Holeman Linda - W dalekim kraju.pdf

(2590 KB) Pobierz
837762057.001.png
Holeman Linda
Ptaszyna 03
W dalekim kraju
Kobieta, która szukała spełnienia.
Priscilla, zwana Pree, wychowuje się w bardzo surowych warunkach. Jej
rodzice, brytyjscy misjonarze prowadzący podupadającą misję w
Pendżabie, karzą ją za najdrobniejsze przewinienia, zamykając w
schowku z Biblią, której ma uczyć się na pamięć. Gdy dorasta, nie może
nawet kontaktować się z Kaiem, swoim jedynym przyjacielem, synem
służącej. Pree próbuje się buntować, nie wiedząc, że los szykuje jej
znacznie okrutniejsze niespodzianki...
Czym naprawdę zajmuje się Kai? Do czego zmusi Pree jego matka? Kim
jest tajemniczy Afgańczyk, pojawiający się w misji na złocistym koniu?
Kim wreszcie jest sama Pree, nieprzystająca do świata swych rodziców
Anglików i nietraktowana jak swoja przez Hindusów?
Wielka podróż, wstrząsająca tajemnica, upokorzenie i niegasnąca
nadzieja na lepszą przyszłość w pełnej rozmachu powieści na
egzotycznym tle kolonialnych Indii drugiej połowy XIX wieku.
PROLOG
Bombaj, 1885
Jest jedenasty dzień święta i Ganeśa niebawem zanurzy się w Morzu
Arabskim.
Jestem w drodze do domu, ale przyszłam na brzeg morza, by obejrzeć
olbrzymie figury boga z głową słonia, które giną w ciemnej wodzie.
Wiele figur Ganeśy najróżniejszych rozmiarów przeszło w paradzie
ulicami miasta, a niosący je ludzie zgromadzili się teraz na szerokim
piaszczystym brzegu. Brzeg ożył, gdy tłumy zebrały się, by wziąć udział
w ostatnim rytuale święta Chaturthi.
Obserwuję morze. Nie rzucam się w oczy; włożyłam sari i namaściłam
włosy olejem, splatając je w gruby warkocz, który spływa mi na ramię.
Noszę taki strój do pracy, bo kobiety czują się swobodniej, gdy
odwiedzam je ubrana jak jedna z nich. W przeszłości nosiłam wiele
przebrań.
Morze tutaj jest płytkie, a łagodne fale powoli obmywają prążkowany
piasek. Pierwszy młody człowiek powoli wchodzi do wody, tuląc w
ramionach figurę Ganeśy. W wieczornym powietrzu unoszą się śpiewy:
Powróć wcześnie za rok, o zwycięski Ganeszo. O, Ojcze Ganeszo, wróć
znowu za rok.
W Bombaju Hindusi mają swoich licznych bogów, muzułmanie modlą
się do Allaha, chrześcijanie czczą Ojca, Syna i Ducha Świętego, a
zoroastrianie otaczają czcią ogień.
Moim ołtarzem jest woda.
Podnoszę naszyjnik z czerwonych kwiatów lotosu, który spadł na ziemię
z ozdobionej figury Ganeśy, i podchodzę do
wody. Zdejmuję sandały i zarzucam na ramię ciężką torbę. Maleńki
przerażony gekon wybiega spomiędzy dwóch kamieni i przemyka
między moimi bosymi stopami. Unosząc brzeg sari, dołączam do tłumu i
wchodzę do chłodnej wody. Wrzucam naszyjnik z kwiatów, gdy inni
wrzucają własne kwiaty, drobne słodycze lub orzechy kokosowe,
składając w ofierze swoją puja.
Z pustymi rękami stoję nieruchomo i patrzę w górę. Na niebie rysują się
wyblakłe różowe wstęgi.
Nagle czuję zmęczenie. Widzę małą dziewczynkę, siedmio- lub
ośmioletnią, trzymającą mocno za rękę kobietę, która z pewnością jest jej
matką. Kobieta uśmiecha się do małej, stojąc na krawędzi wody.
Dziewczynka zaczyna nagle podskakiwać, a jej starannie zaplecione
warkoczyki fruwają w powietrzu, gdy pokazuje matce figurę Ganeśy. Jej
jasnożółte sari jest czyste, a na nadgarstkach pobrzękują bransoletki.
Kobieta uśmiecha się szeroko, a jej wyraźna miłość do dziecka sprawia,
że czuję ucisk w piersi. W wieku tej dziewczynki nosiłam poplamioną
sukienkę z darów, a moje włosy były zmierzwione i zwisały smutno na
plecach. Biegałam po misji jak szalona, niezauważona przez nikogo.
Wiedziałam, że moja matka nigdy nie patrzyła na mnie tak, jak ta kobieta
na swoją córkę. Nigdy nie trzymała mnie za rękę z taką dumą, że do niej
należę.
W tej chwili dziewczynka podnosi wzrok na matkę i widzę dokładnie jej
małą buzię. Choć oczy lśnią z podniecenia, w rysach widać spokojną
pewność siebie. Ona wie, kim jest i do kogo należy. I jak jest kochana.
Odmawiam cichą modlitwę, by nigdy nie spotkała się z tym, co ja. Żeby
nigdy nie zaznała bólu utraty wszystkich, którzy ją chronili, bólu
porzucenia, smaku strachu. Żeby te czyste lśniące oczy nigdy nie
zobaczyły tego, co ja widziałam, i żeby nigdy nie musiała upaść tak nisko
jak ja, by znaleźć swoje miejsce w świecie. I na koniec, żeby nigdy nie
patrzyła na ten świat z takim poczuciem samotności, jaka kiedyś mąciła
mi wzrok.
Powtarzam sobie, że to tylko zmęczenie po długim dniu przywołuje stare
smutki i urazy, stary wstyd. Biorę głęboki oddech i na chwilę odwracam
wzrok od matki i dziecka, od moich sekretów.
Patrzę, jak Ganeśa ginie w ciemnej wodzie. Powoli fale zakrywają długi
tułów, symbolizujący głęboką znajomość pisma. Zaraz potem nikną duże
uszy, gotowe słuchać katha Pana - jego opowieści - z największym
zapałem. Potem oczy, malutkie, by jak najlepiej widzieć najdrobniejsze
szczegóły boskości. Woda zakrywa duże czoło, które kryje głęboki
intelekt, by głosić słowo Pana. W końcu zanurza się czubek głowy.
Gdybym nadal wierzyła w chrześcijańskie dogmaty, wyobraziłabym
sobie, że hinduski Ganeśa został ochrzczony.
Choć rzadko wracam myślami do mojego chrztu, który odbył się połowę
mojego życia temu, wspomnienia powracają i nagle znów jestem w misji
na brzegu rzeki Rawi. Kiedy spoglądam wstecz na moje życie,
zastanawiam się, czy właśnie wtedy zaczęła się moja historia: w
sierpniowy dzień podobny do tego, kiedy woda zamknęła się nad moją
głową, tak jak teraz zamyka się nad głową boga Ganeśy.
Jednak w przeciwieństwie do dzisiejszego dnia, nie był to czas
świętowania. Nie było radosnych śpiewów, prezentów, modlitw. Mój
chrzest był samotny i posępny, przeprowadzony z brutalną siłą i zrodzony
z fałszywej nadziei. Miał zmyć moje grzechy.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin