Homoseksualizm i 'związki partnerskie' oczami etyki.doc

(67 KB) Pobierz
o

 o. Tadeusz Ślipko SJ, o. Stanisław Morgalla SJ


Homoseksualizm i „związki partnerski” oczami etyki

 

     W dniu 10 grudnia 2003 r. grupa senatorów skierowała do marszałka Senatu wniosek o podjęcie inicjatywy ustawodawczej dotyczącej projektu Ustawy o rejestrowanych związkach partnerskich (Druk Senatu nr 548). Wniosek podpisało 37 senatorów (36 senatorów z Komitetu SLD - UP, 1 senator z Bloku 2001). Projektodawcy upoważnili senator Marię Szyszkowską do reprezentowania ich w pracach nad tym projektem. Do wniosku dołączono projekt ustawy wraz z uzasadnieniem. W dniu 10 lutego 2004 r. odbyło się pierwsze czytanie projektu na wspólnym posiedzeniu komisji Senatu: Ustawodawstwa i Praworządności, Polityki Społecznej i Zdrowia oraz Nauki, Edukacji i Sportu.
    Projekt ustawy, składający się z 14 artykułów, w istocie zrównuje pod względem prawnym związek partnerski (a więc związek osób tej samej płci: gejów lub lesbijek) z małżeństwem heteroseksualnym przewidzianym w Konstytucji RP (art. 18) oraz w kodeksie rodzinnym i opiekuńczym (art. 1), z tym że partnerzy nie mogą wspólnie przysposobić innej osoby (art. 12 ust. 2 projektu ustawy). W uzasadnieniu projektu jego autorzy napisali m.in.:
    "Projektowana ustawa o rejestrowanych związkach partnerskich ma na celu uregulowanie sytuacji prawnej homoseksualistów w Polsce. Przewidywane zmiany umożliwią homoseksualistom zawieranie związków zbliżonych pod względem wywoływanych skutków prawnych do małżeństw. Projekt ustawy zmierza więc do zrównania ludzi pod względem przysługujących im praw niezależnie od ich orientacji seksualnej. Ma więc na celu dostosowanie stanu prawnego do wymogów, jakim powinno odpowiadać państwo demokratyczne: poszanowanie wolności człowieka, pluralizm światopoglądowy i tolerancja. W państwie demokratycznym nie powinno być miejsca na dyskryminację jakichkolwiek mniejszości, jeżeli swoją działalnością nie naruszają obowiązującego porządku prawnego. Z tego punktu widzenia głęboko niepokojący jest brak tolerancji dla osób o skłonnościach homoseksualnych i nierówne traktowanie ludzi ze względu na orientację seksualną, znajdujące wyraz w odmawianiu homoseksualistom prawa do zawierania legalnych związków. Przepisy obowiązujące w tym zakresie w Polsce nie tylko zaprzeczają poszanowaniu równości, ale także wolności człowieka".
    
    
    Światopoglądowe uwikłanie ustawy.
    
    
    W "Uzasadnieniu ustawy o rejestrowanych związkach partnerskich" jej wnioskodawcy zaraz na wstępie składają deklarację, że zmierza ona do "zrównania ludzi pod względem przysługujących im praw" w imię fundamentalnych założeń państwa demokratycznego, do których to praw zalicza "poszanowanie wolności człowieka, pluralizm światopoglądowy i tolerancję". Sekwencja wymienionych zasad nie budzi zastrzeżeń. Ogólnie mówiąc, zasada wolności rzeczywiście stanowi ideowe źródło, z którego czerpią normatywny sens dwie pozostałe zasady. Po tak zredagowanym wstępie do "Uzasadnienia ustawy" rozumie się samo przez się, że pierwszym przedmiotem krytycznej refleksji stanie się zasada wolności.
    Z tą wszakże chwilą stajemy wobec niebagatelnej niewiadomej. Z historii filozofii wiadomo, że pojęcie "wolności", o którym się mówi w różnych systemach filozoficznych, tylko w powierzchniowej warstwie znaczeniowej pokrywa się z potocznym tego słowa rozumieniem, oznaczając nieskrępowaną z zewnątrz możność dokonywania przez człowieka różnych wyborów. Z chwilą włączenia go w świat idei określonego systemu filozoficznego ulega różnym treściowym przekształceniom, z konieczności domaga się przeto dodatkowych eksplikacji. Skoro jednak w pierwszych zaraz zdaniach "Uzasadnienia ustawy" mówi się o wolności w odniesieniu do ustrojowych założeń współczesnego "państwa demokratycznego", w takim razie staje się jasne, że również w ustawie chodzi o tę samą "wolność", na której opiera się ideologia tegoż "demokratycznego państwa". Problem sprowadza się zatem do pytania, o jaką w tej ideologii wolność chodzi.
    Znowu sięgnąć nam trzeba do historii filozofii. Świadczy zaś ona, że ustrojowy model współczesnej demokracji liberalnej tkwi korzeniami w materialistycznych założeniach XVIII-wiecznego indywidualistycznego liberalizmu, którego reprezentatywną postacią jest filozoficzny system J.J. Rousseau. "Człowiek rodzi się wolny" - ta krótka deklaracja rozpoczynająca wywody głównego jego dzieła pt. "Umowa społeczna" wprowadza czytelnika w zasadniczy nurt jego filozofii, ale - i tu się ujawnia to, co w tej filozofii jest istotne - w wolności tej człowiek znajduje najgłębszy sens swego człowieczeństwa. Wolność stanowi bowiem nieutracalny atrybut tkwiący w strukturze człowieka, którego działania nie porządkuje żaden w tej strukturze zawarty i z nią wewnętrznie zespolony ład moralny ani też zewnętrznie ukonstytuowana zasada "dobra wspólnego". Wolność usprawiedliwia samą siebie, motoryczną zaś siłą ludzkiego działania są tkwiące w naturze człowieka popędy. Wewnętrzny autentyzm wolności człowieka polega zatem na nieskrępowanej w zasadzie swobodzie działania zgodnie z tymi naturalnymi popędami, ponieważ naturalnym jej ograniczeniem jest analogiczna wolność innej jednostki. Konsekwencje głoszonej przez współczesny liberalizm apoteozy wolności w jej popędowych manifestacjach zostaną ukazane nieco później w kontekście analizy moralnej konstytucji "partnerskich związków".
    
    Terminologiczne i merytoryczne manipulacje w projekcie ustawy.
    
    Ta może nieco przydługa rekonstrukcja światopoglądowej orientacji ideału wolności funkcjonującej w podtekście przygotowywanej ustawy okazuje się jednak konieczna dla wniknięcia w ideologiczny sens tejże ustawy. Nie jest to bowiem sprawa zbyt prosta z uwagi na terminologiczne manipulacje w tekstach podanych do publicznej wiadomości dokumentów. O dowód na to nietrudno. We wszystkich paragrafach projektu ustawy występuje stale dwuznaczny, ale łatwiejszy do przełknięcia termin "związki partnerskie". Dopiero w "Uzasadnieniu" tejże ustawy mówi się już wyraźnie, że chodzi o związki osób o "homoseksualnych skłonnościach".
    W tymże samym dokumencie podaje się do wiadomości, że na podstawie przeprowadzonych badań liczbę homoseksualistów w Polsce szacuje się na "około 2 mln osób", a zatem "stanowią... znaczącą mniejszość w naszym kraju" nieobjętą żadnymi prawnymi regulacjami. Z kolei współczesna seksuologia dowodzi, że homoseksualizm nie może być traktowany jako perwersja, ponieważ jest to "wrodzona lub nabyta zmiana przedmiotu pożądania". Mimo to homoseksualne skłonności oceniane są w społecznie utrwalonych opiniach zdecydowanie negatywnie. Wobec tego przygotowywana ustawa zmierza do przezwyciężenia tych dyskryminacji, ustalając prawnie określoną sytuację w naszym kraju odpowiadającą liczebności homoseksualistów i ich psychofizycznej kondycji.
    Zachowując ten sam porządek, w jakim zrelacjonowane zostały argumenty przemawiające na korzyść projektu ustawy, należy stwierdzić, co następuje. Zgoła niepoważnie brzmi powoływanie się na "przeprowadzone badania" bez podania przez kogo zostały przeprowadzone, na jakich populacjach, kiedy i jaką metodą. Wkładając przeto między bajki tego rodzaju gołosłowne zmyślenia, na podstawie potocznych obserwacji przyjąć jednak należy, że jakaś nader trudna do ilościowych oszacowań kategoria tego rodzaju osób istnieje, a przeto dyskusja nad ich psychofizycznym stanem jest jak najbardziej celowa. Musi być wszakże ta dyskusja prowadzona na zgoła innej płaszczyźnie, aniżeli prawne rejestrowanie "partnerskich związków".
    Można by sądzić, że merytorycznie lepiej ufundowane racje zaprezentują przywołane przez projektodawców ustawy na pomoc "osiągnięcia współczesnej seksuologii". Także i te "osiągnięcia" okazują się zawieszoną w powietrzu pajęczą siecią, kiedy spojrzy się na nie poprzez pryzmat dostępnej w tym względzie sprawdzalnej dokumentacji.
    Wprawdzie we współczesnym świecie podnoszą się głosy domagające się zmiany nastawienia do homoseksualizmu, ale przemilcza się fakt, że głosy te często bywają wynikiem decyzji politycznych, a nie odpowiednich odkryć naukowych.
    Za przykład niech posłużą tu Stany Zjednoczone. W grudniu 1973 r. wąską grupa psychiatrów stojąca na czele Amerykańskiego Stowarzyszenia Psychiatrów (APA) arbitralnie i bez stosownych konsultacji ze środowiskiem medycznym wykreśliła "homoseksualizm" z jednostek chorobowych podręcznika traktującego o zaburzeniach i chorobach psychicznych (DSM-II). W efekcie homoseksualizm został uznany za normalny wariant zachowania seksualnego. Decyzja ta nosiła znamiona wyraźnej manipulacji i była skutkiem silnego nacisku gejowskiego "lobby", jak tego rzeczowo i dobitnie dowodzi prof. Charles W. Socarides, wykładowca psychiatrii na State Univeristy of New York (por. "American Journal of Psychotherapy", 32 (1978), s. 414-426). Prohomoseksualna opcja spotkała się z natychmiastową krytyką ze strony środowisk medycznych, ponieważ wywołała znaczne zamieszanie i doprowadziła do jawnych sprzeczności w praktyce klinicznej (por. edytorial "American Journal of Psychotherapy", 28 stycznia 1974 r.). Godny odnotowania jest fakt, że jedna z kluczowych postaci wydarzeń z roku 1973 - dr Robert L. Spitzer - 9 maja 2001 na dorocznym spotkaniu APA zrewidował swoje poglądy i ogłosił zaskakujące wyniki własnych badań nad homoseksualistami, którzy zmienili orientację na heteroseksualną (por. "Archives of Sexual Behaviour", 32, (2003) nr 5, s. 403-417).
    Odnośnie do kwestii ewentualnej wrodzonej orientacji homoseksualnej podjęto sporo prac badawczych, których celem było znalezienie "genu homoseksualnego". Żadna z nich nie zyskała jednak zgodnej aprobaty środowiska naukowego, ponieważ nie przedstawiono niezbitego dowodu na to, że homoseksualizm jest skłonnością wrodzoną. Zresztą gdyby nawet udowodniono, że homoseksualizm jest właśnie taką skłonnością, nie oznaczałoby to, że jest normalną odmianą seksualnej struktury człowieka. Przykładowo mówiąc, depresja, schizofrenia, alkoholizm mogą mieć podłoże genetyczne, ale to nie znaczy, że mieszczą się w kategorii normalnych ludzkich zachowań.
    Utrzymuje się zatem bardziej rozpowszechnione przekonanie o nabytym charakterze homoseksualnych nastawień. Istnieje wiele prac naukowych potwierdzających pewną zbieżność modelu rodziny, w której wzrasta osoba homoseksualna. Wyróżnia się wśród nich publikacja dwóch autorów I. Bieber i T.B. Bieber (por. "Male homosexuality", w: "Canadian Journal of Psychiatry", 24 (1979), s. 409-421). Autorzy ci przebadali 1000 mężczyzn homoseksualnych i ok. 100 par małżeńskich, które miały syna homoseksualistę. Wnioski, do których doszli, są następujące: relacje między rodzicami były z reguły bardzo słabe; w większości przypadków matka była w relacji zbyt intymnej z synem, który później stał się homoseksualistą; co najważniejsze, relacje między synem a ojcem były zawsze trudne, ponieważ ojciec był postacią wrogą i rywalizującą. "Nie spotkaliśmy homoseksualisty, który byłby w sposób otwarty kochany i szanowany przez ojca" - stwierdzają autorzy publikacji. Jeśli zatem chodzi o homoseksualizm nabyty, to większą uwagę należałoby zwrócić na sytuację rodziny i środowiska, aniżeli zmieniać istniejące prawo (por. J. i L. Nicolosi "A Parent's Guide to Preventing Homosexuality". Downers Grove, IL 2002).
    Wokół nabytego charakteru homoseksualizmu rodzi się też inny problem: czy homoseksualizm można/należy leczyć? Jeśliby go uznać za normalną tendencję, to konsekwentnie nie należy bądź wręcz nie wolno go leczyć. Wiadomo jednak, że spora ilość osób z homoseksualnymi skłonnościami chce się ich wyzbyć, gdyż uważa je za przejaw własnej słabości i osobowościowe zaburzenie. Co więcej, psychoterapia i psychologia kliniczna potwierdzają możliwość zmiany orientacji homoseksualnej na heteroseksualną (por. edytorial prestiżowego czasopisma amerykańskiego "Psychology Today", styczeń/luty 2003; J.F. Harvey, Prawda o homoseksualizmie, Warszawa 1999, s.105-158; R. Cohen, Wyjść na prostą, Kraków 2002). Wszystko to świadczy o tym, że w środowisku medycznym wciąż żywym problemem jest pytanie, czy homoseksualizm jest czy nie jest nabytą bądź wrodzoną skłonnością psychofizycznej struktury człowieka.
    Po obszerniejszym przedstawieniu stanowiska współczesnej seksuologii w problematyce homoseksualizmu celem naświetlenia jednostronnego podejścia do tej sprawy projektodawców ustawy o rejestrowaniu "związków partnerskich" do omówienia pozostaje trzeci w tym samym kontekście wyszczególniony zarzut. Idzie o to, czy rzeczywiście utrwalone w społeczeństwie opinie negatywnie oceniające homoseksualne nastawienie uznać można za pewną formę dyskryminacji przejawiających te skłonności osobników. Tę sprawę można rozstrzygnąć jednak krótko. O dyskryminacyjnym charakterze społecznie żywionych opinii można by mówić wtedy, gdyby uzewnętrzniały się one w nagannych agresywnych reakcjach społecznego otoczenia względem homoseksualnie wyróżniających się osobników. Takich jednak wydarzeń w Polsce po prostu nie było. A zatem posądzanie społeczeństwa czy też obowiązującego w nim systemu prawa małżeńskiego o dyskryminowanie homoseksualistów jest tylko jeszcze jednym dowodem niezrozumiałej fobii senatorów forsujących sprzyjające homoseksualistom ustawy, a zarazem kolejną manipulacyjną metodą wprowadzania w błąd opinii publicznej.
    
    Integralna struktura homoseksualizmu i jego moralna ocena.
    
    Mimo wszystko dotychczasowe krytyczne uwagi nie dotknęły newralgicznego nerwu sprawy zaktualizowanej projektem Ustawy o rejestrowanych związkach partnerskich. Na trop tego, co w niej jest zasadnicze i istotne, naprowadza jednak art. 4 ustawy, który między innymi orzeka: "Partnerzy (...) wspólnie dbają o podtrzymywanie wytworzonych między sobą więzi uczuciowych i pogłębienie porozumienia duchowego". Tylko krańcowo naiwny czytelnik tego tekstu może poprzestać na mniemaniu, że wytworzone przez homoseksualną parę "więzi uczuciowe" i "duchowe porozumienie" zatrzymają się na progu sentymentalnych romantycznych uniesień bądź wymiany estetycznych wrażeń. Zastosowana w cytowanym tekście stylistyczna kosmetyka zawiesza zbyt cienką zasłonę nad brutalną prawdą, która nie tai, że autentyczna biopsychiczna dynamika homoseksualizmu zmierza w końcowej fazie - ujmując rzecz od strony płci męskiej - do na wskroś cielesnego zaspokojenia popędu seksualnego w formie tzw. samogwałtu. Na tle tego faktu apele podnoszone w "Uzasadnieniu ustawy" o nieocenianie homoseksualizmu "w kategoriach moralnych" spadają do rzędu nie po raz pierwszy stosowanych w rzeczonym dokumencie demagogicznych manipulacji niegodnych wysokiej rangi instytucji państwowych. Wręcz przeciwnie, ten fakt postuluje przypomnienie elementarnych przynajmniej stwierdzeń dotyczących moralnego wymiaru ludzkiej płciowości.
    Na tym polu na czoło wysuwają się dwie konstytutywne biopsychiczne determinacje ludzkiej płciowości. Jedna z nich, podstawowa, w seksuologicznej terminologii określana jako "biegunowo przeciwstawna dwoistość", warunkuje zarodotwórczą zdolność wytwarzania męskich plemników i kobiecych komórek jajowych, druga natomiast wyraża charakterystyczną współzależność tych dwu stron ludzkiej płciowości i na tej podstawie zwie się ją "komplementarnością", która utożsamia się z potencjalną zdolnością do wzbudzania nowego ludzkiego życia w aktach seksualnego współżycia (por. H. Giese (red.), Seksuologia, tłum. z niem., Warszawa 1959, s. 163-165). Integralna wszakże wizja ludzkiej płciowości implikuje podwójne tego opisu dopełnienie. A mianowicie płciowość ludzka wbudowana jest w strukturę osoby ludzkiej jako jej podmiotu, a równocześnie relacjonalnie zwrócona jest ku wzbudzanemu przez nią równie osobowego życia. W sumie nadaje to ludzkiej płciowości na wskroś personalistyczny charakter, a zarazem przenika ją do głębi moralną wartościowością mającą swe źródło w godności osoby ludzkiej jako rozumnego bytu i moralnej wartości zarazem.
    Na tle tak zarysowanego wizerunku moralnego oblicza ludzkiej płciowości nie ulega wątpliwości, że homoseksualizm widziany nie jako określona skłonność seksualna, ale jako jej uaktywnienie w aktach homoseksualnych zbliżeń godzi w samo sedno moralnej konstytucji ludzkiej płciowości. I to jest racja, dla której stanowi przedmiot moralnego napiętnowania. W wypadku zaś jego prawnej legalizacji do wewnętrznego zła homoseksualnego współżycia dochodzą równie poważne szkody społeczne. Legalny, ale niemoralny w tym założeniu status homoseksualizmu osłabia kulturotwórczą pozycję instytucji małżeństwa i rodziny, zatruwa atmosferę zdrowych form przyjaźni i współpracy w obrębie męskiej i żeńskiej populacji, oddziałuje szczególnie zaraźliwie na młodzież w trudnych okresach jej dojrzewania. Nieformalne homoseksualne grupy nacisku, choć nieliczne, są zwykle sprawnie zorganizowane, ponadto wspierane przez wpływowe anonimowe siły społeczne, co oczywiście wzmaga znacznie skuteczność ich demoralizujących oddziaływań. Ewentualne zaś zalegalizowanie homoseksualnych związków partnerskich walnie by się przyczyniło do rozprzestrzeniania się tych zgubnych dla społeczeństwa skutków.
    
    Homoseksualizm w kontekście kulturowego kryzysu euro-amerykańskiej cywilizacji.
    
    Dużą wagę w "Uzasadnieniu ustawy" przywiązuje się do dokonanych już faktów legalizacji homoseksualnych związków partnerskich w północnych krajach Europy, z Holandią i Niemcami łącznie. Faktom przeczyć niepodobna, ale nie zaszkodzi spojrzeć na nie krytycznie w szerszej perspektywie dziejów cywilizacji europejskiej. Nie są im bowiem obce już wcześniejsze przypadki kulturowej dekadencji nawet wielkich narodów, starożytny Rzym jest tego klasycznym przykładem. Historia zaś lubi się powtarzać, jeśli się temu zawczasu nie zapobiegnie. Nie bez kozery Jan Paweł II, oceniając kulturowe trendy współczesnego świata, przede wszystkim jednak euro-amerykańskich społeczeństw, określił je dosadnie, ale trafnie jako "cywilizację śmierci". Temat to oczywiście za wielki i zbyt złożony, aby próbować go zgłębić w skromnych ramach krytycznej refleksji nad projektem Ustawy o rejestrowanych związkach homoseksualnych. Niemniej jednak na jeden punkt styczny tej pozornie mało znaczącej dewiacji z przewalającą się przez świat falą procesów społeczno-duchowego rozkładu warto zwrócić uwagę.
    Są ważkie powody, aby twierdzić, że jednym ze źródeł zachwiania się moralnych podstaw kulturowej tożsamości euro-amerykańskiej cywilizacji jest wspomniany na wstępie niniejszej refleksji wyłoniony z materialistyczno-indywidualistycznych źródeł liberalizm, przede wszystkim zaś funkcjonująca u jego podstaw interpretacja zasady wolności. Pierworodnym bowiem grzechem tej koncepcji jest zakorzenienie jej istotnego sensu w sferze irracjonalnych skłonności, co w dziedzinie moralności przeistoczyło się w zasadę relatywistycznego permisywizmu. Konsekwencją zaś tej orientacji stała się płynność moralnych ocen i norm przez totalne uzależnienie ich od sytuacyjnych bądź subiektywnych uwarunkowań. Innymi słowy - poczęła się wytwarzać odrębna światopoglądowa orientacja, w której "etyka rozumu" głoszącego prymat stałych, odpowiadających godności osoby ludzkiej zasad i reguł postępowania moralnego, została zastąpiona przez "etykę infraracjonalnych popędów", promująca to, co doraźnie odpowiada i służy zmysłowym popędom człowieka. Jaki to kształt przyjmuje w makrospołecznych procesach cywilizacyjnych, plastyczną tego ilustracją jest "cywilizacja śmierci", a jak się przejawia w konkretnych, jednostkowych przypadkach, tego świadectwem jest światowa akcja legalnego usankcjonowania "partnerskich związków homoseksualnych".
    
    Homoseksualizm w obliczu sumienia.
    
    Na dokonanych wszakże ustaleniach s prawa się nie kończy. Dotychczas bowiem przedmiotem krytycznej refleksji był homoseksualizm rozważany jako specyficzna forma ludzkiego działania pod kątem właściwej temu działaniu obiektywnej struktury i sprawianych przez nią aktów. Otóż właśnie te akty w tym stopniu, w jakim są przejawem świadomych i dobrowolnych decyzji spełniających je podmiotów, a więc konkretnych osób ludzkich, wchodzą w sferę osądów ich sumienia. A wtedy optyka moralnej kwalifikacji homoseksualnych zachowań ulega radykalnemu dopełnieniu.
    Niezależnie bowiem od tego, czy chodzi o wrodzoną, czy też nabytą skłonność, ocena konkretnych zachowań zależy od tego, jaką postawę zajmie dana osoba wobec własnej słabości. Jeśli jest to postawa akceptacji homoseksualizmu jako łatwo dostępnej, choć prymitywnej formy przyjemności, wówczas osoba staje się winna całego zła moralnego tych działań i odpowiedzialna za powodowane przez nią złowieszcze skutki społeczne. Jedynie głęboka patologia intelektualna może ją subiektywnie od tych konsekwencji uchronić.
    Jeżeli natomiast świadoma moralnego zła ulegania homoseksualnym popędom podejmuje trudny wysiłek wyzwolenia się spod ich dominacji i nie ulega w konkretnych sytuacjach ich presji, a nawet, jeśli jest to niezbędne i możliwe, poddaje się odpowiedniej terapii, może być spokojna we własnym sumieniu, zasługuje też na pełen życzliwości szacunek i ewentualne wsparcie ze strony otoczenia. Nie na moralnym luzie, ale na wewnętrznej dyscyplinie i panowaniu "etyki rozumu" nad "etyką popędów" zasadza się bowiem autentyczna wolność człowieka w jej wyższej, moralnym dobrem uszlachetnionej postaci.
    W tym obszarze nie mają jednak wiele do zrobienia legislacyjne ingerencje władzy ustawodawczej. Kierując się natomiast ideologią "cywilizacji śmierci", mogą tylko prowadzić do powiększenia kulturowego zamętu i demoralizacji społeczeństwa. Świadomość ta winna się przyczynić do mobilizacji wszystkich sił odpowiedzialnych za dobro wspólne społeczeństwa w celu podjęcia zbiorowego wysiłku nad umocnieniem moralnych fundamentów jego zbiorowego życia.
    ks. Tadeusz Ślipko SJ, ks. Stanisław Morgalla SJ
    



    
    ks. Tadeusz Ślipko SJ - etyk, doktor habilitowany, emerytowany profesor zwyczajny w dawnej Akademii Teologii Katolickiej (obecnie UKSW) w Warszawie
    ks. Stanisław Morgalla SJ - psycholog i psychoterapeuta, absolwent teologii i psychologii na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie, doktorant Wydziału Filozoficznego PAT w Krakowie.
    

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin