Borchardt Alice-Srebrna wilczyca.pdf

(3163 KB) Pobierz
Alice
BORCHARDT
SREBRNA WILCZYCA
Z angielskiego przeło ż
Jacek Manioki
LiBROS
Grupa Wydawnicza Berteismann Media
2
Mojemu
ukochanemu m ęż owi
Cliffordowi Burchardtowi
„ Widzisz te świetliki tańcz ą ce? Oto czego pragn ę :
tańczyć w ksi ęż ycowej poświacie, śpiewać gwiazdom,
skakać a ż do Ksi ęż yca ".
Ja robiłam to z tob ą .
3
1
SSłońce chyliło się ku zachodowi. Grzebień zwieńczonych akantem kolumn
zrujnowanej świątyni ciął jego promienistą tarczę na cząstki rozjarzonej czerwieni.
Noc
już prawie - pomyślała dziewczyna i zadygotała w podmuchu chłodnego
jesiennego
powietrza, który wydarł się przez niezamknięte okno.
Okno było okratowane - solidnie okratowane. Pręty, osadzone w kamiennej
ścianie maleńkiej izdebki, biegły na krzyż, poziomo i pionowo.
Mogła je zamknąć. Sięgnąć ręką przez kratę. Zatrzasnąć ciężkie okiennice,
zaryglować je żelaznym bolcem. Ale wiedziona swoistą przekorą, odrzucała tę
myśl.
Widok wolności, choćby nieosiągalnej, zbyt był piękny, by z niego rezygnować.
Jeszcze nie - powtarzała sobie. Jeszcze chwilę. Jeszcze nie teraz.
Chłodny, przyprawiający o gęsią skórkę wietrzyk pieścił słodką wonią nozdrza.
Nie, nie tylko pieścił. Przemawiał do niej. Każdy wonny podmuch, każda
nieznaczna
zmiana kierunku wiatru przywoływała z głębi podświadomości obrazy.
Gdzieś tam kwitł tymianek. W chłodnym wieczornym powietrzu unosił się zapach
jego maleńkich niebieskich kwiatków. Z owym subtelnym aromatem mieszała się
ciężka
815036803.002.png
woń wilgotnego marmuru i granitu Ten i wiele jeszcze innych zapachów składały
się na
paletę
woni wydzielanych przez kwiaty i rośliny porastające rozbuchanym
kożuchem
zrujnowane pałace i świątynie starożytnego cesarstwa.
Ogromnego niespokojnego ducha tego największego z imperiów
poskramiała w końcu czuła dłoń wielkiej zielonej matki.
Regeane, podążając do Rzymu, nie miała najmniejszego wyobrażenia o tej
dumnej niegdyś stolicy świata. A już na pewno wyobraźnia nie podsuwała jej tego,
co
tu zastała.
Mieszkańcy, potomkowie rasy zdobywców, przypominali czeredę szczurów,
które grasują po opuszczonym pałacu i kalają jego zgliszcza. Nie bacząc na
otaczające ich dowody dawnej świetności, zażarcie rozdrapywali między sobą
resztki
bogactwa. Tyle, że niewiele pozostało po ogromnej rzece złota, która napływała
niegdyś do wiecznego miasta. Teraz złoto przewijało się jedynie przez dłonie
papieskich namiestników i zdobiło ołtarze licznych kościołów.
Matka Regeane, usiłując ratować - tak to postrzegała - duszę córki, w
odruchu desperacji zastawiła u lichwiarza garstkę klejnotów ocalałych z dawnego
-4-
majątku. Pieniędzy wystarczyło na łapówki, bez których uzyskanie audiencji u
papieża było nie do pomyślenia, oraz na opłacenie równie kosztownego
papieskiego
błogosławieństwa.
Regeane, idąc na spotkanie z najwyższym kapłanem Kościoła, pociła się
obficie z przerażenia. Jedno nieopatrzne słowo matki, która jej towarzyszyła, a
mogłaby zostać uznana za czarownicę
i spłonąć na stosie albo być
ukamienowana.
Kiedy jednak stanęła przed obliczem Jego Świątobliwości, strach minął.
Mężczyzna ten był ruiną człowieka. Sterany wiekiem i chorobą, dożywał
swych dni. Regeane wątpiła, by rozumiał wiele z tego, co doń mówiono. Matka,
uderzając w szloch, jęła błagać głównego przedstawiciela Boga na ziemi o
wstawiennictwo u Wszechmogącego. Regeane uklękła pokornie i pochyliła się, by
pocałować jedwabny pantofel. Poczuła na głowie zgrzybiałe dłonie i w tej samej
chwili w nozdrza uderzyła ją
woń w niczym nie przypominająca duszącego
aromatu
kadzidła i greckich perfum, który unosił się w sali: był to zmurszały, suchy odór
starzejącego się ciała i ludzkiego rozkładu.
Boże, jakże silny był ten odór! On umiera - pomyślała. Niebawem osobiście
zaniesie Bogu prośbę mojej matki. Wiedziała już, że tak samo jak wszystkie inne
815036803.003.png
błogosławieństwa, dla których jej matka, Gizela, przewędrowała tyle świata i na
które
roztrwoniła cały swój majątek, to też na nic się nie zda.
Prysła ostatnia nadzieja. Regeane to wiedziała. Ogarnęło ją przerażenie.
Skoro sam papież nie jest w stanie zdjąć z niej tej dziwnej klątwy, by mogła żyć jak
normalna kobieta, to u jakiej ziemskiej siły ma szukać pomocy? A ściślej: gdzie ma
jej szukać matka?
Gizela gasła tak samo szybko jak ten aż za ludzki człowiek na Tronie
Piotrowym. Była kobietą
stosunkowo młodą, ale wycieńczyły ją
bezowocne
podróże,
których tyle z Regeane odbyła, oraz jakaś tajemnicza dolegliwość przepełniająca
jej
umysł i serce bezgranicznym smutkiem.
Regeane skłamała. Matka jej uwierzyła. Po raz pierwszy od lat Regeane
wyczuła, że ta drobna kobieta, która tyle podróżowała i dźwigała na swych
barkach
tak wiele brzemion, znalazła wreszcie ukojenie. Regeane okłamywała Gizelę do
samego końca.
Trzy dni po audiencji u papieża poszła obudzić matkę i stwierdziła, że Gizela
już się nigdy nie obudzi. A przynajmniej nie na tym świecie.
Regeane została sama.
-5-
Teraz odprowadzała wygłodniałym wzrokiem zachodzące słońce, a potem
pozostałą po nim łunę podświetlającą cyprysy przy Via Appia, którą wyparł w
końcu
granatowy jesienny zmierzch. Dopiero wtedy odwróciła się od okna, owinęła
szczelniej w starą wełnianą opończę i podeszła do pryczy. Poza tym niskim
wyrkiem i
małym terakotowym dzbanem z przykrywką w kącie nie było w izbie niczego.
Regeane usiadła na łóżku, oparła się plecami o ścianę, odrzuciła w tył głowę
i zamknęła oczy. Czekała w milczeniu na wschód księżyca. Jego srebrny dysk
wyłania się już pewnie zza siedmiu wzgórz. Niedługo, sunąc po niebie, zajrzy w jej
okno i zaleje posadzkę kałużą srebra. A wtedy ona, nie zważając na kraty, będzie
mogła pić z tej kałuży. Znowu odetchnie powietrzem wolności.
Trzasnęły drzwi w sąsiedniej izbie. Do diabła! Siedząca na pryczy
dziewczyna szukała w pamięci dosadnego słowa. Nie... przekleństwa. Matka nie
pozwalała jej przeklinać, ale czynić tego w myślach zabronić jej nie mogła. I
Regeane
klęła często w duchu. Och, jakże często, kiedy w pobliżu znalazło się tych dwóch.
Byli gorsi od samotności. Wolała już ciszę i pustkę od obecności swojego wuja
Gundabalda i jego syna Hugo.
-
Dziś rano znowu sikałem krwią- poskarżył się piskliwie Hugo. — Czy
815036803.004.png
nie ma już w tym mieście ani jednej niezapowietrzonej ladacznicy?
Gundabald zarechotał hałaśliwie.
- Widać nie ma takiej wśród tych, które ty sobie wybierasz. A mówiłem,
nie skąp grosza. Bierz sobie zawsze coś młodego i zdrowego. A przynajmniej
młodego, bo jak po paru dniach zacznie cię swędzieć i piec, wiesz chociaż, że
warto
było. Ta, którą ostatnio sobie sprawiłeś, była tak stara, że tylko po ciemku mogła
uprawiać swoją profesję. To, co oszczędzisz na zaspokojeniu chuci, wydasz
później
na leki na gnijące krocze.
- Też racja - przyznał z irytacją Hugo. - Tobie zawsze lepiej się wiedzie.
Gundabald westchnął.
- Od tego pouczania ciebie rzygać mi się już chce. Następnym razem,
zanim, na którą wleziesz, przyjrzyj jej się w jasnym świetle.
- Chryste, ależ tu zimno! - Burknął gniewnie Hugo. W chwilę później
Regeane usłyszała, jak woła ze szczytu schodów gospodarza i nakazuje mu
wnieść
na górę koksownik.
- To na nic, chłopcze - powiedział Gundabald. - Ona znowu zostawiła
otwarte okno.
-6-
- Nie rozumiem, jak ty to wytrzymujesz - rzekł Hugo. – Mnie ciarki
przechodzą po krzyżu, gdy tylko o niej pomyślę.
Gundabald znowu się roześmiał.
- Bez obawy. Te deski mają cal grubości. Nie wydostanie się stamtąd.
- A czy kiedyś... wyszła? - Zapytał Hugo ze strachem.
- Och, może raz czy dwa, kiedy była młodsza. Znacznie młodsza. Zanim
wziąłem sprawy w swoje ręce. Gizela była za miękka. Dobra była niewiasta z tej
mojej siostry - zawsze robiła, co jej kazano - ale słaba, chłopcze, słaba. śebyś tak,
dajmy na to, widział, jak płakała po swoim pierwszym mężu, kiedy ich małżeństwo
tak raptownie... się skończyło.
- Rozwiodła się z nim? — Zapytał Hugo.
- No tak. - W głosie Gundabalda pojawiło się zakłopotanie. — A ściślej
mówiąc, rozwiodła się z nim, bo tak jej kazaliśmy. Nie miała w tej sprawie nic do
gadania. Już wtedy każdy widział, że matka Karola zaczyna grać na dworze
pierwsze skrzypce. Mnóstwo majętnych zalotników ubiegało się o rękę Gizeli.
Drugie
małżeństwo okazało się
o wiele korzystniejsze i przyniosło nam wszystkim
bogactwo.
- Po którym zostało już tylko wspomnienie - zauważył gorzko Hugo. -
Roztrwoniliście je z Gizelą. Nasze szkatuły świecą teraz pustkami. Nie wiem, czy
815036803.005.png
został w nich, choć jeden miedziak. Chciałeś być za pan brat ze wszystkimi
wielkimi
magnatami frankońskiego królestwa. Stroiłeś się w aksamity i brokaty. Wydawałeś
huczne uczty. Opadli cię jak stado wygłodniałych sępów i oskubali do cna. A
potem,
jak to sępy, kiedy oczyszczą padlinę, odlecieli cuchnącą chmarą i tyle ich
wszystkich
widziałeś. A na tym, co przeoczyli, rękę
położyła Gizelą
i przepuściła na
egzorcyzmy,
relikwie, błogosławieństwa i pielgrzymki, którymi próbowała zdjąć klątwę z tego
swojego bachora. Powiedziałeś, żebym wziął sobie coś młodszego. Mam wielką
ochotę złożyć wizytę tej mojej kuzyneczce... tak po prawdzie... - Hugo wrzasnął
przeraźliwie: — Ojcze, to boli!
- Tknij tylko tę dziewkę - ryknął z furią Gundabald - a oszczędzę nam obu
kłopotów i wydatków. Urżnę ci przyrodzenie razem z jajami. Będziesz najgładszym
eunuchem stąd do Konstantynopola. Przysięgam. Ona jest jedyną cenną rzeczą,
jaka nam została, i... musi... wyjść za mąż. Słyszysz?!
Hugo znowu zawył.
- Słyszę, słyszę! Złamiesz mi rękę! O Boże, puść!
Gundabald puścił go zapewne, bo Hugo przestał wrzeszczeć. Kiedy jednak
-7-
przemówił, głos drżał mu jeszcze:
- A kto poślubi tę... stworę?
Gundabald roześmiał się.
- W tej chwili mogę ci wyliczyć z tuzin takich, którzy nie cofną się przed
niczym, byle tylko zdobyć jej rękę. W jej żyłach płynie najczystsza królewska krew
Franków. Jej rodzice byli kuzynami samego wielkiego króla.
- I ci sami, którzy nie cofną się teraz przed niczym, byle tylko zdobyć jej
ręką, rozsiekają mieczami i ciebie, i dziewczynę, kiedy wyjdzie na jaw, czym ona
jest.
- Nie pojmuję, jak moje lędźwie mogły spłodzić takiego syna - warknął
Gundabald. - Ale przecież twoja matka była głupią krową. Może to w nią się
wdałeś.
Pomimo sadystycznej złośliwości w tonie Gundabalda Hugo nie chwycił
przynęty. Ludzie z otoczenia Gundabalda szybko nauczyli się go bać. Hugo nie był
wyjątkiem.
- Podobał ci się nasz tryb życia, kiedy opływaliśmy w dostatki. Sępy,
powiadasz? Przyganiał kocioł garnkowi. Gziłeś się
całe noce, a całe dnie
obżerałeś i
chlałeś z największymi z nich. Dam ci dobrą radę, sprawy, które cię przerastają,
zostaw starszym i mądrzejszym od siebie. Trzymaj gębę na kłódkę! A teraz poślij
po
815036803.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin