Le Guin Ursula K. - Samotnosc
Aneks do "UBÓSTWO: Drugi raport na temat Jedenastej-
Soro" pióra Mobila Entselenne'temharyonoterregwis Liść,
dostarczony przez jej córkę, Pogodną.
Moja matka, badaczka-etnolog, zadała sobie trud, by
dowiedzieć się czegokolwiek na temat mieszkańców Jedenastej-
Soro, traktując to jak osobiste wyzwanie. Fakt, iż aby
sprostać temu wyzwaniu, wykorzystała swoje dzieci, może być
postrzegany jako wyraz egoizmu bądź skrajnej
bezinteresowności. Teraz, po lekturze jej raportu, wiem, iż
w końcu zdała sobie sprawę, że postąpiła źle. Świadoma, ile
ją to wszystko kosztowało, ogromnie pragnęłabym wyrazić jej
wdzięczność za to, że pozwoliła mi rozwinąć się jako osobie.
Wkrótce po tym, gdy sonda automatyczna doniosła, że
jedenastą planetę układu Soro zamieszkuje społeczność o
rodowodzie haińskim, matka wstąpiła do załogi orbitalnej,
podejmując pracę w ekipie obsługi trzech Pierwszych
Obserwatorów na powierzchni globu. Spędziła cztery ostatnie
lata w nadrzewnych miastach pobliskiej Huthu. Mój brat,
Urodzony Wśród Radości, miał osiem lat, ja zaś liczyłam ich
pięć; matka chciała na rok albo dwa podjąć jakąś pracę na
pokładzie statku tak, abyśmy mogli pouczęszczać trochę do
szkoły o profilu haińskim. Mój brat uwielbiał dżungle Huthu,
chociaż jednak potrafił piąć się na drzewa ze zręcznością
małpy, praktycznie nie umiał czytać, a poza tym oboje
byliśmy jasnoniebiescy od skórnego grzyba. Podczas gdy Ury
uczył się czytać, ja przywykałam do noszenia odzieży, a
wszystkich nas poddawano kuracji antygrzybicznej, matkę
w takim stopniu zaintrygowała Jedenasta-Soro, w jakim
Pierwszych Obserwatorów zbiła z tropu.
To wszystko jest zawarte w jej raporcie, opowiem jednak w
takim porządku, w jakim się od niej dowiadywałam, to mi
bowiem pomoże przypomnieć sobie i zrozumieć. Sonda dokonała
zapisu miejscowego języka i Obserwatorzy poświęcili rok na
jego opanowanie. Liczne wariacje dialektowe usprawiedliwiały
popełnianie błędów i akcent. Obserwatorzy zatem donieśli, iż
język nie stanowi problemu. A jednak istniały kłopoty z
porozumiewaniem się. Obaj mężczyźni stwierdzili, że żyją w
izolacji, są traktowani podejrzliwie i wrogo, nie są w
stanie nawiązać jakichkolwiek kontaktów z tamtejszymi
mężczyznami, wiodącymi w odosobnionych domach samotnie lub w
porach pustelniczy żywot. Napotykali społeczności złożone z
podrostków i usiłowali się z nimi porozumieć, ilekroć jednak
wkraczali na terytorium takiej grupy, chłopcy albo umykali,
albo też robili wszystko, żeby ich uśmiercić. Kobiety,
zamieszkujące - jak to określali - "rozproszone wioski",
przeganiały obserwatorów ciskając w nich kamieniami, kiedy
tylko zanadto zbliżali się do domów.
- W moim przekonaniu - zameldował jeden z Obserwatorów -
społeczna aktywność Sorowian ogranicza się do kamienowania
przybyszów.
Żaden z nich nie odbył z tubylczymi mężczyznami rozmowy
dłuższej niż trzyzdaniowa; jeden z nich sparzył się z
kobietą, która zabłądziła w okolice jego obozowiska -
doniósł, iż jakkolwiek jednoznacznie i natarczywie czyniła
mu awanse, sprawiała wrażenie rozstrojonej jego wysiłkami,
by wszcząć rozmowę, nie udzielała żadnych odpowiedzi na
pytania i odeszła, "ledwie dostała to, po co przyszła".
Obserwatorce pozwolono zająć pustą chatę w "wiosce"
(babimkręgu) złożonej z siedmiu domostw. Dokonała
znakomitych obserwacji codziennego życia w takim stopniu, w
jakim mogła się mu przyglądać, odbyła kilka rozmów z
dorosłymi kobietami i bardzo wiele - z dziećmi; stwierdziła
jednak, że ani razu nie zaproszono jej do domu innej
kobiety, nie zasugerowano, że mogłaby w czymś pomóc ani nie
pospieszono z ofertą jakiejkolwiek pomocy. Pogawędki
dotyczące rutynowych, codziennych spraw nie były przez
mieszkanki wioski mile widziane; dzieci, jedyni informatorzy
Obserwatorki, nazywały ją Ciotką-Pleciugą. Jej anormalne
zachowanie sprawiło jednak, że pozostałe kobiety zaczęły
okazywać wobec niej rosnącą nieufność i niechęć,
powstrzymując potomstwo przed dalszymi kontaktami. Opuściła
wieś.
- Nie ma możliwości - oznajmiła mojej matce - aby
czegokolwiek dowiedział się tam dorosły. Nie zadają pytań i
nie udzielają na nie odpowiedzi. Wszystkiego, co wiedzą,
uczą się w dzieciństwie.
Aha! - mruknęła pod nosem matka, patrząc na Urego i na
mnie. Następnie poprosiła o rodzinne przeniesienie na
Jedenastą-Soro, występując o status Obserwatorki. Stabile
przeprowadzili z nią przez ansible* [W pierwszym wydaniu
"Lewej ręki ciemności" urządzenie do natychmiastowego
porozumiewania się.] długą rozmowę kwalifikacyjną,
porozmawiali z Urym i nawet ze mną - nie pamiętam tej
rozmowy, matka mi jednak później mówiła, że opowiedziałam
Stabilom wszystko o swoich nowych pończoszkach - następnie
zaś wyrazili zgodę. Statek miał pozostawać na bliskiej
orbicie, mając w załodze poprzednich Obserwatorów, matka zaś
winna była utrzymywać z nim codzienny, jeśli to możliwe,
kontakt radiowy.
Moje wspomnienia z nadrzewnego miasta i zabaw, jakim
oddawałam się na pokładzie statku z kociakiem prawdziwym czy
też fantomatycznym, są mgliste; pierwsze naprawdę wyraźne
dotyczą naszego domu w babimkręgu. Jest w części podziemny,
w części zaś wystaje nad powierzchnię i ma ściany z
wylepionych gliną splecionych gałązek. Stoimy z matką na
dworze w ciepłym blasku słońca. Rozdziela nas wielka
błotnista kałuża, do której Ury wlewa wodę z uszczelnionego
gliną kosza; potem biegnie nad strumyk po kolejną porcję. Ja
z uciechą mieszam błoto dłońmi, aż staje się gęste i
spoiste. Nabieram go w złożone dłonie i ochlapuję ścianę w
miejscu, gdzie wciąż przezierają gałązki.
- Dobrze! Doskonale! - powiada matka w naszym nowym
języku, a ja zdaję sobie sprawę, że oto wykonuję prawdziwą
pracę. Naprawiam dom. Wykonuję ją dobrze, prawidłowo. Jestem
osobą kompetentną.
Nie miałam co do tego wątpliwości, dopóki tam
mieszkaliśmy.
Wieczorem jesteśmy w domu i Ury przez radio rozmawia ze
statkiem, ponieważ tęskni za pogawędkami w starym języku, a
poza tym ma ich informować o różnych rzeczach. Matka splata
koszyk i przeklina z powodu porozszczepianych witek. Ja
śpiewam piosenkę, żeby nikt z babiegokręgu nie usłyszał, jak
Ury przemawia w dziwnym języku, a zresztą bardzo lubię
śpiewać. Tej piosenki nauczyłam się dziś po południu w domu
Hyuru. Codziennie bawię się z Hyuru. "Bądź świadoma,
słuchaj, słuchaj, bądź świadoma" - śpiewam. Matka przestaje
kląć, słucha, a potem włącza magnetofon. W palenisku wciąż
jarzy się ogień, na którym przyrządzaliśmy kolację -
smakowite kłącza pigi; mogę jeść pigi w nieskończoność. Jest
ciemno, ciepło, w powietrzu unosi się zapach pigi i
płonącego duhur, święty, mocny zapach, odpędzający czary i
złe uczucia, a kiedy śpiewam "Słuchaj, bądź świadoma",
ogarnia mnie coraz większa senność i zaczynam tulić się do
matki, która jest ciemna, ciepła i roztacza matczyny zapach,
mocny i święty, pełen dobrych uczuć.
Nasze codzienne życie w babimkręgu przebiega wedle
ustalonego wzoru. Później, na statku, dowiedziałam się, że
ludzie żyjący wśród sztucznie skomplikowanych sytuacji,
nazywają takie życie "prostym". Nigdy i nigdzie nie
spotkałam nikogo, kto uważał, że życie jest proste. Moim
zdaniem życie czy też czas wydają się proste, kiedy człowiek
pomija szczegóły - tak jak z orbity każda planeta wydaje się
gładka.
Z pewnością nasze życie w babimkręgu było łatwe w tym
sensie, że nie mieliśmy problemów z zaspokajaniem wszelkich
potrzeb: jadalne rośliny, które można było pozyskać drogą
zbieractwa czy uprawy, występowały w obfitości, temas i rett
dostarczały przędzy na odzież i pościel, trzcina zaś -
materiału na kosze i strzechy; my, dzieci, miałyśmy
partnerów do zabaw w innych dzieciach, w matkach - troskliwe
opiekunki, a poza tym masę rzeczy, których należało się
nauczyć. To nie są sprawy proste, chociaż dość łatwe, jeśli
człowiek wie, jak się do nich zabrać, jeśli jest świadomy
szczegółów.
Nie było to jednak łatwe dla mojej matki - przeciwnie:
trudne i skomplikowane. Musiała udawać, że zna szczegóły,
podczas gdy się ich dopiero uczyła, a poza tym spoczywał na
niej obowiązek meldowania o naszym sposobie życia - i
wyjaśniania go - ludziom, którzy nie mieli o nim pojęcia.
Dla Urego wszystko było łatwe, dopóki nie stało się trudne,
ponieważ był chłopcem. Ja nigdy nie miałam żadnych kłopotów.
Uczyłam się rozmaitych prac, bawiłam się z dziećmi i
słuchałam śpiewania matek.
Pierwsza Obserwatorka miała słuszność: dorosła kobieta w
żaden sposób nie mogła się nauczyć, jak posiąść duszę. Matka
nie mogła iść posłuchać śpiewu innej matki, bo byłoby to
zbyt niezwykłe. Ciotki doskonale zdawały sobie sprawę, że
nie odebrała zbyt starannego wychowania i nauczyły ją wielu
rzeczy, chociaż matka nie zdawała sobie z tego sprawy.
Doszły do wniosku, że matka matki musiała być
nieodpowiedzialna i zamiast osiąść w babimkręgu ruszyła na
włóczęgę, co nie pozwoliło jej córce odebrać właściwego
wychowania. To właśnie dlatego nawet najbardziej wyniosłe z
ciotek pozwalały, bym słuchała wraz z ich dziećmi,
umożliwiając mi w ten sposób zdobycie wykształcenia. Ale
przecież nie mogły zapraszać do swoich domów dorosłej.
Przekazywaliśmy jej z Urym wszystkie zapamiętane pieśni, ona
zaś powtarzała je do radia albo też nam kazała je do radia
powtarzać. W gruncie rzeczy jednak nigdy tak naprawdę nie
zrozumiała tego. Bo jakże mogłaby zrozumieć, skoro zaczęła
się uczyć w swoim wieku i spędziła całe życie wśród magów?
- Bądź świadoma! - przedrzeźniała moje uroczyste i
prawdopodobnie irytujące małpowanie ciotek i dużych
dziewczyn. - Bądź świadoma! Ile razy dziennie to powtarzają?
Bądź świadoma czego? Nie są nawet świadome, co oznaczają te
ruiny, nie są świadome własnej historii... ba, nie są nawet
świadome istnienia bliźnich! Nie rozmawiają ze sobą! Bądź
świadoma... myślałby kto.
Kiedy przekazywałam jej opowieści Sprzed Czasu, których
wraz z ich córkami wysłuchiwałam z ust Ciotki Sadne i Ciotki
Noyit, często doszukiwała się w nich niewłaściwych znaczeń.
Opowiedziałam jej na przykład o Ludzie, ona zaś odrzekła:
- Z niego właśnie wywodzą się ludzie obecnie
zamieszkujący planetę.
A gdy odparłam:
- Wcale teraz nie żyją tu ludzie - nic nie
zrozumiała. Nie zrozumiała nawet wtedy, kiedy dodałam: -
Żyją tu teraz osoby.
Ury bardzo lubił historię o Mężczyźnie Który Mieszkał z
Kobietami - o tym, jak trzymał kobiety w chlewiku niczym
szczury przeznaczone do spożycia, jak wszystkie zaszły w
ciążę i powiły po setce dzieci, jak wreszcie z tych dzieci
wyrosły potwory, które pożarły ojca i matki, a w końcu
pozjadały się nawzajem. Matka wyjaśniła nam, że opowieść
jest parabolą przeludnienia, które dotknęło tę planetę wiele
tysięcy lat temu.
- Nie, wcale nie jest - zaoponowałam. - To przypowiastka
moralna.
- Cóż, tak - zgodziła się matka. - A jej przesłanie brzmi:
nie miej zbyt wielu dzieci.
- Ależ nie o to chodzi! - upierałam się. - Któż mógłby
urodzić setkę dzieci, nawet gdyby tego bardzo chciał?
Mężczyzna był czarnoksiężnikiem. Uprawiał magię. A kobiety
razem z nim. Tak więc, oczywiście, ich dzieci były
potworami.
Kluczem, rzecz jasna, jest słowo "tekell", tak zgrabnie
przetłumaczalne na haińskie słowo "magia", określające
kunszt lub moc gwałcącą prawa natury. Matce trudno było
zrozumieć, że pewne osoby naprawdę uznają większość więzi
międzyludzkich za nienaturalne, że związek małżeński czy
rząd może być postrzegany jako złe zaklęcie rzucone przez
czarnoksiężników. Ludziom jest bardzo trudno uwierzyć w
magię.
Statek uporczywie pytał, czy dzieje się nam dobrze, a co
pewien czas jakiś Stabil wchodził swoim ansiblem na naszą
radiową częstotliwość, poddając matkę i nas prawdziwemu
przesłuchaniu. Matka zawsze umiała jakimś cudem przekonać
rozmówców, że chce pozostać mimo swoich stresów, że
skutecznie wykonuje pracę, z którą nie potrafili się uporać
Pierwsi Obserwatorzy, my zaś, Ury i ja, czujemy się jak ryby
w wodzie; przynajmniej tak wyglądało to na początku. Sądzę,
że matka również była szczęśliwa, kiedy tylko przywykła do
niespiesznego tempa życia i okrężnych sposobów, jakimi
musiała się uczyć różnych rzeczy. Dokuczała jej samotność,
doskwierał brak rozmów z innymi dorosłymi, powtarzała, że
bez nas pewnie by popadła w szaleństwo. Jeśli nawet tęskniła
za seksem - nie pokazywała tego po sobie, moim jednak
zdaniem jej raport jest niekompletny w tej kwestii, być może
dlatego, że nie potrafiła się z nią uporać. Wiem, że
kiedyśmy zamieszkali w babimkręgu, dwie ciotki, Hedimi i
Behyu, utrzymywały stosunki seksualne i że Behyu zalecała
się do mojej matki; ale matka się nie połapała, ponieważ
Behyu nie wyrażała intencji w zrozumiały dla niej sposób.
Nie potrafiła pojąć, że można uprawiać seks z osobą, do
której domu nie ma się wstępu.
Kiedyś, gdy miałam jakieś dziewięć lat, po wysłuchaniu
opowieści kilku starszych dziewcząt zapytałam matkę,
dlaczego nie chce wyruszyć na włóczęgę.
- Zajmie się nami Ciotka Sadne - dodałam z nadzieją.
Miałam dość statusu córki niewykształconej kobiety.
Pragnęłam żyć w domu Ciotki Sadne i być kimś takim jak jej
dzieci.
- Matki się nie włóczą - odparła z urazą, tonem ciotki.
- Ależ czasem to robią - nie dawałam za wygraną. - Muszą
to robić, bo jakże mogłyby mieć więcej niż jedno dziecko?
- Odwiedzają mężczyzn osiadłych w pobliżu babiegokręgu.
Pragnąc drugiego dziecka Behyu wróciła do Mężczyzny ze
Wzgórza Czerwona Gałka. Sadne, kiedy się jej zbiera na seks,
bywa u Kulawego Mężczyzny z Dolnego Biegu Rzeki. Znają tutejszych
mężczyzn. Żadna z matek nie wypuszcza się na włóczęgę.
W czasie mojego dzieciństwa mężczyźni stanowili dla mnie
mało interesującą tajemnicę. Często występowali w
opowieściach Sprzed Czasu, rozprawiały również o nich
dziewczęta ze śpiewaczego kręgu; rzadko ich jednak
widywałam. Czasem podczas wypraw zbierackich zdołałam
spostrzec któregoś z nich, nigdy jednak w bezpośredniej bliskości
babiegokręgu. Latem ogarnięty tęsknotą za Ciotką Sadne
Kulawy Mężczyzna z Dolnego Biegu Rzeki zaczynał szwendać się opodal
babiegokręgu - nie w zaroślach, rzecz jasna, czy też nad
rzeką, gdzie mógłby zostać uznany za łotrzyka i ukamienowany,
lecz po otwartej przestrzeni na zboczach wzniesień,
doskonale dla wszystkich widoczny i łatwy do rozpoznania.
Hyuru i Ditsu, córki Ciotki Sadne, mówiły, że matka
uprawiała z nim seks podczas swojej pierwszej włóczęgi i
odtąd zawsze się z nim kochała ani razu nie próbując
szczęścia z innymi okolicznymi mężczyznami.
Opowiedziała im również, że pierwszym dzieckiem, jakie
wydała na świat, był chłopiec, którego utopiła, ponieważ nie
chciała wychowywać dziecka tylko po to, by się później z nim
rozstać. Obie, tak samo jak ja, miały w tej sprawie mieszane
uczucia, rzecz jednak nie należała do niezwykłych.
Wysłuchałyśmy między innymi historii o utopionym chłopcu,
który wyrósł w głębinach, pochwycił swoją matkę, gdy ta
przyszła się kąpać, a potem przytrzymywał pod wodą, żeby też
się utopiła - ale matce udało się umknąć.
Tak czy inaczej, kiedy Kulawy Mężczyzna z Dolnego Biegu Rzeki
spędził już na zboczach wzgórz kilka dni, śpiewając długie
pieśni i to zaplatając, to rozplatając swoje również bardzo
długie włosy, Ciotka Sadne oddalała się, by spędzić z nim
noc albo dwie, a po swoim powrocie sprawiała wrażenie osoby
wyniosłej i odpychającej.
Ciotka Noyit wyjaśniła mi, że pieśni Kulawego Mężczyzny z
Dolnego Biegu Rzeki są magiczne, przy czym nie rzucają
zwyczajnych złych czarów, lecz, jak to ujęła, dobre
zaklęcia.
- Ale nawet w połowie nie ma tych czarodziejskich mocy co
pewni mężczyźni, których kiedyś znałam - dodała Ciotka Noyit,
uśmiechając się do swoich wspomnień.
Nasza dieta, jakkolwiek smakowita, była uboga w tłuszcze,
co zdaniem matki wyjaśniało nader późne pokwitanie;
dziewczęta rzadko zaczynały miesiączkować przed piętnastym
rokiem życia, chłopcy zaś dojrzewali znacznie później.
Niemniej jednak kobiety spoglądały na chłopców spode łba
ledwie ci zdradzali jakiekolwiek oznaki dorosłości. Najpierw
zawsze ponura Ciotka Heidimi, potem Ciotka Noyit, a wreszcie
nawet Ciotka Sadne zaczęły odwracać się od Urego, ignorować
go, nie odpowiadać na jego pytania.
- Co ty wyprawiasz, bawiąc się z dziećmi? - spytała go
pewnego razu Ciotka Dnemi tak surowo, że wybuchł płaczem.
Nie miał jeszcze czternastu lat.
Młodsza córka Sadne, Hyuru, była moją siostrzaną duszą,
czy też, jakbyście powiedzieli, moją najlepszą przyjaciółką.
Jej starsza siostra, Didsu, uczestnicząca obecnie w
śpiewaczym kręgu, pewnego dnia zagadnęła mnie, mając bardzo
poważny wyraz twarzy.
- Ury jest niezwykle przystojny - oświadczyła. -
Zgodziłam się z jej opinią, przejęta poczuciem dumy.
- Niezwykle duży i niezwykle silny - dodała. - Silniejszy
niż ja.
Znów, podbechtana, zgodziłam się z jej zdaniem, a potem
zaczęłam się wycofywać.
- Nie rzucam żadnych czasów, Godi - powiedziała.
- Kłamiesz - odparłam. - Powiem twojej matce!
Didsu pokręciła głową.
- Usiłuję mówić prawdę. Jeśli mój lęk budzi w tobie lęk -
nic na to nie mogę poradzić. Nie może być inaczej.
Rozmawiałyśmy o tym w śpiewaczym kręgu. Wcale to we mnie
nie budzi zachwytu - oznajmiła, a ja pojęłam, że mówi
szczerze; miała dobrotliwe oczy i dobrotliwą twarz, zawsze
była wśród nas, dzieci, najdelikatniejsza.
- Gdyby tak wciąż mógł być dzieckiem - powiedziała. -
Gdybym ja mogła nim być... Ale to niemożliwe.
- No więc zostań głupią staruchą - odparłam i uciekłam
od niej do swojej kryjówki nad rzeką, gdzie wybuchałam
płaczem. Potem z sakiewki swojej duszy wyjęłam i
rozłożyłam talizmany. Jeden z nich - mogę, rzecz bez
różnicy, wam to wyznać - był kryształem, którym obdarował
mnie Ury: przejrzysty w górze, nabierał u podstwy mgliście
purpurowego zabarwienia. Trzymałam go w dłoni długą chwilę,
a potem oddałam ziemi. Wygrzebałam pod głazem sporą dziurę,
owinęłam talizman najpierw w liście dhuru, a potem w
prostokątny kawałek materii, wyrwany ze spódniczki, pięknej
delikatnej spódniczki, którą utkała mi i uszyła Hyuru.
Wyrwałam ten kawałek materii dokładnie na przodzie, tam,
gdzie ubytek będzie widoczny na pierwszy rzut oka. Oddałam
więc kryształ ziemi, a potem przez długi czas siedziałam w
jego pobliżu. Po powrocie do domu przemilczałam to wszystko,
co usłyszałam od Didsu. Ury milczał, a matka miała na twarzy
wyraz niepokoju.
...
pid_j