gra na zwłokę- janusz anderman.pdf

(392 KB) Pobierz
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
1029931357.001.png 1029931357.002.png
Janusz Anderman
Gra na zwłokę.
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
– spadaj – powiedziałem i nawet nie zwolniłem; zresztą szedłem tak wolno – te szagi były
niepewne i gdybym zwolnił, to raczej musiałbym się zatrzymać w miejscu. A tego nie chcia-
łem – tego obawiałem się najwięcej.
Ona szła jeszcze jakiś czas – jakieś trzy minuty drogi za mną; była ubrana w kabaretowy
strój – dziesiątki kabaretowych spódnic, sukienek, chusta z frędzlami, które przedłużały kro-
ple wody, i jakieś czterdzieści lat. A może też czternaście.
Przed chwilą, gdy poruszałem się wśród liści, odmierzając szagi, znalazła się znienacka
obok mnie.
– panie ładny, pojedziesz niezadługo, za granicę niezadługo daleką pojedziesz, bo czeka
cię wielka podróż, panie ładny.
– spadaj – powiedziałem i nawet nie zwolniłem; zresztą szedłem tak wolno – te jej słowa
zabrzmiały jak oczywista prowokacja – tak je od razu – w mgnieniu, zrozumiałem, i ona
chyba też spostrzegła, że to był niezły nietakt proponować wojaże za jakąkolwiek granicę
takiemu facetowi jak ja. Poruszającemu się szeleszczącymi i powolnymi szagami wśród
mnogości liści. Musiała to pojąć, bo oddaliła się pośpiesznie, nie wyciągając dłoni po blasz-
kę. Ani nie rzucając mi pod nogi tych paru cygańskich słów pożegnania. Na przykład: kij ci
w mordę, kutafonie.
Zauważyła, że tak najbardziej to wyglądam na faceta, który może znajdzie się kiedyś w
Tatrach słowackich – i to w dość konwencjonalnym pasie konwencyjnym.
Skryła się w dreszczach strug wody, podbiegając .do jakiegoś skołowanego przez czter-
dzieści lat wytężonej i wydajnej pracy urzędnika magistratu albo poczty dzielnicowej, czyn-
nej od godziny dziesiątej do szesnastej; panie ładny, pojedziesz niezadługo, za granicę daleką
niezadługo pojedziesz, bo czeka cię wielka podróż, panie ładny; wyciągnęła, dłoń o zwin-
nych palcach, a on gorączkowo zaczął przeszukiwać wszystkie kieszenie – te jego przebogate
mennice; mgła wody oddzieliła ich ode.
Ten dzień układał się drżącym deszczem na alei Plantów, gdzieś w okolicach dość znane-
go kiedyś uniwersytetu; ławki brnęły po kolana w wodzie tak głębokiej, że mogłyby się w
niej zagnieździć jakieś płotki. Lub inne kiełbie.
Widziano, jak przysiadł na nie najnowszej gazecie z aktualną datą, którą przedtem wyło-
żył ławkę, żeby uchronić przed mokrymi deskami swoje ulubione spodnie; tak to zawsze jest,
że gdy się ma coś jedynego, nie chce się utracić; moment zrozumienia tego to też dojrzałość
– obok siedział sczerniały staruszek, w pozie człowieka atakowanego przez słońce, którego
już dawno w tym mieście nikt nie pamiętał – był wygodnie oparty, a twarz unosił w górę.
Krople spływały bruzdami policzków jak najserdeczniejsze łzy.
Widziano, jak wyciągnął z zielonej torby sześć złotych, czyli nową paczkę polskich golu-
azów, i przypalił; krople deszczu, otoczone dymem, zmatowiały. Także zrobiły się chłodniej-
sze.
– palacz przy palaczu siądzie zawsze – odezwał się sczerniały po jakichś trzech sztachnię-
ciach. – moja czasem mówi, nie pal, bo śmierdzą te papierochy, to co zrobić, jak takie produ-
kują. a te, co nie śmierdzą, to znowuż drogie są.
– i niezdrowe – usłyszano.
4
– a co jest zdrowe. wszystko jedno chore, krucy banda. wsio. ludzie. drzewa. powietrze.
cały ten świat chory, w mordę zataraszony, ten deszcz cały.
Jeszcze kilka temu słońce było takie rozognione. Słoneczne jak nie dla tego świata. Nad
miastem krążyły helikoptery, a ludzie wznosili w górę głowy, jak w oczekiwaniu na dawno
spodziewane zrzuty. Jakieś paczki albo coś w tym stylu. Od tych helikopterów odrywały się
co jakiś czas ciemne punkty i ginęły gdzieś za lasem wież kościelnych.
Na Błoniach, w pobliżu drogiego hotelu, pasła się łaciata krowa oraz odbywały się mi-
strzostwa spadochronowe. Na środku placu usypany był krąg z białego piasku, który, zryty
licznymi obcasami, wyglądał jak rozdeptany mózg; największą sztuką było trafić w to koło i
raczej niewielu się taka sztuka udawała. Większość wiatr niósł gdzie chciał i wtedy przycza-
jone w trawie sylwetki podrywały się i pędziły w kierunku miejsca, w którym miał wylądo-
wać zawstydzony człowiek z rozdętą szmatą nad głową.
– oblicza się wyniki i ja ich będę podawał – chrypiał rozpaczliwie gigantofon; głowy uno-
siły się w słońce, a co przebieglejsi widzowie układali się w trawie na plecach, by nie dręczyć
karków.
– nie widze spadochrona!
– może być, że się nie roztworzy.
– to by się wdupił taki w ziemię, żeby go nie dokopali.
Naród rzucił się w kierunku miejsca, w którym miał wylądować zawstydzony człowiek z
rozdętą szmatą nad głową; otyłe kobiety, potykając się w kępach trawy, padały, wybuchając
chorym śmiechem, zanosiły się od płaczu zagubione dzieci.
– siedemdziesiąt metrów, trzydzieści trzy centimetra od centra koła – chrypiał rozpaczli-
wie megafon.
– helikopter zlądował!
Zanim przyszła pora deszczowa, na marginesie placu zjawiały się tu i tam postacie w ko-
lorach plam na twarzy schorowanego na wątrobę: to miejscowe kobiety upiększały słońcem
swe ciała; te starsze kocimi ruchami ściągały przez głowy sukienki i poprawiając różowe biu-
stonosze, przeginały się ku słońcu. Inne zjawiały się z siatkami, w których ułożone były sta-
rannie tak zwane opalacze; wszystkie w ten sam sposób siadały w kępie trawy i nie zdejmu-
jąc sukienek, szybkimi ruchami zwlekały różowe albo bardziej wyrafinowane w kolorze,
fioletowe majtki, rozglądając się przy tym bystro dookoła jak spłoszone kwoki. Potem na
rozdęte kłęby wciągały dolne części opalaczy, zakupionych na ten najnowszy sezon w pedete
za czterysta dwadzieścia złotych. Lub za trzysta pięćdziesiąt. Ściągały sukienki i na siedząco
lub klęcząc, na koronkowe biustonosze nakładały ten kolorowy. Odpinając poprzedni i po-
śpiesznie upychając umykające worki piersi. A potem oddawały się gwałtownie słońcu, które
nie chciało ich przyjąć.
Młode dziewczyny kładły się na brzuchach, rozpinając na plecach staniki. Unosząc się po
coś na chwilę, nie zapinały ich, przytrzymując dłonią te skrawki materiału okrywającego sutki.
Młody, klęcząc obok dziewczyny i nie zdejmując czarnej koszuli, w obawie przed zdema-
skowaniem krościastych pleców, opowiadał z przejęciem, wpatrując się w wypukłe pośladki,
filmy krótkometrażowe, jeden był, znaczy się malarski, kukiełki, ale dla dorosłych. w ogóle
morderstwa, upijanie się. zbóje wpadają. ciach. ona stanęła z toporem i ciach. głowa odsko-
czyła. można się było pośmiać.
– weź lepiej skrypt i poucz się do kolokwium – odpowiedziała łagodnie dziewczyna, prze-
kręcając się na bok i nie ukrywając nagłej nagości. – bo cię jarzębski znów przypałuje.
Jemu zaczęły drżeć ręce.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin