Conan (Tom 64 - Conan i podziemie niewoli) - Tim Donnel.txt

(390 KB) Pobierz
TIM DONNELL



CONAN I PODZIEMIE 
NIEWOLI

CONAN AND THE DUNGEON OF SLAVERY
PRZEK�AD: EUGENIUSZ MELECH

I

Przed samotnym podr�nym wyros�a zbita �ciana lasu, a droga, do tej pory dobra i 
szeroka, tutaj, w mroku wiekowych sosen i �wierk�w, zacz�a wydawa� si� w�sk� �cie�k�, 
kt�ra lada chwila zagubi si� w le�nej trawie i k�uj�cych krzakach pokrytych dojrza�ymi 
czerwonymi jagodami. Jednak�e je�dziec, wolno zag��biaj�cy si� w las, najwidoczniej dobrze 
zna� t� okolic�. Jecha� wypu�ciwszy z r�ki wodze, z przyjemno�ci� si� rozgl�da� i pe�n� 
piersi� wdycha� o�ywcze le�ne powietrze.
Jaskrawe promienie niezbyt gor�cego s�o�ca, kt�rym uda�o si� przebi� przez g�st� zas�on� 
ga��zi, tworzy�y z�ociste plamy na poro�ni�tych traw� koleinach. Pot�ny ogier bezg�o�nie 
st�pa� po mi�kkiej ziemi, a je�dziec co jaki� czas zrywa� kilka aromatycznych jag�d ze 
zwisaj�cych nad drog� krzak�w. Ta puszcza, przez kt�r� prowadzi�a droga, by�a tak podobna 
do g�stych las�w jego rodzinnej Cymmerii, �e chwilami zapomina�, gdzie si� znajduje i 
dok�d zmierza.
Surow� twarz je�d�ca rozpromienia� �agodny u�miech, gdy bra� do ust kolejn� gar�� jag�d. 
Ich znajomy z dzieci�stwa smak budzi� wspomnienia rodzinnego kraju. Jasne niebieskie oczy 
pod g�stymi brwiami, kt�re w chwilach gniewu b�yszcza�y o�lepiaj�co i przera�a�y wrog�w 
bij�c� z nich nienawi�ci�, teraz spogl�da�y spokojnie i �agodnie. Niesforne czarne w�osy 
rozsypa�y si� na ramionach, skrywaj�c pot�n� szyj�.
Na oko je�dziec mia� ze trzydzie�ci lat, lecz blizn i szram na r�kach i twarzy starczy�oby 
dla trzech posiwia�ych woj�w, by mogli wieczorami, przy kielichu dobrego wina, z dum� 
opowiada� o swoich wyczynach, Szramy nie psu�y widoku, wr�cz podkre�la�y pi�kno jego 
dumnej, m�nej twarzy: twarde, w�adcze usta i energiczny podbr�dek �wiadczy�y o 
wewn�trznej sile i niez�omnej woli. By� to w�drowny rycerz, poszukiwacz przyg�d, kt�ry 
nigdzie nie zatrzymywa� si� na d�u�ej, traktuj�cy ca�y �wiat jak dom rodzinny.
Solidna i wygodna odzie� podr�na, chroni�ca od upa�u i ch�odu jego pot�ne, sprawne 
cia�o, para sk�rzanych sakw na baga�, przytroczonych do siod�a ogromnego karego ogiera, 
szeroki miecz widoczny spod p�aszcza i para sztylet�w przy pasie � wskazywa�o, �e 
podr�ny jest cz�owiekiem, kt�ry z niejednego pieca jad� chleb.
Conan � tak mia� na imi� je�dziec, samotnie przedzieraj�cy si� przez g�sty las � 
potrz�sn�� g�ow�, otar� r�ce o skraj tuniki i da� ostrog� wolno id�cemu koniowi. Nie, to 
jeszcze nie Cymmeria, ostateczny cel jego podr�y, ale st�d jest ju� niedaleko� Zreszt� i w 
tych stronach mia� do za�atwienia par� spraw.
Kilka dni temu opu�ci� Belverus, stolic� Nemedii, i zmierza� prosto do pomocnego 
ksi�stwa Bergheim. Lato mia�o si� ku ko�cowi i zbli�a�o si� �wi�to Obfito�ci Mitry. Conan 
mia� pow�d, by w�a�nie w wigili� tego �wi�ta znale�� siew Menorze, g��wnym mie�cie 
ksi�stwa. Gdy wspomnia� teraz o tym, u�miechn�� si� weso�o, b�yskaj�c bia�ymi z�bami, i 
jeszcze bardziej ponagli� konia.
Poch�oni�ty my�lami podr�ny nie zwraca� uwagi na refleksy s�o�ca, na krzaki z 
dojrza�ymi jagodami ani na �piew ptak�w w koronach drzew, gdy nagle jego uwag� zwr�ci� 
odg�os, ca�kowicie obcy w tym lesie. Znowu rozleg� si� ten dziwny d�wi�k, nieco 
przypominaj�cy g�os ludzki, i jeszcze raz, ju� bli�ej� Conan �ci�gn�� wodze, ostro�nie 
zbli�aj�c si� do tego kogo�, kto szed� lub jecha� przed nim �cie�k� i od czasu do czasu co� 
chrypliwie wykrzykiwa�.
Wkr�tce przed Conanem zamajaczy� zad gniadego konia, wolno st�paj�cego le�n� drog�. 
Je�dziec, niedbale siedz�cy w siodle, bezlito�nie szarpa� struny erty. Jej brz�cz�cy d�wi�k 
najwyra�niej ca�kowicie go satysfakcjonowa�. Co jaki� czas milkn��, �eby nabra� w p�uca 
powietrza, i zn�w wydziera� si� na ca�y las:

�Gdy ksi�yc wzejdzie �
Pobiegn� do ciebie,
Tylko musz� si� najpierw napi�!
Kiedy przyjdzie czas,
O�eni� si� z tob�,
Tylko musz� si� najpierw napi�!
�eby dzieci wykarmi�,
Zaczn� pracowa�,
Tylko musz� si� najpierw napi�!
A jak czas sw�j prze�yj�,
Do grobu mnie z�o��,
Tylko musz� si� najpierw napi�!

Wykrzykn�wszy ostatnie s�owa, nieznajomy najwidoczniej stwierdzi�, �e chocia� �mier� 
jeszcze nie przysz�a, jednak wypi� i tak mo�na, i zacz�� po omacku szuka� za plecami 
buk�aka z winem. Ko�, znaj�cy zwyczaje swego pana, zatrzyma� si� i Conan, niemal 
zr�wnawszy si� z nimi, z ciekawo�ci� przygl�da� si� �piewakowi.
By� to rudawy, pyzaty mieszczanin, nie ubogi, s�dz�c po niegdy� eleganckim zielonym 
p�aszczu i mi�kkich trzewikach z wierzchem z wyt�aczanej sk�ry. Koszul� z cienkiego p��tna 
i br�zow� sk�rzan� kamizel� pokrywa�y niezliczone t�uste plamy i zacieki z czerwonego 
wina. Solidne spodnie z drogiej tkaniny r�wnie� nosi�y �lady hulaszczego �ycia w�a�ciciela. 
Conan doskonale zna� ten typ ludzi: je�li dzi� w sakiewce pobrz�kuj� pieni�dze, mo�na 
wyrzuci� ca�� star� garderob� i ubra� si� nie gorzej od tych, kt�rzy zadzieraj� nosa na 
g��wnej ulicy. A potem, napiwszy si� win� budzi si� taki elegant w rynsztoku i idzie do 
szynku, �eby przepu�ci� ostatnie grosze�
Poprzedni� noc sp�dzi� zapewne w stogu siana � z potarganych w�os�w bowiem stercza�y 
�d�b�a trawy, a zmi�ta twarz a� nadto wymownie �wiadczy�a o tym, �e w pachn�cym �o�u 
towarzyszy� mu sk�rzany buk�ak.
Poczuwszy wreszcie na sobie spojrzenie Conana, nieznajomy gwa�townie si� odwr�ci�, 
�ciskaj�c pod pach� star� ert� i nieumiej�tnie pr�buj�c wyci�gn�� miecz, kt�ry ugrz�z� w 
pochwie. Powa�nymi jasnoszarymi oczyma spojrza� w �miej�ce si� niebieskie oczy Conana.
� Czego si� gapisz? Jed� dalej! Droga szeroka! � Nie chcia� si� wida� popisywa� przed 
przypadkowo napotkanym cz�owiekiem, ale Conan nie zamierza� go wyprzedza�.
� Mo�e specjalnie ci� dogoni�em, �eby pos�ucha�, jak �piewasz? A gdy jeszcze grasz na 
tym instrumencie, prawdziwie rajska muzyka rozlega si� po ca�ym lesie!
Nieznajomy potrz�sn�� kud�at� g�ow�, zostawi� w spokoju miecz i z dum� wyci�gn�� ert� 
spod pachy. � Tak, ta moja male�ka przyjaci�ka pomaga mi skraca� czas w podr�y. A 
pie�ni znam tyle, �e m�g�bym �piewaj�c bez przerwy objecha� ca�� Nemedi�.
� �eby tylko buk�ak przy pasie zawsze by� pe�en, prawda? � Conan mrugn�� 
porozumiewawczo.
Konie spokojnie sz�y drog�, a podr�ni, kt�rzy poczuli do siebie nag�� sympati�, co zdarza 
si� u ludzi zd��aj�cych w t� sam� stron�, roze�mieli si� z ulg�. Rudow�osy, uznawszy, �e 
mo�na nie kr�powa� si� przy tym cz�owieku, si�gn�� po buk�ak, czule poklepa� d�oni� dwa 
inne, zawieszone z drugiej strony siod�a, i chciwie przy�o�y� go do ust. Po zaspokojeniu 
pragnienia otar� usta i wyci�gn�� buk�ak w stron� Conana.
� Orze�wij si�, je�li masz ochot�! I uwierz, �e Rudy Biorri cz�stuje tylko najlepszym 
winem. Najbardziej kocham w �yciu dwie rzeczy � dobre wino i dobre konie!
Conan za�mia� si� i poklepa� go po ramieniu, a potem wskaza� na ert�, kt�r� weso�ek 
zawiesi� teraz na plecach niczym �uk.
� Nie, Rudy Biorri ma nie dwie, lecz trzy s�abostki � wino, konie i dobre pie�ni. 
Nieprawda�?
� Tak, jak mog�em zapomnie� o mojej male�kiej przyjaci�ce, o mojej ercie ze 
srebrzystym g�osem porannego ptaszka! Pos�uchaj, zaraz ci zagram! � I zacz�� szamota� si� 
z obszernym p�aszczem, chc�c wydoby� z jego fa�d zawieszon� na plecach ert�.
Conan, kt�ry zdo�a� si� ju� przekona�, jak bezlito�nie szarpie on struny, postanowi� 
odwr�ci� uwag� swego towarzysza podr�y i �ykn�� wina.
� Oho! � zawo�a�. � Ale wino! Chyba z kr�lewskich piwnic! W szynkach takiego si� 
nie dostanie.
Rudy Biorri natychmiast zapomnia� o ercie i gwa�townie zwr�ci� si� w stron� Conana.
� S�uchaj, m�j towarzyszu podr�y, powiedz, jak si� nazywasz, i daj mi buk�ak, �ebym 
m�g� si� napi� za twoje zdrowie. S�usznie m�wisz! Trafi�e� w samo sedno. Oczywi�cie, �e to 
wino z kr�lewskich piwnic. No, dawaj buk�ak. Jak si� nazywasz?
� Jestem Conan, przyjacielu, Conan Cymmerianin.
� Od razu wiedzia�em, �e jeste� Cymmerianinem. No c�, Conanie, twoje zdrowie, i 
niech ci Mitra zawsze pozwoli dojrze� to, co da si� zobaczy�, a nawet jeszcze wi�cej. � I 
wino znowu weso�o zabulgota�o.
Wreszcie, po kilkakrotnym przej�ciu z r�k do r�k, znacznie ju� l�ejszy buk�ak zosta� 
przytroczony do siod�a i je�d�cy w doskona�ych humorach ruszyli w dalsz� drog�. Rudy 
Biorri nie m�g� usiedzie� spokojnie w siodle. Wypu�ci� z raje wodze, pozwalaj�c, by ko� sam 
wybiera� drog�, wymachiwa� r�kami, wierci� si�, pok�ada� si� koniowi na szyi � jakby 
siedzia� na �awie w szynku, a w spodniach uwiera� go cier�. Ko� flegmatycznie szed� 
naprz�d, starannie przestawiaj�c d�ugie nogi, obchodz�c do�y i kretowiska, wcale nie 
przejmuj�c si� weso�ym je�d�cem, kt�ry co pewien czas kurczowo chwyta� si� jedwabistej 
grzywy.
� Biorri; ale masz konika! Patrz� i podziwiam, jak znosi twoje fanaberie. Wed�ug mnie 
ju� dawno powinien ci� zrzuci�.
� Te� gadanie! Zrzuci�! Wprost nie do pomy�lenia, �eby moja ukochana Zolda powa�y�a 
si� na co� takiego. Mo�esz, przyjacielu, d�ugo na to czeka�, ale i tak si� nie doczekasz. 
Zrzuci�! Wolne �arty! � M�wi�c to, czu�e poklepa� koby�� po szyi.
Zolda w podzi�ce zar�a�a cichutko i potrz�sn�a �bem, podzwaniaj�c w�dzid�em. Sz�a, 
miarowo przestawiaj�c cienkie nogi, a Rudy Biorri siedzia� teraz dumnie wyprostowany w 
siodle.
� Wiesz, jak trafi�a do mnie ta moja gwiazdeczka? Nikomu o tym nie m�wi�em i wszyscy 
s�dz�, �e kupi�em j�, kiedy mia�em pieni�dze. Nie, nigdy nie by�em na tyle bogaty, �eby 
kupi� dobrego konia. Miewa�o si� pieni�dze, ale nie a� takie. Ej, Zoldo, zatrzymaj si�, 
musimy za ciebie wypi�! � I znowu si�gn�� po buk�ak.
Ko� pos�usznie zatrzyma� si�, co jaki� czas potrz�saj�c z�ocist� grzyw�.
� No, Zoldo, �eby�my si� nigdy nie rozstali! � Chciwie �ykn�� wina. � Przyjacielu, 
napij si� i ty za moj� Zold�, za swego karego, za wszystkie wspania�e koniki! � W jego 
jasnych oczach b�ysn�a �za, stoczy�a si� na czerwony, spotnia�y nos i kapn�a na spodnie.
Konie zn�w sz�y obok siebie, ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin