Koniec przywilejów tajniaka-Przemysław Kucharczak.pdf

(137 KB) Pobierz
Przemysław Kucharczak /18.01.2007 10:03
Koniec przywilejów tajniaka
Esbecy rzadko stają przed sądem za to, że kiedyś bili ludzi. Prawie zawsze dostają za to
wyroki w zawieszeniu
Esbecy porwali Antoniego Mężydłę z ulicy. Przywiązali go do drzewa, kopali mu
grób, przeładowywali pistolety. Potem go bili. To nie działo się w zamierzchłych
czasach Stalina, tylko w 1984 r. A esbecy, którzy robili takie rzeczy, do dzisiaj
pobierają po kilka tysięcy złotych emerytury. To się jednak może zmienić.
Tajniacy chcieli w 1984 roku zmusić Mężydłę, żeby zaczął sypać. Zabrali go do budynku,
gdzie przez 50 godzin nie pozwalali mu korzystać z toalety, polewali go wodą, gdy
zasypiał. Bili w brzuch, kark, uderzali pałką po piętach, udawali, że przystępują do
podcinania mu gardła. Puszczali nawet z kasety głos jego narzeczonej, którą też porwali.
PN pokazał krakowskich esbeków na wystawie "Twarze bezpieki", fot.
AGENCJA SE/EAST NEWS/ARTUR BARBAROWSKI
W latach 80. esbecy porwali i zmasakrowali więcej osób. Zapewne stoją też za
1
12281327.001.png 12281327.002.png 12281327.003.png
tajemniczymi zabójstwami. Na przykład w bardzo dziwnych okolicznościach ktoś
zamordował w 1984 roku ze szczególnym okrucieństwem Piotra Bartoszcze,
opozycjonistę i ojca czworga dzieci. Nawet pod sam koniec komunizmu w Polsce, w
1989 roku, zginęli niepokorni księża Stefan Niedzielak, Stanisław Suchowolec i
Sylwester Zych. Tego ostatniego zabito już po czerwcowych wyborach 1989 roku.
Ministerstwem Spraw Wewnętrznych kierowała wtedy ekipa generała Czesława
Kiszczaka.
Rozliczą bezpiekę?
Minęło 16 lat. Politycy PiS właśnie ogłosili, że to niesprawiedliwe, gdy ujawnia się tylko
współpracowników bezpieki. Bo esbecy, którzy łamali im moralny kręgosłup przez groźby
lub przekupstwo, pozostają bezkarni. Dlatego PiS przygotuje ustawę, która uzna Służbę
Bezpieczeństwa za organizację przestępczą. Kilkutysięczne emerytury tajniaków zostaną
zmniejszone, a ich nazwiska ujawnione. Rząd chce ich też zmusić do oddania akt, które
przed 1990 r. nielegalnie wynieśli do domów, żeby używać ich do szantażu. Ci, którzy
jeszcze pracują w policji lub wywiadzie, mają odejść.
Czy to nie jest jednak zemsta, rodzaj publicznej egzekucji? – Nie chodzi o zemstę, tylko
o ujawnienie prawdy – uważa Antoni Mężydło, który dzisiaj jest posłem PiS. – Prawda
czasem jest bolesna. Ale to wcale nie znaczy, że należy ją ukrywać – dodaje.
Co dzisiaj robią dawni tajniacy? Wielu poszło w biznes. Wykorzystali do tego dawne
układy. I wiedzę, którą mogą do dzisiaj szantażować ludzi. Wspierają się nawzajem.
Kierują firmami ochroniarskimi albo działają w Polskim Związku Piłki Nożnej. Jednym z
oficerów SB, zeznających na procesie lustracyjnym Zyty Gilowskiej, był Marian Rapa –
dziś członek zarządu PZPN. Media odkryły też, że Andrzej Placzyński, odpowiedzialny
za kontrakty między PZPN a telewizjami, był oficerem prowadzącym ojca Konrada
Hejmy. Pracował wtedy pod fałszywym nazwiskiem Kafarski.
Esbecy rzadko stają przed sądem za to, że kiedyś bili ludzi. Prawie zawsze dostają za to
wyroki w zawieszeniu. I zwykle na sądowej sali zachowują się butnie, a nawet grożą
swoim dawnym ofiarom. Być może jednak część z nich czuje jakieś wyrzuty sumienia.
Bo jak wytłumaczyć fakt, że tak wielu dawnych esbeków rozpiło się? Zdarzali się też tacy,
którzy zakończyli życie samobójstwem.
Pierwsza weryfikacja
Pracownicy SB zostali zweryfikowani w 1990 roku, kiedy na czele MSW stanął Krzysztof
Kozłowski. Niestety, esbecy zdążyli przedtem zniszczyć część kompromitujących ich
materiałów. Całe tony teczek IV Departamentu, który walczył z Kościołem, trafiały do
pieców. Dokumenty płonęły przez wiele miesięcy. Szefem MSW w rządzie
Mazowieckiego był przecież Czesław Kiszczak, jeden z organizatorów Okrągłego Stołu.
2
Kiedy Kozłowski wreszcie wkroczył do siedziby MSW, wciąż czuło się tam woń
spalenizny.
Tamtej weryfikacji podlegało 25 tysięcy esbeków. – Przed komisjami weryfikacyjnymi
stanęło ich wtedy około 14 tysięcy. 10 tysięcy z nich oddało weryfikację walkowerem –
wspomina dziś Krzysztof Kozłowski. Wojewódzkie Komisje Weryfikacyjne miały kłopot,
bo o esbekach brakowało informacji. Komisja z Lublina negatywnie zweryfikowała ponad
80 procent tajniaków. – Lubelska komisja przyjęła zasadę: jeśli nie wiemy o
funkcjonariuszu czegoś dobrego, to won – wspomina Kozłowski. – Inaczej stało się na
przykład w Gdańsku, gdzie weryfikacji nie przeszło zaledwie 12 procent funkcjonariuszy.
Jeśli nie było o nich informacji kompromitujących, komisja weryfikowała ich pozytywnie –
dodaje.
Pracę stracili wyżsi oficerowie SB. Z 38 generałów i 4,5 tysiąca pułkowników pracę w
MSW utrzymały tylko pojedyncze osoby. Zwykle ci, za którymi wstawili się dawni
opozycjoniści. Za płk. Lesiaka, który w latach 90. zaczął nową "inwigilację prawicy", w
czasie tamtej weryfikacji poręczył Jacek Kuroń.
Esbecy zweryfikowani pozytywnie mogli się starać o pracę w policji i w Urzędzie Ochrony
Państwa. Prawie w całości do pracy w UOP przeszły piony techniczne, archiwalne,
znaczna część kontrwywiadu, a także cały wywiad. Funkcjonariusze osławionego
Departamentu IV, którzy zwalczali Kościół, wcześniej pokryli się w strukturach milicji, aby
z czasem wrócić na ważne stanowiska... w policji państwowej.
– Niektórzy z tych funkcjonariuszy nadstawili później karku za niepodległą RP. Na
przykład w czasie słynnej akcji przed pierwszą wojną w Iraku – mówi Krzysztof
Kozłowski. Tamta akcja polegała na wyciągnięciu z Iraku Amerykanów z CIA. Ważną rolę
w niej odegrał Gromosław Czempiński, który wcześniej inwigilował Polonię w Kanadzie.
Opowiada o tym (choć bardzo fikcyjnie) film "Operacja Samum". Kozłowski przypomina
też, że właśnie dawni funkcjonariusze wywiadu PRL skoczyli w III RP do gardła
premierowi Oleksemu, swojemu dawnemu towarzyszowi z PZPR. Chodzi o sprawę
"Olina", czyli oskarżenie Oleksego o współpracę ze służbami specjalnymi Rosji. Nad tą
sprawą pracował m.in. Marian Zacharski z dawnego wywiadu PRL. – Do dzisiaj wierzę,
że funkcjonariusze SB, którzy nie popełniali przestępstw, są w stanie się zmienić –
podkreśla Kozłowski.
Większość polityków zwraca jednak uwagę, że polskie służby mogą tylko zyskać na
uwolnieniu się od ludzi, których ukształtowało SB. Że to może przynieść oczyszczenie.
Zwłaszcza że minęło już tyle lat od odzyskania niepodległości. W II RP służby specjalne
cywilne i wojskowe też korzystały z funkcjonariuszy wykształconych przez zaborców. Ale
trwało to tylko przez kilka pierwszych lat.
– Myślę, że esbecy, którzy oddali jakieś zasługi już niepodległej Polsce, w pewien sposób
3
rzeczywiście odkupili swoje dawne winy. Jednak fakt, że wcześniej pracowali dla SB,
przez to automatycznie nie zniknie – mówi Antoni Mężydło, sam potwornie w przeszłości
przez SB skatowany. – Ludzie szli do pracy w SB z cyniczną motywacją, prawie
wyłącznie materialną. Uważam, że powinni zostać jednak odsunięci od pracy w
instytucjach niepodległego kraju – podkreśla.
Współpraca Andrzej Grajewski, Leszek Śliwa
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin