Diaczenko Marina i Siergiej - Spalona wieża.pdf
(
283 KB
)
Pobierz
Diaczenko Marina i Siergiej - Spalona wieża
Diaczenko Marina I Siergiej
Diaczenko Marina i Siergiej
Marina i Siergiej Diaczenko
(ukr. Марина та Сергій
Дяченки) - ukraińscy pisarze fantastyki. Debiutowali w
1994 roku powieścią
Priwratnik
. Laureaci wielu nagród
literackich, w tym nagrody Euroconu dla najlepszych
europejskich pisarzy fantastyki roku 2005
.
Wydane w Polsce:
·
Rytuał
·
Armaged-dom
·
Czas wiedŹm
·
Dolina Sumienia
·
Dzika energia
·
KaŹŃ
·
Magom wszystko wolno
·
Waran
·
Vita Nostra
·
Miedziany Król
·
OdŹwierny
(Priwratnik/Привратник, 1994),
Solaris
2009
·
Szrama
(Szram/Шрам, 1996),
Solaris
2009
·
NastĘpca
(Priejemnik/Преемник, 1996),
Solaris
2010 zapowiedź
·
Awanturnik
(Awanturist/Авантюрист, 2000),
Solaris
zapowiedź
Spalona wieŜa
…nigdy nie wiesz, z której strony dopadną cię nieprzyjemności.
Przy zjeździe z mostu tylne koło furgonetki podskoczyło na wyboju, stareńką paką zatrzęsło i Gaj
wyraźnie usłyszał rumor wywracającej się klatki. Przyszło mu zakląć i zatrzymać samochód.
Był czerwcowy poranek, od rzeki pachniało rybą, nie przykro jednak, lecz świeŜo i smacznie, niczym
podczas wędkowania, gdy woda rozpościera się jak lustro, a pręŜne rybie ciało podskakuje w pełnej rosy
trawie. Wśród rosnących przy samej drodze krzaków siedział, rozprawiając, nieznany zielony ptaszek;
jego monolog optymistycznie nastrajał do całego świata. ZmruŜywszy oczy, Gaj wpatrzył się w
niewysoko stojące słońce i z przyjemnością pomyślał o długim i spokojnym dniu, naleŜącym do niego od
tego oto ranka, aŜ do samej nocy, przez cały dzień — wolna jazda, gdyŜ spieszyć się nie ma po co…
Gaj nie wiedział, Ŝe od przewróconej na pace klatki odpadły drzwiczki i czarnobłyszcząca nutria, opisana
w specyfikacji liczbą z wieloma zerami, znalazła się w ten sposób w połowie drogi na wolność. Gaj nie
zdawał sobie z tego sprawy i beztrosko otworzył Ŝelazne drzwi paki. Cenne zwierzę wypadło mu pod nogi
i, odbiegłszy kilka kroków, zamarło między przeraŜonym straŜnikiem więzienia a brzegiem wąskiej rzeki.
Wstrząsy i hałas oszołomiły nutrię i dlatego, znalazłszy się na wolności, nie od razu to pojęła. Niestety,
Gaj pojął to jeszcze później.
— Szczurku — powiedział z fałszywą czułością, robiąc krok w stronę uciekinierki. — Mój dobry
szczurek…
Chwilę później skoczył — z poświęceniem, jakby chcąc zasłuŜyć sobie na miano najlepszego bramkarza
świata; próbował chwycić za czarny, nagi ogon, złapał jednak tylko powietrze i nieco trawy. Nutria,
pokazując, Ŝe wcale nie jest taka głupia, dopadła brzegu i nie rozchlapując wody, znikła pod jej
powierzchnią; przez pewien czas Gaj widział jeszcze jej głowę, zaraz jednak i ona skryła się pod mostem.
Jakiś czas po prostu siedział na brzegu. Ręce mu opadły. Potem, zacisnąwszy zęby, podniósł się i wrócił
do furgonetki; pusta klatka bez drzwiczek leŜała na boku, pozostałe były całe i dziewięć Ŝółtozębnych
stworzeń zerkało na Gaja z nieskrywaną, złośliwą satysfakcją.
Wrócił nad wodę, połoŜył się na brzuchu i spojrzał pod most. Na omszałych kamieniach tańczyły plamki
słońca; pod samym brzuchem mostu było całkiem ciemno — tak, jak w duszy Gaja. Dlatego, Ŝe
przynajmniej połowa zarobku… zarobku ZA CAŁE LATO. I ta połowa właśnie znikła pod wodą.
Dosłownie i w przenośni… a niech to szlag.
— Zgubiłeś coś?
Na drodze, nawet i pustej, od czasu do czasu trafiają się podróŜni, i to nawet interesujący. Nic
szczególnego w tym głosie nie było — mimo to Gaj cały zmartwiał. I juŜ po sekundzie zrozumiał, Ŝe
odwrócić się i odpowiedzieć bardzo, ale to bardzo nie ma ochoty. Ale nieudzielenie odpowiedzi nie
byłoby grzeczne; dlatego teŜ, po chwili wahania, odezwał się, wciąŜ jeszcze leŜąc na brzuchu:
— Nutria mi uciekła. Nieznajomy zaśmiał się cicho.
Gaj przekręcił się na bok i ujrzał wąskie, bose stopy i spodnie wojskowego kroju w ochronnych barwach.
Po prawej nogawce wspinała się mrówka; Gaj poderwał się, siadł i uniósł głowę.
Odniósł wraŜenie, Ŝe z dwóch wąskich szczelin spojrzały nań dwa ostre zielone reflektory. ZdąŜył
zaobserwować jasnowłosą czuprynę, zauwaŜył skórzany futerał wiszący na szyi — i szybko odwrócił
wzrok. Wszystko na raz. A niech to, wszystkie nieszczęścia — jednocześnie.
— Nigdy nie słyszałem, Ŝeby w tych okolicach występowały nutrie — oznajmił w zamyśleniu przybysz.
Odejdź, poprosił w myślach Gaj. Nic ci nie zrobiłem. Odejdź.
Przybysz nie zwracał uwagi na jego modlitwy — stał sobie spokojnie, jakby na coś czekając. Gaj
wymamrotał zatem zachrypniętym głosem:
— Nutrie… mam ich tam… całą furgonetkę.
Przybysz odszedł — po to, by zajrzeć w otwartą pakę i ze zdziwieniem, a kto wie, moŜe z radością,
mruknąć:
— Oho… Ucieczka spod straŜy. One co, zębami pręty przegryzają?
Wielki czarny Ŝuk przeszedł ze źdźbła trawy na listek babki. A właśnie, Ŝe nie chcę patrzeć, wmawiał w
siebie Gaj. Nie mam po co na niego… na TEGO… patrzeć. Nie na darmo gadali, Ŝe… znów się pojawił.
Nie na darmo gadali, a ja myślałem, Ŝe na darmo…
Przybysz zostawił nutrie. Widać bardziej interesowała go rozmowa z Gajem:
— Co Ŝeś tak się zaciął?
śuk źle stąpnął i zniknął z pola widzenia, na dobre spadając gdzieś pod listek.
— Jak się nazywasz, milczku?
A co ci do tego, pomyślał Gaj i wcisnął głowę w ramiona.
— Jak — jak? — Gaj…
— Co zamierzasz robić?
Pod siedzeniem w kabinie leŜał kawałek ołowianej rurki — „na wszelki wypadek”. Nie, to myśl
absolutnie nie na miejscu.
— Robić? Zdejmę spodnie i wlezę pod most.
— Sądzisz, Ŝe ją złapiesz?
— Nie, nie sądzę — burknął Gaj.
— MoŜe pomóc?
— Nie!!
Gaj odskoczył jak oparzony. NaleŜało natychmiast odjechać stąd jak najdalej, ale pozostawienie
drogocennego zwierzęcia na łasce losu wydawało się niemoŜliwe — i dlatego jedyne, co mu pozostało, to
podniesienie klapy i uparte wpatrywanie się w silnik, dając w ten sposób do zrozumienia, Ŝe rozmowę
uznaje się za zakończoną.
Przybysz jednakŜe uznał, Ŝe jest inaczej i nie zamierzał ustąpić:
— A niby dlaczego „nie”?
— Dziękuję — wydusił Gaj — ale nie trzeba.
Upływały minuty; Gaj z przeraŜeniem stwierdził, Ŝe wyleciało mu z głowy, jak zbudowany jest silnik,
mało tego — sam silnik falował mu przed oczyma, a przecieŜ trzeba było jakoś imitować oŜywioną
działalność techniczną.
— Czego się tak przestraszyłeś? — z zaskakującą delikatnością spytał przybysz. — Chcę ci pomóc.
Naprawdę.
— Nie zaczepiałem pana — wydusił Gaj.
— Podobnie jak ja ciebie… wszak jedziesz do Luru? Na fermę futrzarską, jak sądzę… Gdzie za tego
szczura zedrą z ciebie i spodnie, i skórę. Dlaczego zatem nie chcesz, abym ci pomógł?
Gaj z łomotem zatrzasnął klapę silnika.
— Dlatego, Ŝe pan nie robi niczego za darmo.
Oczywiście, nie powinien tak prosto z mostu, bezczelnie, o tym mówić, ale przybysz na szczęście tylko
się roześmiał:
— Dokładnie. Skoro zatem jest ci to wiadome, powinieneś wiedzieć równieŜ coś innego: cenę uzgadniam
z góry. Jeśli nie jesteś w stanie zapłacić — nie zgadzaj się… A z obietnicy się wywiązuję. Od innych,
rzecz jasna, wymagam tego samego.
I delikatnie pogładził wiszący na szyi futerał. Gaj cofnął się o pół kroku:
— Niczego nie mam.
— A czego nie masz, o to nie poproszę. Podrzuć mnie do Luru, podwieź, i tak tam przecieŜ jedziesz.
Gaj speszył się, pozwalaj ąc przybyszowi kontynuować, jakby nic się nie stało:
— To nawet nie zapłata, a zwykła wymiana usług. Wydobędę ci tego wodnego szczura, ty zabierzesz
mnie na pokład. Odpowiada?
Gaj milczał, przygryzając wargi.
śeby tylko ta zaraza nie była taka droga. śeby… harować całe lato na to przeklęte, zaczajone gdzieś pod
mostem stworzenie?!
Z drugiej strony — długi, dłuuugi dzień w towarzystwie. .. tego. Gdyby tylko Gaj był choć trochę
mądrzejszy, juŜ dawno by się zmył i samochód by zostawił, a nawet nutrie, ale nie — rozmowę nawiązał,
dureń…
— Ech — z wyrzutem pociągnął jego rozmówca. — Wykształcony miejski chłopak, a boi się słuchów,
plotek, bajań… Jakaś staruszka naszpikowała cię horrorami? o tym, Ŝe zjem cię gdzieś po drodze, co?
Gaj przełknął, zestawiając w myślach rozumną ostroŜność z ogromną pokusą. Faktycznie, przecieŜ do
niczego TAKIEGO się nie zobowiązuje…
— Do Luru? I nic więcej? śadnych… niczego..?
— śadnych, niczego — z powagą zapewnił go rozmówca. — Dlatego, Ŝe i mnie, co tu kryć, bez trudu
przyjdzie złapanie twojego szczura… No, zastanów się.
Gaj zastanowił się, aŜ zaswędziało go w tyle głowy.
— Decyduj się — z uśmiechem naciskał rozmówca. — No?
„I niech cię Bóg broni, synku — mówiła starucha Tina — przed nawiązaniem rozmowy ze Szczurołapem.
A juŜ w interesy z nim wchodzić — to tak samo, jakby diabłu duszę zaprzedać”.
— Umowa stoi? — zapytał, uśmiechając się szeroko, Szczurołap.
— Tak — powiedział Gaj, nie usłyszał swojego głosu i powtórzył juŜ głośniej: — Tak.
Legendy o Szczurołapie docierały nawet do Stolicy, a czegóŜ dopiero na ten temat w tutejszych głuchych i
ciemnych miejscach nie gadano. Opowieść o jakichś zaginionych dzieciach powtarzana była w wielu
wersjach, ale stara farmerka Tina, w której domu Gaj juŜ trzecie lato wynajmował pokój — farmerka owa
snuła historie od niej straszniejsze. I to, co w uniwersyteckich audytoriach określano mianem „aktualnego
folkloru” i co słuŜyło jako temat naukowych rozpraw — wszystko to przybierało w głuszy zupełnie nie
akademicki, całkowicie złowieszczy sens.
Wszystkie swoje „prawdziwe historie” Tina przedstawiała ze znawstwem, jak na to zasługiwały —
głucho, monotonnie, kołysząc się i spoglądając w kominek:
— I kogo wezwie ta dudeczka, ten i dębowe drzwi przebije, i w przepaść się rzuci, i w ogień skoczy, jak
do rzeki… O matce zapomnisz i narzeczoną porzucisz, jemu będziesz słuŜyć, póki nie zetlejesz…
W pokoju gęstniały ciemności, a odblaski ognia zmieniały twarz staruchy w miedzianą, rytualną maskę:
— I opadł głaz, i zamknęła się szczelina, i mówią, Ŝe ich głosy do dnia dzisiejszego moŜna usłyszeć…
Tylko nikt słuchać nie chce — a nuŜ pojawi się ON i zaŜąda tego, co mu się naleŜy…
Dłoń Szczurołapa była twarda, zwykła ludzka dłoń i w pełni przyjacielski uścisk. Uścisk pieczętujący
zawartą właśnie umowę.
— Dawaj klatkę, chłopcze.
A przecieŜ zaraz zobaczę, jak on to robi, pomyślał Gaj z niepokojem.
— Przymocuj czymś drzwiczki…
Gaj pospiesznie pokiwał głową. Zajął się kłębkiem drutu, zakrzątnął, starając się nie patrzeć, jak ręce
Szczurołapa otwierają zamek skórzanego futerału. Mimo starań jednak, co i rusz spoglądał w tamtą stronę.
— Nie strzelaj oczyma, chodź tutaj… Popatrz… Jaki piękny.
Nikt mi nie uwierzy — Gaj odpędził natrętną myśl. Nikt mi nie uwierzy, Ŝe go WIDZIAŁEM.
Flet był rzeczywiście… piękny. Pokrywający go lak, ciemny, delikatnie popękany, wydawał się być Ŝywą
skórą. Opaloną i gładką. I wraŜenie to wzmogło się, kiedy flecista przesunął po nim palcami:
— Jak moŜna się go bać?
Boję się akurat nie jego, lecz ciebie, pomyślał Gaj ponuro.
Szczurołap podniósł flet do ust.
Dźwięk, który poniósł się nad rzeczką, nie miał nic wspólnego z muzyką. Przypominał raczej głos
chorego, bardzo starego i bardzo samotnego zwierzęcia; Gaj poczuł słabość w kolanach.
Spod mostu bez najmniejszego plusku wychynęła czarna, głowa.
PrzeraŜający dźwięk urwał się; nutria znieruchomiała, niezdecydowana, ale dźwięk znów się pojawił,
głośniejszy i bardziej natarczywy, i uciekinierka skierowała się do brzegu, wydostała się na piasek, potem
na trawę, pokornie dreptała, ciągnąc mokry goły ogon i oniemiałemu Gajowi potrzebne było znaczące
spojrzenie Szczurołapa, by oprzytomnieć i zatrzasnąć za więźniarką drzwiczki klatki.
— I juŜ po wszystkim. No co, chłopcze, nie cieszysz się?
— Dziękuję…
Szczurołap przetarł flet kolorową szmatką; Gaj nie patrzył w tamtą stronę, czuł jednak na sobie jego
drwiące spojrzenie.
— MoŜemy jechać — oznajmił, wbijając wzrok w ziemię.
— Wpuścisz mnie do kabiny czy teŜ przyjdzie mi towarzyszyć nutriom?
Gaj zdobył się na coś słabo przypominającego uśmiech.
Droga do Luru, przezwana Rudą Trasą z powodu nieprzerwanie ciągnącej się, wszechobecnej Ŝółtej gliny,
pamiętała lepsze czasy. Kiedyś panował tu oŜywiony ruch, było wręcz ciasno, kiedyś wzdłuŜ poboczy
tłoczyły się kempingi i bary, a najmniejszy wybój błyskawicznie znikał niczym zlizany gigantycznym
jęzorem; trasa zapewne pamiętała jeszcze tamte czasy, w przeciwieństwie do Gaja, który był zbyt młody i
na tamte czasy się nie załapał. Teraz droga zmieniła się — moŜna jechać choćby cały dzień i nie spotkać
ni człowieka, ni samochodu; zresztą, za tę właśnie moŜliwość spokojnej samotności Gaj lubił Rudą Trasę.
Z naprzeciwka nadciągały lasy i zagajniki, wzgórza, pola, pustkowia; czasem trafiały się zapomniane
cmentarze z wrośniętymi w ziemię krzyŜami, częściej jednak— Ŝelazne szkielety przydroŜnych
zabudowań. Czasami przebiegał, pędząc na oślep, zając albo migał w trawie lisi grzbiet, pasły się
zdziczałe kozy, zmieniały swe kształty obłoki, ciągnęły korowody odległych i całkiem bliskich drzew —
niezmienionym pozostawał tylko horyzont. Po prawej stronie wiła się rzeka, a to podchodząc do samej
drogi, a to umykając gdzieś w bok. Gaj lubił Rudą Trasę i nawet teraz działała na niego uspokajająco. Jak
dłoń przyjaciela — nie bój się, jakoś to będzie.
Z początku podróŜnicy jechali w milczeniu, Gaj siedział skulony i napięty, udając, Ŝe całkowicie
pochłonięty jest jazdą. Ale dzień, jak na złość, był tak jasny i wyrazisty, a niebo tak niemoŜliwie wręcz
błękitne, świat wokół tak wypieszczony słońcem, Ŝe wszystkie lęki i obawy stopniowo blakły, bladły,
zdając się być nie na miejscu i niemalŜe śmiesząc. Wszystkie te legendy, dodawał sobie otuchy Gaj, dobre
są do opowiadania wieczorem przy kominku, a w południe nie straszcie mnie „aktualnym folklorem”, bo
wiedzcie, Ŝe nie przynosi to Ŝadnego skutku… I, zdoławszy wmówić sobie, Ŝe jest spokojny, Gaj
poweselał, przestał się chmurzyć i zaczął kątem oka przyglądać się swemu rozmówcy.
A ten siedział, podciągnąwszy pod siebie długie nogi — kabina była dlań zbyt mała — i wystawił łokieć
przez okno; całkiem, jak się zdawało, zapomniawszy o Gaju, spoglądał gdzieś w niebo i z jego twarzy nie
schodził drwiący, nieobecny uśmiech. Na kolanach, obciągniętych ochronnymi spodniami, leŜała torba,
nie wiedzieć czemu nadpalona, choć niezbyt mocno, a tylko tak ciut — ciut. Jedna dłoń Szczurołapa
spoczywała na klapie torby, druga z roztargnieniem gładziła futerał z fletem, i przy tym rozbłyskał i gasł
czerwony kamień w pierścieniu nasadzonym na małym palcu. W opuszczone okno wpadał wiatr, targał
Ŝółtymi włosami Szczurołapa, szarpał wyblakłą kraciastą koszulą, poruszał zszytą ze skrawków materiału
chustą, okrywającą szyję, i Gaj dopiero teraz uświadomił sobie, skąd wzięło się to przezwisko —
Pstrokaty Flecista.
— Na drogę patrz.
Gaj drgnął. Mocniej chwycił kierownicę.
Droga odbiła w bok od rzeki, by po chwili znów do niej wrócić; wzniecając kłęby kurzu, nadjechała z
naprzeciwka — rzadki przypadek! — cięŜarówka, nieznajomy kierowca pozdrowił go machnięciem ręki,
Gaj odpowiedział tym samym i długo obserwował we wstecznym lusterku oddalający się Ŝółty obłoczek.
— Nie nudno ci tak cały dzień samemu w kabinie? — niedbale spytał Szczurołap.
Gaj wzruszył ramionami. Zapewne jego współtowarzysz podróŜy nie miał pojęcia ani o urokach
samotności, ani o zniewalającej sile nie kończącej się drogi; na wyjaśnianie czegokolwiek Gaj nie miał
ochoty i dlatego wydusił z siebie tylko krótkie:
— Nie.
— I nie boisz się? — kontynuował Szczurołap z tą samą niedbałością. — A jeśli nagle silnik zgaśnie,
jakaś awaria albo atak serca? ChociaŜ na atak serca jesteś jeszcze, jak sądzę, za młody.
Gaj spojrzał nań podejrzliwie. Chciał powiedzieć, Ŝe z podejrzanym towarzystwem podróŜować jest o
wiele niebezpieczniej — ale, oczywiście, nie powiedział tego. I nie powiedział, Ŝe zna Rudą Trasę jak
własną kieszeń. I Ŝe zŜył się z nią, jak ze starym ubraniem. I Ŝe nuda łatwiej dopada w hałaśliwym tłumie.
Wśród miejscowej młodzieŜy Gaj czuł się beznadziejnie obco, podobnie zresztą obco czuł się wśród
studenckiej braci. Umiał opowiadać anegdoty i fantastycznie wręcz wpasowywał się w popijawy, nawet
podobał się córkom farmerów — mimo to jednak nie był uznany za swojego. Wyglądało nawet na to, Ŝe
bano się go, i z przyjaźnią nikt się doń nie pchał; krzywdzić go zresztą teŜ nie krzywdzono, gdyŜ do bicia
Plik z chomika:
marc144
Inne pliki z tego folderu:
Diaczenko Marina i Siergiej - Waran.pdf
(1718 KB)
Diaczenko Marina i Siergiej - Vita Nostra.pdf
(2150 KB)
Diaczenko Marina i Siergiej - Tulacze 1 - Odzwierny.pdf
(1210 KB)
Diaczenko Marina i Siergiej - Spalona wieża.pdf
(283 KB)
Diaczenko Marina i Siergiej - Magom wszystko wolno.pdf
(1780 KB)
Inne foldery tego chomika:
Anderson Poul
Andrews Ilona
Asimov Isaac
Barbet Pierre
Barclay James
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin