z łatwością dotarł do moich obolałych uszu. Potem ktoś cicho zastukał do drzwi.

                        - Proszę- wymamrotałem łamiącym się głosem. Billy wjechał do przedpokoju, bo tam właśnie byłem. Zobaczył w jakim jestem stanie i co przeżywam.

                        - Jacob..Ja.. Bardzo mi przykro. Naprawdę.. Nie chciałem, żebyś to przeżywał..- jego mina była pełna skruchy i współczucia. Podjechał do mnie i mocno mnie uścisnął. Jedna łza spłynęła mi po policzku, ale zaraz ją wytarłem zawstydzony. Kurdę, może i to jest okropne, ale bez przesady nie będę ryczał! Cholera. Billy bez słowa odsunął się, a jego oczy były dziwnie wilgotne. Potem wyjechał zostawiając mnie samego. Spróbowałem wziąść się garść. Już i tak nie ma odwrotu. Może to nie będzie znowu takie okropne? Może te polowania na wampiry będą fajne? A Bella.. Z Bellą muszę się zobaczyć. Nie pozwolę jej cierpieć przeze mnie.! Koło mnie zadzwonił telefon. Wzdrygnąłem się i podniosłem słuchawkę;

                         - Halo?- głos nadal miałem słaby. Po pierwsze ze zmęczenia, które ogarnęło mnie wielką falą. A po drugie na wizję mojego przyszłego życia wilkołaka.

- Och , Jacke biedaku!- to Bella. Moje serce przyspieszyło. I co mam jej powiedzieć. Do pokoju prawie bezszelestnie wkradła się sfora. Z zatroskanymi minami przysłuchiwała się rozmowie.- Aż strach ciebie słuchać!

- I strach na mnie patrzeć.- szepnąłem przypominając sobie jak musiałem wyglądać jako wilk.

- Że też musiałam wyciągać cię do tego kina- no tak. Bella jak zwykle sobie wrzucała. Niemal się uśmiechnąłem.

- Było fajnie. Nie masz się o co obwiniać.

- Szybko wyzdrowiejesz, obiecuję- jakoś w to wątpiłem.- Mnie dziś rano przeszło jak ręką odjął.

- Byłaś chora?- wyszeptałem próbując wykrzesać z siebie choć odrobinę uczuć.

- Tak, też złapałam to świństwo. Ale już wszystko w porządku.- prawie jej nie słyszałem, bo wpatrywałem się jak Paul, Jared i Embry wychodzą z domu. Chciałem szybko zakończyć rozmowę i pobiec z nimi. Sam nie dam sobię rady z tym wszystkim!

- To dobrze- mruknąłem, choć nie do końca wiedziałem co powiedziała Bella.

- Więc tobie też się niedługo poprawi, zobaczysz.- tego to byłem zupełnie pewny, że nie. Nigdy nie miało mi się poprawić. To służba na całe życie!

- Nie sądzę, żebym chorował na to samo co ty.- powiedziałem jeszcze ciszej. Zbiłem ją z pantałyku.

- Nie masz grypy żołądkowej?

- Nie. To coś inngo.

- Co dokładnie?- drążyła. Nawet nie wiem kiedy Sam pojawił się przede mną i zgromiłl mnie wzokiem.

- Nie mów nic.- syknął cicho, że tylko wilkołak był w stanie to dosłyszeć.

- Yyy.. Wszystko mnie boli- jęknąłem co też było prawdą.

- Czy mogę ci jakoś pomóc? Coś ci przywieźć?- Nie! Tylko jeszcze tego brakowało!

- Nie, nie przyjeżdżaj!- zaaponowałem

- Byłam przy tobie, kiedy źle się poczułeś. Tez mogę być zarażona.- Taa. Jasne.

- Zadzwonię.- to jedno byłem w stanie jej obiecać.- Dam ci znać, kiedy będziesz mogła już przyjechać.- Sam pokręcił energicznie głową, a w moim gardle uformowała się wielka gula.

- Jacob!

- Muszę już iść- przerwałem jej, widzac że Sam też się zbiera do wyjścia.

- Zadzwoń za parę dni

- Jasne- mruknąłem. Umilkłem czekając czy coś powie. Bardzo ją zraniłem swoją obojętnością? Była dla mnie najważniejsza, ale co miałem zrobić..?

- Do zobaczenia- odezwała się w końcu.

- Czekaj na mój telefon- przypomniałem jej

- Dobrze.. Trzymaj się Jacob.

- Cześć...- zakończyłem rozmowę i odłożyłem telefon. Sam popatrzył na mnie dziwnie.

- Jacob.. Ty nie możesz spotykać się już z Bellą..- nogi się pode mna ugięły.

- Nie, Sam nie możesz! Ona beze mnie będzie nieszczęśliwa! Wiesz o tym!- przez Sam’a twarz przemknęła miesznina współczucia i żalu.

- Przykro mi Jacke. Jej bezpieczeńswto i tajemnica jest najważniejsza. Ona też przed tobą taką jedną ukrywała..- Co? Bella przede mną? Nigdy! Rozgniewałem się. Ręcę i ramiona poczęły mi się trząść, a przez kręgosłup przechodziły mi zimne dreszcze.

- Jacob! Spokój! Uspokój się! Wszystko ci wyjaśnię. Dzisiaj jest zebranie rady plemienia Quileut. Jeżeli przyjdziesz to ci wszystko opowiem.- Gniew ustąpił miejsca ciekawości. Pewnie, że chciałem. Sam nie dałbym rady ogarnąć tego wszystko. Ręcę przestały mi sie trząść. Sam był mile zaskoczony.

- Niezły początek Jacke. Przyjdź do Harry’ego dzisiaj o 18, okej?- pokiwałem głową.

- Dzięki Sam.- wychrypiałem. Uśmiechnął się tylko i powiedział;

- No to ja już będę leciał. Ta pijawa już nam nie umknie- mruknął.- Do zobaczenia Billy.

- Do widzenia Sam’ie- za przywódcą sfory zamknęły się drzwi. Odwróciłem się do Billy’ego. Usmiechał się nieśmiało, jakby się bał, że coś mu zrobię. Zawstydziłem się. Zapanowała krępująca cisza. W końcu Billy odchrząknął;

- Chciałbyś coś może zjeść?- zaptał. Jak na zawołanie mój żołądek skręcił się z głodu. Kurcze, poczułem, że mógłbym zjeść konia z kopytami.

- I to jak- odparłem krzywo się uśmiechając. Ojciec uśmiechnął się ciepło i pojechał do kuchni. Poszedłem za nim. Stanąłem na progu i musiałem schylić głowę, żeby nie zahaczyć nią o sufit. Cholera.. Przygotowywalismy jajecznicę. Słyszałem wszystko; jajka skwierczące na patelni, szumienie gazu, powolne oddechy Billy’ego, ale także burzę, która rozchulała się na zewnątrz, piski dzieci uciekających do domu i szuranie opon samochodów. Nie byłem sobą. Nie czułem się z tym dobrze. Nie czułem się dobrze z innym ciałem, wyostrzonymi zmysłami i świadomością, że ranię Bellę. To było najgorsze.. Pochłonąłem 7 jajek! Nie wiem gdzie mi się to wszystko mieści! Billy zjadł swoja skromną porcję i odchrząknął;

- Dużo się teraz zmieni, Jacke- nie musiał tego mówić. Doskonale o tym wiedziałem i nie byłem zadowolony.

- Wiem, tato- w moim głosie pobrzmiewał smutek i strach. Billy wyciągnął rękę i poklepał nią moją

- Nie masz czego się obawiać Jacob. Będziemy z tobą. A co do Belli. Bo tego się głównie obawiasz. To większą krzywdę zrobisz jej jeżeli bedziecie się spotykać. Wilkołaki łatwo wytrąca się z równowagi. Rozgniewasz się i zrobisz jej coś złego. Bedziesz potem sobie wrzucał. Uwierz mi Jacob- powiedział widząc, że odwracam wrok- Tak będzie lepiej.  Dla ciebie i dla niej.

- Czy ty nic nie rozumiesz!- krzyknąłem podnosząc się z krzesła.- Nie widzisz tego jak ona mnie potrzebuje! Jak cierpi! Przecież ona beze mnie znowu będzie miała depresje!- trzęsłem się cały,a wściekłość ogarniała mnie potężnymi falami.

- Jacob..- Billy wpatrywał się we mnie przerażony. Spróbowałem się uspokić. Nie mogłem przecież zamienić się w wilkołaka! Nie mogłem zrobić Billy’emu krzywdy. Ale już nawet myśl o Belli nie była dla mnie lekarstwem.

- Nie chcę ci zrobić krzywdy tato- mruknąłem i wciąż się trzęsąc wyszedłem z domu. Ciepłe powietrze uderzyło mnie w twarz. A przecież był środek zimy! Przysiadłem na schodku i ukryłem twarz w dłoniach. Nie chcę być wilkołakiem! Nie chcę! Nie chcę być zły! Nie.. Powoli moje ciało przestały przechodzić zimne dreszcze. Uspakajałem się. Wiatr smagał mi twarz a płatki śniegu rozpuszczały się w kontakcie z moją skórą. Powoli strużki ciepłej wody poczęły spływać mi po karku. Wzdrygnąłem się i podniosłem z westchnieniem. Minąłem frontowe drzwi i powlokłem się do pokoju. Padłem na łóżko, a sprężyny jęknęły głośno. Przetoczyłem się na plecy i przymknąłem oczy, by zapomnieć wreszcie o tym wszystkim. Poczułem się niewiarygodnie zmęczony. Nic dziwnego. Przemiana nie należała do przyjemnych rzeczy. Nawet nie minęła minuta, kiedy odpłynąłem. Spałem twardo dopóki nie poczułem, że ktoś szarpie mnie za rękaw.

- Co sie dzieje?- wybąkałem głupio i przetarłem zaspane oczy.

- No nareszcie.- mruknął Billy- Jacob jak dalej będiesz tak chrapał to wypłoszysz wszystkich z najbliższego kilometra. A jeżeli chcesz iść na zebranie to najwyższa pora wychodzić.- popatrzyłem na zegarek. Cholera! Było za dziesięć szósta. Zerwałem się z łóżka.

- Czemu nie zbudziłeś mnie wcześniej?- zapytałem ojca pchając wózek do wyjścia. On też się wybierał na zebranie.

- Budziłem cię przez dobre pół godziny- mruknął. Uśmiechnąłem się krzywo. Na dworze było juz ciemno. Zamknąłem drzwi do domu i pchając wózek Billy’ego podążyłem oblodzoną drogą do domu Clearwater’ów. Gzieś za nami, daleko w lesie, usłyszałem basowe wycie wilka. Podskoczyłem. Jeszcze nie przyzwyczaiłem się do tego dźwięku.

- Co tam?- zapytał zaskoczony Billy patrząc na mnie. Pokręciłem tylko głową i szedłem dalej. Niedługo sam miałem wydawać takie dźwięki. Drogę do zebrania pokonaliśmy w milczeniu. Oboje mieliśmy co innego na głowie. Ja zastanawiałem się czego mogę się spodziewać po życiu wilkołaka. Co niby będę musiał robić? Przecież tu nie ma wampirów! Znajdowaliśmy się już na wjeździe do garażu Clearwater’ów. Nagle jakbym wreszcie zrozumiał po co tu jestem mój zołądek ścisnęło zdenerwowanie. Kurczę! Włożyłem sobie włosy za ucho nerwowym gestem i podążyłem w stronę drzwi.

-Jacob.- Billy odwrócił się do mnie. Jego poorana zmarszczkami, miła twarz wyrażała współczucie.- Nie musisz tego robić. Możesz żyć po swojemu. Zastnów się co jet dla ciebie najważniejsze.- Ba! Oczywiście, że Bella! Ale jeżeli swoim towarzystwem narażałbym ją na niebezpieczeństwo... A z naturą wilkołaka nie potrafiłbym się zmierzyć sam. Odchrząknąłem.

- Zostanę członkiem sfory- powiedziałem głośno, a słowa te z trudem wydobyły się z mojego gardła. Billy poklepał mnie po rozgrzanej dłoni.

- Dobrze robisz synu.- zapukałem do drzwi. Harry prawie natychmiast mi otworzył. Rozpromienił się  na nasz widok ignorując moją wykrzywioną grymasem twarz.

- Ach, miło was widzieć!- powiedział ściskając dłoń Billy’emu, a zaraz potem mi.- Wchodźcie, wchodźcie!- wskazał drogę do salonu.  Z salonu dobiegały już głosy sfory. Przełknąłem ślinę. Mojej sfory.. Uchyliłem drzwi. Wszyscy umilkli i popatrzyli na mnie. Oblałem się rumieńcem. Paul, Jared i Embry siedzieli na podłodze zajmując prawie całą powierzchnię salonu. Jakaś bardzo piękna dziewczyna siedziała do mnie tyłem i rozmawiała ze starym Quil’em Atear’a. Kiedy wszedłem odwróciła się w moją stronę i zobaczyłem trzy wielkie, żwo czerwone blizny zniekształacjące jej twarz. Strała się patrzeć na mnie przyjaźnie, ale blizny skutecznie jej to uniemożliwiały. Wilkołaki podniosły sie z podłogi i z szerokimi uśmiechami poczęły mnie witać.

- Hej Jacob! Kurczę, fajnie, że przyszedłeś.- Jared klepał mnie po ramieniu szczerząc białe zęby.

- Zobaczysz wilkołak to super sprawa! Te polownia na pijawki to bomba!- Paul walił mnie po plecach drąc się. Wzdrygnąłem się.  Nie byłbym taki pewny. Embry podszedł do mnie ostatni i posłał mi uśmiech pełny otuchy. Ten uśmiech dał mi więcej pewności siebie niż zapewnienia kumpli. Zaraz potem Embry dał mi sójkę w bok i rzucił roześmiany;

- No to co? Teraz jedziemy na tym samym wózku, co?- parsknąłem. Może jednak nie miało być aż tak źle? Tylko Sam’a nie było. Harry z Billy’m wcisnęli sie jakoś do salonu i usiedli na kanapce koło starego Quil’a. Piękność z bliznami podniosła się i podała mi rękę.

- Cześć. Ty pewnie musisz być Jacob. Jestem Emily. Jestem dziewczyną Sam’a.- Ach, to dlatego tu była. Tylko skąd wzięły się te blizny? Diewczyna usiadła na stołeczku niedaleko rady plemienia.

- No to teraz czekamy tylko na Sam’a. Zaraz powinien być. Musiał tylko jeszcze raz sprawdzić okolicę.- rzekł Ateara. To pewnie jego słyszałem koło domu. Podrapałem się po brodzie. Ciekawe po co nadzorował las? Towarzytwo znowu się rozgadało jakby byli grupką zwykłych znajomych na pikniku, a nie sforą wilków na spotkaniu rady plemienia. Nie przyłączałem się do nich. Jakoś nie mogłem dopuścić jeszcze do siebie tej myśli. Wilkołak..? W pwnej chwili usłyszałem  stukot czyichś butów na oblodzonych schodach, ciche przeklnięcie i oto tuż koło mnie znalazł się Sam.

- Cześć wszystkim- mruknął i wlepił oczy w dziewczynę. Emily wstała i zarzuciła Sam’owi ręcę na szyję.

- Emily- szepnął cicho Sam i zatopił swoje wargi w jej wargach w długim pocałunku. Odwróciłem wzrok z grymasem na twarzy. Mnie i Belli nigdy nie miało być to przeznaczone. Nigdy nie miałem poczuć językiem jej miękkich warg. Sam odchrząknął i dopiero teraz zorientowałem się, że siedzi już na kanapie z dziewczyną na kolanach. Ta gładziła go po umięśniony tors.

- Witajcie wszyscy- powiedział donośnym głosem, a ostatnie rozmowy umilły.- Pewnie wiecie czemu się tu dzisiaj spotykamy. Nie jest to zwykłe omówienie działań. Kolejny młody Quileut dołączył do naszej sfory. Jacob.- skinął na mnie głową. Oblałem się rumieńcem, ale ze względu na moja miedzianą karnację nikt tego nie zauważył.- Cieszymy się Jacke, że zechciałeś przyjść na spotkanie. To oznacza, że będziesz conkiem naszej sfory?- zapytał choć pewnie przewidział moją odpowiedź. Skinąłem głową i wybąkałem;

- Tak.- Sam uradował się i reszta sfory także. Mnie nie było do śmiechu. Nagle Sam spoważniał.

- Zdajemy sobie sprawę z tego, że teraz jest to dla ciebie trudne. Każdemu z nas było i często nadal jest. Dlatego chcemy ci pomóc jak tylko możemy.- odchrząknął.- Może najpierw opowiemy ci historie naszego plemienia.- zerknął znacząco na starego Quil’a. Ten pokiwał głową i usiadł wygodniej.

- Nie ma potrzeby opowiadać ci legend o wojownikach- duchach czy trzeciej żonie . Te napewno znasz. Tylko dawniej myślałeś, że to bzdury.- No tak. Ach! Czyli to prawda! Nie mogłem w to uwierzyć. Albo raczej nie chciałem..- Dowiesz się jednak historii, których nie miałeś okazji poznać.- zmienił nieco pozycję i zamilkł. Za to Billy, który siedział tuż za mną przemówił.- Od dawna rezerwat, w którym mieszkasz odwiedzało wiele wampirów.- Wzdrygnąłem się.- Te osobniki bardzo ła...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin