Rosyjskie Sing-Sing.pdf

(88 KB) Pobierz
707148922 UNPDF
PIEKŁO ZBRODNIARZY
ANDRIEJ SKROBOT, MICHAIŁ
CIMMERING
Rosyjski Sing-Sing
Czarny delfin to najcięższe więzienie w Rosji. Skazani na dożywocie zwyrodnialcy są tu
potulni jak baranki.
Zakład JUK-25/6, zwany popularnie Czarnym delfinem, to największa w Rosji kolonia
karna przeznaczona dla więźniów odbywających kary dożywotniego więzienia. Znajduje
się ona w niewielkim miasteczku Sol-Ileck w obwodzie orenburskim (południowy Ural) i
może pomieścić tysiąc skazanych. Obecnie w zakładzie przebywa 505 więźniów, w
większości skazanych po 1996 roku, już w czasie obowiązywania moratorium na karę
śmierci. Na terenie kolonii wznoszą się trzy trzypiętrowe bloki. Wśród nich jest budynek z
czerwonej cegły z masywnymi dębowymi drzwiami ozdobionymi dziwacznymi rysunkami.
Na wprost wejścia - dwie niewielkie fontanny z figurkami czarnych delfinów. Strażnicy
nazywają ten budynek czerwonym blokiem; opowiadają, że zbudowano go jeszcze w
początkach XX wieku.
By dostać się do czerwonego bloku, trzeba przejść przez kilkoro drzwi z
elektromagnetycznymi zamkami. Potem żelazna klatka-śluza. Szczęk zamków, zgrzyt
metalu. Wokół osobliwy, nie dający się zidentyfikować zapach.
Gniazdo "os"
Na piętrze czerwonego bloku najzwyklejszy więzienny widok, cele po obu stronach
korytarza. W każdej siedzi czterech więźniów. Są to w ogromnej większości wielokrotni
mordercy. Zastępca naczelnika kolonii ds. wychowawczych Aleksiej Trybusznoj nazywa
ich "osami". Od słowa "osużdionnyje". Więc nie więźniowie nawet - skazańcy. Dokładniej
jeszcze, dobitniej: "smiertniki", czyli skazani na śmierć.
Jeśli uda się po cichutku odsłonić judasza, tak by "osy" nie zauważyli tego, można
niepostrzeżenie wtargnąć w ich zamknięty świat. Ktoś z zadumą spogląda w okno, przez
które ledwie widać smużkę nieba, ktoś inny bez ustanku chodzi wzdłuż ściany,
odmierzając sześć i pół kroku. Inni jeszcze, skurczeni na taborecie, pilnie coś piszą... Jeśli
jednak metalowa osłonka judasza brzęknie, "osy" momentalnie zastygają w pełnej
oczekiwania postawie. Dość uchylić okienka dla podawania jedzenia, by wszyscy w celi
automatycznie przyjęli "postawę wyjściową": z rozmachu biją głową w najbliższy mur na
wysokości kolan, podnoszą ręce z rozczapierzonymi palcami, zamykają oczy i otwierają
usta.
Klatka w klatce
W takiej pozie oczekują na rozkazy. - Do raportu! - pada komenda. Starszy celi, nie
zmieniając pozycji, pospiesznie raportuje: nazwisko, paragraf, kto za jakie czyny skazany.
Im szybciej raportuje starosta, tym krócej "osy" z jego celi będą stali w niewygodnej
pozycji. - Dlatego chłopcy mają formułę raportu wykutą na blachę, niczym tabliczkę
mnożenia - uśmiecha się oficer. I wydaje komendę: Cela do przeglądu! Na ten rozkaz
skazańcy po kolei podbiegają do kraty, oddzielającej drzwi celi od jej "części mieszkalnej" i
stają z rękami założonymi za plecy. Dyżurny strażnik zakłada im kajdanki.
Pada komenda do wyjścia z celi. Czwórka więźniów z zamkniętymi oczyma wybiega na
korytarz i znów przyjmuje postawę wyjściową. Wszystkich przeszukuje się drobiazgowo.
Postronnemu widzowi cała ta procedura wydaje się straszna i zabawna jednocześnie:
zwaliste chłopy niczym cyrkowe pieski reagują na każdą komendę "pogromcy" w osobie
więziennego strażnika.
Cela. Wewnątrz betonowego pomieszczenia - coś w rodzaju żelaznej klatki: kraty
oddzielają zamkniętych tam ludzi od drzwi i od okna. Metalowe łóżka w dwu poziomach
przymocowane z obu stron do ścian, umywalnia, muszla klozetowa. Kołdry na łóżkach
idealnie wyrównane. - Skazani wygładzają kołdry tak długo, aż nie widać na nich choćby
jednej zmarszczki. Trwa to wiele godzin i wygląda jakby "osa" grał na pianinie - wyjaśnia
naczelnik Trybusznoj. Na jednej ze ścian - półeczka. Na niej - kilka książek (przeważnie o
treści religijnej) i rodzinne fotografie. Obok umywalni - płócienny woreczek, z którego
wystaje kiełkujący czosnek, największy delikates w kolonii.
Regulamin snu
Naczelnik poleca "osom" wrócić do celi. - Rozkaz, obywatelu naczelniku! - chórem krzyczą
skazańcy i jeden po drugim, w ustalonej kolejności, wbiegają do środka.
Zasady zachowania zarówno więźniów jak i strażników są szczegółowo określone.
Chorobę któregoś ze skazanych starosta sygnalizuje specjalnym przyciskiem - na tablicy
w korytarzu pojawia się numer celi. Jeśli zaś więźniom zrobi się duszno, to mogą dostać
specjalną tyczkę, przypominającą strażacki bosak, którą można uchylić okno. Zaś
uchylając okno "osy" mają obowiązek chórem co sił w płucach krzyknąć: Dziękujemy,
obywatelu naczelniku!
Mieszkańcy Sol-Ilecka opowiadają, że tuż przed Nowym Rokiem murami miasta
wstrząsnął ten właśnie gromki okrzyk: Spasibo, grażdanin naczalnik! Okazało się, że
naczelnik kolonii podpułkownik Roman Abdiuszew złożył swoim podopiecznym życzenia
noworoczne. Na nic więcej regulamin nie pozwala. Żadnych świątecznych posiłków,
żadnych frykasów.
"Osa" także śpi zgodnie z regulaminem - z głową od strony drzwi, nie zasłaniając twarzy i
przy stosunkowo jaskrawym świetle. Jeśli ktoś we śnie naciągnie kołdrę na głowę, to
niezwłocznie rozlegnie się komenda strażnika i wszyscy czterej lokatorzy celi zajmą
pozycję wyjściową. - U nas wszyscy są doskonale zaznajomieni z nocnym regulaminem,
praktycznie jednak incydenty nie zdarzają się - mówią strażnicy.
O sposobach rozpoznawania nastrojów więźniów naczelnicy kolonii nie chcą mówić.
Jasne jest jednak, że w użyciu są metody wywiadowcze. Pośrednio świadczy o tym fakt,
że z rzadka niektórych więźniów przenosi się z jednej celi do drugiej. - Zwyczajna
niezgodność charakterów - mówią oficerowie służby więziennej. - Przecież nawet
kosmonauci czasami się kłócą. Zastrzegają jednocześnie: Tu wszyscy są równi i będą
siedzieć w tej celi, do której ich wsadzimy.
Robotnicy, kołchoźnicy...
W Czarnym delfinie odbywają karę najróżniejsi ludzie: robotnicy, kierowcy, milicjanci,
dezerterzy, prokuratorzy, terroryści, kołchoźnicy i włóczędzy. Jest nawet jeden agent
służby kontrwywiadu. Były. Wszyscy są tu byli. I wszystkich łączy przeszłość. Wcześniej ci
ludzie pozbawili życia setki ludzi. Na przykład były majster ze szkoły zawodowej Siergiej
Szipiłow zabił 12 kobiet. Zaś Oleg Rylkow, ojciec maleńkiej córeczki, ma na swoim
sumieniu 37 ośmio-, dziewięcioletnich dziewczynek. - Wiecie, co z takim zrobiliby w
zwykłym więzieniu? - mówią strażnicy z zakładu. - Z miejsca rozerwaliby go na strzępy.
Strażnicy z Czarnego delfina nie wykluczają, że ktoś z krewnych ofiar może zechcieć je
pomścić. Na przykład zastrzelić w chwili przyjazdu do kolonii. - Staramy się zapewnić
bezpieczeństwo zarówno sobie jak i swoim "klientom" - mówi pułkownik Trybusznoj. -
Kiedy przywożą skazanych, muszą oni przejść przez dziedziniec, który jest widoczny z
okien najbliższych domów mieszkalnych. Dlatego nakładamy im na głowy worki - żeby nie
było wiadomo, kogo prowadzimy.
Z workiem na głowie przyszedł do JUK-25/6 jeden z jego pierwszych lokatorów, znany pod
pseudonimem Czerwoniec, recydywista Siergiej Madujew. Zyskał on sobie rozgłos dzięki
filmowi "Więzienny romans", który opowiada o tym, jak Madujew rozkochał w sobie panią
prokurator, by mu pomogła w ucieczce z więzienia, która zresztą nie powiodła się. W
Czarnym delfinie o tym wydarzeniu mają swoje zdanie: Tam nie było nawet cienia miłości.
Po prostu przekupił tę damulkę. I nie trzeba z niego robić jakiegoś tam Robin Hooda:
bandyta i tyle - mówi Roman Abdiuszew, przypominając, jak Czerwoniec bezlitośnie
obchodził się ze starcami i kobietami. Siergiej Madujew zmarł w kolonii w 2000 roku. Ale i
tak "znakomitości" w zakładzie JUK-25/6 nie brak...
Ludożerców dwóch
Początkowo z 42-letnim Władimirem Nikołajewem z Nowoczeboksarska nikt nie chciał
siedzieć w jednej celi; było nie było - ludożerca. Lecz w Delfinie okazało się, że jest
posłuszną "osą". - Dam wam spokój, ale i wy dajcie mi również - powiedział swoim
współmieszkańcom.
Ludożerca to wątły chłopina, chętnie opowiadający o swoich makabrycznych uczynkach.
Kilka lat temu po pijanemu uderzył kompana od flaszki i zasnął przy stole; rano okazało
się, że kumpel nie żyje. W łazience morderca porąbał zwłoki, kawałek zaś ugotował i
wieczorem poczęstował gości ludzkim mięsem. Po kilku miesiącach sytuacja powtórzyła
się. Tym razem ludożerca także zaprosił kumpli na ucztę, sobie jednak pozostawił serce,
nerki i wątrobę ofiary; jak wyznaje bardzo mu smakowały i dlatego nie chciał się nimi z
nikim dzielić.
Nikołajew opowiada o tym z leciutkim uśmieszkiem. Nie skrywa, że część mięsa sprzedał
na bazarze. - Mówiłem kupującym, że to mięso kangura - opowiada. - Niedużo
sprzedałem, jakieś pięć kilo. Za zarobione w ten sposób pieniądze kupił denaturat, a
wieczorem ugotował jako zakąskę pierogi. Pierogi z mięsem...
Marzenie o Czeczenii
W kolonii siedzi jeszcze jeden ludożerca - Siergiej Maslicz. Wielokrotny recydywista w
czasie przedostatniej odsiadki udusił współwięźnia, a potem zaostrzonym metalowym
wkładem do długopisu poćwiartował zwłoki. Serce, żołądek i wątrobę ugotował w puszce
po konserwach w warsztatach więziennych. W Delfinie prawdopodobnie będzie odbywał
karę dożywotniego więzienia Salman Radujew. Zanim jednak tu dotrze, najsławniejszym
mudżahedinem jest Salaudin Temirbułatow, znany jako Traktorzysta. W swoim czasie cały
świat obiegła kaseta wideo z nagraną egzekucją rosyjskiego żołnierza dokonaną rękami
Salaudina.
Na teczce z aktami Traktorzysty znajduje się napis: "Skłonny do ucieczki i brania
zakładników". Ale w kolonii opinię ma doskonałą: To jest bodajże nasz najbardziej
zdyscyplinowany więzień. W wolnych chwilach z niesłychaną gorliwością poleruje
szmatkami mosiężny kran wodociągowy, który już teraz błyszczy tak, jakby był ze złota.
Bóg kocha wszystkich
Temirbułatow nie wygląda na wojownika dżihadu, zuchwałego dowódcę bandy zbirów. Na
tym niewysokim chudym mężczyźnie więzienna bluza wisi niczym na strachu na wróble.
Dopiero w zakładzie nauczył się jako tako mówić po rosyjsku. Twierdzi, że żadnych
zbrodni nie popełnił, zaś zamordowany Rosjanin zgwałcił i zabił moją siostrę.
Traktorzysta ma nadzieję na zwolnienie z więzienia. W przypadku aktu łaski chce wrócić
do Czeczenii i pracować w swoim zawodzie. - Jestem przecież tylko prostym
kołchoźnikiem - tłumaczy. W kolonii przebywają wyznawcy praktycznie wszystkich religii.
Choć to dziwne, doskonale ze sobą współżyją. I czekają wszyscy na duchownych, którzy
od czasu do czasu przyjeżdżają do Czarnego delfina, by przez radio wygłaszać religijne
pogadanki i kazania. Dla jednych "os" jest to przeżycie religijne, dla innych - wyjątkowo
dozwolona rozrywka. I jedni, i drudzy słuchają kapłana z niesłychaną uwagą. Ponieważ
jest on jedyną osobą, która nie każe "osom" recytować wyuczonych na pamięć słów
raportu, lecz mówi, że on także jest człowiekiem. - Na tym świecie nie ma ludzi bez
grzechu, Bóg nie przekreśla nikogo - twierdzi ewangelicki pastor Nikołaj Surowiatin, były
nauczyciel. Tę prawdę chce przekazać swoim owieczkom, przekonując ich przez mikrofon,
że pragnie wszystkich ocalić dla wieczności. Ale żaden z dożywotnich nie ma prawa
osobiście rozmawiać z pastorem. Wielu jednak wierzy, że w Czarnym delfinie będą mogli
zmazać swoje winy. Jak mówi jeden z nich: Kogo Bóg kocha, tego też karze.
Karać może także w ten sposób, że "osa" nie otrzyma paczki lub listu. Specjalny
więzienny cenzor uważnie czyta każde zdanie zarówno w listach przychodzących jak i
wychodzących. I jeśli powstanie choćby cień podejrzenia, że w liście jest mowa na
przykład o rozkładzie dnia w zakładzie, to adresat nigdy takiej korespondencji nie otrzyma.
Nie dostanie też z innych powodów. - Na przykład gdy list napisany jest nie po rosyjsku -
objaśnia Trybusznoj.
Bywa jeszcze inaczej. W zeszłym roku żona jednego ze skazanych poprosiła naczelnika,
by nie przesyłano jej więcej listów od męża. - Nie chcę mieć nic wspólnego z tą bestią -
pisała. Strażnicy nie zdecydowali się przekazać więźniowi jej słów: Jeszcze targnie się na
swoje życie. Chociaż możliwość popełnienia samobójstwa jest w kolonii wykluczona, nie
tylko z powodu braku sznurowadeł. W razie najmniejszego zakłócenia regulaminowego
porządku współmieszkańcy wezwą dyżurnego strażnika: obowiązuje zbiorowa
odpowiedzialność.
Teoretycznie każdy z odbywających karę dożywotniego więzienia "os" ma szansę wyjść na
wolność. Po 25 latach odsiadki więzień może wystąpić z prośbą o darowanie reszty kary, o
ile w ciągu ostatnich lat zachowywał się nienagannie. W rzeczywistości taki scenariusz jest
mało prawdopodobny: kto w warunkach tak surowego reżimu i szalejącej gruźlicy zdoła
przeżyć ćwierć wieku? A jednak skazańcy nie tracą nadziei.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin