Robert E. Howard Bran Cambell Conan Ognisty wicher Przek�ad Katarzyna Pawlak ROZDZIA� I U LICHWIARZA TSIEN HU Gdy tylko czerwona kula s�o�ca dotkn�a wzg�rz i rozja�ni�a swym blaskiem wysokie, pe�ne wdzi�ku wie�e Turghol, nadchodz�cy p�mrok przeszy�a pojedyncza, s�odka nuta. M�czy�ni zwr�cili niespokojne oczy na wznosz�c� si� po�rodku najwy�sz� wie��, otoczon� spiral� z�ota niczym j�zykiem ognia, pob�yskuj�c�, zachwycaj�c� mozaik� fioletowego i r�owego marmuru. Mocno zacisn�li pi�ci przy biodrach i schowali kciuki w d�onie w ge�cie, kt�ry mia� ochrania� ich przed z�o�ci� boga grzmot�w, Ballara. � Teraz Agrimah i wysoki ogie� niebios ochroni� nas � szepn�li m�czy�ni zgromadzeni na bazarze i z po�piechem zacz�li zamyka� frontony swoich sklep�w. Niewolnicy bogaczy w po�piechu szukali schronienia za swoimi w�asnymi drzwiami i w obr�bie w�asnych, uwie�czonych szpicami mur�w. Na obfitych, b��kitnych wodach jeziora Ho, ci�cia zadawane batem przez zarz�dc�w, przeszywa�y zgi�te plecy niewolnik�w, poganiaj�c ostro zako�czone �odzie rybackie w kierunku bramy wodnej. Na polach inni, nadzy niewolnicy przytroczyli do ramion prymitywne narz�dzia pracy na roli i ponuro kroczyli pod ostrymi ci�ciami bat�w stra�nik�w. Kiedy ponownie zabrzmia�a ta zawodz�ca nuta, kt�ra mog�a dobiega� z samych niebios i mog�a nawet wedrze� si� do wn�trzno�ci ludzkich, Ognisty Wicher zacz�� wia� z pustyni Czarnych Piask�w. By�o to co�, co przechodzi�o ludzkie poj�cie, a przyby�o wraz z czarnoksi�nikami z Kusanu, z miasta Hsia, i mog�y temu si� oprze� jedynie mury Turghol lub sami mieszka�cy Hsia. Z rozci�gaj�cych si� na p�noc cieni jode�, kt�re okrywa�y wzg�rza, wy�oni� si� w�z ci�gniony przez kilka wo��w i z trudem, powoli zacz�� skr�ca� z turkotem w d� czarnej drogi, w kierunku Po�udniowej Bramy. M�czyzna w szpiczastej, bia�ej czapce charakteryzuj�cej plemiona z Kambuji wbija� ostry kij w zady wo��w, by zmusi� ich do przy�pieszenia ich ci�kiego kroku. Zdawa� si� by� sam, a mimo to szepta� p�przymkni�tymi wargami. �Ju� nadchodzi. O, Cromie.� Ze sterty we�ny za nim, pot�ny, m�ski glos zarycza� przekle�stwem: � Na Croma, nie mo�e nadej�� zbyt wcze�nie. Ten diabelski wiatr, o kt�rym ci�gle paplasz, nie mo�e by� gor�tszy od tej twojej we�ny�. � Cicho! � ostrzeg� Kassar, z l�kiem w g�osie. � W pobli�u Turghol sam wiatr ma uszy! Czerwona, spocona twarz wy�oni�a si� ze sterty we�ny, i nawet zachodz�ce s�o�ce nie by�o tak ogniste, jak ta twarz. � Dobrze, gdyby tylko te wiatry u�y�y swoich uszu, �eby mnie powachlowa�! � przeci�gn�� d�oni� po twarzy i wyplu� k��by we�ny. � Fu! Nigdy owce nie napawa�y mnie wi�kszym obrzydzeniem. � Schowaj si�, g�upcze! � zadysza� Kambuja�czyk. � Czy ci� nie ostrzega�em� Z g�stniej�cego nad ich g�owami powietrza dobieg� ich g�os. By� cienki i s�aby, i po raz kolejny nikt, nawet sam gigant ukryty w we�nie, nie m�g� stwierdzi�, czy g�os ten pochodzi� z niebios, czy te� od jakiej� ludzkiej istoty. � Uciszcie si�, niewolnicy � szepn�� g�os � poczujcie powiew Ognistego Wichru! Kassarem wstrz�sn�� dreszcz. Zerwa� sw�j szpiczasty kapelusz w ge�cie szacunku, obna�aj�c czarne, potargane w�osy, mimo to nadal z zaci�ciem wbija� kij w zady wo��w. � Panie, s�yszymy i jeste�my pos�uszni! Conan chwyci� w d�o� smuk�� r�koje�� miecza, a jego b��kitne, zuchwa�e oczy powiod�y wko�o z zimnym wyzwaniem. � Teraz, na brod� Agrimaha � powiedzia� mi�kko � gdybym m�g� dosi�gn�� gard�a, kt�re wyda�o g�os nazywaj�cy mnie niewolnikiem� � Nie � Kassar ci�ko oddycha� przez zaci�ni�te usta. � Czarnoksi�nicy m�wi�, kiedy chc�. S�ysz� i widz�, co chc�. Jeste�my pot�pieni, Conanie! Za murami Ognisty Wicher, a wewn�trz mur�w� wewn�trz, Czarnoksi�nicy z Kusanu! � Ja si� chowam � powiedzia� Conan ponuro � ale tylko ze wzgl�du na szacunek do ciebie, Kassar, m�j przyjacielu. Je�li chodzi o spotkanie z tymi czarnoksi�nikami, to czy� nie m�wi�e� mi, �e �o�nierze przeszukaj� tw�j �adunek we�ny ostrymi w��czniami? Je�li czarnoksi�nicy rzeczywi�cie tak dobrze widz�, to gdzie jest potrzeba, �eby si� chowa�? Kambuja�czyk nie odpowiedzia�, a Conan, z ostatnim wyzywaj�cym spojrzeniem, ponownie zakopa� si� w stert� we�ny. Jej ci�ki zapach by� dusz�cy dla jego nozdrzy, a �askocz�ce w��kna dra�ni�y jego pokryte potem cia�o, ale na jego ustach widnia� ponury u�miech. By�o ju� za p�no dla kogo�, kto by� �cigany przez �o�nierzy kr�la Kambuji, kto sprzeciwi� si� mocy Z�otego Tronu Khitari, aby si� ba� zwyk�ego g�osu dochodz�cego nie wiadomo sk�d. Nie by�o to nic ponad czarnoksi�skie sztuczki. Przes�dy. M�czyzna, kt�ry wok� szyi nosi� szcz�tki Kryszta�owego Tronu i w ten spos�b by� pod ochron� swego Boga nazywanego Cromem, nie musia� obawia� si� tych barbarzy�c�w. Wok� niego rozleg� si� po�pieszny tupot st�p, r�enie os��w i gderliwy ryk poganianego wielb��da. Nad ca�ym tym zamieszaniem i odg�osami k� powoz�w us�ysza� gwizd, i uderzenie niewolniczego bata oraz t�umione westchnienie b�lu. Czarnoksi�nicy rz�dzili wszystkim mocn� r�k�; by�a to kraina, gdzie silny cz�owiek m�g� posi��� bogactwa, jakich tylko zapragn�� wraz zjedna z szybkich galer. Wtedy m�g� spokojnie powr�ci� do domu. Nawet �elazna pot�ga Turanu nie mog�a r�wna� si� ze z�otem, kt�re zdob�dzie w tym mie�cie, i za kt�re wybuduje sobie zamek na fioletowych wzg�rzach Brythunii, gdzie wiatry nigdy nie bywaj� zbyt silne, gdzie roi�o si� od potraw i jedwabi oraz s�odkookich Zamoranek z g�adk� sk�r�. Wyci�gn�� swoje umi�nione nogi, a ci�gniony przez wo�y pow�z zatrzyma� si�. Conan rozpozna� aroganckie g�osy, kt�re mog�y nale�e� jedynie do stra�nik�w przy Bramie Po�udniowej. Wyt�y� s�uch. Tak, m�wili po khitajsku, kt�rego on sam nauczy� si� w Ruo�Gen, gdzie pozna� Tao�Li*. S�ysza�, jak Kassar odpowiada, pewny siebie i nie okazuj�cy strachu. Kassar nie obawia� si� �adnego �yj�cego cz�owieka, ba� si� jedynie tych g�os�w dochodz�cych z niebios. Ale Conana nawet one nie napawa�y strachem! Uderzenie o sp�d powozu da�o Conanowi do zrozumienia, �e w��cznie rozpocz�y przeszukiwanie we�ny. Trzy uderzenia i trzy w��cznie niemal dotkn�y jego cia�a! Naci�gn�� sobie na brzuch sk�rzan� tarcz� i zakl�� pod nosem. Na Agrimaha, gdyby jedno z tych stalowych ostrzy go dosi�g�o, to przy tej bramie rozgorza�aby taka walka, �e nie pozosta�oby nic innego do zrobienia tym czarnoksi�nikom, opr�cz rwania w�os�w z g��w w rozpaczy! Chwyci� sw�j miecz w swoj� olbrzymi� d�o� i �cisn�� jego r�koje��. W j�zyku Kambuja�czyk�w Conan nazywa� si� Diabelski Wiatr. A na gladiatorskich arenach w Angkhor mieli dla niego jeszcze inne imi�. Widzieli jego zaciek�e napady w�ciek�o�ci i wiedzieli, �e gdy zaatakuje, nikt mu si� nie oprze, a nadali mu imi� Huragan i mia�o ono wzbudza� l�k w�r�d mieszka�c�w wszystkich nadmorskich teren�w, Huragan, kt�ry rozwala� ich statki w drzazgi, i kt�rego gwa�towne i niespodziewane pioruny uderza�y niczym miecze ognia. �Huragan�. Niech go znajd�, a dowiedz� si�, co Huragan mo�e uczyni� w dalekim Khitaju! Z ust Conana wydoby�o si� ciche przekle�stwo. Jedna z w��czni dosi�g�a jego uda. Le�a� bez ruchu, czekaj�c, a ka�dy jego mi�sie� by� mocno napi�ty. Je�li w��cznia ponownie go tknie� � Wystarczy, Kambuja�czyku � doszed� go arogancki g�os stra�nika. � Nie zapomnij mie� si� na baczno�ci, jak b�dziesz jutro wraca�. Pow�z ruszy� naprz�d, w gor�c� ciemno��. Conan skrzywi� si� w ponurym u�miechu. O, nie, nie zapomni mie� si� na baczno�ci, gdy mija� b�dzie Po�udniow� Bram�! Splun�� przekle�stwem i skr�ci� kawa�ek we�ny, by przy�o�y� j� sobie do rany na udzie. S�odka, przejmuj�ca nuta ponownie zabrzmia�a, a z oddali dobieg� odg�os zamykania bramy i ludzki krzyk. Jaki� biedak zosta� z�apany w metalowe z�by olbrzymich wr�t. No c�, przynajmniej Conan by� ju� w �rodku. Ostro�nie wyjrza� ponad we�n� zgromadzon� nad jego g�ow�, a ch�odne, nocne powietrze przyjemnie wype�ni�o jego spragnione nozdrza, przynosz�c ze sob� zapachy tajemniczego miasta Turghol. By� to zapach udeptanego kurzu le��cego na drodze, a wraz z nim jeszcze ostrzejszy zapach przechowywanych przypraw i g�sta s�odycz ja�minu. Conan poczu�, jak jego krew si� burzy. Odrzuci� we�n� na bok. W�r�d tych w�skich, kr�tych uliczek panowa� g��boki, granatowy zmierzch. � Opuszce ci� tutaj, Kassar � rykn��. � Niech chroni ci� Crom. ��te z�by Kassara b�ysn�y w ponurym u�miechu. � Jeste� dzieckiem szcz�cia, Conanie. My�la�em, �e ich w��cznie ci� znalaz�y. Conan mrukn�� tylko i jednym, sprawnym skokiem znalaz� si� na ziemi. Wzrostem swym przerasta� olbrzymi w�z, a zdawa� si� by� jeszcze wy�szy, gdy poklepa� Kambuja�czyka po kapeluszu spoczywaj�cym na jego czarnych lokach. Tak, by� to olbrzymi, mocno zbudowany cz�owiek z b��kitnymi oczami spogl�daj�cymi bez strachu. Wrzuci� do wozu ma�� torb�, kt�ra upadaj�c zagrzechota�a z cicha. U�miech Kassara znikn��. Odrzuci� torb�. � Nie, to jest bogactwo czarnoksi�nik�w. Nie �miem. Conan wzruszy� ramionami. � Czy to mnie zaczarowa�o? Nie, g�owa tego czarnoksi�nika b�dzie jeszcze przez wiele dni dzwoni�a od ciosu, jaki mu zada�em! We� jeszcze to! Wyci�gn�� d�ugie ostrze swego no�a z pochwy i wbi� go g��boko w we�n� na wozie. N� zatrz�s� si� wydaj�c d�wi�k podobny do brz�czenia srebrnego dzwoneczka, � Trzymaj si�, bracie. Conan oddali� si� w ciemno�ci okrywaj�ce to dziwne miasto czarnoksi�nik�w, wzd�u� ulic pe�nych okien, wysokich, bia�ych �cian i dach�w ozdobionych spi�owymi szpicami. Jego bystre oczy powiod�y wzrokiem po wysokich wie�ach i zatrzyma�y si� z ciekawo�ci� na jednej z nich, o wierzcho�ku ozdobionym szczerym z�otem, na kt�rym czerwono pob�yskiwa�y ostatnie promienie zachodz�cego s�o�ca. Przez chwil� ukaza�y si� jego z�by w ponurym u�miechu. Jak na cz�owieka o takiej posturze, porusza� si� bardzo zr�cznie i szybko. G�owa jego ozdobiona by�a bia�ym szpiczastym kapeluszem, a cia�o jego okrywa� bia�y, olb...
amok10