Armando Moore - Brat wilk.rtf

(103 KB) Pobierz

Armando Moore

 

 

 

Brat wilk

i siostrzyczka cykada

Przełożyła - Barbara Durbajło


Historie te opowiadają o jednym świętym i wielu zwierzętach. O ptakach i pszczołach, owcach i barankach. Jest też zajączek, wilk i wół, osiołek i sokół, no i oczywiście cykada...

Święty ma na imię Franciszek i urodził się w roku 1181 w Asyżu we Włoszech; bardzo kochał Pana Boga, wszystkich ludzi i wszystkie, ale to wszystkie zwierzęta.

Ludzi i zwierzęta stworzył Pan Bóg. Wilka i cykadę także... Święty Franciszek zawsze mówił o stworzeniach żyjących na ziemi, że są braćmi i siostrami, bo są dziećmi Bożymi.

Będą to zatem opowieści o bracie wilku i siostrze cykadzie...

Nie ja je wymyśliłem. Zaczerpnąłem je z żywota świętego Franciszka opowiedzianego przez jego najbliższych towarzyszy, którzy znali go dobrze. Są więc prawdziwe, a ja je tylko opisałem po swojemu i żadnych, ale to żadnych faktów nie zmieniłem...

W historiach tych święty Franciszek przemawia do zwierząt, a one go słuchają i rozumieją jego słowa. Kiedy my słyszymy ćwierkanie wróbli, nie wiemy, o czym tak rozprawiają, ale Święty wiedział i rozumiał mowę wszystkich stworzeń. Wiedział, kiedy zwierzęta były wesołe, a kiedy smutne. Bo owieczki też czasami bywają wesołe, czasami zaś smutne. A osiołki czasem się śmieją, a czasem płaczą.

My tego nie potrafimy zauważyć...

Może dlatego, że nie dość mocno kochamy naszych braci-zwierzęta. Może dlatego, że nie jesteśmy dostatecznie święci?

Autor


Brat wilk

Kiedy święty Franciszek przybył do miasta Gubbio, dowiedział się od jego mieszkańców, że w okolicy pojawił się wielki, okropnie zły i żarłoczny wilk. Pożerał nie tylko owce, które pasterze prowadzili na pastwiska, ale często też napadał na ludzi.

Mieszkańcy Gubbio drżeli ze strachu, zwłaszcza gdy zły wilk zbliżał się do miasta.

Wychodzili za mury ze strachem, uzbrojeni w kije i widły, jakby szli na wojnę. Ale kiedy ktoś napotkał sam na sam tego straszliwego potwora, nie mógł go pokonać i ginął rozszarpany na kawałki.

Wkrótce nikt już nie ważył się wychodzić z miasta, a nawet z własnego domu.

Świętemu Franciszkowi żal się zrobiło nieszczęsnych mieszkańców Gubbio. Postanowił wyjść wilkowi na spotkanie. Ludzie, którzy go bardzo kochali, starali się go za wszelką cenę powstrzymać:

- Na miłość Boską! Nie idź! Wilk cię rozszarpie!

Ale święty Franciszek zrobił znak krzyża i z kilkoma swymi towarzyszami wyszedł za mury miasta, całkowicie zdając się na Pana Boga.

Ledwie uszli kawałek drogi, bracia opuścili Franciszka. Bali się tak strasznie, że nie mogli zrobić ani kroku. Święty nie wahał się jednak ani przez chwilę i spokojnie szedł naprzód aż do miejsca, gdzie wilk miał swoją kryjówkę.

Wszyscy mieszkańcy miasta wdrapali się na mury okalające miasto, by zobaczyć, jak się to spotkanie zakończy. Niektórzy mówili ze smutkiem:

- Wilk na pewno rozszarpie nam świętego Franciszka.

Wilk usłyszał wrzawę i wyszedł ze swej nory groźnie szczerząc kły. Był tak wściekły, że z pyska ciekła mu spieniona ślina. Skoczył w stronę świętego Franciszka. Groźnie łypał przekrwionymi z wściekłości oczyma.

Święty Franciszek nie miał ze sobą żadnej broni. Nie wziął nawet kija. Ręce trzymał skrzyżowane na piersi.

Wilk stanął naprzeciw świętego, który podniósł rękę i zrobił znak krzyża, po czym zdecydowanym głosem przemówił:

- Chodź tu, bracie wilku! Rozkazuję ci, byś nigdy już nie czynił nic złego ani mnie, ani nikomu.

Spojrzał wilkowi głęboko w oczy. Wtedy wilk zamknął paszczę, podkulił ogon, ze spuszczonym łbem podszedł do świętego Franciszka i łagodny jak baranek położył się u jego stóp.

Święty spokojnie mu tłumaczył:

- Bracie wilku, wyrządziłeś wiele szkód bez Bożego pozwolenia. Zabiłeś mnóstwo Jego stworzeń. Pożerałeś nie tylko zwierzęta. Ośmieliłeś się nawet zabijać mężczyzn, kobiety i dzieci. Tą niegodziwością zasłużyłeś sobie na stryczek jak najgorszy zbójca. Wszyscy mieszkańcy okolicy nienawidzą cię i są twoimi wrogami. Ale ja, bracie wilku, chcę, by między tobą i ludźmi z Gubbio zapanował pokój. Jeśli nie będziesz już ich krzywdził, przebaczą ci wszystkie dawne winy.

Stojący wysoko na murach mieszkańcy miasta, z ustami szeroko otwartymi ze zdumienia, słuchali świętego Franciszka.

Wilk machnął ogonem, skulił uszy i skłonił łeb, jakby chciał pokazać, że zrozumiał słowa Świętego i obiecuje poprawę.

Franciszek mówił dalej:

- Bracie wilku, rozkazuję ci, byś teraz poszedł ze mną, nie obawiając się niczego. Musimy zawrzeć pokój między tobą i mieszkańcami Gubbio.

Święty odwrócił się i ruszył w stronę miasta, a wilk szedł za nim posłusznie jak wierny pies.

- Och! - Z ust oglądających tę scenę mieszkańców Gubbio wyrwał się pełen zachwytu okrzyk.

Wieść o cudownym wydarzeniu szybko rozeszła się po mieście. Ludzie, którzy ze strachu siedzieli w domach, wyszli teraz na dwór i wszyscy pobiegli na plac miejski. Otoczyli kręgiem Świętego i wilka. Dzieci, jak zwykle ciekawe, stały oczywiście w pierwszym rzędzie, by zobaczyć z bliska wielkiego, strasznie złego i żarłocznego wilka.

Święty Franciszek zwrócił się do zebranych:

- Posłuchajcie mnie, bracia najmilsi. Ten oto stojący przed wami brat wilk, obiecał mi, że zawrze pokój z wami wszystkimi, ale musicie mi przyrzec, że codziennie będziecie dawać mu tyle jedzenia, by nie chodził głodny. A ja ręczę, że mój brat wilk dotrzyma obietnicy i nigdy już was nie skrzywdzi.

Wszyscy zaczęli klaskać i jednogłośnie przyjęli warunki pokoju. Wtedy Święty odwrócił się do wilka, który przez cały czas ze spuszczonym łbem leżał u jego stóp.

- A ty, bracie wilku, czy przyrzekasz uroczyście, że dotrzymasz obietnicy? Czy przyrzekasz, że nie będziesz już nigdy krzywdzić ani ludzi, ani zwierząt, ani żadnego żywego Bożego stworzenia?

Wilk ugiął przednie łapy i ukląkł przed Franciszkiem. Stulił uszy, kilka razy kiwnął głową, pomachał ogonem. Tak jak potrafił, pokazał, że szczerze pragnie przestrzegać warunków umowy.

Święty Franciszek poprosił go jeszcze:

- Bracie wilku, a teraz chciałbym, abyś tu, wobec wszystkich ludzi dał mi jakiś dowód, że na pewno zachowasz pokój.

Słysząc tę prośbę wilk wstał, podniósł prawą łapę i podał ją świętemu Franciszkowi.

Święty mocno uścisnął łapę wilka. Wszyscy wokół głośno klaskali, a dzieci podeszły do wilka i zaczęły go głaskać. Wilk zaś lizał ich ręce zupełnie tak samo jak domowy piesek. Niektóre, co odważniejsze dzieci siadały wilkowi na grzbiecie.

Od tego dnia wilk mieszkał w mieście Gubbio. Wchodził do domów, wędrował od drzwi do drzwi i chętnie bawił się z dziećmi. Nikt mu nie dokuczał i on też nie krzywdził nikogo. Nie był zły nawet wtedy, gdy dzieci dla zabawy ciągnęły go za ogon. Nawet psy za nim nie szczekały.

Mieszkańcy Gubbio zawsze pamiętali, by zgodnie z daną świętemu Franciszkowi obietnicą codziennie jadł do syta.

Po kilku latach brat wilk umarł ze starości. Znaleziono go pewnego ranka przed bramą miejską.

Kiedy wieść o jego śmierci rozeszła się po okolicy, wszystkim było bardzo smutno, bo bardzo kochali brata wilka.

Wiele osób płakało. Zwłaszcza dzieci.


Siostrzyczka cykada

Nie opodal Asyżu stał mały przez wszystkich opuszczony kościółek w Porcjunkuli. Przy jednej z jego walących się ścian rosło duże rozłożyste drzewo figowe.

Młody Franciszek wszedł któregoś dnia do kościoła Świętego Damiana i ukląkł przed drewnianym krzyżem, który wisiał nad ołtarzem.

Wtedy Jezus z krzyża przemówił do niego:

- Franciszku, odbuduj mój kościółek w Porcjunkuli.

Franciszek spełnił prośbę Pana Jezusa i odbudował kościółek. Nie ściął jednak drzewa figowego, które przy nim rosło.

Później Franciszek opuścił rodziców i z miłości do Ukrzyżowanego Jezusa postanowił żyć dalej w biedzie. Podążyło za nim wielu młodych ludzi. Zostali jego pierwszymi towarzyszami.

Święty Franciszek wędrował ze swymi braćmi i głosił ludziom pokój. Co pewien czas wracał odpocząć do Porcjunkuli. Wybudował tam dla siebie i dla swych braci małe chatki, ubogie niczym cele klasztorne.

Któregoś roku Franciszek spędzał lato w Porcjunkuli razem z bratem Idzim i bratem Leonem. Było bardzo gorąco. Na drzewie figowym siedziała cykada i wygrywała swój koncert. Cykady śpiewają pięknie i z ochotą, kiedy jest bardzo upalnie. Słońce napawa je radością.

Siedzącej na drzewie figowym cykadzie odpowiadały inne. Jakby na równinie wokół Asyżu grała wielka orkiestra smyczkowa.

Święty Franciszek, brat Idzi i brat Leon z radością słuchali koncertu. Cykady wygrywały stale tę samą nutę. Bardzo szybko więc sen zmorzył i brata Idziego i brata Leona. Spali smacznie w cieniu wielkiego figowca. Ale święty Franciszek nie usnął. Półgłosem, tak żeby nie zbudzić swych braci, zawołał do cykady:

- Siostro cykado, siostro cykado!

Cykady boją się ludzi. Gdy ktoś zbyt blisko do nich podejdzie, milkną natychmiast.

Ledwie więc cykada z drzewa figowego usłyszała, że ktoś ją woła, przerwała swój śpiew i ukryła się pośród liści.

- Siostro cykado, siostro cykado! - zawołał znowu święty Franciszek.

Cykady są ciekawe, zupełnie jak małe dzieci. Cykada z drzewa figowego wystawiła więc z kryjówki najpierw czułki, a potem całą główkę, by zobaczyć, kto ją tak woła. Patrzy i widzi dwóch śpiących braci. Po chwili zobaczyła świętego Franciszka. Nie boi się Świętego. Wygodnie siada na swym ulubionym liściu i cykaniem, które tylko święty Franciszek rozumie, pyta:

- Czego chcesz ode mnie?

Franciszek uśmiecha się.

- Chciałbym wiedzieć - mówi - co takiego śpiewałaś.

- Dziękujemy naszemu ojcu słońcu - odpowiada cykada cykaniem, które tylko święty Franciszek rozumie.

- Siostrzyczko cykado - mówi święty. - Proszę cię, przyfruń tu do mnie, żebym cię lepiej słyszał, i usiądź mi na dłoni.

- Dlaczego nazywasz mnie siostrzyczką? - pyta cykada cykaniem, które tylko Franciszek rozumie.

Nie lęka się go wcale. Otwiera szeroko przezroczyste skrzydełka i szykuje się do lotu.

Święty uśmiecha się.

- Siostrzyczko moja, cykado, proszę cię, chodź tu do mnie.

Cykada wzbija się do lotu, zatacza koło wokół figowca, jakby chciała sprawdzić, czy wszystko jest w porządku, i ufnie siada na otwartej dłoni świętego Franciszka.

Święty gładzi ją koniuszkiem palca i mówi:

- Nazywam cię siostrą, bo wszyscy jesteśmy dziećmi Bożymi. Naszym Ojcem nie jest, tak jak myślisz, słońce. Nasz prawdziwy Ojciec, moja siostrzyczko cykado, jest w niebie. To On ci dał życie. I On dał ci te przezroczyste skrzydełka i skrzypce, na których tak wspaniale potrafisz grać.

Cykada nastawiła czułki i słuchała uważnie.

- A teraz - ciągnie święty Franciszek - zaśpiewajmy razem z innymi cykadami hymn ku chwale naszego Pana i Stworzyciela. Powiedz o tym wszystkim siostrom cykadom.

Święty Franciszek budzi delikatnie brata Idziego i brata Leona.

- Bracia moi - mówi - zaśpiewajmy teraz z siostrami cykadami hymn ku chwale Pana.

Dwaj bracia przecierają z niedowierzaniem oczy, widząc świętego Franciszka i cykadę, którą trzyma w otwartej dłoni.

- Dobrze - odpowiadają brat Idzi i brat Leon, którzy zawsze okazują posłuszeństwo Świętemu. - Zaśpiewajmy hymn ku chwale Pana.

I rozlega się piękniejszy niż kiedykolwiek śpiew cykady, a odpowiadają mu inne cykady, również piękniejszym niż kiedykolwiek śpiewem. Święty Franciszek, brat Idzi i brat Leon razem z siostrami cykadami chwalą Pana.

Franciszek jest szczęśliwy. Święci zawsze czują się szczęśliwi, gdy chwalą Pana.

Śpiewają długo, bo nikt nie chce przerwać. Ale słońce zaczyna chylić się ku zachodowi. Cień drzewa figowego robi się coraz dłuższy i dłuższy...

Święty Franciszek mówi:

- A teraz, moi bracia i moje siostry cykady, już wystarczy. Pora trochę odpocząć.

Cykada posłusznie odfrunęła na swój ulubiony liść. Umilkły też inne cykady. I wszystkie zaczęły szykować się na spoczynek.

Dopóki bracia byli w Porcjunkuli, każdego popołudnia siostra cykada śpiewała, siedząc na dłoni świętego Franciszka, aż któregoś dnia Franciszek powiedział:

- Musimy już stąd odejść. Umilałaś nam śpiewem pobyt tutaj, rozweselałaś nas i cieszyłaś. Teraz i ty możesz już iść dokąd tylko chcesz.

Cykada radośnie porusza czułkami, bo jest szczęśliwa, że rozweselała Świętego. Żegna go jeszcze śpiewem i odlatuje. I nigdy od tamtej pory nikt już jej nie widział na drzewie figowym.


Kazanie do ptaków

Święty Franciszek szedł z bratem Maciejem doliną, gdzie mieszkało mnóstwo ptaków i rosło bardzo dużo kwiatów. Płynął tam też strumyk o przejrzystej wodzie. Święty Franciszek i brat Maciej idąc śpiewali, bo byli szczęśliwi. Kiedy jesteśmy szczęśliwi, często mamy ochotę śpiewać.

Na drzewach siedziały całe chmary ptaków: wróbli, zięb, rudzików, szczygiełków. Także ptaki śpiewają, kiedy są szczęśliwe.

Co pewien czas święty Franciszek i brat Maciej przystawali. Franciszek kładł palec na ustach i nakazywał bratu Maciejowi milczenie, by lepiej mogli słyszeć śpiew ptaków.

- Słyszysz, to głos braci wróbli - mówił Franciszek. - O, a teraz śpiewają bracia szczygły.

Nagle ptaki zaczęły świergotać całkiem innym tonem, jak gdyby kłóciły się między sobą.

Święty Franciszek zajrzał między gałęzie drzewa. Malutki wróbelek trzymał w dziobku okruszek chleba. Inne ptaki goniły go wśród gałęzi, dziobały i za wszelką cenę starały się wyrwać mu okruszynę. Franciszek uniósł ręce nakazując ptakom ciszę i niemal surowym głosem zapytał:

- Braciszkowie moi, dlaczego się kłócicie?

Ptaki natychmiast ucichły i przysiadły nieruchomo na gałęziach. Przycupnął również wróbelek z okruszyną chleba w dziobku.

Głos świętego Franciszka brzmiał niemal surowo i ptaki poczuły się nieswojo. Uczepiły się pazurkami gałęzi i z szeroko otwartymi dziobkami wyglądały na bardzo zmieszane.

A Święty mówił dalej:

- Nie powinniście się tak zachowywać, moi braciszkowie. Pan Bóg, wasz Stwórca, ubrał was w pióra. Wam, wróbelki, dał ubranko przypominające mnisi habit. Jesteście braciszkami dobrego Pana Boga. Was, rudziki, Stwórca naznaczył czerwoną plamką na piersi, byście przypominały wszystkim ludziom ranę Ukrzyżowanego Chrystusa. Wam zaś, ziębom i szczygłom, dał Stwórca pióra tak kolorowe jak kwiaty, które rosną tutaj, w lesie. A wszystkim wam dał skrzydełka, byście latały po błękitnym niebie.

Ptaki popatrzyły uważnie na swoje pióra i szeroko rozpostarły skrzydełka. Ale żaden nawet nie pisnął. Wróbelek, który trzymał w dziobku okruszynę chleba, upuścił swą zdobycz. Leżała teraz nie opodal bosych stóp świętego Franciszka.

Święty podniósł okruszek i na dłoni podzielił go na wiele jeszcze mniejszych drobin.

- Spójrzcie, moi braciszkowie - powiedział łagodnym głosem. - Dla każdego z was jest okruszek. Nie siejecie ani nie mielecie ziarna, nie pieczecie też chleba, a jednak Pan karmi was. Macie też w tym strumyku przejrzystą wodę do picia, w drzewach możecie się bawić, odpoczywać i spać. Czegóż wam jeszcze brakuje?

Zawstydzone ptaki milczały. Święty Franciszek wyciągnął ku nim dłoń, na której leżały okruszki i powiedział:

- Obiecajcie mi, że już nigdy nie będziecie się kłócić o jedzenie.

Wróble, zięby, rudziki i szczygły spuściły głowy na znak, że już nigdy nie będą się kłócić ze sobą.

- Teraz - ciągnął dalej święty Franciszek - chodźcie tu do mnie i zjedzcie te okruszyny.

Wszystkie ptaki trzepocząc skrzydłami sfrunęły z gałęzi i zjadały okruszki prosto z dłoni świętego Franciszka.

Gdy skończyły, Święty powiedział:

- Teraz, drodzy braciszkowie, wracajcie na drzewa i śpiewajcie dalej.

Ptaki posłusznie usiadły na gałęziach, rzędem jak uczniowie, i zaczęły śpiewać, każdy po swojemu, pochwałę Stwórcy.

A święty Franciszek razem z bratem Maciejem ruszyli lasem w dalszą drogę, także śpiewem chwaląc Pana. Uszedłszy kawałek, Franciszek przystanął zamyślony i rzekł bratu Maciejowi:

- Zupełnie o tym nie pomyślałem. Do tej pory głosiliśmy kazania jedynie ludziom, a to za mało. Musimy nauczyć wszystkie stworzenia Boże, jak mają chwalić Pana.

- Masz rację, święty ojcze - odpowiedział brat Maciej. - Musimy głosić pokój wszystkim stworzeniom na ziemi.

I od tego dnia, ilekroć święty Franciszek spotykał po drodze swych braci zwierzęta, czy to wiewiórki i lisy, czy ślimaki i zające, zatrzymywał się i prosił, by razem z nim chwaliły Pana.


Miejsce dla brata osiołka

Święty Franciszek wędrując po drogach i miasteczkach zatrzymywał się często wraz ze swymi towarzyszami nie opodal Asyżu w miejscowości zwanej Rivotorto. Mieszkali tam w opuszczonej przez wszystkich szopie, gdzie zawsze mogli się schronić przed burzą i zimnem. Odpoczywali tu po codziennych trudach. Często brakowało im nawet chleba i jedli tylko rzepę, o którą chodzili żebrać na asyżańskiej równinie.

Szopa była tak mała, że zmęczeni bracia mogli odpoczywać jedynie siedząc na gołej ziemi. Święty Franciszek rozpalonym w ogniu żelazem wypalił na belkach szopy imiona braci, aby każdy mógł bez trudu znaleźć swoje miejsce, gdy będzie chciał modlić się lub odpocząć.

Pewnego dnia, gdy wszyscy schronili się w szopie przed szalejącą burzą, która rozpętała się nad okolicą, święty Franciszek powiedział:

- Jak litościwy jest Pan nasz, bracia! Gdy tyle stworzeń moknie na deszczu, my mamy przytulne schronienie i dach nad głową. Błogosławiony Jezus nie miał tak wspaniałego mieszkania. Nie miał nawet nory, jaką mają lisy, ani kamienia, na którym mógłby złożyć głowę.

I mówiąc to, święty Franciszek płakał ze wzruszenia. Następnie ukląkł i zaczął się modlić, a wszyscy bracia poszli w jego ślady.

Burza wokół nadal szalała. Nagle, między jednym i drugim grzmotem bracia usłyszeli stukot kopyt i żałosne porykiwania osiołka.

Święty Franciszek podniósł się z kolan i otworzył drzwi szopy. Zobaczył moknącego na deszczu wieśniaka, który trzymał na sznurku osiołka.

Wieśniak otarł rękawem mokrą twarz i zapytał:

- W imię Boże, czy pozwolicie mi schronić się tutaj, dopóki burza nie ucichnie?

- Wejdź, wejdź - zaprosił go Franciszek. - Ściśniemy się trochę i zrobimy ci miejsce. Ale co będzie z osiołkiem?

- Och, może zostać na dworze - odpowiedział wieśniak - to przecież tylko zwierzę.

Wtedy święty skarcił go surowym głosem:

- Brat osiołek jest także stworzeniem Bożym. Jak możesz traktować z takim okrucieństwem zwierzę, które służy ci tak pokornie i wiernie?

Wieśniak ze wstydu poczerwieniał na twarzy. Bracia ścisnęli się i zrobili dla niego miejsce, ale kiedy próbowali wpuścić do szopy także osiołka, okazało się to zupełnie niemożliwe.

Święty Franciszek powiedział:

- Musimy znaleźć schronienie także dla brata osła. Wyjdę na dwór, niech osiołek zajmie moje miejsce.

Brat Sylwester założył kaptur na głowę i rzekł:

- Ja też mogę postać na dworze, nie boję się deszczu.

Brat Leon założył kaptur na głowę.

- Ja też mogę wyjść na dwór, burza już cichnie.

I gdy wszyscy bracia założyli kaptury na głowy i jeden po drugim wyszli z szopy, osiołek z łatwością się w niej zmieścił.

Kiedy burza ucichła, wieśniak i osiołek ruszyli w dalszą drogę. Zza chmur wyjrzało słońce. Bracia całkiem przemokli stojąc na deszczu. Święty Franciszek powiedział wtedy:

- A teraz brat słońce wysuszy nasze ubrania.

Wieczorem tego samego dnia Franciszek zwrócił się do braci:

- Synowie moi, jeśli brat osiołek tutaj wróci, musi mieć na stałe własne miejsce.

Rozniecił ogień i rozgrzał w nim żelazo. Rozgrzanym do czerwoności końcem wymazał z belki swoje imię i wypalił na drewnie imię brata osiołka.


Biedne wiewiórki

Franciszek wędrował z bratem Maciejem. Brat Maciej szedł przodem, Franciszek kilka kroków za nim. Kiedy znaleźli się na rozstaju dróg, skąd można było iść i do Florencji, i do Sieny, a także do Arezzo, brat Maciej zatrzymał się i spytał Świętego:

- Ojcze, którą drogą mamy iść?

A święty Franciszek odpowiedział:

- Tą, którą Bóg dla nas wybierze.

- A jak poznamy wolę Bożą? - spytał brat Maciej.

Święty Franciszek odparł:

- Gdy dam ci znak, zaczniesz obracać się w kółko, jak to robią dzieci podczas zabawy.

Brat Maciej posłusznie zaczął kręcić się w kółko. Po chwili święty Franciszek powiedział:

- A teraz zatrzymaj się i już się nie ruszaj!

Brat Maciej stanął w miejscu, a święty Franciszek spytał go:

- W którą stronę jesteś zwrócony twarzą?

- W stronę Sieny - odpowiedział brat Maciej, któremu kręciło się trochę w głowie.

- Więc to tę drogę Bóg dla nas wybrał.

I ruszyli do Sieny. Koło południa doszli do położonej wśród pól wioski. Święty Franciszek powiedział do brata Macieja:

- Teraz rodzielimy się i każdy z nas pójdzie pukać do drzwi domów i w imię Boże prosić o coś do jedzenia.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin