Jane Feather - Wyznanie.pdf
(
1643 KB
)
Pobierz
2567309 UNPDF
JANE
FEATHER
Wyznanie
Przekład Anna Boryna
Prolog
Vimiera, Portugalia, sierpień 1808
Słońce wisiało na niebie jak wielka kula rozpalonej miedzi. Żaden
obłok nie przesłaniał metalicznego błękitu, nie łagodził nieznośnego
żaru lejącego się na spieczoną, nagą równinę. Gdzieś w dali ośnieżone
szczyty gór lśniły jak migotliwy miraż, a za pasmem wzgórz otaczają
cych dolinę fale Atlantyku uderzały dziko o skalisty brzeg.
Pięćdziesięciu żołnierzy Jego Królewskiej Mości należących do
3. Regimentu Dragonów ociekało potem. Odziani w szkarłatne kurt
ki, dławili się pyłem rozprażonej ziemi. Zimne fale oceanu i zlodowa
ciały śnieg na szczytach gór były dla nich równie dalekie i nieosiągalne
jak senne marzenie.
Zza wzgórz raz po raz wynurzały się szeregi Francuzów w nie
bieskich mundurach. Wrogowie zbliżali się ku nim. Anglicy strzelali
do nich, widzieli, jak niektórzy padają, szereg się załamuje i cofa...
tylko po to, by zaraz zjawił się następny. Widzieli swoich towarzyszy
poranionych i martwych. Padali w kwiaty macierzanki, która - po
dobnie jak rachityczne drzewka oliwne i kaktusy - z trudem wal
czyła o przetrwanie, napełniając zapachem nieruchome, rozpalone
powietrze.
Ilu Francuzów wynurzy się jeszcze zza wzgórza? Ile jeszcze razy
wysypią się na równinę?
Major dowodzący tą niewielką kompanią wpatrywał się w dal. Za
nimi, po drugiej stronie szarej leniwej rzeki, były inne wzgórza, zza
5
których miały przybyć posiłki. Wytężał słuch, czy nie rozlega się już
triumfalny zew trąbki, zwiastun odsieczy i ocalenia. Obiecano im po
moc. Niemożliwe, by nie przybyła!
A jednak, w miarę jak słońce zmierzało ku zachodowi, majora co
raz częściej ogarniało zwątpienie. Widać było im sądzone zginąć tu,
w tym rozpalonym piekle, i napoić spragnioną ziemię własną krwią.
Lekka bryza znad oceanu owiała ich, gdy słońce miało się już skryć
za wzgórzami. Na wietrze ożył sztandar regimentu. Jego drzewce
wbito w ziemię obok martwego ciała młodziutkiego chorążego, który
przedtem niósł chorągiew.
- Znowu idą! - krzyknął jeden z szeregowców. Krył się za niezbyt
imponującym okopem, który stanowił ich jedyną osłonę przed og
niem nieprzyjaciela.
Major spojrzał na szereg zbliżających się wrogów. I wówczas pod
biegł do niego zasapany podporucznik. Pot ściekał mu spod czapki.
W oczach miał strach, a z ust sypały się bezładnie trudne do przyjęcia
słowa o zbliżającej się straszliwej śmierci.
1
Londyn, czerwiec 1810
Ożenie się z jedną z nich?! Dobry Boże! Niech pan nie gada głupstw,
Crighton!
Sylvester Gilbraith, piąty hrabia Stoneridge, patrzył z niedowie
rzaniem na nerwowego człowieczka, który wydawał się jeszcze mniej
szy, niż był, za swoim ogromnym biurkiem w kancelarii adwokackiej
przy Threadneedle Street.
Mecenas Crighton odchrząknął i zauważył:
- O ile mi wiadomo, lord był ogromnie przywiązany do swoich
wnuczek, panie hrabio.
- A cóż to ma wspólnego ze mną?! - obruszył się Sylvester.
Adwokat zaczął grzebać w papierach leżących na biurku.
- Pragnął jak najlepiej zabezpieczyć je na przyszłość, milordzie.
Ich matka, lady Belmont, ma po mężu pokaźny spadek i nie potrze
buje dodatkowego wsparcia. Przeniesie się, oczywiście, do wdowiego
domu, gdy tylko pan, panie hrabio, obejmie w posiadanie Stoneridge
Manor.
- Matka nic mnie nie obchodzi - rzekł twardo hrabia. - Proszę
wyjaśnić jeszcze raz, i to jak najprościej, warunki ostatniej woli mego
kuzyna. Chyba nie wszystko zrozumiałem.
Adwokat spoglądał na swego klienta, wyraźnie speszony.
- Nie sądzę, milordzie. Są cztery wnuczki, dzieci wicehrabiego
Belmonta i lady Elinor...
7
- Tak, tak! Belmont zginął w bitwie nad Nilem dwanaście lat
temu, a więc ja, zgodnie z zasadą majoratu, zostałem spadkobiercą
Stoneridge'a. - Hrabia wielkimi krokami przemierzał w tę i z powro
tem wąską przestrzeń od okna do drzwi. - Przejdź do sedna sprawy,
człowieku!
Prawnik doszedł do wniosku, że nowy lord Stoneridge budzi
w nim jeszcze większy lęk niż jego zrzędliwy i podagryczny poprzed
nik. Szare oczy Sylvestra Gilbraitha spoglądały niepokojąco przenikli
wie. A blizna przecinająca czoło nadawała jego pociągłej twarzy groź
ny wyraz. Zaciśnięte w wąską linię usta zdradzały popędliwość, która
cechowała również jego zmarłego krewniaka.
- Chyba najlepiej będzie, jeśli pan hrabia sam zapozna się z wa
runkami testamentu - zawyrokował adwokat, wybierając jeden z leżą
cych przed nim dokumentów.
W chłodnych oczach Sylvestra pojawił się błysk rozbawienia.
-Lepiej nie być zwiastunem złych wieści... Nieprawdaż, panie
Crighton?
Mężczyzna wyciągnął smukłą rękę i wyjął dokument z dłoni praw
nika. Opadł na fotel, skrzyżował nogi w skórzanych bryczesach i zaczął
czytać, uderzając się z lekka szpicrutą po cholewkach wysokich butów.
Stojący w kącie wysoki zegar tykał, mucha sennie bzyczała tuż
obok otwartego okna, z ulicy - w ciepłym czerwcowym powietrzu
- niosło się nawoływanie wędrownego przekupnia.
- Dobry Boże! - Stoneridge rzucił dokument na biurko i zerwał
się z fotela. - Co za draństwo! Dziedziczę po nim tytuł, Stoneridge
Manor i rezydencję w Londynie... ale nie dostanę ani kawałka ziemi,
ani złamanego grosza od starego sknery, jeśli nie poślubię jednej z tych
dziewcząt! To testament szaleńca! Żaden sąd nie uzna czegoś takiego!
-Zapewniam pana, milordzie, że to prawomocny dokument.
Świętej pamięci hrabia był w pełni władz umysłowych; osobiście to
poświadczyłem wraz z dwoma kolegami z naszej kancelarii. - Adwo
kat wojowniczo wysunął brodę. -Jedynie tytuł hrabiowski i te dwie
rezydencje są objęte majoratem. Z resztą swojego majątku Jego Lor-
dowska Mość mógł postąpić, jak mu się podobało.
8
Plik z chomika:
agnawrocek
Inne pliki z tego folderu:
Jane Feather - Wyznanie.jpg
(222 KB)
Jane Feather - Wyznanie.pdf
(1643 KB)
Inne foldery tego chomika:
Amo Jones - Srebrny łabędź
Ana Huang Kłamstwa agnawrocek
Audrey Carlan-Trylogia namiętności -Ciało
Aurora Rose Reynolds - Until Trevor
Banks M. - Trylogia Bez tchu - Pożar krwi
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin