Kierunek Jerozolima.pdf

(122 KB) Pobierz
Kierunek: Jerozolima
Kierunek: Jerozolima
poniedziałek, 7 marzec 2011
Mentalność oblężonej twierdzy sprawia, że Izrael nie dostrzega możliwości,
jakie stwarzają dla niego przemiany w świecie arabskim - pisze w "International
Herald Tribune" Roger Cohen.
Palestyński pasterz patrzy na Maale Adumim - nowe izraelskie osiedle na Zachodnim Brzegu Jordanu/AFP /New
York Times International Herald Tribune
Proszę jechać do Jerozolimy, panie prezydencie Obama.
Izrael się niepokoi. Izrael wolał stary bliskowschodni porządek. Mógł liczyć na tamtejszych despotów, takich jak
Hosni Mubarak, w kwestiach powstrzymywania dżihadystów, studzenia zapędów Iranu i rozgrywania izraelsko-
palestyńskiej partii według wytycznych, które wytworzyły w tym regionie stan permanentnej tymczasowości -
coraz bardziej korzystny dla potęgi izraelskiej.
Izraelczycy są podwójnie zatroskani. Są ciekawi, czy pan, panie prezydencie, darzy ich szczerą sympatią. Był pan
w Kairze, był pan w Stambule - co zatem jest nie tak z Jerozolimą? Dlaczego nie przyjedzie pan i nie ponarzeka
z nami, prezydencie Obama, by poczuć nasz ból?
Izraelczycy są potrójnie zatroskani. Wybory są z natury nieprzewidywalne - spójrzcie tylko na Gazę! -
a niewykluczone, że teraz będą się one odbywać w całym świecie arabskim! Bractwo Muzułmańskie ma usta
pełne gładkich frazesów, ale skrycie pielęgnuje złe zamiary. I co będzie, jeśli rewolta obejmie również Jordanię?
"Ameryka jest agencją ubezpieczeniową Izraela i właśnie teraz potrzebujemy, aby jej dyrektor przyjechał tu
i powiedział nam: Nie jesteście sami" - powiedział mi Daniel Ben-Simon, członek Knesetu, który niedawno
wystąpił z szeregów Partii Pracy. "Potrzebujemy tego zwłaszcza z uwagi na fakt, że polityka Izraela nie jest tylko
tragedią; polityka Izraela ma cechy niemal zbrodnicze."
Racja na obu frontach. W miarę rozprzestrzeniania się Arabskiej Wiosny zmarnowana może zostać wspaniała
okazja. W moim odczuciu wszystkie obawy Izraela są niepokojące z przyczyn moralnych i strategicznych.
Przyczyna moralna jest prosta: Co może być bliższe sercom Żydów, niż widok narodów walczących o to, by
wyzwolić się z ucisku i zyskać godność oraz wolność?
Jeśli Izrael doszedł do takiego stanu, że te szlachetne boje toczące się od Benghazi po Bahrajn wywołują w nim
nie zimną obojętność, ale wręcz niepokój, to trzeba zapytać, co stało się z duchem państwa żydowskiego?
1
454981592.001.png
Najbardziej dynamiczna demokracja Bliskiego Wschodu nie dostrzega pozytywnych stron narodzin nowych
demokracji. Po pierwsze: sytuacja, w której Arabowie mogą legalnie gromadzić się w miejscach innych, niż
meczety, jest ciosem dla radykalnego islamizmu. Po drugie: podwójne standardy Ameryki, przejawiające się
w popieraniu Mubaraka i jemu podobnych, od dawna dostarczają demagogicznej amunicji wrogom Izraela,
przede wszystkim Iranowi.
Po trzecie: uciemiężone narody to narody gniewne, łatwo ulegające manipulacji. Z kolei narody świadome własnej
władzy koncentrują się na poprawianiu jakości swojego życia, nie na konfliktach poza swoimi granicami . Po
czwarte: kolebka odpowiedzialności jako cechy arabskiego sposobu rządzenia znajduje się tuż za miedzą, na
Zachodnim Brzegu, i streszcza w programie Salama Fajjada - Izrael powinien stanąć na czele fali demokratyzacji
jako zwolennik tego ruchu, zamiast z pogardą go odrzucać.
Nie ma powodu, by przypuszczać, że proces wyzwalania świata arabskiego zatrzyma się u bram Palestyny.
Arabskie przebudzenie nie dotyczy jak na razie kwestii Izraela - podczas dwutygodniowego pobytu w Kairze ani
razu nie usłyszałem słowa "Izrael" - ale może się to zmienić, jeśli dojdzie do kolejnego starcia [izraelsko-
palestyńskiego]. Nic równie szybko nie zradykalizowałoby regionalnych nastrojów, obecnie nakierowanych raczej
na budowanie niż niszczenie.
A zatem przełamanie niestabilnego impasu na linii Izrael-Palestyna niezaprzeczalnie leży w interesie Ameryki,
Zachodu, Europy, wreszcie świata arabskiego. Ale jak to zrobić?
Gdzieś pomiędzy kryzysem w Egipcie a kryzysem w Libii wydarzył się pewien drobny incydent. Stany
Zjednoczone zawetowały rezolucję Rady Bezpieczeństwa ONZ, potępiającą izraelskie osadnictwo na
Zachodnim Brzegu Jordanu.
Była to, jak słyszę, bolesna decyzja dla Baracka Obamy, ponieważ była równoznaczna z zawetowaniem jego
własnych odczuć, jego własnych słów niemal. Prezydent Obama powiedział, że USA "nie uznają legalności"
izraelskiego osadnictwa, które powinno się zakończyć. Główni sojusznicy Ameryki - w tym Wielka Brytania,
Francja i Niemcy - głosowali za przyjęciem rezolucji.
Oczywiście to Obama stoi przed perspektywą wyborów prezydenckich w przyszłym roku, podczas których
mogłoby mu przyjść zapłacić za krytykę Izraela.
Dotarły do mnie informacje, że Obama próbował wszystkiego, by nakłonić Palestyńczyków do wycofania projektu
rezolucji. Amerykański przywódca zaproponował prezydentowi Autonomii Palestyńskiej, Mahmudowi Abbasowi,
przyjęcie jako podstawy tej uchwały oświadczenia Kwartetu Bliskowschodniego wyrażającego poparcie dla granic
z 1967 r.
W przeciwieństwie do Unii Europejskiej, USA nigdy nie posuwały się tak daleko. Ale Abbas uznał, że stanowi to
dlań zagrożenie, i sprzeciwił się takiemu rozwiązaniu. Konsekwencją było amerykańskie weto. Był to błąd ze
strony Palestyny - taktyczny dreszcz emocji kosztem strategicznej korzyści. Palestyńczycy pilnie potrzebują
zwartej ekipy negocjatorów.
Izrael natomiast pilnie potrzebuje wskazania mu kierunku. Po głosowaniu wywiązała się sprzeczka pomiędzy
premierem Beniaminem Netanjahu a kanclerz Niemiec Angelą Merkel. On zapytał, jakim prawem Niemcy ganią
Izrael, a ona wyraziła swoje oburzenie z powodu stosowania przez Jerozolimę zwodniczej taktyki. Jeśli Niemcy,
drugi największy sojusznik Izraela, okazują rozdrażnienie, to znaczy, że stopień irytacji jest wysoki.
Irytację wywołuje coś jeszcze. Obama ryzykuje utratą wiarygodności. W ubiegłym roku powiedział, że do czasu
rozpoczęcia wrześniowej sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ "możemy osiągnąć porozumienie, dzięki któremu
ONZ powiększy się o nowe państwo członkowskie - niepodległą, suwerenną Palestynę żyjącą w pokoju
z Izraelem". Do września pozostało jeszcze sześć miesięcy.
Miałem nadzieję, że Izrael zareaguje na to wewnętrznie sprzeczne amerykańskie weto na zasadzie "coś za coś",
że nastąpi jakiś dyplomatyczny zwrot akcji. Nic takiego się nie dzieje. Izrael znów zaczyna mówić
o "tymczasowych porozumieniach". To nie przejdzie. Palestyńczycy wiedzą już, kto korzysta na "permanentnej
tymczasowości". Palestyna chce suwerenności. Izrael chce bezpieczeństwa. To żądania niepodlegające
negocjacjom.
Tylko ryzyko podjęte przez Obamę może rozładować ten korek, nim nadejdzie wrzesień. Amerykański prezydent
powinien pojechać w maju do Izraela i przemówić na forum Knesetu. Powinien wyraźnie wymienić wszystkie
środki, którymi Ameryka będzie gwarantować izraelskie bezpieczeństwo. Musi wyperswadować Izraelowi
mentalność oblężonej twierdzy, która sprawia, że nie dostrzega on mnożących się wokół możliwości . Obama
może rozsiać miłość.
Nowy Bliski Wschód zasługuje na coś lepszego, niż stary Izrael.
Roger Cohen
"New York Times" / "International Herald Tribune"
Tłum. Katarzyna Kasińska
2
454981592.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin