Hawksley Elizabeth - Testament.pdf
(
964 KB
)
Pobierz
Microsoft Word - Hawksley Elizabeth - Testament
1
D
yli
Ň
ans zaskrzypiał i zachwiał si
ħ
na nierównym bruku głównej ulicy. Co najmniej dwoje spo
Ļ
ród jego pasa
Ň
e-
rów musiało podtrzyma
ę
si
ħ
nawzajem, by nie uderzy
ę
w okno pojazdu. Dyli
Ň
ans zajechał na podwórze przed go-
spod
Ģ
i zatrzymał si
ħ
.
- Pi
ħ
tna
Ļ
cie minut, panie i panowie! - krzykn
Ģ
ł wo
Ņ
nica. - Za pi
ħ
tna
Ļ
cie minut ruszamy w dalsz
Ģ
drog
ħ
.
Z bocznych drzwi gospody wyszedł stajenny i jego młody pomocnik, po chwili zaj
ħ
li si
ħ
spoconymi ko
ı
mi.
Kto
Ļ
rozło
Ň
ył schodki przy drzwiach powozu, by pasa
Ň
erowie mogli wyj
Ļę
na zewn
Ģ
trz.
- Cirencester, panie i panowie. Kawy? Herbaty? Zapraszam do
Ļ
rodka.
Stajenny spojrzał na dwie damy odziane w czer
ı
. Starsza była blada i wygl
Ģ
dała na ci
ħŇ
ko chor
Ģ
, młodsza,
prawdopodobnie jej córka, rozgl
Ģ
dała si
ħ
dokoła z zainteresowaniem. Stary wyga nie musiał przygl
Ģ
da
ę
im si
ħ
długo, by zrozumie
ę
,
Ň
e sta
ę
je ledwie na fili
Ň
ank
ħ
kawy, i
Ň
e nie nale
Ň
y spodziewa
ę
si
ħ
po nich sutego napiwku.
Odwrócił si
ħ
do nich plecami, zupełnie trac
Ģ
c zainteresowanie t
Ģ
par
Ģ
.
Tymczasem młodsza dama wysiadła z powozu.
- No to jeste
Ļ
my na miejscu, mamo - powiedziała i zwróciła si
ħ
do baga
Ň
owego. - Prosz
ħ
zaj
Ģę
si
ħ
łaskawie na-
szymi baga
Ň
ami. To te dwie walizy, tam wy
Ň
ej. - Wskazała na dwa mocno ju
Ň
podniszczone skórzane kufry na
dachu dyli
Ň
ansu.
M
ħŇ
czyzna odwrócił si
ħ
, splun
Ģ
ł na drog
ħ
i przywołał słu
ŇĢ
cego, który stał w drzwiach gospody.
- Joe, chod
Ņ
no tutaj. Zabierz baga
Ň
e tych pa
ı
.
- Chod
Ņ
my, mamo - rado
Ļ
nie zawołała dziewczyna i ruszyła
Ļ
ladem słu
ŇĢ
cego do wn
ħ
trza gospody. Młody słu-
ŇĢ
cy ocenił mo
Ň
liwo
Ļ
ci finansowe dwóch dam tak samo trafnie jak jego zwierzchnik, ale był uprzejmym młodzie
ı
-
cem i szczerze współczuł starszej pani, która wygl
Ģ
dała na chor
Ģ
i zm
ħ
czon
Ģ
. Po krótkiej w
ħ
drówce otworzył łok-
ciem drzwi do niewielkiego pokoju z kominkiem, w którym wesoło trzaskał ogie
ı
.
- Nikt nie b
ħ
dzie tutaj paniom przeszkadzał. Czy zechc
Ģ
panie napi
ę
si
ħ
kawy?
Starsza dama zacz
ħ
ła kr
ħ
ci
ę
głow
Ģ
, ale jej córka o
Ļ
wiadczyła stanowczym tonem.
- Tak, prosz
ħ
przynie
Ļę
nam kaw
ħ
. Mamo, usi
Ģ
d
Ņ
sobie wygodnie, wygl
Ģ
dasz na kompletnie wyczerpan
Ģ
.
Starsza dama opadła z westchnieniem na fotel, zakasłała bole
Ļ
nie, przykładaj
Ģ
c chusteczk
ħ
do ust, i oznajmiła
słabym głosem:
- Nazywam si
ħ
Hartfield. Zostały
Ļ
my tu wezwane.
- Zaraz dowiem si
ħ
, czy nie ma dla pani jakiej
Ļ
wiadomo
Ļ
ci - odparł Joe i wyszedł z pokoju.
Zapadła cisza. Starsza dama
Ļ
ci
Ģ
gn
ħ
ła czepek i po chwili grzała szczupłe dłonie przy ogniu. Zacz
Ģ
ł si
ħ
ju
Ň
wrze-
sie
ı
i cho
ę
nie był szczególnie zimny, pani Hartfield wygl
Ģ
dała na zmarzni
ħ
t
Ģ
. Pani Jonathan Hartfield miała czter-
dzie
Ļ
ci pi
ħę
lat. Była wdow
Ģ
, drobn
Ģ
i delikatn
Ģ
- łatwo mo
Ň
na było si
ħ
domy
Ļ
li
ę
,
Ň
e kiedy
Ļ
była bardzo ładna. Jej
ciepłe, br
Ģ
zowe oczy - teraz zapadni
ħ
te i podkr
ĢŇ
one - były du
Ň
e i kształtne. Cierpienie wy
Ň
łobiło na jej czole kilka
zmarszczek, ale usta wci
ĢŇ
zachowały
Ļ
liczny kształt, za
Ļ
dłoni i stóp mogła jej pozazdro
Ļ
ci
ę
ka
Ň
da młoda pi
ħ
k-
no
Ļę
,
Córka pani Hartfield, Merab, miała osiemna
Ļ
cie lat, była wy
Ň
sza od matki i nieco za szczupła, gdy
Ň
przez ostat-
nie dwa lata rosła zbyt szybko, a jej ciało nie zaokr
Ģ
gliło si
ħ
jeszcze odpowiednio we wła
Ļ
ciwych miejscach. Jej
włosy stanowiły ciemn
Ģ
, g
ħ
st
Ģ
i pokr
ħ
con
Ģ
mas
ħ
, któr
Ģ
Merab bezskutecznie próbowała ujarzmi
ę
, splataj
Ģ
c grube
warkocze. Odziedziczyła równie
Ň
po matce ciemne l
Ļ
ni
Ģ
ce oczy, które były chyba najładniejszym elementem jej
urody. Czarna suknia, niezbyt zr
ħ
cznie przedłu
Ň
ona, nie pasowała do niej ani troch
ħ
. Ta zazwyczaj wesoła i ener-
giczna dziewczyna, teraz była zdenerwowana, gdy
Ň
to wła
Ļ
nie ona czuła si
ħ
odpowiedzialna za t
ħ
podró
Ň
. Nie mia-
ła jednak innego wyboru.
Pani Hartfield zawsze była delikatnego zdrowia, a po
Ļ
mierci m
ħŇ
a - co wydarzyło si
ħ
przed kilkoma miesi
Ģ
ca-
mi - stan jej zacz
Ģ
ł si
ħ
pogarsza
ę
w zastraszaj
Ģ
cym tempie. Jonathan Hartfield zostawił im zaledwie tysi
Ģ
c funtów,
co dawało pi
ħę
dziesi
Ģ
t funtów na rok. Jak mogły z tego wy
Ň
y
ę
, skoro wydatki na leczenie wi
ĢŇ
rosły i rosły? Mo
Ň
e
poradziłyby sobie jako
Ļ
, gdyby pani Hartfield bardziej dopisywało zdrowie, gdy
Ň
przed zam
ĢŇ
pój
Ļ
ciem była na-
uczycielk
Ģ
Ļ
piewu i zapewne mogłaby znale
Ņę
sobie kilka uczennic. Merab dopiero niedawno sko
ı
czyła nauk
ħ
, a
szkoła panny Goodison była ciekawym miejscem, w którym ka
Ň
da dziewczyna mogła zdoby
ę
wiele wiadomo
Ļ
ci i
umiej
ħ
tno
Ļ
ci przydatnych w
Ň
yciu dorosłej kobiety. Merab jednak doskonale zdawała sobie spraw
ħ
,
Ň
e tego rodzaju
wykształcenie pozwalało jej jedynie na prac
ħ
w charakterze guwernantki. Zreszt
Ģ
, nawet gdyby zdołała znale
Ņę
jak
ĢĻ
posad
ħ
- s
Ģ
dziła,
Ň
e mogłaby ewentualnie zaj
Ģę
si
ħ
uczeniem małych dzieci - co stałoby si
ħ
wówczas z jej
matk
Ģ
?
Po
Ļ
mierci m
ħŇ
a pani Hartfield, czyni
Ģ
c zado
Ļę
dobrym obyczajom, napisała do swego te
Ļ
cia, którego nigdy nie
poznała osobi
Ļ
cie. Otrzymała uprzejm
Ģ
, lecz chłodn
Ģ
w tonie odpowied
Ņ
. Nie oczekiwała zreszt
Ģ
niczego ponad to.
Jak powiedziała kiedy
Ļ
do Merab: „Kiedy si
ħ
pobrali
Ļ
my pan Hartfield poprzysi
Ģ
gł,
Ň
e nie da twojemu tacie zła-
manego grosza. I dotrzymał słowa. Nie skontaktował si
ħ
nawet z twoim tat
Ģ
, kiedy jego brat zgin
Ģ
ł na polowaniu. I
cho
ę
mój drogi Jonathan nie przepadał zbytnio za Edmundem, który w istocie był człowiekiem bardzo nieprzyjem-
nym, mo
Ň
esz sobie wyobrazi
ę
, co prze
Ň
ył, kiedy dowiedział si
ħ
o jego
Ļ
mierci z gazet. To był dla niego prawdziwy
1
Elizabeth Hawksley TESTAMENT
szok!”
Szcz
ħĻ
liwie ojciec chrzestny zostawił Jonathanowi tysi
Ģ
c funtów, tote
Ň
mógł zapisa
ę
je swej
Ň
onie. Dodatkowe
kilkaset funtów, które pani Hartfield uzyskała ze sprzeda
Ň
y drobnych pami
Ģ
tek i mebli po m
ħŇ
u, pokryły koszty
kształcenia Merab. Jonathan nigdy nie
Ň
ałował decyzji, któr
Ģ
podj
Ģ
ł przed laty, opuszczaj
Ģ
c surowego, autokra-
tycznego ojca oraz despotycznego starszego brata, i
Ň
eni
Ģ
c si
ħ
ze
Ļ
liczn
Ģ
Abigail Cooper. Poznał j
Ģ
na przyj
ħ
ciu,
które u
Ļ
wietniała swym
Ļ
piewem.
Niestety, teraz sprawy przybrały zły obrót. Płuca pani Hartfield zawsze były bardzo delikatne. „Za długo wy-
stawałam w przeci
Ģ
gach, w tych zimnych holach”, mawiała cz
ħ
sto. „A w młodo
Ļ
ci byłam bardzo nierozs
Ģ
dna.
ĺ
piewaczka powinna dba
ę
o swoje gardło, ale ja byłam nierozwa
Ň
na i cz
ħ
sto zapominałam szalika”.
Wreszcie, którego
Ļ
dnia lekarz wzi
Ģ
ł Merab na stron
ħ
i oznajmił bez ogródek:
- Przykro mi, panno Hartfield. Prawe płuco pani matki jest powa
Ň
nie zainfekowane. Musi prowadzi
ę
bardzo
ustabilizowany tryb
Ň
ycia.
Merab przełkn
ħ
ła ci
ħŇ
ko i po chwili milczenia odparła:
- Rozumiem.
Z przera
Ň
eniem my
Ļ
lała o przyszło
Ļ
ci. Jej matka potrzebowała najlepszej opieki. Sk
Ģ
d jednak miały wzi
Ģę
pie-
ni
Ģ
dze na cotygodniow
Ģ
wypłat
ħ
dla lekarza? Pochłon
ħ
łoby to wszystkie ich oszcz
ħ
dno
Ļ
ci.
Tego wieczora Merab napisała do swojego dziadka, którego nawet nie znała. Nie było to łatwe. Skoro ten czło-
wiek nie pogodził si
ħ
z jej ojcem, który po
Ļ
mierci wuja Edmunda był jego jedynym
Ň
yj
Ģ
cym synem, i skoro nie
zaofiarował pomocy jej matce, kiedy ta została sama, trudno było liczy
ę
na to, by zechciał pomóc im teraz. Była to
bardzo nikła nadzieja, jednak Merab wiedziała,
Ň
e musi spróbowa
ę
.
Ku swemu zdumieniu dwa tygodnie pó
Ņ
niej otrzymała odpowied
Ņ
. Nie były to wyrazy radosnego powitania, a
pan Hartfield nie przysłał im
Ň
adnych pieni
ħ
dzy, jednak zapraszał je do swego maj
Ģ
tku, zwanego Hartfield Hall, i
zgodził si
ħ
je utrzymywa
ę
w zamian za pi
ħę
dziesi
Ģ
t funtów rocznie i pomoc Merab przy utrzymaniu domu. Poin-
formował j
Ģ
, jak dojecha
ę
dyli
Ň
ansem do przystanku Cirencester, gdzie obie panie miały si
ħ
znale
Ņę
po południu,
trzeciego wrze
Ļ
nia 1809 roku, i sk
Ģ
d miał je zabra
ę
słu
ŇĢ
cy pana Hartfielda.
W drzwiach pokoju ukazał si
ħ
Joe; przyniósł na tacy fili
Ň
ank
ħ
kawy i mały talerzyk z ciasteczkami. Postawił to
wszystko na stoliku obok pani Hartfield.
- Mam dla pani wiadomo
Ļę
- o
Ļ
wiadczył. - Farmer Willet podwiezie pani
Ģ
do Hartfield Hall, kiedy b
ħ
dzie wra-
cał z targu. Przyjedzie tu za jak
ĢĻ
godzin
ħ
. Mo
Ň
e wcze
Ļ
niej, je
Ļ
li sprzeda
Ļ
winie.
Panna Hartfield z trudem stłumiła chichot. Wizja podró
Ň
owania na jednym wozie ze
Ļ
winiami miała w sobie
pewien urok, Merab była ju
Ň
jednak do
Ļę
dorosła, by zrozumie
ę
, jak gruboskórnie zachował si
ħ
jej dziadek, skazu-
j
Ģ
c chor
Ģ
kobiet
ħ
na takie niewygody.
Kiedy jednak pan Willet przybył ju
Ň
na miejsce, okazało si
ħ
,
Ň
e nie czekaj
Ģ
ich a
Ň
tak sparta
ı
skie warunki, jak
si
ħ
obawiały. Ławeczka wo
Ņ
nicy była obita mi
ħ
kk
Ģ
tkanin
Ģ
, wszystkie
Ļ
winie na szcz
ħĻ
cie zostały sprzedane, a
pani Hartfield i Merab mogły siedzie
ę
obok pana Willeta w całkiem przyzwoitych warunkach i ogrzewa
ę
nogi
ciepłym kocem, który zostawiła tam zapobiegliwa pani Willet. Sam farmer Willet był uprzejmym m
ħŇ
czyzn
Ģ
około
pi
ħę
dziesi
Ģ
tki; miał wesoł
Ģ
, czerwon
Ģ
twarz. Merab poczuła,
Ň
e powoli wraca jej naturalny optymizm.
By
ę
mo
Ň
e wszystko uło
Ň
y si
ħ
znacznie lepiej, ni
Ň
przypuszczały.
M
erab nie wiedziała o tym,
Ň
e jej list przybył do Hartfield Hal! w wyj
Ģ
tkowym momencie, gdy
Ň
tego samego
dnia pan Hartfield otrzymał zawiadomienie o
Ļ
mierci swego kuzyna, Marka Sandiforda, który zgodnie z jego za-
mierzeniami miał zosta
ę
dziedzicem fortuny Hartfieldów. Pan Sandiford sko
ı
czył niedawno sze
Ļę
dziesi
Ģ
t dziewi
ħę
lat i ju
Ň
od dłu
Ň
szego czasu miał powa
Ň
ne kłopoty ze zdrowiem, jednak pan Hartfield, rze
Ļ
ki siedemdziesi
ħ
cio-
siedmiolatek, nie przejmował si
ħ
zbytnio chorob
Ģ
swego kuzyna. Dlatego te
Ň
wiadomo
Ļę
o
Ļ
mierci Marka spadła
na niego jak grom z jasnego nieba.
Pan Sandiford, cioteczny kuzyn, był jedynym krewnym, dla którego Julian Hartfield, czuł odrobin
ħ
sympatii.
Kiedy
Ļ
, dawno temu, dziesi
ħ
cioletni Julian uratował ton
Ģ
cego dwulatka, Marka, i od tego czasu czuł si
ħ
, w pew-
nym sensie, jego wła
Ļ
cicielem i opiekunem. Marek, jako dorosły ju
Ň
człowiek, podtrzymywał ten kontakt, nie oka-
zuj
Ģ
c w
Ň
aden sposób,
Ň
e chciałby zawłaszczy
ę
siedzib
ħ
Hartfieldów. W rzeczywisto
Ļ
ci uwa
Ň
ał po prostu,
Ň
e wy-
dziedziczenie Jonathana Hartfielda było zwyczajnym blefem, i
Ň
e kuzyn Julian w ko
ı
cu uczyni to, co uczyni
ę
po-
winien, to znaczy zostawi Hartfield swojemu jedynemu
Ň
yj
Ģ
cemu synowi.
Jednak Marek umarł, a to oznaczało spore kłopoty. Problem polegał na tym,
Ň
e syn pana Sandiforda, dwudzie-
stoletni Rowland, student Oksfordu, zaj
Ģ
ł si
ħ
czym
Ļ
, czego Julian Hartfield absolutnie nie aprobował. Nie chodziło
tu o kobiety czy hazard (pan Hartfield uwa
Ň
ałby to za normalne, cho
ę
godne po
Ň
ałowania słabostki młodego czło-
wieka), lecz o polityk
ħ
. Rowland miał głow
ħ
nabit
Ģ
ideami, które w
Ň
aden sposób nie licowały z jego statusem
społecznym, i zaraził si
ħ
tymi bzdurami o powszechnym prawie do głosowania i podobnymi nonsensami. Kiedy
ten zarozumiały szczeniak pojawił si
ħ
ostatnim razem w Hartfield Hall, miał czelno
Ļę
zaproponowa
ę
kuzynowi
Julianowi, by zało
Ň
ył w wiosce szkoł
ħ
! Równie dobrze mógłby go namawia
ę
do wzniecenia rewolucji! „Zacznie
si
ħ
od szkoły, a potem b
ħ
d
Ģ
bunty i radykalne pamflety. Nie pozwol
ħ
, by takie rzeczy kiedykolwiek zdarzyły si
ħ
w
2
Hartfield. Ucz
Ģ
c ni
Ň
sze klasy czytania i pisania, tylko zach
ħ
ca si
ħ
je do narzeka
ı
i wybujałych
ŇĢ
da
ı
”.
Teraz Marek nie
Ň
ył, a Rowland stał si
ħ
nast
ħ
pnym dziedzicem Hartfield - chyba
Ň
e Julian Hartfield zmieniłby
nagle zdanie. Gdy wi
ħ
c otworzył list od Merab, nie wyrzucił go natychmiast do kosza na
Ļ
mieci, co zrobiłby za-
pewne zaledwie kilka dni wcze
Ļ
niej. Wci
ĢŇ
planował uczyni
ę
Rowlanda spadkobierc
Ģ
(Julian szczycił si
ħ
tym,
Ň
e
nigdy nie zmienia zdania), ale doszedł do wniosku,
Ň
e nale
Ň
y utrze
ę
mu nieco nosa i pokaza
ę
,
Ň
e s
Ģ
inni, bli
Ň
si
krewni, którym mo
Ň
e zostawi
ę
maj
Ģ
tek, je
Ļ
li tylko zechce.
Tak wi
ħ
c pani Hartfield - bo chyba tak, niestety, musiał j
Ģ
nazywa
ę
- i jej córka mogły przyjecha
ę
do jego po-
siadło
Ļ
ci. Dziewczyna mogła si
ħ
nawet okaza
ę
całkiem przydatna. Dotychczasowa gospodyni, pani Barden, była
ju
Ň
dosy
ę
stara i coraz cz
ħĻ
ciej mówiła o wyje
Ņ
dzie do swojej córki. Gotów był wi
ħ
c pozwoli
ę
, by jego synowa i ta
Merab - có
Ň
to za imi
ħ
! - przej
ħ
ły obowi
Ģ
zki gospodyni i zarobiły na swoje utrzymanie.
Wszystko wskazywało na to,
Ň
e pani Hartfield nie poci
Ģ
gnie ju
Ň
długo, jednak jej te
Ļę
miał nadziej
ħ
,
Ň
e Row-
land i tak zd
ĢŇ
y si
ħ
przekona
ę
, jak wielkie zagro
Ň
enie stanowi ona i jej córka.
Pan Hartfield wyprostował si
ħ
i poci
Ģ
gn
Ģ
ł za dzwonek.
P
ani Barden nie mogła si
ħ
wprost doczeka
ę
, kiedy znów wróci do kuchni. Gdyby nie spora tusza i wrodzona
godno
Ļę
, zapewne pobiegłaby tam co sił w nogach.
- Pomy
Ļ
l tylko! Przyje
Ň
d
Ň
a
Ň
ona pana Jonathana i jego dziecko! - zawołała, gdy tylko stan
ħ
ła w drzwiach. -
Och, to był taki miły chłopiec. Zawsze miał dla nas dobre słowo.
Poprawiła niesforny kosmyk siwych włosów i poło
Ň
yła dło
ı
na faluj
Ģ
cych gwałtownie piersiach.
Pan Tilling, ogrodnik, który przyniósł wła
Ļ
nie
Ļ
wie
Ň
e warzywa, spojrzał na ni
Ģ
ze zdumieniem.
- Ciekawe, dlaczego to zrobił - powiedział, drapi
Ģ
c si
ħ
w głow
ħ
. - Przecie
Ň
nie chciał mu przebaczy
ę
nawet po
tym, jak zgin
Ģ
ł pan Edmund. To nie ma sensu.
- Teraz te
Ň
nie wita ich z otwartymi r
ħ
kami - odparła pani Barden. - Kazał mi przygotowa
ę
wschodni pokój i t
ħ
mał
Ģ
klitk
ħ
obok.
F
armer Willet skr
ħ
cił z głównej drogi i wjechał w bogato zdobion
Ģ
Ň
elazn
Ģ
bram
ħ
.
- Jeste
Ļ
my na miejscu, drogie panie. To jest wła
Ļ
nie Hartfield Hall.
- Wygl
Ģ
da na nieco zaniedbane - zauwa
Ň
yła Merab, rozgl
Ģ
daj
Ģ
c si
ħ
dokoła. Brama opleciona była bluszczem, a
budka dla słu
Ň
by wymagała natychmiastowego remontu. Ogród porastała wysoka trawa i chwasty; kilka okien było
zabitych deskami.
- Pan Hartfield nie jest zbyt rozrzutny, je
Ļ
li rozumie pani, co chc
ħ
przez to powiedzie
ę
. Trzeba jednak przyzna
ę
,
Ň
e ziemia nie le
Ň
y odłogiem, a pan Hartfield nie sk
Ģ
pi na ni
Ģ
grosza. Wszystkie potrzebne prace zawsze zrobione s
Ģ
na czas. Ale poza tym nie robi ju
Ň
nic wi
ħ
cej.
Pan Willet zamilkł nagle, przypomniawszy sobie,
Ň
e mówi do wnuczki pana Hartfielda.
Kiedy wyjechali zza zakr
ħ
tu, ujrzeli dom w całej okazało
Ļ
ci. Był to skromny budynek z szarego kamienia,
wzniesiony jeszcze w poprzednim stuleciu. Jego projektanci starali si
ħ
zachowa
ę
idealn
Ģ
symetri
ħ
; po obu stronach
wysuni
ħ
tego do przodu portyku znajdowały si
ħ
trzy okna. Do drzwi frontowych prowadziły niewysokie kamienne
stopnie, zabezpieczone półkolist
Ģ
balustrad
Ģ
. Merab zauwa
Ň
yła,
Ň
e trawnik przed wej
Ļ
ciem jest starannie przy-
strzy
Ň
ony. Cho
ę
trudno jej było znale
Ņę
jakie
Ļ
jaskrawe przykłady zaniedbania, miała wra
Ň
enie,
Ň
e nikt si
ħ
o ten
dom nie troszczy. By
ę
mo
Ň
e dlatego,
Ň
e w pobli
Ň
u nie rósł ani jeden krzak ró
Ň
y, ani jedno kł
Ģ
cze winoro
Ļ
li nie
m
Ģ
ciło szarej monotonii surowych kamiennych
Ļ
cian.
Pan Willet zatrzymał wóz, zeskoczył na ziemi
ħ
i zapukał do drzwi. Potem pomógł obu damom zsi
ĢĻę
z wozu i
zdj
Ģ
ł ich baga
Ň
e.
Drzwi frontowe otworzyły si
ħ
gwałtownie i na kamiennych schodkach ukazała si
ħ
pani Barden. Merab i pani
Hartfield wymieniły zdumione spojrzenia. Kim jest ta kobieta? I dlaczego pan Hartfield nie wyszedł si
ħ
z nimi
przywita
ę
?
- Jestem Abigail Hartfield - o
Ļ
wiadczyła starsza dama z godno
Ļ
ci
Ģ
. - A to moja córka. Mam nadziej
ħ
,
Ň
e kto
Ļ
nas tu oczekuje.
Pani Barden dygn
ħ
ła z szacunkiem.
- Nazywam si
ħ
Barden, prosz
ħ
pani. Jestem tutaj gospodyni
Ģ
. Pana Hartfielda nie ma w tej chwili w domu i
wróci pó
Ņ
no. Prosz
ħ
wej
Ļę
.
Odwróciła si
ħ
do Merab, która przygl
Ģ
dała jej si
ħ
z zainteresowaniem. Gospodyni nie miała w
Ģ
tpliwo
Ļ
ci,
Ň
e ta
dziewczyna jest córk
Ģ
wdowy po Jonathanie.
- Panno Hartfield, zapraszam do
Ļ
rodka - powiedziała. - Wszyscy tu bardzo
Ļ
my lubili pana Jonathana, a pani
jest do niego taka podobna... - Pan Jonathan te
Ň
był w młodo
Ļ
ci tak uroczo niezgrabny, pomy
Ļ
lała.
Merab rozpromieniła si
ħ
.
- Mój ojciec był bardzo przystojny - oznajmiła ze
Ļ
miechem. - W
Ģ
tpi
ħ
, czy kiedykolwiek mu dorównam.
- Kiedy miał mniej wi
ħ
cej tyle lat, co pani, był wysoki i chudy; sama skóra i ko
Ļ
ci, jak
Ņ
rebak - powiedziała pa-
ni Barden, pozwalaj
Ģ
c sobie na lekki u
Ļ
mieszek.
3
- W takim razie jest jeszcze dla mnie jaka
Ļ
nadzieja - odparła Merab. - Biedna Mama całkiem si
ħ
ju
Ň
poddała.
My
Ļ
lała,
Ň
e b
ħ
d
ħ
szczupła, delikatna i drobna tak jak ona, a zamiast tego dochowała si
ħ
takiej
Ň
yrafy.
- Nonsens, moja droga. - Tym razem u
Ļ
miechn
ħ
ła si
ħ
pani Hartfield. - Jestem bardzo dumna z mojej wysokiej
córki. Dzi
ħ
kujemy pani za miłe powitanie, pani Barden. Jestem pewna,
Ň
e nie zrozumie mnie pani
Ņ
le, je
Ļ
li po-
wiem,
Ň
e nie wiedziały
Ļ
my, czego si
ħ
spodziewa
ę
.
Pani Barden zaprowadziła obie damy na gór
ħ
i pokazała im pokoje. Nim si
ħ
po
Ň
egnała, zapewniła pani
Ģ
Hart-
field,
Ň
e jedna ze słu
ŇĢ
cych przyniesie jej kolacj
ħ
na tacy i butelk
ħ
z ciepł
Ģ
wod
Ģ
do ogrzania łó
Ň
ka.
- Bo widz
ħ
,
Ň
e jest pani ju
Ň
porz
Ģ
dnie zm
ħ
czona i pewnie z ch
ħ
ci
Ģ
poło
Ň
yłaby si
ħ
pani do łó
Ň
ka. - Potem pani
Barden odwróciła si
ħ
do Merab i o
Ļ
wiadczyła ju
Ň
mniej radosnym tonem: - Pan Hartfield prosił, by zjadła pani z
nim dzisiaj kolacj
ħ
, panno Merab. Zazwyczaj jada o wpół do siódmej, wi
ħ
c przyjd
ħ
tutaj i zaprowadz
ħ
pani
Ģ
na dół
jeszcze przed gongiem.
- Dzi
ħ
...dzi
ħ
kuj
ħ
pani, pani Barden - wyj
Ģ
kała Merab.
- Biedne dziecko - powiedziała pani Barden do pana Tillinga, kiedy powróciła ju
Ň
do kuchni. Ogrodnik został tu
wezwany, by pomóc przy wnoszeniu baga
Ň
y obu dam na gór
ħ
. - Powiadam ci, zbladła jak
Ļ
ciana. I wcale si
ħ
jej nie
dziwi
ħ
.
Tymczasem Merab pomogła matce rozpakowa
ę
baga
Ň
e, a kiedy ju
Ň
podała jej krople i była pewna,
Ň
e niczego
jej nie brakuje, przeszła do swego pokoju. Obejrzawszy szybko niewielkie pomieszczenie, podeszła do małej toa-
letki, by przejrze
ę
si
ħ
w lustrze. To, co ujrzała, wcale nie napełniło jej odwag
Ģ
. Wygl
Ģ
dała blado, miała ciemne
kr
ħ
gi pod oczami i - o zgrozo! - krostk
ħ
na samy
Ļ
rodku brody. Sukienka była pomi
ħ
ta i przykurzona po podró
Ň
y, a
po
ı
czochy ochlapane błotem.
Przynajmniej temu ostatniemu mogła zaradzi
ę
. Pogrzebała w kufrze ze swoimi ubraniami i odszukała par
ħ
czys-
tych po
ı
czoch, pantofle na wieczór, czysty kołnierzyk i par
ħ
mankietów. W k
Ģ
cie pokoju na
Ň
elaznej podstawce
stała miednica, w której słu
ŇĢ
ca zostawiła troch
ħ
wody. Merab umyła dłonie i twarz. Woda była zimna, lecz przy-
jemna i dziewczyna poczuła si
ħ
nieco pewniej. Potem przyczesała niesforne włosy i zrobiła wszystko, co w jej
mocy, by wygl
Ģ
da
ę
schludnie i elegancko. Niestety, nie mogła poradzi
ę
nic na t
ħ
przekl
ħ
t
Ģ
krostk
ħ
. Nie zdawała
sobie sprawy,
Ň
e jej szczupła twarz zdradzała nieprzeci
ħ
tn
Ģ
inteligencj
ħ
, a wielkie ciemne oczy stanowiły obietnic
ħ
przyszłej pi
ħ
kno
Ļ
ci.
Zostało jeszcze dziesi
ħę
minut do kolacji, wi
ħ
c Merab przysiadła na skraju łó
Ň
ka i rozejrzała si
ħ
dokoła. Nie
miała złudze
ı
co do tego,
Ň
e traktuje si
ħ
je tutaj jak ubogie krewne. Co prawda łó
Ň
ko wygl
Ģ
dało całkiem przyzwo-
icie - Merab stwierdziła,
Ň
e jest do
Ļę
mi
ħ
kkie i równe - lecz wszystko inne przypominało przypadkow
Ģ
zbieranin
ħ
starych mebli, które dopiero co
Ļ
ci
Ģ
gni
ħ
to ze strychu - i tak było w istocie. Toaletka, na przykład, z pewno
Ļ
ci
Ģ
dni
najwi
ħ
kszej
Ļ
wietno
Ļ
ci miała ju
Ň
za sob
Ģ
. Mahoniowa komoda o zaokr
Ģ
glonych kształtach musiała by
ę
niedawno
wypolerowana, gdy
Ň
dziewczyna czuła jeszcze zapach wosku, jednak zaledwie kilka uchwytów pasowało do cało-
Ļ
ci. Zasłony z pewno
Ļ
ci
Ģ
szyte były na całkiem inne okno, a zniszczony dywan został nieudolnie załatany w jed-
nym z rogów.
Z drugiej strony, tłumaczyła sobie Merab, pani Barden traktowała je bardzo uprzejmie, a dopóki matka miała
odpowiedni
Ģ
opiek
ħ
, nie było wi
ħ
kszych powodów do narzeka
ı
. Wspominanie tego, co było, albo tego, co mogło
by
ę
, nie miało najmniejszego sensu. Dokonała najlepszego z mo
Ň
liwych wyborów, a teraz musiała to jak najlepiej
wykorzysta
ę
, na dobre czy na złe. Jak to mawiała panna Goodison w szkole? „Trzeba by
ę
ponad to, dziewcz
ħ
ta!”
No có
Ň
, spróbuje by
ę
ponad to.
Tu
Ň
przed wpół do siódmej pani Barden zapukała do drzwi.
- Zaprowadz
ħ
pani
Ģ
na dół, panno Merab - powiedziała. Spojrzała z aprobat
Ģ
na dziewczyn
ħ
. Zauwa
Ň
yła,
Ň
e
umyła si
ħ
, wyczy
Ļ
ciła ubranie i zrobiła wszystko, co w jej mocy, by przypodoba
ę
si
ħ
swemu dziadkowi. Nie daj
Bo
Ň
e, by pan Hartfield miał jeden z tych swoich okropnych humorów. - Pan Hartfield czeka w bibliotece.
Kiedy Merab weszła do biblioteki, ujrzała wysokiego siwego m
ħŇ
czyzn
ħ
ubranego w skórzane bryczesy. Sta-
rzec nosił przypudrowan
Ģ
peruk
ħ
z zeszłego wieku, jego twarz była szczupła i pomarszczona, a pod krzaczastymi
brwiami l
Ļ
niły zimne szare oczy. Cała twarz była sztywna i ponura, jakby nigdy nie padał na ni
Ģ
blask sło
ı
ca.
Jako dziecko Merab uwielbiała słucha
ę
opowie
Ļ
ci ojca z czasów jego młodo
Ļ
ci. Ze szczególn
Ģ
przyjemno
Ļ
ci
Ģ
,
zmieszan
Ģ
jednak z odrobin
Ģ
strachu, wsłuchiwała si
ħ
w historie o atakach strasznego, zimnego gniewu, w jaki
wpadał jej dziadek, Wydawał jej si
ħ
wtedy straszniejszy od trolli, gdy
Ň
nie mo
Ň
na go było przechytrzy
ę
. Teraz
przekonała si
ħ
,
Ň
e jej ojciec ani odrobin
ħ
nie przesadzał. Merab poczuła nagle,
Ň
e opuszcza j
Ģ
wszelka odwaga, jej
dłonie stały si
ħ
zimne i niezr
ħ
czne. Wzi
ħ
ła gł
ħ
boki oddech, podeszła bli
Ň
ej i dygn
ħ
ła grzecznie.
- Dobry wieczór, sir.
Zimne oczy zmierzyły j
Ģ
od góry do dołu. Je
Ļ
li niezwykłe podobie
ı
stwo do nie
Ň
yj
Ģ
cego syna wzruszyło starca,
nie okazał tego w
Ň
aden sposób.
- Merab. Cudzoziemskie imi
ħ
. Merab wyprostowała si
ħ
.
- To imi
ħ
biblijne - odparła, ura
Ň
ona. - Merab była ksi
ħŇ
niczk
Ģ
, córk
Ģ
króla Saula. Zostałam tak nazwana na
cze
Ļę
siostry mojej mamy, która umarła bardzo młodo.
Dziewczyna podniosła dumnie głow
ħ
. Postanowiła ju
Ň
wcze
Ļ
niej,
Ň
e b
ħ
dzie uprzejma i miła, by dziadek nie
4
mógł zarzuci
ę
niczego jej manierom. Nie znaczyło to jednak, by miała pozwoli
ę
si
ħ
zastraszy
ę
i upokorzy
ę
.
Pan Hartfield rzucił jej gniewne spojrzenie, nie powiedział ju
Ň
jednak nic, tylko wskazał, by jako pierwsza we-
szła do jadalni.
Ta kolacja była jednym z najdziwniejszych posiłków, jakie Merab kiedykolwiek spo
Ň
yła. Dziadek siedział w
absolutnej ciszy i ani razu nie pocz
ħ
stował jej winem, cho
ę
sam obficie si
ħ
nim raczył. Sama jadalnia była bardzo
du
Ň
ym pomieszczeniem, a przy wielkim stole mogły zasi
ĢĻę
co najmniej dwa tuziny ludzi. Srebrna zastawa opa-
trzona była herbem Hartfieldów, a porcelana była o wiele ładniejsza i lepsza od naczy
ı
, z których Merab jadała w
domu. Wi
ħ
ksza cz
ħĻę
pokoju gin
ħ
ła w ciemno
Ļ
ciach, gdy
Ň
pan Hartfield najwyra
Ņ
niej nie zamierzał marnowa
ę
Ļ
wieczek. U
Ň
ywał tylko dwóch
Ļ
wieczników, z których jeden stał przed Merab, drogi za
Ļ
przed nim samym, po
drugiej stronie stołu.
Pod koniec posiłku pan Hartfield poci
Ģ
gn
Ģ
ł za dzwonek; po chwili w jadalni ukazała si
ħ
pani Barden.
- Pani Barden, od dzisiaj panna Hartfield b
ħ
dzie jada
ę
na górze, razem ze swoj
Ģ
matk
Ģ
. Mog
ħ
si
ħ
doskonale
obej
Ļę
bez jej towarzystwa. Obie panie mog
Ģ
korzysta
ę
ze starego salonu mojej
Ň
ony. - Starzec odwrócił si
ħ
do
Merab i rzekł: - A ty, wymoczku, lepiej nie wchod
Ņ
mi w drog
ħ
.
B
ohaterki romantycznych powie
Ļ
ci w podobnych sytuacjach podbijaj
Ģ
swym wrodzonym wdzi
ħ
kiem i czarem
serca najbardziej nawet antypatycznych i gburowatych krewnych; jakby za dotkni
ħ
ciem czarodziejskiej ró
Ň
d
Ň
ki w
pobli
Ň
u pojawiaj
Ģ
si
ħ
młodzi m
ħŇ
czy
Ņ
ni, a utraceni niegdy
Ļ
krewni wracaj
Ģ
nagle do kraju i obsypuj
Ģ
pieni
ħ
dzmi
ubog
Ģ
kuzynk
ħ
.
Nic podobnego nie przydarzyło si
ħ
Merab. Jej matka umarła cichutko niecały rok pó
Ņ
niej. Merab zaj
ħ
ła w ko
ı
-
cu miejsce pani Barden i przy pomocy pana Camberwella, prawnika rodziny Hartfieldów, zdołała wynegocjowa
ę
roczne wynagrodzenie w wysoko
Ļ
ci dwudziestu funtów - połow
ħ
tego, co jej dziadek płacił pani Barden.
Przez pierwsze osiemna
Ļ
cie lat swego
Ň
ycia Merab była uwielbianym przez rodziców, rozpieszczanym dziec-
kiem. Teraz nagle musiała radzi
ę
sobie zupełnie sama. Osoba o słabszym charakterze mogła zupełnie straci
ę
ducha,
maj
Ģ
c przed sob
Ģ
wizj
ħ
zamkni
ħ
cia w wielkim wiejskim domu, w towarzystwie swarliwego starca. Merab posta-
nowiła jednak - czym dowiodła,
Ň
e jest nieodrodn
Ģ
córk
Ģ
swego ojca -
Ň
e pomimo niech
ħ
ci dziadka sama stworzy
sobie warunki, które pozwol
Ģ
jej prowadzi
ę
satysfakcjonuj
Ģ
cy
Ň
ywot.
Wci
Ģ
gn
ħ
ła w swój plan ogrodnika.
- Panie Tilling - powiedziała pewnego dnia, wkrótce po tym, jak pani Barden zrezygnowała z posady i wyjecha-
ła do swej córki. - Chciałabym hodowa
ę
kury. Mam nadziej
ħ
,
Ň
e b
ħ
dzie mi pan słu
Ň
ył rad
Ģ
.
Tilling pokr
ħ
cił głow
Ģ
.
- Pan Hartfield nie pozwoli na to.
- Nie zamierzam prosi
ę
go o pozwolenie - odparowała Merab. - Wie pan równie dobrze jak ja,
Ň
e on nie zgo-
dziłby si
ħ
na nic, co mogłoby mi da
ę
cho
ę
odrobin
ħ
pieni
ħ
dzy.
Postanowiła,
Ň
e je
Ļ
li ju
Ň
musi zosta
ę
gospodyni
Ģ
, b
ħ
dzie zawsze sta
ę
po stronie słu
Ň
by, a to z zasady wyklucza-
ło
Ļ
lepe posłusze
ı
stwo i lojalno
Ļę
wzgl
ħ
dem dziadka. Lojalno
Ļę
, w poj
ħ
ciu Merab, była czym
Ļ
, na co ka
Ň
dy musi
sobie zasłu
Ň
y
ę
.
Tilling spojrzał na ni
Ģ
z respektem.
- Stara pani Hartfield trzymała kury - przyznał wreszcie. - Za ogrodem od strony kuchni.
- Mo
Ň
e mi pan pokaza
ę
to miejsce?
Po drodze Merab wyjawiła ogrodnikowi swój plan.
- Wioska znajduje si
ħ
w opłakanym stanie. Jest tylko jedna studnia. Niektóre chaty s
Ģ
okropnie zawilgocone i
nie ma tu
Ň
adnej szkoły. Co
Ļ
trzeba z tym zrobi
ę
, ale zdaj
ħ
sobie spraw
ħ
,
Ň
e dziadek nie ruszy nawet palcem. Jed-
nak gdybym zdołała zarobi
ę
troch
ħ
grosza dzi
ħ
ki tym kurom, mogłabym kupi
ę
cho
ę
by podstawowe lekarstwa.
- Powinna pani porozmawia
ę
z farmerem Willetem - podsun
Ģ
ł Tilling. - On je
Ņ
dzi co tydzie
ı
na targ i na pewno
zgodziłby si
ħ
wzi
Ģę
dodatkowy koszyk jajek czy nawet warzyw.
Ogrodnik mrugn
Ģ
ł porozumiewawczo, bo warzywa nale
Ň
ały przecie
Ň
do pana Hartfielda.
Merab u
Ļ
miechn
ħ
ła si
ħ
w odpowiedzi. Zamierzała rozszerzy
ę
sw
Ģ
działalno
Ļę
na tyle, na ile tylko było to mo
Ň
-
liwe, tote
Ň
Ļ
wiadomo
Ļę
,
Ň
e Tilling stoi po jej stronie, napawała j
Ģ
otuch
Ģ
.
Dwa tygodnie pó
Ņ
niej, kiedy kurnik został ju
Ň
zreperowany, Merab rozpocz
ħ
ła hodowl
ħ
kur i po jakim
Ļ
czasie
zdołała zapewni
ę
sobie stały dochód ze sprzeda
Ň
y jaj. Wszystkie pieni
Ģ
dze przeznaczała na potrzeby wioski, szyb-
ko jednak odkryła,
Ň
e wymaga to sporej pomysłowo
Ļ
ci, gdy
Ň
jej dziadek, który uwa
Ň
ał takie post
ħ
powanie za nie-
dopuszczalne „rozpieszczanie wie
Ļ
niaków”, gdyby si
ħ
o tym dowiedział, na pewno stanowczo zabroniłby jej roz-
dawa
ę
po
Ň
ywne zupy i lekarstwa chorym mieszka
ı
com wioski. Na szcz
ħĻ
cie oni tak
Ň
e byli w pełni
Ļ
wiadomi,
Ň
e
jej działalno
Ļę
musi pozosta
ę
w ukryciu, i pan Hartfield nigdy nawet nie podejrzewał, co dzieje si
ħ
pod jego bo-
kiem.
Dziadek Merab
Ň
ył jeszcze przez siedem lat i do samej
Ļ
mierci był zimny i nieust
ħ
pliwy. Przez pierwsze pi
ħę
lat, kiedy wci
ĢŇ
mógł si
ħ
rusza
ę
, wyje
Ň
d
Ň
ał od czasu do czasu do Londynu, gdzie spotykał si
ħ
na lunchu w swoim
klubie z młodym kuzynem Rowlandem, wzywanym specjalnie na t
ħ
okazj
ħ
ze swojej posiadło
Ļ
ci w Wiltshire.
5
Plik z chomika:
stern_987742
Inne pliki z tego folderu:
Bond Stephanie - Pokusa 03 - Byc gwiazda.pdf
(558 KB)
Deveraux Jude - Bliźniaczki (inny tytuł - Zakochane siostry) (Taggert 02).pdf
(1829 KB)
Deveraux Jude - Aktorzy (inny tytuł - Miasteczko Eternity) (Saga rodu Montgomerych 10)(1).pdf
(1020 KB)
Deveraux Jude - Aktorzy (inny tytuł - Miasteczko Eternity) (Saga rodu Montgomerych 10).pdf
(1020 KB)
Deveraux Jude - Słoneczko (Saga rodu Montgomerych 14).pdf
(1070 KB)
Inne foldery tego chomika:
B
Fantasy
Horrory i Kryminały
Inne
Komiksy i Sagi
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin