Herbaciane Wspomnienie.doc

(56 KB) Pobierz

HERBACIANE WSPOMNIENIE


   
  Dowiedziałem się, że zupełnie niedawno otwarto nową herbaciarnię – niewielką, bez rozpraszającej muzyki, papierosów i mocnego alkoholu, ale za to ze wspaniałymi deserami i ogromnym wyborem rozmaitych gatunków kawy i herbaty. Postanowiłem ją odwiedzić.
  Przyszedłem tam pewnego poniedziałkowego, zimowego wieczora. Za oknem padał mokry śnieg, a w środku – ciepło i bardzo przytulnie. No i  barman – bardzo wysoki, muskularny krótkowłosy szatyn o pięknych orzechowych oczach okolonych długimi rzęsami, o oliwkowej cerze, z cudownym, szczerym uśmiechem idealnie lśniących białych zębów, ubrany w nieskazitelnie białą koszulę z czarną muszką, czarne spodnie oraz takie same lakierki. Wyglądał i elegancko, i czarująco, po prostu niesamowice przystojny. Z trudem oderwałem od niego wzrok, żeby nie być natrętem.
  Było prawie pusto, tu jedna para, tam druga… Siedziałem przy stoliku przy oknie. Mogłem obserwować ruch na ulicy, ale wolałem przede wszystkim w odbicu szyby dyskretnie przyglądać się jemu.
 Gdy podawał mi kartę, baczniej mu się przyjrzałem. Na pewno był mniej więcej w moim wieku. Nie miał na sobie podkoszulka – a duże sutki były bardzo wyraźnie widoczne przez materiał koszuli, natomiast gdy się pochylił, aż wziąłem głęboki oddech: tak mocno wypchanego rozporka nie spotkałem jeszcze u nikogo.  
  - Co podać? – spytał po chwili, gdy udawałem, że bacznie studiuję kartę.
  - A co mógłby mi pan polecić? – zapytałem.
  - Pyszną herbatę typu Earl Gray na rozgrzewkę, w sam raz na dzisiejsza pogodę – powiedział zupełnie swobodnie, ze szczerym uśmiechem. – Jest "Dilmah" i "Lipton". I torcik firmowy. A może coś do poczytania? Mamy kilka tytułów polskich i zagranicznych.
  - „New York Timesa” macie? – myślałem, że go zaskoczę. Tymczasem…
  - Mamy. Mamy także "Le Figaro"…
  - Ach tak... To ja poproszę „Dilmah”, torcik i „Timesa”.
  - Już podaję.
  Najpierw przyniósł mi prasę, a potem zrealizował zamówienie.
  Gdy udawałem zagłębionego w lekturze, nagle znad bufetu popłynęła stonowana muzyka. Poderwałem się.
  - To przecież smooth jazz, prawda? – rzekłem w kierunku barmana.
  - Zgadza się, proszę pana. Widzę, że zna się pan na dobrej muzyce.
  Te dźwięki wspaniale mnie relaksowały.
  Co pewien czas odrywałem wzrok od wypełnionych szpalt „Timesa” – właściwie wcale nie byłem zainteresowany tą lekturą i popijając łyk herbaty przyglądałem się barmanowi. Lśniącą białą ściereczką bardzo dokładnie przecierał wszystkie filiżanki, szkło i inne naczynia.
  Potem jeszcze poprosiłem Earl Gray i ciasto makowe i nawet nie zauważyłem, kiedy zrobiło się późno.
  Oznajmił mi to barman:
  - Dwudziesta trzecia, proszę pana. Za chwilę zamykamy.
  - Rzeczywiście – spojrzałem na duży ścienny zegar nad bufetem. – Zasiedziałem się. Tak mi tu dobrze.
  - Cała przyjemność po mojej stronie. Nie wyganiam pana – rzekł z filuternym błyskiem w oku. – Mnie się nie śpieszy. Dziś mam popołudnie, a jutro rano. Zwykle w takich sytuacjach nocuję na zapleczu. Mam tam swój kącik. Nie opłaca mi się wracać do domu.
  - Nie jest pan stąd? – spytałem.
  - Dokładnie... – uśmiechnął się.
  - Ach tak…
  - Ale, jeśli pan pozwoli, opuszczę żaluzje i przełączę światło. Drzwi zamknę od wewnątrz, bo zanim posprzątam, a pan… Gdy będzie pan chciał wyjść, otworzę. A może podać coś jeszcze?
  - Nie, dziękuję. Na pewno już nadużywam pańskiej uprzejmości.
  - Nie nadużywa pan – roześmiał się głośno. – Zresztą, możemy siedzieć nawet do rana. Nie miałem wielu gości, nie jestem zmęczony.
  Odpowiedziałem uśmiechem. Intrygował mnie ten chłopak i dziwnie coś mnie do niego ciągnęło. Jeśli dodać, że i on mnie zdecydowanie nie wyprosił – dlaczego?
  Po chwili byliśmy „odcięci” od świata. Barman starannie wycierał stoliki, potem podłogę – do tego swój firmowy strój okrył zwykłym barowym fartuchem, a ja patrzyłem, jak mu to zwinnie idzie.
  Teraz za ladą, skupiony, sprawdzał paragony i przeliczał dzienny utarg.
  - Zgadza się – powiedział, bardziej do siebie niż do mnie; więc mu nie odpowiedziałem.
  Zegar wybijał północ, a ja wciąż siedziałem.
  - Jeśli powinienem wyjść, niech mnie pan wreszcie wygoni – powiedziałem z odrobiną żartu.
  - A ja bym sobie wreszcie z kimś normalnie po ludzku pogadał – odrzekł mi na to i podszedł do mojego stolika. – Jeśli się panu nie spieszy…
  - Nie spieszy mi się. Nie lubię wracać do pustego mieszkania.
  - Tak pomyślałem. Pan także potrzebuje towarzystwa, prawda?
  - Pewnie tak… A może prościej będzie… Jestem Sebastian.
  - Na pewno prościej. Jestem Stavros.
  Wymieniliśmy uścisk dłoni.
  - Jesteś Grekiem? – zdziwiłem się. – Mówisz czysto po polsku.
 - Jestem półkrwi Grekiem, po ojcu. Jestem żywą pamiątką z wakacji mamy na Rodos, ileś lat temu. Ojca nie znam… Pozwolisz, że trochę uwolnię się z tego stroju – i zdecydowanym ruchem odpiął muszkę i położył na stole. Teraz rozpiął dwa guziki koszuli, odsłaniając fragment lekko owłosionej klaty, w środku mostka błyszczącej od potu. – Od razu się lżej oddycha – powiedział.
  Doskonale go rozumiałem. Ja byłem „na luzie”, mój kożuszek wisiał na wieszaku, rozpięta marynarka, koszula bez krawata.
  - Najchętniej bym się pozbył tego wszystkiego – dodał po chwili, przydeptując własne lakierki i podciągając spodnie na udach.
  - Nikt ci nie zabrania, przecież jesteś po pracy – zachęciłem go szczerze.
  - Po pracy to ja najchętniej paraduję tylko we własnej skórze, jak mnie nikt nie widzi.
  - Taaa...? Ciekawe, mamy wiele wspólnego. Ja też lubię nagość, kiedy człowiek nie jest niczym skrępowany, gdy całe ciało swobodnie oddycha.
  Stavros popatrzył na mnie wesoło, jakiś diablik błysnął mu w oczach i powiedział.
  - Ale też wtedy, gdy nikt cię nie widzi.
  - Niekoniecznie – odpowiedziałem i zawtórowałem mu śmiechem.
  - Oczywiście nie mam na myśli dziewczyny, z którą… wiesz… nagość z nagością, szał ciał i rozkosz.
  - Nie mam dziewczyny – odpowiedziałem
  - O...
  - ...a mimo to bardzo lubię spać nago – dokończyłem.
  - Czytasz w moich myślach? – Stavros zatrzymał uśmiech, patrząc mi w oczy.
  - To znaczy?
  - Ja też nie mam dziewczyny, a... zawsze śpię nago. Obojętnie: z kimś, czy sam.
  - Lepiej z kimś – wytrzymałem jego natarczywe spojrzenie i dostrzegłem zmieszanie na jego twarzy.
  - Na pewno lepiej – przyznał po chwili.
  - Ale nie zawsze jest z kim…
  Zamilkł. Dopiero po chwili, jakby nieśmiało rzekł:
  - Bo o kogoś... naprawdę trudno.
  - Bardzo trudno – rzekłem i chwilę patrzyliśmy sobie w oczy.
  - Jesteś…
  - Jestem – przerwałem mu w pół zdania. – Ty... też...
  Długi, powolny ruch powiek: tak…
  Zrozumieliśmy się bez słów.
  - Akceptujesz mnie?
  - Jeśli i ty mnie... – odpowiedział, wciąż lekko zmieszany, lecz gdy go wziąłem za rękę, ścisnął ją mocno.
  Podeszliśmy do baru. Oparci o kontuar zaczęliśmy się całować i nawzajem siebie rozbierać. Najpierw poszła moja marynarka.
  - A muzyka? – spytałem, żeby odwrócić jego uwagę i zmniejszyć napięcie, które czułem w jego palcach, gdy rozpinał mi guziki koszuli. – Cały czas gra.
 - Załadowałem komplet, całą dziesiątkę płyt. Jeśli lubisz smooth jazz, możesz go słuchać do samego rana.  
  Poszła koszula, moja i jego. Mój podkoszulek. Dwa nagie torsy. Chłopak jest wspaniale umięśniony! Zmiąłem mu sutki; przygryzł wargi z zadowolenia.
  Teraz poszły spodnie, które zawisły niedbale rzucone na barowych stołkach.
  Moje bokserki…
  Mój penis już był w półwzwodzie, znacznie pogrubiony, ale jeszcze wisiał. Stavros delikatnie mi go pogładził i oblizał wargi.
  Sięgnąłem do jego czarnych, szerokich, sportowych spodenek z dłuższymi nogawkami i lekko zepchnąłem je w dół. Momentalnie w moje nozdrza uderzyła odurzająca, dobrze mi znana woń męskiego spoconego ciała, ale taka, jaka zwykle pojawia się po wyczerpującym, ostrym seksie. Było to połączenie potu i spermy zarazem. Teraz doznałem pełnego, gwałtownego podniecenia. Penis wyprężył mi się stając niemal pionowo. Sięgnąłem ręką w dół, do jego penisa, dotknąłem i…
  Spojrzałem w dół i oniemiałem. Stavros miał nieprawdopodobnie wielkiego kutasa, grubego i żylastego, już twardego, ale własnym ciężarem mocno przegiętego w dół. Żylasty trzon, żylasty masywny napletek, który otaczał całą żołądź, a ta w przeciwieństwie do całości, chociaż wielka i rozbudowana, lśniła własną gładkością. Poczułem się nieswojo. Gdyby chciał mnie wziąć takim chujem, rozerwie mi dupę na kawałki! – pomyślałem lekko zszokowany i sięgnąłem ręką do jego wora, pękatego, też grubego i mocno skórzastego, przynajmniej dwa razy takiego jak mój, w którym jego dwa wielkie jaja ledwo się mieściły.
  Nie dam mu dupy – pomyślałem, ale ze wspólnej zbawy z nim nie zrezygnuję. Ja nawet nie wiem, czy tego giganta potrafię zmieścić do ust! Postanowiłem otwarcie i natychmiast mu tym powiedzieć.
  - Fantastyczny okaz – rzekłem biorąc go w obie dłonie i zaciskając na nim palce.
  - I źródło kłopotów – powiedział biorąc głęboki oddech. – Od razu rozproszę twoje obawy. Jestem pasywny.
  Zakołysałem się w rytm smooth jazzu. Co za radosna wiadomość!
  - Dlaczego kłopotów? – spytałem, wciąż dokonując na nim onanistycznej próby oburącz.
  - Dokąd jest schowany w spodniach, w porządku. Każdy chłpak ze mną idzie. A potem: „Sory, stary, ale ja się wypisuję”. I mój napalony koleś ze strachem wciąga majtki na dupę i spierd*la, że mało nie połamie nóg.
  - Rozumiem… – i znów doznałem dziwnej ulgi. Ja wiem, że nie spierd*lę.
  - Twój mi się wyjątkowo podoba – Stavros trzymał w ręku mojego penisa i mocnym ruchem podciągał go w górę. – Wreszcie coś prawdziwie męskiego, a nie te tradycyjne fujarki… – Napaliłem się. Bierz mnie od razu – odwrócił się, oparł o bar i cofnął biodra. Jego pośladki były bardzo umięśnione, jak muskularne, i twarde, niczym wyrzeźbione w karraryjskim marmurze. Zacząłem je rozchylać i masować, coraz bardziej zbliżając się do jego dziurki.
  - Krem? Żel…? – spytałem na wszelki wypadek. Może ma.
  - Nie mam. Będzie bez...
  Gumę miałem zawsze przy sobie. Żelazny zapas.
  Zakręciłem palcem przy odbycie. Zwieracz rozluźniony, mięśnie bardzo elastyczne, Stavros jest napalony jak piec! Teraz guma. Jeden ruch; gotowe.
  - Pochyl się bardziej, wypnij – wyszeptałem w rytm uderzeń własnego serca, bo też prawdą było, że takiego faceta w życiu nie miałem.
  - Pchaj – odrzekł stojąc na szeroko rozstawionych nogach, z tułowiem jakby złożonym wpół.
  Zdecydowanie złapałem Stavrosa za biodra, nagiąłem swojego wyprężonego kutasa do jego pięknej dupy, przymierzyłem w sam środek i pchnąłem mocno. Poczułem własny ból, jakbym się wbił w żelazny pierścień i tym mocniej całym rzutem bioder popchnąłem go w głąb. Wręcz wdarłem się w niego, słysząc jego słowa cedzone przez zaciśnięte zęby:
  - Ku*wa twoja mać! Mocniej! Mocniej!! Mocniej!!!
  Pchnąłem najmocniej. Jest… Wsadziłem całego, sekundowa pauza na oddech i od razu ruszyłem na full.
 Coraz szybciej poruszałem biodrami, sunąc w nim całą długością pały, że aż moszną i udami uderzałem w jego dupę. Dobrze mi było. I jemu, czułem, jest coraz lepiej. Wyginał się cały, jego dupa wspaniale pracowała, nakręcając spiralę mojej rozkoszy.
 Wreszcie poczuliśmy, że wszystkie nasze mięśnie napinają się do granic wytrzymałości, a moje jaja zachowują się tak, jakby chciały wyskoczyć mi z wora! Eksplozja nadciągała nieuchronnie – i w ułamku sekundy wybuch nastąpił tak potężny, że mnie złamało. Był gigantyczny. Nie wyjąłem kutasa, brakło mi siły, a jego gigant w tym samym czasie obspermił cały kontuar lawą spermy.
  Stavros chciał się wyprostować. Musiałem wyjść z niego. Wyjąłem kutasa i… Kurw…! Guma zsunięta do końca aż po włosy na jajach! Pękła… A wnętrze chłopaka wprost pływało w mojej spermie, która od razu pokazała się przy jego zwieraczu.
  - Zawodowy z ciebie jebaka – usłyszałem wspaniałą pochwałę.
  - Bo dupy dajesz jak nikt – odwzajemniłem.
  - Mokro – powiedział po chwili, sprawdzając dłonią własną dupę.
  - Guma pękła – przyznałem i pokazałem mu fruwające strzępki.
  - Kurw… Dlatego było mi jak nigdy. Czułem każdy twój strzał – dodał z wyraźnym uznaniem w głosie. – Stąd wniosek, że następnym razem zrobimy to bez gumy.
  Więc będzie następny raz? To też dobra wiadomość – pomyślałem zadowolony.  
  - Dzięki – odpowiedziałem najskromniej jak umiałem.
  Rozerwałem gumę do końca, naciągnąłem pierścień, aż strzelił i upaprany własną spermą zmiąłem ją razem z serwetką i wyrzuciłem do kosza. Ostatnie krople spermy spadły na podłogę.
  Stavros, moim przykładem, serwetką wycierał sobie dupę.
  Padłem gołą dupą na barowy stołek. Wciąż nie miałem siły.
  Stavros popatrzył na mnie i na barowy kontuar.
  - Cholera! Muszę posprzątać ten cały syf – powiedział.
  Posprzątał. Zmył z baru i z podłogi ślady naszych uniesień, a ja patrzyłem w jego niesamowicie ekcsytującą nagość i niewiarygodnie wielkiego, grubego kutasa.
  Wszedł na zaplecze, a ja powoli zacząłem się ubierać. Wrócił w zwykłym męskim szlafroku niedbale przewiązanym w pasie. Ja już prawie zakładałem swój kożuszek.
  - Zatrzymałbym cię na noc, ale...  
  - Ale wiem: tak będzie lepiej – odpowiedziałem. – Otworzysz...?
  - Kiedy się spotkamy? – spytał przekładając zasuwę w drzwiach.
  - Daj mi swój grafik pracy.
  - Łatwo policzyć: popołudnie i rano, wolne, wolne, popołudnie i rano i tak w kółko...
  Spotkaliśmy się jeszcze dwa razy. Z niecierpliwością wyczekiwaliśmy na zamknięcie lokalu, potem jak napaleńcy zrywaliśmy z siebie ubrania. Zgodnie z jego życzeniem nie zakładałem gumy. Ładowałem mu pałę po jaja, która przy każdym ruchu lśniła rozprowadzanym żelem, którego też mu nie żałowałem. I z wytryskiem w nim. Tak, jak chciał.
  Potem miałem służbowy wyjazd, nie było mnie półtora tygodnia. W kalendarzyku zaznaczyłem sobie dni dyżurów Stavrosa, że gdy tylko wrócę…
  Jakie było moje zdziwienie, gdy na drzwiach herbaciarni zastałem dwie żelazne kłódki i wielkie ogłoszenie: „Lokal do wynajęcia”. Zrobiło mi się gorąco.
  To prawda, że herbaciarnia, pomimo swojego klimatu i uroku, nie cieszyła się wzięciem klientów.
  Stałem pod tymi drzwiami kilka dobrych minut. W pewnej chwili zauważyłem, jak z nieznacznej odległości przygląda mi się jakiś mały chłopak, taki zwykły żulik chowany przez ulicę.
  - Czego? – warknąłem na niego.
  - Niczego – odwarknął. – Bo jak nie jesteś Sebastianem, to niczego.
  - Co powiedziałeś? – ruszyłem w jego kierunku.
  - Nic. Bo widzę, że jesteś Sebastianem, opis się zgadza. Stavros kazał mi to dać – podał mi małe, niewielkie pudełeczko owinięte w zwykły szary papier i już chciał odejść.
  - Czekaj! – zawołałem, grzebiąc po kieszeniach. – Masz… – wcisnąłem mu do ręki jakiś banknot, sam nie wiem, jaki.
  - Dziękuję, hojny jesteś – chłopak uchylił czapkę i juz chciał pobiec w swoją stronę.
  - Czekaj! – zatrzymałem go. – A gdzie jest Stavros?
  - Wyjechał.
  - Jak to wyjechał? Gdzie?
  - Do siebie, do Grecji.
  - Ale gdzie do Grecji?
  - A skąd ja mam wiedzieć? Do Grecji, i tyle – i w kilku susach zniknął za rogiem.
  Tak... Do Grecji. Zawsze mówił, że tam wróci, że tu nic go nie trzyma...  
  Dopiero po chwili, mokry od wciąż padającego ciężkiego śniegu, otworzyłem pudełeczko. Miniaturowa ikona. Znałem ją. Kopia szesnastowiecznej pochodzącej z Krety ikony Matki Bożej Bolesnej. Nic więcej. Żadnej kartki, listu. Nic. Ani słowa.
  Mam tę ikonę do dziś.  
  I mam swoje niezapomniane herbaciane wspomnienie.
                                                                                                      Łukasz

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin