Keast Karen - Milczenie Aniołów.doc

(579 KB) Pobierz

ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

Katy McKellen z odrazą spoglądała na kolorowe lampki, połyskujące na gałęziach choinki. Czuła wstręt, słuchając wesołej paplaniny i śmiechów uczest­ników przyjęcia, którzy kręcili się po niewielkim mieszkaniu. Krótko mówiąc, nienawidziła świąt.

Nie, to nieprawda, poprawiła się. Nienawidziła jedynie tych świąt: pierwszego Bożego Narodzenia od czasów separacji, pierwszego od śmierci syna. To będą pierwsze święta, które spędzi całkiem sama. I myśl o tym napełniała ją lękiem.

Uniosła głowę, z roztargnieniem sącząc grzane wino. Z naprzeciwka przyglądała jej się z uśmiechem jakaś kobieta. Katy uprzejmie odpowiedziała uśmie­chem, zastanawiając się, czy ta nieznajoma wie cokol­wiek o jej przeszłości. Czy wie, że cały jej świat legł w gruzach? Czy wie, że za dwa tygodnie, kiedy wszyscy będą otwierać prezenty, jeść indyka, odwiedzać rodzi­nę i znajomych, Katy będzie się modlić, by ten dzień wreszcie się skończył?

W rozpaczliwej próbie odsunięcia ponurych myśli, skoncentrowała się na sukni nieznajomej, oszałamiają­cej kreacji z błyszczących czarnych cekinów. Nagle zrozumiała, że straciła wyczucie mody. Zaczęła podej­rzewać, że jej ciemnozielona aksamitna suknia jest beznadziejnie niemodna. Nie była nowa, ale przez ostatnie kilka lat Katy nie miała okazji do towarzyskich spotkań. Każdą wolną chwilę spędzała przy dziecku. Pod koniec wzięła nawet urlop. Zresztą nie miała wtedy wyboru, miejsce matki jest u boku umierającego syna.


6                                     

MILCZENIE ANIOŁÓW

Przestań, McKellen! Zapomnij o przeszłości. I nie myśl o sukni. Ani o włosach. Odgarnęła na miejsce kilka niesfornych miodowych kosmyków. Jej fryzurę można było nazwać „rozczochranym paziem".

Wypiła jeszcze łyk pachnącego gałką muszkatoło­wą wina. Tak, suknia nieznajomej była wspaniała. I włosy były wspaniałe. Przyjęcie było wspaniałe. I cały ten cholerny świat był wspaniały!

-- Jak leci? - odezwał się jakiś głos za jej plecami.

Katy obejrzała się i napotkała ciemnobrązowe, zatroskane oczy Janny Siegel. Była gospodynią przyję­cia i od prawie dwudziestu lat najlepszą przyjaciółką Katy. Razem kończyły Uniwersytet Północnej Karoli­ny, Janna psychologię kliniczną, a Katy resocjalizację. Wkrótce potem Katy była druhną na ślubie Janny. Dwa miesiące później, Janna zrewanżowała się, pełniąc obowiązki światka Katy. Po latach, w odstępie, kilku, miesięcy, rodziły dzieci. Ale na tym kończyło się podobieństwo. Syn Janny urodził się zdrowy. Syn Janny nie umarł zaledwie kilka dni po piątych urodzinach.

-  Świetnie - odparła Katy, bohatersko tłumiąc sarkazm. - W najlepszym porządku.

- Kłamczucha - powiedziała Janna cicho i zanim Katy zdążyła coś odpowiedzieć, dodała: - Święta zawsze są najgorsze.

- Tak - przyznała Katy.

Chociaż śmiertelnie chory, to jednak syn był przy niej w ostatnie Boże Narodzenie. Był z nią jeszcze przez tydzień nowego roku. Pochowała go w chłodny ponie­działek. A w jeszcze chłodniejszy wtorek złożyła pozew o rozwód.

- Będzie lepiej. -Janna ścisnęła jej rękę. - Obiecuję. Obiecuję, Katy, że będę przy was, kiedy nadejdzie

koniec. Przysięgam na nasze małżeństwo. Przysięgam... przysięgam... przysięgam...

 

MILCZENIE ANIOŁÓW                                        7

Jak tonący, Katy walczyła, by wyrwać się na powierzchnię. Koncentrowała się na słowach Janny, jakby były liną ratunkową, łączącą ją z normalnością.

-  Czas leczy wszystkie rany - usłyszała słowa przyjaciółki.

Czy naprawdę? Zależy, jakie to rany. Choć było jej ciężko, zaczynała się godzić ze śmiercią syna. Była nieunikniona. Nie mogła się jednak pogodzić z tym, że jej mąż złamał obietnicę. To nie było nieuniknione i wciąż sprawiało straszliwy ból.

Nagle wokół rozległ się głośny śmiech. Katy z wdzię­cznością wykorzystała okazję do zmiany tematu.

- Jak Ricky potrafi spać w tym hałasie?

-  Nie śpi. - Janna uśmiechnęła się. - Ogląda na wideo „Fantazję", swój świąteczny prezent. Wytłuma­czył nam, że widocznie Święty Mikołaj chciał, by dostał go wcześniej, inaczej znalazłby go dopiero pod choinką.

Katy zaśmiała się z nad wiek rozsądnego rozumo­wania chrześniaka.

- Poprzednio twierdził chyba, że nie ma żadnego Świętego Mikołaja. Jak on to ujął? Nie ma fizycznych dowodów podtrzymujących teorię Świętego Mikołaja, a konstrukcja aerodynamiczna renifera wyklucza lot...

- To było w zeszłym tygodniu. -Aha.

-  W tym tygodniu wierzy w Świętego Mikołaja i latające renifery. Przypuszczam, że w związku z nad­chodzącymi świętami uznał to za rozsądne.

- Obstawia obie strony.

- Dokładnie. Poza tym miał inne sprawy na głowie. Ciekawsze. Powiedziałam mu, że kotka będzie miała kociaki i ogromnie go fascynuje fakt, że młode rosną w brzuchu. Z dziesięć razy musieliśmy sprawdzać brzuch Śmietanki.


8                                         MILCZENIE ANIOŁÓW

Sprawdzę, jak on kopie.

Skąd wiesz, że to on?

Bo wiem. Wierz mi, to będzie chłopak.

- Chce wiedzieć, jak tam trafiły. - Katy skupiła się ponownie na opowieści Janny. - Oczywiście, kazałam mu spytać Johna.

Katy potrząsnęła głową, by stłumić aż nadto realny głos. Uświadomiła sobie, że przyłożyła dłoń do brzu­cha. Cofnęła ją, zanim ktokolwiek zauważył.

- Myślałam, że wy, psycholodzy, potraficie sobie radzić z takimi pytaniami o ptaszki i pszczółki.

-Potrafimy. Ja sobie poradziłam. Zrzuciłam robotę na ojca.

Uśmiechnęły się obie.

- Nie sądzę, by Ricky uwierzył w choć jedno słowo Johna. Już łatwiej jest pogodzić się z istnieniem Świętego Mikołaja i latających reniferów. Trzeba przekonać dziecko do zupełnie obcych pojęć. Trzeba...

- Hej!

Katy i Janna odwróciły się. W drzwiach kuchni stał John Siegel. Katy zawsze miała wrażenie, że John i Janna zostali dla siebie stworzeni. Oboje ciemno­włosi, ciemnoocy, oboje atrakcyjni, niezwykle inteli­gentni i naprawdę mili. Dawno temu wierzyła, że ona i Connor też zostali stworzeni specjalnie dla siebie. Dawno temu wierzyła, że nic nie może ich rozdzielić. Jakże ironiczny, jak tragiczny był fakt, że dokonał tego ich syn, którego oboje tak gorąco kochali.

-  Telefon! - zawołał John,  trzymając w ręku słuchawkę.

Katy nawet nie słyszała dzwonka. Janna podeszła do męża.

- Do Katy - wyjaśnił i dodał: - Chyba z pracy. Przez ostatnie dziesięć lat Katy pracowała w policji

jako psycholog. Zajmowała się głównie rodzinami


MILCZENIE ANIOŁÓW                                        9

aresztowanych lub skazanych. Pracowała też z ofiara­mi przestępstw, pomagając im zapomnieć o tragi­cznych doświadczeniach i żyć dalej. W szczególności zajmowała się dziećmi. Zwykle długo tkwiła w biurze, a potem dzień i noc pełniła telefoniczny dyżur. Kocha­ła swój zawód. Szczerze mówiąc, gdyby nie praca, w tej chwili nosiłaby kaftan bezpieczeństwa i mieszkała w obitej materacami celi.

-  Przepraszam - rzuciła i ruszyła do kuchni, po drodze zdejmując perłowy kolczyk. - Dzięki - powie­działa, biorąc słuchawkę.

John jak zwykle poklepał ją życzliwie po ramieniu. Wiedziała, że on i Connor nadal się przyjaźnią. Czasem z najwyższym trudem powstrzymywała się, by nie spytać, co u niego słychać. Ale nie pytała. No dobrze, rzadko pytała. Gdy tylko przychodziła jej na to ochota, przypominała sobie, dlaczego wystąpiła o rozwód, rozwód, który zostanie orzeczony za kilka tygodni. To wspomnienie studziło ciekawość.

- Katy McKellen - powiedziała do mikrofonu. Przynajmniej z dwóch powodów była zadowolona, że ją wzywano. Zadowolona, że ktoś przerwał jej rozmyśla­nia, zadowolona, że będzie mogła opuścić przyjęcie... -To twoja pierwsza impreza od roku, a ja muszę cię z niej wyciągnąć. - Katy natychmiast rozpoznała głos. Należał do dyspozytorki komisariatu, starszej kobiety, z pozoru szorstkiej, lecz o czułym sercu, która zawsze potrafiła ją pocieszyć.

- Nawet nie wiesz, Hanno, jaka jestem ci wdzięczna.

- Tym bardziej jest mi przykro.

- Widzę, że jesteś twarda jak zawsze. - Katy uśmiechnęła się. - Co masz dla mnie?

- Porzucone dziecko, chłopiec, około sześciu lat. Fakt, że chodziło o dziecko, natychmiast przykuł jej

uwagę.


10                                      MILCZENIE ANIOŁÓW

- Zaraz będę w komisariacie.

-  Nie ma go tutaj. Jest w toalecie na stacji ben­zynowej przy... - Dyspozytorka podała adres północ­nej części Charlotte, dobre dwadzieścia, dwadzieścia pięć minut jazdy od podmiejskiego domu Janny i Johna.

Planując w myślach trasę, Katy zastanawiała się, dlaczego dziecka nie przewieziono do komisariatu.

- Nikogo do siebie nie dopuszcza. Mają nadzieję, że ty będziesz miała więcej szczęścia - wyjaśniła Hanna.

- Już jadę - rzuciła zaintrygowana Katy. -Przygotuj się. Nie sądzę, żeby to była miła sprawa. Po pięciu minutach, opatulona w ciężki wełniany płaszcz, jechała już w stronę stacji benzynowej. Żeg­nając się, wyraziła żal, że musi wyjść wcześniej. Miało to brzmieć szczerze, ale wiedziała, że Janna przejrzała jej grę.

Nie myśląc o wymijanych samochodach, skupiła się na pożegnalnej uwadze Hanny. Katy martwiła się tym, co dorośli robią dorosłym, a złościło ją to, co dorośli robią dzieciom. W ciągu lat pracy w policji widziała wszystko, co można zobaczyć, a potem jeszcze trochę. Nie była delikatną duszyczką, nie potrafiącą spojrzeć w twarz często brutalnej prawdzie. To, że Hanna uznała za konieczne ostrzec ją, mówiło wiele. I nic dobrego.

Droga do stacji zajęła pół godziny. Mijając zakręt, Katy nie miała wątpliwości, że trafiła we właściwe miejsce. Przy stacji stało z pół tuzina radiowozów. Jeśli cokolwiek mogło wstrząsnąć policjantami, to tylko wezwanie w sprawie dziecka.

Zatrzymała się przy radiowozie i wysiadła, zo­stawiając torebkę. Lodowaty wiatr przeszył ją na wylot i rozwiał włosy na wszystkie strony. Uniosła kołnierz płaszcza,  instynktownie wciskając brodę w ciepłe


MILCZENIE ANIOŁÓW                                      11

wełniane okrycie. Ominęła świeżo zamarzniętą kałużę i ruszyła w stronę policjantów. Jeden z nich, sierżant Abrams, wyszedł jej na spotkanie. Służył w polcji od dwudziestu lat i mniej więcej tyle samo włosów pozo­stało na jego lśniącej czaszce.

- Niech to szlag! Cieszę się, że pani dojechała

- powiedział.

- Byłam po drugiej stronie miasta - wyjaśniła. - Chodzi o porzucone sześcioletnie dziecko? - spytałaby nie marnować czasu.

- Zgadza się. Nie wiem, jak długo tu jest. Ktoś chciał skorzystać z toalety i znalazł go przed godziną.

- Nikt nie widział, kto go tu przywiózł?

- Nie. Jest spory ruch. Ciągle ktoś przyjeżdża i wyjeżdża.

- Dzieciak nie dopuszcza nikogo do siebie?

- Nie. Wrzeszczy, ile sił w płucach. Co gorsza, te wrzaski przechodzą w żałosne jęki. Nelson wziął go na ręce i wypuścił, bo mały walczył jak zwierzę. Nikt nie chce ryzykować, by nie skrzywdzić go jeszcze bardziej. Jest śmiertelnie przerażony. Liczyliśmy, że może ko­bieta będzie miała więcej szczęścia.

- Miejmy nadzieję - odparła Katy.

-Ten mały złamie pani serce -dodał Sam Abrams, jakby on także uznał, że musi ją ostrzec.

Przykro mi to mówić, ale syn państwa ma stward­nienie guzowate. To wada genetyczna, której wynikiem jest pewien stopień opóźnienia rozwoju. Powoduje, że pacjent ma skłonności do guzów. Te dziwne stany u dziecka, które państwo zauważyli, to były ataki. Istnieje zwykle korelacja między wiekiem, w którym rozpoczynają się ataki, a stanem zaawansowania choro­by. Ponieważ u tego dziecka zaczęły się zaledwie po trzech tygodniach od urodzenia, możemy przewidywać najgorsze konsekwencje. Oznacza to, że chłopczyk


12                                      MILCZENIE ANIOŁÓW

będzie bardzo mocno opóźniony w rozwoju. Prawdopo­dobnie nigdy nie będzie chodził ani mówił. Statystycznie, proszę mi wybaczyć brutalność, ma nikłe szansę na osiągnięcie dojrzałości.

To, co przeżyła, dało jej niemal bezgraniczną od­wagę. Pozwoliło też ze spokojem odpowiedzieć:

- Moje serce już jest złamane.

Szli w stronę toalety. Katy przyspieszyła kroku.

- Katy? - zawołał Sam Abrams. Obejrzała się.

- Jest tu prasa.

Nie była zaskoczona, że zjawili się dziennikarze. Zaskoczyło ją raczej, że Sam o tym wspomniał. I to, jak na nią patrzył.

- Connor jest tutaj - dodał cicho.

Connor? Na pewno źle go zrozumiała. Na pewno to wiatr zniekształcił słowa Sama. Tak myślała, prze­szukując wzrokiem tłum i modląc się. Właściwie nie wiedziała, o co się modli: żeby jej mąż tu był, czy żeby go nie było? A potem, odpowiedź na to pytanie przestała być ważna. Ważna była tylko para błękit­nych oczu - przenikliwych błękitnych oczu, które zdawały się szukać jej w tłumie.

Na widok Katy Connor McKellen odniósł wrażenie, że ktoś trafił go w brzuch kijem do baseballu. Kiedy usłyszał, że ma przyjechać psycholog, był pewien, że to będzie ona. Sądził, że jest przygotowany na to spotka­nie, ale się mylił. Boże, jak bardzo się mylił! Od pierwszego spotkania, szesnaście lat temu, gdy wpadła na niego - dosłownie - na uniwersytecie, aż posypały się książki, uważał ją za najpiękniejszą kobietę na świecie. Nadal tak sądził. Nie znaczy to, że Katy była klasyczną pięknością; miało to raczej związek z jej czystym, świeżym wyglądem, rodzajem poświaty i tym, że wszystko w niej szeptało: wyciągnij rękę i dotknij mnie.


MILCZENIE ANIOŁÓW                                      13

Dokładnie to teraz zrobił, w wyobraźni.

Przypomniał sobie, co czuł przesuwając palcami po jedwabistych jasnych włosach. Pamiętał jej miękką i zaróżowioną skórę, delikatne i słodkie wargi. Naj­lepiej pamiętał oczy: łagodne i dobre, tak ciemno­zielone, że zawsze się zastanawiał, czy oczy rzeczywiś­cie mogą mieć taką barwę, czy tylko sobie to wyob­raża. I czy wyobrażał sobie, że w żarze namiętności ciemniały jeszcze bardziej? Czy te same oczy wpat­rywały się teraz w niego?

Connor miał wrażenie, że ogarnia go paraliż. Po­wiedziałby wszystko, zrobiłby wszystko, by odwrócić czas. Oddałby duszę, by znów jej dotknąć, pocałować ją, jeszcze raz trzymać w ramionach. Ta świadomość wywołała falę bólu, a ten z kolei sprowadził starego przyjaciela: gniew. To ona usunęła go ze swego życia, ona zbudowała mur wokół siebie i ich syna, Patricka, i na ten mur nikomu nie pozwalała się wspiąć. Nawet jemu, ojcu i mężowi. To ona bez słowa wystąpiła o rozwód, odrzucając go niczym stary, nie pasujący płaszcz.

Jak to się stało? Na to pytanie Connor wciąż nie znał odpowiedzi. I pewnie nie pozna. Wraz z pogar­szaniem się stanu zdrowia syna rozpadało się ich małżeństwo. Dlaczego zawiedli się na sobie w chwili, gdy rozpaczliwie siebie nawzajem potrzebowali? Nie, na to nie było odpowiedzi. Ani teraz, ani nigdy.

Została tylko porażka.

Został tylko ból.

Został tylko gniew.

Na widok Connora Katy doznała uczucia, że wpadła pod rozpędzony autobus. Potem zbudził się irracjonalny gniew. Życie miało czelność trwać dalej, mimo śmierci Patricka, mimo separacji. Connor też


14

MILCZENIE ANIOŁÓW

miał czelność: nie tylko żył dalej, ale pozostał tak samo zapierającym dech w piersiach mężczyzną.

Wbrew woli Katy wpatrywała się chciwie w każdy rys jego twarzy, zbyt szczupłej i surowej, by nazwać ją przystojną w zwykłym sensie, jednak takiej, której nie dało się zapomnieć. Zauważyła ciemne falujące włosy, oczy bardziej błękitne niż morze i ostro zarysowaną szczękę. Przez wszystkie lata Katy nie pamiętała ani jednego wieczoru, żeby zarost nie okrywał cieniem jego policzków. I teraz sprawiał, że wyglądał pociągająco i szorstko. Tak jak i jego ubranie, stare dżinsy, wytarte buty i skórzana lotnicza kurtka, porysowana i znoszo­na.

Katy nienawidziła siebie za to, że niczego nie pragnie tak bardzo, jak znaleźć się w jego ramionach, osłonięta przed zimnem i światem.

Jak mogło popsuć się to, co kiedyś było doskonałe?

Nie wiedziała. Wiedziała tylko, że Connor odsuwał się. w miarę, jak pogarszało się zdrowie Patricka. Nie oczekiwała przecież, że rzuci pracę, nie pozwalał na to ich finansów. Mimo ubezpieczenia, koszty leczenie syna były wysokie jak wieżowiec.

Nie spodziewała się jednak, że tyle czasu będzie spędzał poza domem. Zaczęła podejrzewać, że czyni to świadomie. Ale w końcu tylko jedna rzecz miała znaczenie. Przysiągł, że zjawi się, gdy będzie umierał ich syn. A był wtedy na lotnisku w Atlancie. Nie było go, by tulić dziecko. Nie było go, by ją wesprzeć. Nie dotrzymał obietnicy. Katy zapiekła się w gniewie.

Był wygodny.

Dawał pocieszenie.

Był wszystkim, co jej pozostało.

Grupa reporterów podbiegła do Katy, przesłania­ją Connora i blokując drogę do toalety.


MILCZENIE ANIOŁÓW                                      15

- Pani McKellen, może nam pani powiedzieć coś na temat dziecka?

- Czy to prawda, że zostało porzucone?

- Czy wie pani coś o jego rodzicach?

- Nie wie nic ponad to, co już wam powiedzieliśmy - oświadczył Sam Abrams, prowadząc Katy przez tłum.

Kilku policjantów spokojnie i skutecznie uformowa­ło barierę pomiędzy nią a ciekawskimi dziennikarzami. Z boku stał niewysoki, tęgi właściciel stacji i wyglądał tak, jakby to wszystko było w jakiś sposób jego winą.

Drzwi toalety były zamknięte, by w miarę możliwo­ści nie wpuszczać zimnego powietrza. Sam otworzył je wolno i przy wtórze cichego zgrzytu zawiasów w polu widzenia pojawiło się wnętrze niewielkiego pomiesz­czenia. Przygotowała się psychicznie na to, co miała za chwilę zobaczyć. Później uznała, że ta próba od początku była skazana na porażkę. W żaden sposób nie mogła się uodpornić na taki widok.

Chłopczyk kulił się w kącie niczym przerażone zwierzątko. Ze względu na ciasnotę pomieszczenia, wcisnął się za muszlę klozetową. Jego ubranie składało się głównie z podartego dresu w biało-czarne pasy, poplamionego brudem i uryną. Mały zmoczył się i to niedawno, sądząc z duszącego zapachu. Pod dresem miał czerwony sweter, także w strzępach, jakby odzie­dziczył go po zbyt długim łańcuchu poprzedników. Stopy okrywały mu tenisówki z podeszwami zaklejo­nymi gumą i smarem. Czy też, ściślej mówiąc, nie okrywały. Wyraźnie zbyt małe, uciskały palce, które miejscami sterczały pod dziwnymi kątami z licznych dziur. Jeden but był rozcięty, wystawiając stopę dziec­ka na mróz. Chłopiec nie miał płaszcza ani kurtki, niczego, co mogłoby chronić przed bezlitosnymi po­dmuchami zimy.

- O mój Boże - szepnęła Katy.


16                                      MILCZENIE ANIOŁÓW

Na dźwięk głosu chłopiec, który sprawiał wrażenie Pogrążonego w śpiączce, uniósł głowę. Pierwszą rzeczą, jaką dostrzegła Katy, było oko. Czerwone i opu...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin