Hayden_Torey_L._-_Dziecko__SCAN-dal_957_.pdf

(1125 KB) Pobierz
Microsoft Word - Hayden_Torey_L._-_Dziecko__SCAN-dal_957_.rtf
TOREY L. HAYDEN
D ZIECKO
SCAN- DAL
98594698.002.png
Dla Sheili R., oczywiście
Często pytają mnie o wiersz,
który wisi na ścianie w moim pokoju.
A mnie zależy tylko na tym,
aby ludzie poznali dziecko,
które go napisało. Mam nadzieję,
że mi się to udało.
98594698.003.png
Prolog
Przez znaczną część mojego dorosłego życia pracowałam z dziećmi, które cierpią na
zaburzenia emocjonalne. Jesienią, na pierwszym roku college'u, zgłosiłam się na ochotnika do
pracy z dziećmi w wieku przedszkolnym, które miały różne zaburzenia rozwojowe oraz
sprawiały spore trudności wychowawcze. Od tamtego czasu interesują mnie złożone aspekty
choroby psychicznej u dzieci. Zdobyłam trzy stopnie naukowe, przez kilkanaście lat
pracowałam jako asystentka nauczyciela, potem jako nauczycielka, instruktorka na
uniwersytecie oraz pracownik naukowy na wydziale psychiatrii; mieszkałam w pięciu stanach,
pracowałam w prywatnych przedszkolach, szkołach publicznych, zamkniętych oddziałach
psychiatrycznych i innych instytucjach państwowych, a przez cały czas usiłowałam znaleźć
odpowiedzi na kluczowe pytania, dzięki którym potrafiłabym dotrzeć do tych dzieci, zrozumieć
je. Gdzieś w głębi duszy dawno już, co prawda, wiedziałam, że takie odpowiedzi nie istnieją, a
w przypadku niektórych dzieci nawet miłość nie wystarczy. Jednakże wiara w człowieka
wykracza poza granice zdrowego rozsądku i wymyka się naszej kruchej wiedzy.
Ludzie często pytają mnie o moją pracę. Chyba najczęściej powtarzają: Czy to nie jest
frustrujące? Czy to nie jest frustrujące, pyta studentka college'u, spotykać się dzień w dzień z
przemocą, biedą, problemami alkoholizmu i narkomanii, seksualnej i fizycznej przemocy,
opuszczenia i apatii? Czy nie jest frustrujące, pyta nauczyciel, pracować tak ciężko i tak mało
otrzymywać w zamian? Czy nie jest frustrująca świadomość, pytają wszyscy, że twoim
największym sukcesem może być co najwyżej zbliżenie się do normalności, świadomość, że te
małe dzieci są skazane na życie, które według naszych standardów nie przynosi nikomu
żadnych korzyści, nie jest normalne?
Nie. To nie jest frustrujące. To są po prostu dzieci, które, owszem, sprawiają czasem
kłopoty, tak jak wszystkie inne, lecz jednocześnie potrafią być niezmiernie współczujące i
wrażliwe. Czasami trzeba szaleństwa, żeby wypowiedzieć całą prawdę.
Ale te dzieci to coś więcej. Są odważne. Dowiadujemy się w wieczornych
wiadomościach o nowych podbojach na odległych frontach i nie mamy pojęcia, że prawdziwe
dramaty rozgrywają się obok nas. A szkoda, ponieważ tam właśnie można zobaczyć odwagę,
jakiej nie ujrzymy nigdzie indziej. Niektóre spośród tych dzieci żyją trapione nieustannie tak
wielkimi koszmarami, że każdy ich ruch niesie ze sobą coś nieoczekiwanego, strasznego. Życie
wielu z nich wypełnia przemoc i perwersja, jakich nie da się wyrazić słowami. Niektóre nie
zaznały nawet szacunku, na jaki zasługują zwierzęta. Inne żyją pozbawione nadziei. A jednak
przetrwały. I w większości wypadków zaakceptowały swoje życie, ponieważ był to jedyny
98594698.004.png
sposób na przetrwanie.
Książka ta opowiada tylko o jednym dziecku. Nie pisałam jej, aby wzbudzić czyjąś
litość albo pochwalić jedną nauczycielkę. Nie miałam też zamiaru pogrążać tych, którzy dotąd
żyli spokojnie w niewiedzy. Książka miała być odpowiedzią na pytania dotyczące problemów
pojawiających się podczas pracy z dziećmi chorymi umysłowo. Jest ona hymnem na cześć
ludzkiej duszy, ponieważ ta mała dziewczynka jest uosobieniem wszystkich dzieci, z którymi
pracowałam. Jest podobna do nas wszystkich. Przetrwała.
98594698.005.png
1
Powinnam była wiedzieć.
Artykuł był krótki, zaledwie kilka akapitów pod komiksami na stronie szóstej. Napisano
w nim o sześcioletniej dziewczynce, która znęcała się nad dzieckiem z sąsiedztwa. W zimny
listopadowy wieczór wyprowadziła ze sobą trzyletniego chłopca, następnie przywiązała go do
drzewa w pobliskich zaroślach i podpaliła. Chłopiec przebywał teraz w miejscowym szpitalu, a
jego stan był krytyczny. Dziewczynkę zatrzymano.
Artykuł przeczytałam pobieżnie, podobnie jak całą gazetę, kwitując go zdawkowym
do-czego-to-dochodzi-na-tym-świecie. Później, jeszcze tego samego dnia, przypomniałam
sobie o nim w czasie zmywania. Zastanawiałam się, co policja zrobiła z dziewczynką. Czy
można było aresztować sześciolatka? Doznałam iście kafkowskiej wizji, w której ujrzałam
małe dziecko kołaczące się po naszym miejskim, starym i zimnym więzieniu. Rozważałam ten
problem ogólnie, bez związku z żadnym konkretnym przypadkiem, a przecież powinnam była
wiedzieć.
Powinnam była się domyślić, że żaden nauczyciel nie zechce przyjąć dziecka z taką
przeszłością. Żaden rodzic nie zgodzi się, aby ktoś taki chodził do klasy z jego pociechą. Nikt
nie pozwoli, żeby zostawić takie dziecko samemu sobie. Powinnam była się domyślić, że ona
wyląduje u mnie.
W naszej szkole klasę, którą prowadziłam, nazywano pieszczotliwie „śmietnikiem”.
Był to ostatni rok, zanim podjęto wysiłki, by dzieci specjalnej troski zaczęły uczęszczać do
normalnych klas, a także ostatni rok, w którym wszystkie odbiegające od normy dzieci
pakowano do klas specjalnych. Tak więc mieliśmy klasy dla dzieci opóźnionych, klasy dla
dzieci z zaburzeniami emocjonalnymi, klasy dla dzieci upośledzonych fizycznie, klasy dla
dzieci z zaburzeniami zachowania, klasy dla dzieci z trudnościami w uczeniu się i wreszcie
była moja klasa. Miałam w niej ośmioro dzieci, które nie mieściły się w żadnej kategorii.
Stanowiłam dla nich ostatni przystanek przed jakąś instytucją. W mojej klasie zbierano ludzkie
odpadki.
Rok wcześniej, wiosną, pracowałam jako pedagog szkolny i pomagałam dzieciom z
zaburzeniami emocjonalnymi i kłopotami w uczeniu się, które uczęszczały do zwykłych klas.
Wcześniej w tym samym miejscu pracowałam na różnych stanowiskach, dlatego nie zdziwiło
mnie, kiedy Ed Somers, dyrektor Wydziału Szkolnictwa Specjalnego, zwrócił się do mnie w
maju z pytaniem, czy nie chciałabym zająć się od jesieni „śmietnikiem”. Wiedział, że mam
98594698.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin