A. i B. Strugaccy - Indywidualne hipotezy.pdf

(123 KB) Pobierz
Microsoft Word - A. i B. Strugaccy - Indywidualne hipotezy
A. Strugacki i B. Strugacki
I NDYWIDUALNE HIPOTEZY
Poeta Aleksander Kudriaszow
Wala Pietrow przyszedł mnie o tym zawiadomi ę . ĺ ci Ģ gn Ģ ł beret z głowy, przygładził włosy
i powiedział:
— No wi ħ c tak, Sania, zdecydowane.
Usiadł na niskim fotelu przy stole i wyci Ģ gn Ģ ł przed siebie długie nogi. U Ļ miechał si ħ tak
samo jak zwykle. Zapytałem:
— Kiedy?
— Za dziesi ħę dni. — Zło Ň ył beret na pół i wyprostował go na kolanie. — A jednak mnie
wyznaczono. Zupełnie ju Ň straciłem nadziej ħ .
— Ale Ň nie, dlaczego? — odezwałem si ħ . — Przecie Ň jeste Ļ do Ļ wiadczonym astronaut Ģ .
Wyj Ģ łem z lodówki wino. Stukn ħ li Ļ my si ħ i wypili Ļ my.
— Startujemy z Cyfeusza — powiedział Wala.
— Gdzie to jest?
— Sputnik Ksi ħŇ yca.
— Ach tak — powiedziałem. — Zdawało mi si ħ , Ň e Cyfeusz to konstelacja.
— Konstelacja nazywa si ħ Cefeusz. A Cyfeusz — raczej Cyfej — po chi ı sku znaczy „start”.
ĺ ci Ļ le mówi Ģ c to lotnisko dla rakiet fotonowych.
Postawił kieliszek na stole, wło Ň ył beret i wstał.
— Dobra. Id ħ .
— A Ró Ň ena? — zapytałem. — Ró Ň ena wie?
— Nie — odparł Pietrow i usiadł z powrotem. — Jeszcze nie wie. Jeszcze jej nie
powiedziałem.
Umilkli Ļ my.
— Na długo? — zapytałem. Wiedziałem, Ň e na zawsze.
— Nie, nie bardzo — odrzekł Wala. — Zamierzamy wróci ę za sto pi ħę dziesi Ģ t lat. Albo za
dwie Ļ cie. Waszych ziemskich oczywi Ļ cie. Olbrzymie szybko Ļ ci. Prawie okr Ģ głe „c”.
Zamy Ļ lił si ħ .
— Dobra — powtórzył. — Musz ħ ju Ň i Ļę . Ale nie ruszył si ħ z miejsca.
— Napijmy si ħ jeszcze — zaproponowałem.
— Daj.
Wypili Ļ my jeszcze po kieliszku wina.
— No có Ň — powiedział Pietrow. — Przed nami był Gorbowski, a przed Gorbowskim
Bykow. Lec ħ trzeci. Szykuj Ģ si ħ jeszcze dwie ekspedycje. Dziesi ħę lat podró Ň y, no, najwy Ň ej
pi ħ tna Ļ cie.
— Oczywi Ļ cie — odparłem. — Einsteinowska wzgl ħ dno Ļę czasu i tak dalej.
Wala wstał.
— Odprowadzisz mnie na lotnisko, Sania? — zapytał.
Skin Ģ łem głow Ģ . Wala poprawił beret i skierował si ħ do wyj Ļ cia. Przy drzwiach zatrzymał
si ħ .
— Dzi ħ kuj ħ — powiedział.
Nic na to nie odpowiedziałem. Nie mogłem wykrztusi ę słowa.
Prócz Pietrowa na „Muromcu” leciało jeszcze pi ħ ciu astronautów. Trzech spo Ļ ród nich
znałem — Larri Larsena, Siergieja Zawiałowa i Saburo Mikimi. Odprowadzaj Ģ cych było
dziewi ħ cioro. Na jak ĢĻ godzin ħ przed startem usiedli Ļ my wszyscy w mesie. Na Cyfeuszu nie
było siły ci ĢŇ enia i zało Ň ono nam buty z namagnesowanymi podeszwami. Ró Ň ena i Wala
trzymali si ħ za r ħ ce. Ró Ň ena bardzo si ħ zmieniła w ci Ģ gu ostatnich dni. Schudła, wydawało si ħ ,
Ň e ma jeszcze wi ħ ksze oczy. Była pi ħ kna. Wala trzymał jej dło ı w swojej r ħ ce i u Ļ miechał si ħ .
Miałem wra Ň enie, Ň e w my Ļ li mknie ju Ň z nieprawdopodobn Ģ szybko Ļ ci Ģ w Ļ ród dalekich
gwiazd. Oboje milczeli. Raz tylko Ró Ň ena powiedziała co Ļ półgłosem i Pietrow pogłaskał jej
r ħ k ħ .
Pozostali milczeli równie Ň . Młodziutka dziewczyna w pomara ı czowej sukience,
odprowadzaj Ģ ca jakiego Ļ nie znanego mi astronaut ħ , od czasu do czasu cichutko szlochała.
Nieraz ju Ň zdarsało mi si ħ Ň egna ę ludzi odlatuj Ģ cych w Kosmos. Pozostałym zapewne te Ň .
Ale dzi Ļ była szczególna sytuacja. Z t Ģ szóstk Ģ Ň egnali Ļ my si ħ na zawsze. Pomy Ļ lałem, Ň e gdy
wróc Ģ , nie zastan Ģ przy Ň yciu nikogo z nas — ani mnie, ani Ró Ň eny, ani dziewcz Ģ tka w
pomara ı czowej sukience. T ħ szóstk ħ powitaj Ģ ju Ň przyszłe pokolenia. Mo Ň liwe, Ň e b ħ d Ģ to
nawet ich potomkowie.
— Nie martw si ħ — powiedział gło Ļ no Wala.
— Ja si ħ nie martwi ħ — odpowiedziała Ró Ň ena.
— To przecie Ň bardzo potrzebne.
— Rozumiem.
— Nie — odparł Pietrow. — Nie rozumiesz, Ró Ň enko. Wcale nie rozumiesz. I Aleksander
te Ň nie rozumie. Siedzi i my Ļ li: „No i po co oni to robi Ģ ?” Prawda, Sania?
ĺ miał si ħ . Nie, nie odgadł moich my Ļ li. Znałem Wal ħ od dziecka i bardzo go lubiłem. Ale
byli Ļ my zupełnie ró Ň nymi lud Ņ mi. Pietrow był zawsze troch ħ fanfaronem i pozerem. Wszystko
mu si ħ udawało i przyzwyczaił si ħ do tego. Z u Ļ miechem balansował na skraju przepa Ļ ci. Z
pewno Ļ ci Ģ zachwycał si ħ sob Ģ , Ň e taki jest wesoły, beztroski, szcz ħĻ ciarz. Wyobraziłem sobie,
Ň e za półtorej setki lat równie Ň zejdzie na Ziemi ħ z wesołym u Ļ miechem, uderzaj Ģ c po
zniszczonym bucie laseczk Ģ wyci ħ t Ģ na Bóg wie jakiej planecie.
Do mesy wszedł jasnowłosy, opalony młodzieniec i oznajmił:
— Ju Ň czas, towarzysze.
Podnie Ļ li Ļ my si ħ . Dziewczyna w pomara ı czowej sukience załkała gło Ļ no. Spojrzałem na
Ň en ħ i Pietrowa. Obj ħ li si ħ i Wala zanurzył twarz w jej włosach.
— Zegnaj, łasiczko — powiedział. Ró Ň ena milczała.
Odeszła na bok i próbowała poprawi ę uczesanie. Włosy jej nie słuchały.
— Id Ņ — powiedziała. — Id Ņ . Nie mog ħ ju Ň . Prosz ħ ci ħ , id Ņ . — Mówiła niskim, niezwykle
matowym głosem. — ņ egnaj.
Pietrow pocałował j Ģ i cofn Ģ ł si ħ ku wyj Ļ ciu. Cofał si ħ , klapi Ģ c Ň elaznymi podeszwami i
patrzył na ni Ģ nie odwracaj Ģ c oczu. Twarz mu zbielała, wargi miał te Ň zupełnie białe. Przy
wej Ļ ciu zasłonił go barczysty Larri Larsen, nast ħ pnie nieznajomy astronauta, którego
odprowadzała dziewczyna w pomara ı czowej sukience, wreszcie Sierio Ň a Zawiałow.
— Do widzenia, Ró Ň enko — powiedział Pietrow.
Dopiero pó Ņ niej uprzytomniłem sobie, Ň e powiedział „do widzenia”, i pomy Ļ lałem, Ň e— si ħ
przej ħ zyczył. Gdy wyszli i zatrzasn ħ ła si ħ za nimi pokrywa luku, jasnowłosy młodzieniec
nacisn Ģ ł jakie Ļ guziczki na Ļ cianie. Okazało si ħ , Ň e kulisty sufit mesy odgrywał rol ħ czego Ļ w
rodzaju stereoteleekranu. Zobaczyli Ļ my „Muromca”. Był to znakomity statek kosmiczny z
przelotowym nap ħ dem fotonowym na zasadzie anihilacji. Chwytał i spalał w reaktorze gazy
kosmiczne, pyły i wszystko, na co mo Ň na natrafi ę w przestrzeni. Posiadał nieograniczone
mo Ň liwo Ļ ci przebiegu. Szybko Ļę miał równie Ň nieograniczon Ģ — oczywi Ļ cie w ramach bariery
Ļ wiatła. Był olbrzymi, miał około pół kilometra długo Ļ ci. Ale na mnie zrobił wra Ň enie
srebrzystej zabawki, czarki do szampana zawieszonej w Ļ rodku ekranu na tle g ħ stwy gwiazd.
Patrzyli Ļ my jak zaczarowani. Nagle ekran roz Ļ wietlił si ħ . ĺ wiatło było ostre jak błyskawice,
białoliliowe. O Ļ lepiło mnie na chwil ħ . Ale gdy sprzed oczu znikn ħ ły ró Ň nobarwne koła, na
ekranie zostały tylko gwiazdy.
— Wystartowali — powiedział jasnowłosy młodzieniec. Wydało mi si ħ , Ň e im zazdro Ļ ci.
— Odleciał — powiedziała Ró Ň ena.
Podeszła do mnie, niezgrabnie stawiaj Ģ c nogi w podkutych butach, i poło Ň yła mi dło ı na
r ħ kawie. Palce jej dr Ň ały.
— Jest mi bardzo smutno, Sania — powiedziała. — Boj ħ si ħ .
— Zostan ħ z tob Ģ , je Ļ li pozwolisz — odparłem.
Ale Ró Ň ena nie zgodziła si ħ . Wrócili Ļ my do Nowosybirska i rozstali Ļ my si ħ . Zabrałem si ħ
do pisania. Chciałem napisa ę wielki poemat o ludziach, którzy odchodz Ģ ku gwiazdom, i o
kobiecie, która została na pi ħ knej, zielonej Ziemi. Jak stoi przed odlatuj Ģ cym przyjacielem i
mówi niskim, matowym głosem: „Id Ņ . Nie mog ħ ju Ň . Prosz ħ ci ħ , id Ņ ”. A on u Ļ miecha si ħ
zbielałymi wargami.
W pół roku pó Ņ niej Ró Ň ena zadzwoniła do mnie wczesnym rankiem. Była tak samo blada, a
oczy miała równie du Ň e jak wtedy na Cyfeuszu. Pomy Ļ lałem jednak, Ň e sprawia to liliowawy
odcie ı , który daj Ģ czasem ekrany wideofonów.
— Sania — powiedziała Ró Ň ena. — Czekam ci ħ na lotnisku. Przyje Ň d Ň aj natychmiast.
Nie mogłem zrozumie ę , co si ħ stało, i zapytałem j Ģ o to. Ró Ň ena powtórzyła: „Czekam ci ħ na
lotnisku” — i poło Ň yła słuchawk ħ . Wsiadłem w samochód i pojechałem. Ranek był pogodny i
chłodny. Uspokoiłem si ħ troch ħ . Na lotnisku skiełkowano mnie do du Ň ego pasa Ň erskiego
konwertoplanu, gotowego do odlotu. Konwertoplan wzniósł si ħ w gór ħ , gdy tylko wdrapałem
si ħ do kabiny. Uderzyłem bole Ļ nie piersi Ģ o jak ĢĻ ram ħ . Potem zobaczyłem Ró Ň en ħ i usiadłem
obok niej. Była rzeczywi Ļ cie blada. Patrzyła wprost przed siebie i przygryzała doln Ģ warg ħ .
— Dok Ģ d lecimy? — zapytałem.
— Na północne lotnisko rakietowe — odparła. Umilkła na dług Ģ chwil ħ i nagle dorzuciła: —
Wala wraca.
— Co mówisz? — zawołałem.
Ň mogłem powiedzie ę wi ħ cej? Lecieli Ļ my dwie godziny i przez ten czas nie zamienili Ļ my
ju Ň ani słowa. Za to inni pasa Ň erowie rozmawiali z o Ň ywieniem. Byli bardzo podnieceni i pełni
niedowierzania. Z rozmów dowiedziałem si ħ , Ň e wczoraj wieczorem otrzymano radiogram od
Pietrowa. Dowódca Trzeciej Ekspedycji Mi ħ dzygwiezdnej komunikował, Ň e na „Muromcu”
powstały jakie Ļ uszkodzenia i wskutek tego zmuszony b ħ dzie do l Ģ dowania wprost na
ziemskim lotnisku rakietowym, z pomini ħ ciem zewn ħ trznych stacji.
— Pietrow si ħ po prostu zl Ģ kł — powiedział siedz Ģ cy za nami gruby, niemłody m ħŇ czyzna.
— Nie ma w tym nic dziwnego. To si ħ zdarza w przestrzeni kosmicznej.
Spojrzałem na Ró Ň en ħ i zobaczyłem, Ň e zadr Ň ał jej podbródek. Ale nie odwróciła głowy, aby
zobaczy ę , kto to powiedział. Uwa Ň ała, Ň e nie warto. Pietrow nie znał l ħ ku.
Spó Ņ nili Ļ my si ħ . „Muromiec” ju Ň wyl Ģ dował. Zatoczyli Ļ my nad nim dwa kr ħ gi i mogłem si ħ
dobrze przyjrze ę statkowi. To ju Ň nie była zabawka, przypominaj Ģ ca czark ħ do szampana. Pod
szafirowym niebem na Ļ rodku tundry nienaturalnie, krzywo sterczała ogromna budowla, z Ň arta
przez niepoj ħ te siły, pokryta dziwnymi zaciekami. Konwertoplan wyl Ģ dował w odległo Ļ ci
dziesi ħ ciu kilometrów od „Muromca”. Nie mo Ň na było bli Ň ej. Przyleciało jeszcze kilka
konwertoplanów. Czekali Ļ my. Wreszcie rozległ si ħ warkot i nisko nad naszymi głowami
przeleciał helikopter. Usiadł w odległo Ļ ci stu kroków od nas.
Potem nast Ģ pił cud.
Z helikoptera wyszli trzej ludzie i skierowali si ħ ku nam wolnym krokiem. Na przedzie
kroczył wysoki, chudy m ħŇ czyzna w zniszczonym kombinezonie. Szedł i uderzał si ħ po nodze
laseczk Ģ szmaragdowej barwy. Za nim post ħ pował kr ħ py człowiek z bujn Ģ , rud Ģ brod Ģ i jeszcze
jeden, szczupły i zgarbiony. Milczeli Ļ my. Nie wierzyli Ļ my własnym oczom.
Zbli Ň yli si ħ jeszcze troch ħ i Ró Ň ena krzykn ħ ła:
— Wala!
M ħŇ czyzna w zniszczonym kombinezonie zatrzymał si ħ , rzucił laseczk ħ i po Ļ pieszył ku nam
prawie biegiem. Miał dziwn Ģ twarz — pozbawion Ģ warg. Czy twarz była tak ciemna, Ň e wargi
nie odcinały si ħ na niej, czy te Ň wargi były zbyt blade? Mimo to od razu poznałem Pietrowa.
Któ Ň inny zreszt Ģ mógł przylecie ę na „Muromcu”? Ale ten Pietrow był stary i brak mu było
lewej r ħ ki — pusty r ħ kaw miał zatkni ħ ty za pasek kombinezonu. A jednak był to Pietrow.
Bo Ň ena wybiegła na jego spotkanie. Padli sobie w obj ħ cia. Ten z rud Ģ brod Ģ i ten zgarbiony
zatrzymali si ħ równie Ň . Byli to Larri Larsen i nieznajomy pilot, którego pół roku temu
odprowadzała dziewczyna w pomara ı czowej sukience.
Otoczyli Ļ my ich w milczeniu. Patrzyli Ļ my jak urzeczeni. Pietrow powiedział ponad głow Ģ
Ň eny:
— Dzie ı dobry. Wybaczcie, wielu spo Ļ ród was ju Ň pewno zapomniałem. Przecie Ň
widzieli Ļ my si ħ po raz ostatni przed siedemnastu laty…
Nikt nic na to nie odpowiedział.
— Gdzie jest kierownik lotniska? — zapytał Pietrow.
— To ja — powiedział kierownik północnego lotniska rakietowego.
— Straciłem swoje automaty do wyładowywania — powiedział Pietrow. — Prosz ħ
rozładowa ę statek. Przywie Ņ li Ļ my wiele interesuj Ģ cych rzeczy.
Kierownik północnego lotniska rakietowego patrzył na niego ze zgroz Ģ i zachwytem.
— Nie otwierajcie tylko szóstej ładowni, dobrze? Tam s Ģ dwie mumie. Siergiej Zawiałow i
Saburo Mikimi. Przywie Ņ li Ļ my ich, Ň eby pochowa ę na Ziemi. Wie Ņ li Ļ my ich pi ħę lat. Prawda,
Larri?
— Tak — powiedział Larri Larsen. — Siergieja Zawiałowa wie Ņ li Ļ my pi ħę lat. Mikimi tylko
trzy. A Porta został tam. — U Ļ miechn Ģ ł si ħ , broda mu si ħ zatrz ħ sła i z oczu popłyn ħ ły łzy.
Pietrow pochylił si ħ nad Ró Ň en Ģ .
— Chod Ņ my, Ró Ň enko. Chod Ņ my. Widzisz, wróciłem. Ró Ň ena patrzyła na niego, tak jak
nigdy Ň adna kobieta nie patrzyła i nie popatrzy na mnie.
— Tak — powiedziała. — Wróciłe Ļ .
Zamkn ħ ła oczy i opu Ļ ciła głow ħ . Poszli przez tłum obejmuj Ģ c si ħ — wszyscy rozst Ģ pili Ļ my
si ħ przed nimi. Po Ň egnała si ħ z nim na zawsze i spotkała po upływie pół roku. Odleciał na
dwie Ļ cie lat, a wrócił po siedemnastu. Udało mu si ħ to. „Zawsze mu si ħ wszystko udawało. Ale
jak?
Nie wiem, jak to wytłumaczy ę i czy w ogóle mo Ň na wytłumaczy ę . Jestem przecie Ň tylko
poet Ģ . Nie fizykiem.
Artystka Ró Ň ena Tomanowa
Tego dnia Wala wrócił pó Ņ no. Długo marudził w swoim gabinecie, gwizdał co Ļ fałszuj Ģ c
niemiłosiernie, z przesadnym gniewem pokrzykiwał na małpk ħ . Zrozumiałam, Ň e wszystko
sko ı czone. Usiadłam i nie byłam w stanie si ħ podnie Ļę . Wala wszedł i stan Ģ ł koło mnie.
Czułam, Ň e mu jest trudno powiedzie ę . Potem nachylił si ħ i pocałował mnie we włosy. Robił to
zawsze, gdy wracał do domu, i na sekund ħ doznałam przypływu szale ı czej nadziei. Ale Wala
powiedział cicho:
— Odlatuj ħ , Ró Ň enko.
— Kiedy? — zapytałam.
— Za dziesi ħę dni.
Podniosłam si ħ i zacz ħ łam przygotowywa ę go do podró Ň y. Lubił, Ň ebym wybierała i
pakowała jego rzeczy. Zwykle kr ĢŇ ył wtedy koło mnie, Ļ piewał, przeszkadzał i błaznował. Ale
teraz, gdy robiłam to po raz ostatni, stał na uboczu i milczał. Mo Ň e i jemu równie Ň przypomniał
si ħ tamten wieczór nad — morzem.
Dziesi ħę lat temu dawali Ļ my koncert w sanatorium dla astronautów w Teriokach. Mieli Ļ my
nieludzk Ģ trem ħ przed wyst ħ pami w obliczu ludzi najodwa Ň niejszych w Ļ wiecie. Znacznie
wi ħ ksz Ģ ni Ň wobec zwykłych słuchaczy. Zwłaszcza Ň e co trzeci z nich był artyst Ģ , co pi Ģ ty —
uczonym, a co dziesi Ģ ty i artyst Ģ , i uczonym zarazem. Nadeszła moja kolej, za Ļ piewałam
„Pie Ļı Solvejgi” i „Hymn do gwiazd”. Zdaje si ħ , Ň e mi si ħ udało, bo mnie wielokrotnie
wywoływano.
Podczas obiadu po koncercie znalazłam si ħ obok młodego astronauty. Przez pewien czas
milczał, a potem powiedział:
— Spodobał mi si ħ pani Ļ piew.
— Dzi ħ kuj ħ — odparłam. — Bardzo si ħ starałam. Wiedziałam, Ň e spodobał mu si ħ nie tylko
mój Ļ piew. On mi si ħ równie Ň podobał. Był wysoki, niezbyt zgrabny, o chudej, opalonej
twarzy. Twarz ta była nieładna i bardzo sympatyczna. ĺ liczne były tylko m Ģ dre, wesołe oczy,
chocia Ň zauwa Ň yłam to prawdopodobnie o wiele pó Ņ niej. Miał dwadzie Ļ cia pi ħę lat. Zapytałam
go, jak si ħ nazywa.
— Pietrow — powiedział — Dokładniej: Walentin Pietrow.
Podrapał si ħ w czubek nosa i dodał:
— Ale pani niech mnie nazywa po prostu Wal Ģ . Dobrze?
Spojrzał na mnie jakby z l ħ kiem i nawet wci Ģ gn Ģ ł głow ħ w ramiona. Roze Ļ miałam si ħ . Był
uroczy.
— Dobrze — odpowiedziałam. — B ħ d ħ pana nazywa ę po prostu Wal Ģ .
Potem ta ı czyli Ļ my, a gdy zapadł zmrok, poszli Ļ my nad morze. Stali Ļ my zwróceni twarz Ģ w
stron ħ Ň ółtoczerwonego zachodu sło ı ca. Wala opowiadał mi o ostatniej — nieudanej —
ekspedycji na Ganimeda. Słuchałam go i wydawało mi si ħ , Ň e nikomu na Ļ wiecie poza mn Ģ nie
opowiedziałby w ten sposób o swoim bł ħ dzie, który był przyczyn Ģ niepowodzenia wyprawy.
Słuchałam, patrzyłam w zachodz Ģ ce sło ı ce i nade wszystko pragn ħ łam powiedzie ę Wali co Ļ
dobrego, serdecznego. Ale nie mogłam jeszcze si ħ odwa Ň y ę . Wala stan Ģ ł i powiedział:
— Kocham ci ħ , Ró Ň eno.
Nie wiedziałam, co mu odpowiedzie ę , i Wala zapytał:
— Gniewasz si ħ ?
Pocałowali Ļ my si ħ . Zostałam w Teriokach i był to najszcz ħĻ liwszy tydzie ı w moim Ň yciu.
Tak stałam si ħ Ň on Ģ astronauty.
Stopniowo coraz lepiej poznawałam Wal ħ . Był zawsze wesoły, miły, łagodny. („Łagodny!
— oburzył si ħ kiedy Ļ Sierio Ň a Zawiałow. — Wszyscy jeste Ļ my łagodni, gdy mamy nad głow Ģ
ħ kitne niebo. Zobaczyłaby Ļ swego Walusia, gdy »Nawoi« wpadł w potok meteorytów—…”)
Był zupełnie wyj Ģ tkowym człowiekiem. Nawet w Ļ ród jego przyjaciół nie znałam Ň adnego,
który mógłby si ħ z nim równa ę . Oczywi Ļ cie nie on jeden był taki, ale ja nigdy nie spotkałam
nikogo podobnego do niego.
Gor Ģ co kochał swój zawód i Ļ ledził wszystkie najnowsze zdobycze teorii i techniki. Ale
do Ļę pr ħ dko odkryłam, Ň e jego najistotniejsze zainteresowania dotycz Ģ jakiej Ļ innej dziedziny.
W przerwach mi ħ dzy rejsami (a zapewne i podczas rejsów) studiował wyniki najnowszych
bada ı z teorii grawitacji, z mechaniki asymetrycznej, ze specjalnych dziedzin matematyki.
Zbierali si ħ u nas jego przyjaciele i potrafili dyskutowa ę całe noce w okropnym
rosyjsko–francusko–chi ı sko–angielskim Ň argonie. Mieli jakie Ļ niesłychane plany, ale nie
próbowałam nawet zrozumie ę , o co chodzi.
Cztery lata temu pewnego wiosennego wieczoru Wala zapytał, co bym powiedziała, gdyby
wzi Ģ ł udział w ekspedycji do gwiazd. Wiedziałam, co to s Ģ ekspedycje gwiezdne; w ostatnich
czasach wiele o nich mówiono i pisano. Statek ulatuje z szybko Ļ ci Ģ blisk Ģ pr ħ dko Ļ ci Ļ wiatła w
dalekie Ļ wiaty i wraca po upływie setek lat. Powiedziałam:
Zgłoś jeśli naruszono regulamin