Mary Stewart - Tajemnica zamku Valmy.pdf

(905 KB) Pobierz
Nine coaches waiting
Mary Stewart
Tajemnica zamku Valmy
Dla Elizabeth Manners
Rozdział I
Pomyśl tylko o rozrywkach w pałacu! O przepychu, wykwincie!
O wspaniałych mięsiwach na półmiskach. O smakowitych daniach...
O ucztach za granicą przy muzyce i w świetle pochodni. Dziewięć
karet czeka, śpiesz się... Śpiesz się...*
Posiadłość Rochestera, gdzie pracowała Jane Eyre. (Przyp. tłum.)
William Blake (1757-1887) - znany angielski poeta, myśliciel,
malarz, rysownik, wybitny przedstawiciel wczesnego romantyzmu.
(przyp. tłum.)
(Tourneur, "Tragedia mściciela")
śpiesz! Tam, do diabła...
Byłam zadowolona, że na lotnisku w Paryżu nikt na mnie nie
czekał. Wylądowaliśmy tuż przed zmierzchem, w marcowym
łagodnym powietrzu czuło się wiosnę. Po mocnym, popołudniowym
deszczu niebo stało się bladoniebieskie, pasy startowe lśniły wilgocią,
a strzępiaste miękkie chmury, oświetlone blaskiem późnych promieni
słońca, szybowały unoszone wiatrem; Za budynkami lotniska, gdzie
wzdłuż jezdni błyszczały druty telegraficzne, pędziły samochody z
zapalonymi już światłami.
Właśnie wyładowano bagaże. Widziałam moją skromną walizkę
stojącą obok nowiusieńkiej, znanej firmy Rovrobe, i wielkiego,
nowoczesnego kufra z jasnej skóry. Moja też była kiedyś bardzo
dobra, skórzana, z mosiężnymi inicjałami tatusia, teraz prawie
niewidocznymi pod nalepką "Miss L. Martin, Paryż". Symboliczne,
pomyślałam ze smutnym rozbawieniem. Panna L. Martin idąca powoli
między postawnym mężczyzną w nieskazitelnym garniturze i piękną
Amerykanką w futrze z norek, narzuconym niedbale na suknię, która
świadczyła wyraźnie o tym, że młoda dziewczyna często bywa w
Paryżu. Ja prawdopodobnie wyglądałam tak samo niepozornie jak
stara walizka tatusia wśród wytwornych bagaży pasażerów pierwszej
klasy.
I oto po dziewięciu latach byłam w kraju. Dziewięć lat. Więcej
niż jedna trzecia mego życia. Tak dużo, że teraz, kiedy stałam w
tłumie przed barierą, za którą odbywała się odprawa celna, czułam się
równie obco jak cudzoziemiec podczas pierwszego pobytu za granicą.
Musiałam nawet uczynić świadomy wysiłek, żeby się przyzwyczaić
do potoku otaczającej mnie francuszczyzny. Ale mimo to, wśród
radosnych powitań, podniecenia i okrzyków przyjaciół i krewnych,
bezwiednie zaczęłam szukać w tłumie znajomej twarzy. Co było
przecież absurdem. Kto miałby wyjść po mnie? Madame de Valmy?
Na samą myśl o tym uśmiechnęłam się. Było bardzo miłe z jej strony,
że dała mi pieniądze na taksówkę do centrum Paryża. I tak zrobiła
dużo jak dla guwernantki. I o tym powinnam pamiętać, od zaraz.
Celnik z kredą w ręku zatrzymał się nad moją sfatygowaną
walizką. Kiedy podeszłam do niej, jakiś biegnący szybko pracownik
lotniska wpadł na mnie i wytrącił mi z ręki torebkę.
- Mille pardons, mademoiselle. Excusez-moi.
- Ce n'est rien, monsieur.
- Je vous ai fait mal?
- Pas du tout. Ce n'est rien.
- Permettez-moi, mademoiselle. Votre sac.
- Merci, monsieur. Non, je vous assure, il n'y a pas de mal...
Po moich licznych zapewnieniach, że nic nie zginęło, a mnie nic
się nie stało, wreszcie sobie poszedł.
Zamyślona, chwilę za nim patrzyłam. To drobne zdarzenie
świadczyło, że właściwie ta dziewięcioletnia przerwa nie była znowu
aż tak bardzo długa. Najwyraźniej już się przystosowałam.
Nie mogę jednak pozwolić, żeby taka sytuacja się powtórzyła.
Zwłaszcza o tym muszę pamiętać. Byłam Angielką. Angielką.
Madame de Valmy bardzo wyraźnie podkreśliła, że poszukuje młodej
Angielki. Nie widziałam nic złego w tym, że będzie sądziła, iż mój
francuski i wiedza o Francji pozostają na poziomie wiedzy przeciętnej
Angielki, która francuskiego uczyła się w szkole. Co prawda, ona
kładła na to wielki nacisk... Ale mnie tak bardzo zależało na zdobyciu
tej pracy. Ostatecznie, czy to takie ważne dla madame de Valmy, czy
ja jestem Angielką, Francuzką czy nawet Hotentotką, jeśli będę
dobrze pracować i nie będę używać francuskiego przebywając z
młodym Filipem. Zresztą ja jej właściwie nie oszukałam, ponieważ
tak naprawdę byłam Angielką. Tatuś był Anglikiem, a mama w jednej
czwartej... Dla mnie te wczesne lata, kiedy mieszkałyśmy z mamą u
babci w Passy, ponieważ Niemcy byli w Paryżu, a tatuś nie wiadomo
gdzie, w bardzo niebezpiecznym miejscu, i my nie ośmielałyśmy się
nawet mówić czy myśleć po angielsku... nawet dla mnie te wczesne
lata odeszły daleko w przeszłość, tak daleko, jakby ich prawie nie
było. O wiele bardziej realne było ostatnie dziewięć lat spędzonych w
Anglii, z czego siedem w sierocińcu w Camden Town, a ostatnie dwa
w poczuciu względnej niezależności, namiastce swobody - jako
wychowawczyni i opiekunka w Kent, w szkole dla młodszych
chłopców. Nieskończenie długie, wyłożone zielonym linoleum
korytarze i nieśmiertelna kiełbasa w poniedziałki i czwartki, stosy
brudnej bielizny do liczenia, zapach kredy i mydła karbolowego w
klasie, gdzie uczyłam początków francuskiego... Te i inne
wspomnienia, o wiele żywsze niż ze starego uroczego domu w Passy,
czy nawet mieszkania na najwyższym piętrze kamienicy przy Rue de
Printemps, które zajmowaliśmy, kiedy wojna się skończyła i tatuś
wrócił do domu...
Nagle usłyszałam znudzony głos celnika: - Vous n'avez rien a
declarer?
Drgnęłam, i odparłam po angielsku: - Nic nie mam do oclenia,
naprawdę nic...
Na ulicy czekał długi sznur taksówek. Kierowcy powiedziałam:
"Do hotelu Crillon, proszę". Rozbawiło mnie jego zdumienie kiedy
usłyszał tak dobry adres. Potem umieścił starą brązową walizkę obok
mnie. Trzasnęły drzwiczki, zawarczał silnik. Ruszyliśmy.
Początkowe uczucie obcości pierzchło bezpowrotnie. Taksówka
ze zgrzytem hamulców skręciła w główną szosę, nawet zarzuciła
trochę na mokrym asfalcie i pomknęła w kierunku Paryża. Siedziałam
z tyłu wdychając dobrze znany zapach gauloise'ów, wiekowej skóry i
spalin, a mój dawny świat otoczył mnie chmurą zapomnianych
wrażeń, które w jednym momencie starły ostatnie dziewięć lat, jakby
nigdy nie istniały. Taksówka przypominała puszkę Pandory, której
pokrywę nie tylko uniosłam, ale w której wnętrzu się znalazłam. Miłe,
wzruszające wspomnienia... rzeczy dawniej nie dostrzegane, które
teraz ujrzałam nie zmienione, okruchy życia urwanego dziewięć lat
temu...
Gazeta, którą czytał przedtem kierowca, wetknięta była pod
osłonkę przeciwsłoneczną. Widziałam dobrze znany czarny druk,
kawałek jakiegoś zdjęcia. Z przeciwka nadjeżdżał autobus, z
oświetlonym napisem: "Senlis". Na tylnej platformie zobaczyłam
kilkanaście osób, stłoczonych, kiwających się na wybojach.
Wjeżdżaliśmy w brzydkie podmiejskie dzielnice, otaczały nas
wysokie domy z żelaznymi balustradami i okiennicami z listewek,
tablice z błyszczącymi ogłoszeniami: "Bonbel", "Sunli", "Ancre Pils",
mijaliśmy małe sklepiki tytoniowe, których złotopomarańczowe
światła odbijały się w wilgotnych chodnikach, jakiś cafe-bar, jasno
oświetlone rzędy butelek, metalowe stoliki za zapoconą szybą. Dubo,
Dubon, Dubonnet... i oto przed nami, w długiej perspektywie Route
de Flandre, ujrzałam światła Paryża.
Nagle zapiekło mnie pod powiekami, zamknęłam je i oparłam się
mocniej o wytarte poduszki. Mimo to Paryż nacierał na mnie,
bombardował przez otwarte okno. Zapach kawy, kotów, rynsztoka,
wina i wilgotnego powietrza... ochrypłe głosy wykrzykujące: "France
Soir, Paris-Presse" i sprzedawców losów loteryjnych... gwizdki
policjantów, zgrzyt hamulców. Czegoś jednak brakuje, pomyślałam,
coś się zmieniło... ale dopiero kiedy taksówka gwałtownie szarpnęła i
otwierając oczy zobaczyłam, że o centymetry minęliśmy kilku
rowerzystów, wiedziałam już - kierowca nie użył klaksonu. Zniknęło
to bezustanne paryskie trąbienie. Rozejrzałam się wokoło, jakbym
była obca, jakbym znalazła się w nieznanym mieście i przeżywała coś
całkiem nowego.
Ale było to z pożytkiem dla mnie, z całą świadomością zmieniłam
tok myśli, zawróciłam z dotychczasowej ścieżki i zaczęłam
zastanawiać się nad przyszłością. Znowu znalazłam się we Francji,
urzeczywistniły się sny ostatnich dziewięciu lat. Niezależnie od tego
jak prozaiczna, czy nawet trudna będzie moja nowa praca,
przynajmniej wróciłam do kraju, który zawsze uważałam za swoją
ojczyznę. Jeśli oszukałam madame de Valmy, zrobiłam to z
konieczności. I oto byłam we Francji. Oświetlone przedmieście, które
szybko mijaliśmy, to był mój dom. Wkrótce będę w sercu Paryża,
pojadę przez zatłoczoną Rue de Royal, żeby wreszcie ujrzeć rozległy,
błyszczący światłami Plac Zgody, gdzie okna hotelu Crillon, poprzez
Zgłoś jeśli naruszono regulamin