Diaczenko Marina i Siergiej - Chutor.pdf
(
121 KB
)
Pobierz
Diaczenko Marina i Siergiej - Chutor
Diaczenko Marina i Siergiej
Diaczenko Marina i Siergiej
Marina i Siergiej Diaczenko
(ukr. Марина та Сергій
Дяченки) - ukraińscy pisarze fantastyki. Debiutowali w
1994 roku powieścią
Priwratnik
. Laureaci wielu nagród
literackich, w tym nagrody Euroconu dla najlepszych
europejskich pisarzy fantastyki roku 2005
.
Wydane w Polsce:
·
Rytuał
·
Armaged-dom
·
Czas wiedŹm
·
Dolina Sumienia
·
Dzika energia
·
KaŹŃ
·
Magom wszystko wolno
·
Waran
·
Vita Nostra
·
Miedziany Król
·
OdŹwierny
(Priwratnik/Привратник, 1994),
Solaris
2009
·
Szrama
(Szram/Шрам, 1996),
Solaris
2009
·
NastĘpca
(Priejemnik/Преемник, 1996),
Solaris
2010 zapowiedź
·
Awanturnik
(Awanturist/Авантюрист, 2000),
Solaris
zapowiedź
Chutor
Ten wieczór miał posmak stęchlizny. Gęstniał pachnący zgnilizną zmrok.
Silnik zgasł na środku wiejskiej drogi. W kabinie zawisła cisza, lekko przyprawiona szmerem
opon. Stary „alfa-romeo”, rocznik 1980, przejechał siłą rozpędu kilkadziesiąt metrów, trafił
kołem w koleinę i stanął.
Do miejscowości Smirnowo zostało pięć kilometrów. Misza wyszedł z samochodu, podparł
maskę Ŝelaznym prętem, ostroŜnie pomacał przewody, poruszał klemy akumulatorów. Znowu
siadł za kierownicą i znowu próbował zapalić silnik. Rozrusznik wydał z siebie „titiktik”, ale
silnik milczał.
Szybko zapadał zmierzch. Misza wyciągnął lampę na długim kablu, ale wnętrzności silnika
nawet podświetlone wesolutkim białym światłem pozostały tak samo zagadkowe i ciemne.
- Lepiej byś się stąd zabierał – usłyszał za plecami. Głos był młody, nieprzyjemny. Czując zimny
dreszcz, Misza odwrócił się.
Chłopak pasował do swojego głosu – zwalisty, krótko obcięty, z szeroką jak polano szyją.
- Czegoś tu stanął?
- Samochód się zepsuł – wyjaśnił Misza jak moŜna spokojnie i niezaleŜnie.
Chłopak podszedł bliŜej i zajrzał pod podniesioną maskę. Nieoczekiwanie pokojowo
zaproponował:
- Popchać cię?
Misza się zgodził.
Chłopak pchał jak parowóz. Na Ŝywej sile alfa romeo przejechał pięćset metrów, potem droga
zaczęła spadać w dół i samochód potoczył się sam.
Silnik milczał. Koła podskakiwały na wybojach i górkach, rozpęd wygasał, ale samochód jeszcze
jechał, gdy reflektory wychwyciły z mroku ludzką postać. Misza instynktownie zahamował.
Dobrowolny pomocnik Miszy stał teraz przed nim na poboczu, i w Ŝaden sposób nie moŜna było
wyjaśnić jego pojawienia się tutaj, skoro minutę temu pomógł samochodowi rozpędzić się z góry.
- No co, nie chce zapalić? – zapytał chłopak.
Misza oblizał suche wargi.
- Nie trzeba było po naszych drogach jeździć takim gruchotem – powiedział pouczająco chłopak,
i Misza, zapominając o strachu, obraził się – jak moŜna wyraŜać się w ten sposób o bordowym,
jeszcze całkiem nieźle wyglądającym „alfa romeo”.
- Chodźmy – westchnął chłopak.
- Dokąd? – Misza chwycił za klamkę drzwi, gotów w kaŜdej chwili podnieść szybę.
- Zgasł – krzyknął ktoś za plecami Miszy. Misza odwrócił się.
Zwalisty chłopak biegł do samochodu. Był dokładną kopią pierwszego, a raczej ten drugi,
napotkany na poboczu był dokładną kopią pomocnika Miszy. Michaił poczuł ogromną ulgę –
bliźniaki!…
- Chodźmy do chutoru – rzekł ten stojący przed samochodem.
- A po co? – Wymamrotał ten, który pchał samochód. – MoŜe by do Smirnowo dociągnął.
- Nie dociągnie – zaprotestował pierwszy. – Chyba, Ŝebyśmy go do samego Smirnowa pchali.
Obaj popatrzyli na Miszę. Absolutnie identyczni, jak jedna rozdwojona istota.
***
Nad stołem, w splotach winogron, świeciła Ŝarówka a wokół niej unosił się ruchomy tren
muszek, ciem, i innej latającej Ŝywiny.
Gospodarz domu nazywał się Anatolij. Imienia odojcowskiego nie podał, przeciwnie, prosił, Ŝeby
nazywać go „po prostu Tola”, ale na taką poufałość Miszy nie starczyło śmiałości. Tak zwany
Tola był męŜczyzną niemłodym, chudym, mógł mieć ze dwa metry wzrostu. Na posępnej,
ciemnej twarzy widać było ślady dawnej władczości. Tak zapewne wyglądają imperatorzy na
wygnaniu, albo partyjni bossowie na emeryturze. W kaŜdy razie imię Tola pasowało mu mniej
więcej tak, jak Ŝyrafie róŜowa kokarda.
Zwalistych bliźniaków nazywano Wowa i Dima. Wbrew przypuszczeniom Miszy, nie byli oni
synami gospodarza. Ani synami, ani krewnymi, a kim oni w ogóle byli dla tego posępnego
człowieka – niewiadomo. MoŜe to goście, a moŜe najemni pracownicy. Misza nie próbował
dociekać.
Milcząca kobieta, Ina, nie była Ŝoną gospodarza, ani teŜ przyjaciółką. JuŜ prędzej gospodynią, ale
w te stosunki Misza równieŜ nie wnikał. Nie jego sprawa.
Gadatliwa kobieta, która przyszła do chutoru ze Smirnowa, była tu oczekiwanym gościem, co w
rozmowie zostało niejednokrotnie podkreślone. Kobietę zwali Prokofiewna, i była w tym
towarzystwie nie tylko najstarsza, ale i najweselsza – okrągła, Ŝwawa, z rumianą pomarszczoną
twarzą. To właśnie ona, a nie gospodarz serdecznie wypytywała Miszę o jego podróŜne
perypetie, cmokała językiem, współczująco kiwała głową:
- No, no, zwykła sprawa, pogadam z chłopami, u nas to są tacy mechanizatorzy, Ŝe na słowo
honoru nauczyli się jeździć, a bo to albo oleju albo części nie ma, a pracować trzeba.
- Traktor to traktor – odezwał się Wowa (w niebliskiej podkoszulce). – A to alfa romeo.
- Co za róŜnica? – Zdumiał się Dima (w zielonej podkoszulce). – WaŜne, Ŝeby człowiek miał do
tego smykałkę.
- Ja nie mam – wtrącił na wszelki wypadek Michaił.
- To po co było ryzykować i jeździć w pojedynkę? – Zapytał Anatolij. Jego sposób mówienia
bardzo róŜnił się od mowy pozostałych – wypisz wymaluj partyjny boss, pomyślał Misza.
- I tak miałeś szczęście – powiedział Wowa, – Ŝe ci w lesie nie zgasł. Nocowałbyś teraz pod
sosną.
- Racja – zgodził się lekko Misza. – Przygoda.
I pomyślał: uchowaj mnie BoŜe od takich przygód. I tak dobrze, Ŝe bez Julki pojechałem.
- Pójdę juŜ – odezwała się po chwili milczenia Prokofiewna. – Późno się zrobiło, Toleczka, za
gościnę dziękuję… A kiedy ty się wreszcie do nas wybierzesz…
- Wybiorę się – obiecał Anatolij. Identycznym tonem Misza mówił przypadkowym znajomym:
„Zdzwonimy się…” I wszyscy doskonale wiedzieli, Ŝe nikt do nikogo nie zadzwoni.
Prokofiewna bokiem wyszła zza stołu – ławki były wkopane w ziemię. Wowa i Dima zerwali się
jak na komendę, Anatolij wstał i poszedł odprowadzić kobietę do furtki. Milcząca Ina zaczęła
sprzątać ze stołu.
- Jeszcze herbaty? – spytała.
- Aha – Misza pospiesznie kiwnął głową. – Tylko wyskoczę na minutkę…
ŚcieŜka była wąska, trawa rosnąca przy niej pokryta rosą, wystarczyło kilka razy zboczyć i juŜ
adidasy mokre, chlupią.
- Wszystkiego dobrego, Prokofiewna – powiedział gospodarz od bramy. – Małych pozdrów.
- Wszystkiego dobrego, Tola. Dziękuję.
- Sama wiesz, Ŝe nie ma za co.
Prokofiewna chciała coś jeszcze dodać, zająknęła się, jakby się zmieszała, wyszła za bramę, i
zaczęła iść drogą w stronę wsi. Misza patrzył w ślad za nią ponad wysokim płotem, zdumiony jej
odwagą. Droga biegła przez las, pięć kilometrów, ciemno, noc… I Ŝeby się chociaŜ któryś
domyślił i odprowadził!
Mimo woli wstrzymując oddech, Misza pociągnął drewniane drzwiczki z serduszkiem.
Wtedy niebo zakrzyczało.
Krzyk był niczym igła i nabity na to lodowate ostrze, Misza na chwilę oślepł i ogłuchł. Bolesny
skurcz skręcił mu Ŝołądek. Cud, Ŝe tracąc równowagę, Misza nie wpadł do dołu kloacznego.
Krzyk umilkł. Misza po omacku wyszedł z wygódki.
Wracając tą samą wąską ścieŜką, kilka razy wszedł na trawę i adidasy oczywiście przemiękły.
Jeszcze mu tylko przeziębienia brakowało.
Przy stole siedział tylko Anatolij. Bliźniaki gdzieś znikli, Ina myła naczynia. FiliŜanka Miszy
stała pełna, herbata zdąŜyła juŜ ostygnąć.
- Hej, co to za krzyk? – Zapytał Misza nienaturalnie wesołym tonem.
Ina nie odwróciła się, Anatolij wzruszył ramionami:
- Pewnie ptak…
***
O świcie Ina wsiadła na rower i pojechała do wsi po chleb. Wowa i Dima malowali szopę,
Anatolij siedział w domu. Na stole czekała na Miszę szklanka mleka, kawałek sera i pajda
chleba. Misza zjadł śniadanie bez apetytu – noc była nerwowa, parna, polówka zapadnięta, sny
przychodziły niedobre.
Samochód dopchali i nawet wprowadzili za bramę. Misza grzebał w nim cały ranek. Ani zapach
lasu, ani piękna pogoda, ani malownicze gospodarstwo Anatolija nie mogło poprawić mu
nastroju. Dlaczego samochód się zepsuł, Misza nie zrozumiał, chociaŜ kilka godzin na przemian
właził pod maskę, to kartkował autorytatywną księgę „Samochody zagraniczne”.
Przed obiadem, gdy wykończony Michaił stracił juŜ nadzieję, wróciła Ina, zdecydowanie bez
humoru.
- Coś się stało?
Ina skinęła głową i zawołała w stronę otwartego okna na pierwszym piętrze:
- Tola!
Gospodarz wysunął się po pas:
- Co?
- Prokofiewna miała zawał – oznajmiła zwyczajnym głosem Ina. – Jutro pogrzeb.
Zza szopy wyszli identyczni Wowa i Dima w jednakowych białych podkoszulkach. Jeden miał w
ręku pędzel malarski, a drugi wałek.
- Jak to tak? – Zapytał nieszczęśliwy Misza. Od słów Iny minęła juŜ cała minuta i nadzieja, Ŝe
moŜe się przesłyszał, zgasła.
- Ajajaj! – Powiedział któryś z bliźniaków, chyba Wowa. – Szkoda.
Anatolij, nie mówiąc ani słowa, opuścił roletę. Po kilku sekundach jego wysoka postać pojawiła
się na progu.
- O której godzinie ma być pogrzeb?
- O drugiej – odparła Ina.
- No tak – rzekł Anatolij.
Misza zatrzasnął maskę, poczłapał do domu i siadł na brzeŜku ławy.
- No tak – powtórzył Anatolij. – Rozmawiałaś z synową o stypie?
- Tak – skinęła głową Ina. – Jedzenia nie trzeba. Pieniądze dałam.
- Chorowała? – Zapytał bez sensu Misza.
Anatolij westchnął:
- Skąd, zdrowa baba była, sam widziałeś. śycie to taka sztuka… Samochód zreperowałeś?
- Nie – odparł Misza cicho. – Nie mam pojęcia, co się stało. Wszystko w porządku, a zapalić nie
chce. Myślałem, Ŝeby poprosić o pomoc, no, jakiegoś kierowcę, albo mechanizatora…
- Zorganizujemy ci mechanizatora. Dobrze, pora na obiad.
Usiedli przy stole. Początkowo rozmawiali o Prokofiewnie, jaka z niej była wspaniała kobieta, i
jak jej krewni teraz będą dzielić spadek. Okazało się, Ŝe młodszy syn Prokofiewny trzeci miesiąc
siedzi w więzieniu. ZbliŜał się termin rozprawy sądowej i wyglądało na to, Ŝe chłopakowi wlepią
najwyŜszy wyrok – bójka po pijanemu, i zabójstwo. Z Prokofiewny rozmowa zeszła na tematy
gospodarcze, potem odzywali się juŜ coraz rzadziej, a pod koniec obiadu było juŜ tylko słychać
brzęk widelców, oraz syk gotującej się w czajniku wody.
Misza gonił muchy, krąŜące nad stołem i myśląc tępo, Ŝe jeszcze wczoraj wieczorem
Prokofiewna siedziała tu, na tej ławce naprzeciwko i obiecała pomóc Miszy z samochodem. I
jeszcze myślał, Ŝe za wszelką cenę trzeba się dostać do telefonu i zadzwonić do Julki i mamy.
Ukryć „przygody” juŜ się nie uda, będą na niego czekać dzisiaj wieczorem. Niedobrze. I to z
mamy sercem, z Julki fantazją…
Po obiedzie Anatolij nieoczekiwanie zawołał wszystkich do siebie. W jego pokoju stał
magnetowid „Panasonic”. Ustawili skrzypiące krzesła, siedli przed ekranem i gospodarz
wyciągnął ze starej komody kasetę z najnowszym amerykańskim filmem gangsterskim. Miszy
opadła szczęka – film niedawno wyszedł na ekrany kin. Jakim cudem kaseta znalazła się u
Anatolija, moŜna się było tylko domyślać.
Bliźniaki oglądali film, przeŜywając, jak dzieci, Ina obojętnie, gospodarza Misza nie widział –
siedział za jego plecami. W końcu zostało jedynie dwoje porządnie wytarmoszonych bohaterów i
na tle ich przeciągającego się pocałunku zaczęły sunąć napisy końcowe.
- Ekstra – podsumował Dima.
Wowa przeciągnął się, trzeszcząc stawami. Misza przypomniał sobie, gdzie jest i na duszy
zrobiło mu się mrocznie.
- Dziękuję – wstał. – Pójdę do wsi, póki widno, moŜe się z kimś dogadam w sprawie
samochodu…
- Dzisiaj juŜ nic z tego – Anatolij podciągnął roletę, wpuszczając do pokoju spokojne wieczorne
słońce. – Teraz wszyscy piją za spokój duszy.
- A… - tyle tylko mógł powiedzieć Misza. – Ale muszę koniecznie zadzwonić.
- Z poczty – rzekła Ina. – Ale poczta do czwartej. Spóźniłeś się.
***
Wieczorem niŜ tego ni z owego Misza przypomniał sobie wczorajszy krzyk i przeszył go dreszcz.
Stał, długo patrząc w ciemne niebo. Dokładnie dobę temu Prokofiewna Ŝegnała się z Anatolijem i
szła drogą przez las. MoŜe Prokofiewna usłyszała właśnie TO i się przestraszyła? I umarła na
zawał?
Szkoda mu było Prokofiewny… którą widział raz jeden w Ŝyciu. Wszystko jedno i tak szkoda.
Misza podszedł do samochodu, wsiadł i połoŜył ręce na kierownicę. Po chwili wahania przekręcił
kluczyk. W głębi ducha liczył na cud – zaraz silnik ryknie i będzie moŜna jechać. Właśnie teraz,
w nocy. Czuł się tak, jakby juŜ na zawsze ugrzązł w tym malutkim leśnym chutorze.
Cudu nie było. Rozrusznik terkotał, silnik milczał. Akumulator naładowany, wszystko w
porządku, samochód nie zapala. Nie trzeba było nazywać samochodu „romeo”, to imię przynosi
nieszczęście.
Przed samą przednią szybą przeleciał jakiś ptak. Misza zdąŜył zobaczyć rozmazany ruch,
usłyszeć świst przecinanego powietrza…
Plik z chomika:
marc144
Inne pliki z tego folderu:
Diaczenko Marina i Siergiej - Waran.pdf
(1718 KB)
Diaczenko Marina i Siergiej - Vita Nostra.pdf
(2150 KB)
Diaczenko Marina i Siergiej - Tulacze 1 - Odzwierny.pdf
(1210 KB)
Diaczenko Marina i Siergiej - Spalona wieża.pdf
(283 KB)
Diaczenko Marina i Siergiej - Magom wszystko wolno.pdf
(1780 KB)
Inne foldery tego chomika:
Anderson Poul
Andrews Ilona
Asimov Isaac
Barbet Pierre
Barclay James
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin