R085. Weston Sophie - Podwójne życie Sary Thorn.doc

(476 KB) Pobierz

 

Sophie Weston

 

Podwójne życie Sary Thorn


Rozdział 1

 

Promienie słońca rozświetliły kasztanowe włosy Sary miedzianym blaskiem. Nie była podekscytowana, co często zdarza się dziewczętom, gdy otrzymują nowe, niezwykłe propozycje pracy. Zupełnie spokojnie powiedziała, że za pieniądze zrobi wszystko, czego będzie się od niej wymagać.

Pani Templeton była tym poruszona. Więcej, była przerażona, że Sara Thorn, miła, spokojna i kompetentna dziewczyna jest zdolna do takich stwierdzeń.

– Nie powinnaś tak do tego podchodzić, kochanie – powiedziała z wyrzutem.

Ale dziewczyna wzruszyła tylko ramionami.

– Przecież to prawda – odpowiedziała.

Pani Templeton musiała jej uwierzyć. Obserwowała Sarę od dłuższego czasu – mimo dobrych manier i przykładnego stosunku do pracy było w niej coś nieprzewidywalnego. Pani Templeton, osoba rzeczowa i pozbawiona wyobraźni, w tym wypadku nie zawahałaby się użyć słowa „tajemnica". Podejrzewała, że spokój i dobre ułożenie Sary jest tylko częścią odgrywanej przez nią roli. Gdyby jednak ta dziewczyna pozwoliła sobie na szczerość i swobodne okazywanie uczuć, byłaby zupełnie inną osobą. Pani Templeton była zła na siebie za tego rodzaju rozważania – w końcu do niczego przecież nie prowadziły, nie rozwiązywały problemu. Zdecydowała się więc puścić mimo uszu ostatnią uwagę Sary.

– Praca z profesorem Cavalli nie będzie łatwa – powiedziała ostrożnie. I pomyślała, zaciskając wargi, że to doprawdy zbyt łagodne określenie. Gdy tylko pojawiał się w Oksfordzie i żądał znalezienia w trybie pilnym wysoko wykwalifikowanej sekretarki, na wszystkie dziewczyny zatrudnione w agencji padał blady strach. Za każdym razem okazywało się bowiem, że nie są w stanie sprostać jego oczekiwaniom, są zbyt wolne, za mało bystre i nie potrafią znosić jego złośliwych docinków. Na domiar złego wszystkie się w nim w końcu zakochiwały. Profesor Cavalli, gdy nie pastwił się nad swymi ofiarami i nie awanturował, potrafił być człowiekiem absolutnie czarującym – żadna kobieta nie umiała mu się wtedy oprzeć.

Sara nie zapytała nawet, dlaczego ta praca miałaby być tak trudna. Spytała tylko, czego się od niej oczekuje.

Odpowiedź była prosta. Chodziło o przygotowywanie maszynopisów do druku, prowadzenie korespondencji, stenografowanie notatek do wykładów.

– On zawsze robi wszystko na ostatnią chwilę – powiedziała pani Templeton. – I zazwyczaj jest szalenie zajęty.

Sara na ogół zajmowała się maszynopisaniem, ale w przeszłości zdarzało jej się również współpracować z krewkimi naukowcami, więc nie przejęła się tym zbytnio. Poza tym czuła, że świat jest jej obojętny. Żyła tylko jedną myślą, miała tylko jeden cel. W dodatku przygotowana była na porażkę. Nawet gdyby udało się jej uzbierać wszystkie niezbędne pieniądze, nie było żadnej gwarancji, że operacja się powiedzie.

– Nie obawiam się ciężkiej pracy – uspokajała obawy pani Templeton.

– Wiem – powiedziała starsza kobieta. – Ale czułabym się nie w porządku, nie uprzedzając cię. Bardzo wiele twoich koleżanek pracowało już dla profesora Cavalli, ale nie miałabym odwagi powtórnie ich o to prosić. I poinformowałam o tym doktora Fredericksa. Najwygodniej byłoby mi powiedzieć, że nie mam nikogo odpowiedniego, ale, niestety, doktor Fredericks dobrze wie, że obecnie nie mamy w agencji zbyt wiele pracy.

– W porządku – odparła Sara. – Poradzę sobie.

– Oczywiście, że poradzisz sobie z pracą. Nie wiem tylko, czy poradzisz sobie z profesorem Cavalli. Potrafi być... – tu pani Templeton zawahała się, szukając odpowiedniego słowa – nieprzyjemny.

To stwierdzenie zdziwiło Sarę. Wiedziała, że niektórzy uczeni potrafili być złośliwi, ale zwykle kierowała nimi zawiść w stosunku do kolegów, nie zaś niechęć do sekretarek. Ten profesor Cavalli musi być prawdziwym potworem. Kiedyś uciekałaby przed takim, gdzie pieprz rośnie, ale teraz musi być twarda.

– Poradzę sobie, nie tak łatwo mnie skrzywdzić.

– Nie rozumiesz, Saro. – Pani Templeton była zakłopotana. – Nigdy nie zetknęłaś się z profesorem Cavalli...

– Pracowałam już z takimi osobami – oświadczyła sucho Sara. – Rozumiem, że ten pan ma typowo włoski temperament. Ale wynagrodzenie, jakie oferuje, skłoniłoby mnie do pracy dla samej Lukrecji Borgii.

Pani Templeton podjęła już decyzję. Postanowiła poinformować doktora Fredericksa, że nie ma odpowiedniej kandydatki. Sara Thorn nie miała pojęcia, co ją czeka, inaczej nie ubiegałaby się tak ochoczo o pracę z kimś takim, jak Ben Cavalli. Była jeszcze taka młoda.

– Pieniądze to nie wszystko, Saro – powiedziała zimno na pożegnanie. – Czas, byś się tego nauczyła. Wspomnę doktorowi Fredericksowi, że ewentualnie się zgadzasz, ale mam nadzieję, że nie dojdzie do tego kontraktu.

To był koniec rozmowy. Sara pożegnała się spokojnie, choć w głębi duszy była po prostu wściekła. Wynagrodzenie, jakie oferował Cavalli, dwukrotnie przekraczało jej normalne zarobki. Pracując dla niego przez trzy tygodnie, mogłaby sobie pozwolić na operację o miesiąc wcześniej niż planowała. Niech diabli wezmą panią Templeton i jej niepotrzebną troskliwość, myślała z irytacją.

Wracała do domu przez park uniwersytecki. Było spokojnie, drzewa szumiały, gdzieś w oddali widać było poruszające się figurki graczy w krykieta. Popołudniowe słońce rzucało mozaiki cieni z liści I gałęzi wierzb rosnących na brzegu stawu. Sara poczuła się nagle samotna. Może to dobrze, pomyślała, że wybiorę się na to dzisiejsze wieczorne przyjęcie. Przedtem nie bardzo miała chęć na nie pójść, ale gdy Chris zaprosił ją na schodach szpitala, tuż po przykrej wizycie u doktora Andrewsa, nie była w stanie mu odmówić. Jeden wieczór bez pisania na maszynie nie zrobi różnicy – i tak pewnie nigdy nie będzie jej stać na tę kosztowną operację.

Szła przed siebie, czując, że coraz bardziej sztywnieje jej noga w kostce. Działo się tak każdego wieczoru. Wmawiała sobie, że z dnia na dzień ból jest mniej intensywny, zdając sobie jednocześnie sprawę, że to tylko pobożne życzenia. Rozpaczliwie oczekiwała oznak poprawy, ale, niestety, w ostatnich miesiącach nie było ich zbyt wiele. Wyraz twarzy doktora Andrewsa też nie napawał optymizmem, choć on sam przekonywał ją, że nie wolno tracić nadziei. Sara, oczywiście, nie zamierzała poddać się bez walki. Przez całe życie wykazywała ogromne zdecydowanie. Wyłącznie dzięki sile woli zdołała ukończyć szkołę baletową. Nie bardzo się to podobało władzom sierocińca. Byli to poczciwi ludzie, ale woleliby, żeby mała Sara Thorn zapomniała o balecie. Nie poddała się i w końcu uzyskała miejsce w wyższej londyńskiej szkole baletowej. Ukończyła ją tylko dzięki własnej wytrwałości. Była o wiele za młoda, aby prowadzić samodzielne życie w Londynie, ponadto jej prowincjonalne przygotowanie nie całkiem wystarczało w nowej uczelni. Gdyby nie absolutna determinacja, odesłano by ją z powrotem do sierocińca.

Pracowała jednak, i to bardzo ciężko. Tańczyła, ćwiczyła, studiowała – balet był całym jej życiem. Nie miała czasu na zabawy, przyjaciół, randki i inne rozrywki nastoletnich dziewcząt. A gdy zaczęła pracować dla Sir Geralda, który prowadził własny zespół, poświęciła się baletowi z jeszcze większym zapałem. To nie była już niedouczona panienka z prowincji, lecz młoda kobieta. Wkrótce zaprzyjaźniła się z koleżankami z corps de baliet. Była bardzo lubiana za poczucie humoru, a jej skromność sprawiała, że nawet wtedy, gdy zaczęła się wybijać i dostawać solowe partie, inne dziewczęta nie odwracały się od niej z powodu zazdrości. Sir Gerald również był jej bardzo życzliwy. Po raz pierwszy w sierocym życiu poczuła, że znalazła własne miejsce na ziemi.

A potem pojawił się Robert. Choć niewiele starszy od niej, był już dobrze zapowiadającym się kompozytorem. Sara bardzo go kochała. Była zachwycona, gdy się nią zainteresował, i oszołomiona, gdy zaproponował jej małżeństwo. Zgodziła się, pełna pokory i wdzięczności. Przez kilka miesięcy życie wydawało się rajem. Robert ją uwielbiał, zawsze znajdowali wspólny język. Wprawdzie jego rodzice nie darzyli jej sympatią, ale wydawało się, że dla Roberta nie jest to ważne. Sara była gotowa pokochać ich całą miłością osieroconego dziecka, ale nie pozwolili jej na to. Nie była zapraszana na zebrania familijne, choć oficjalnie występowała jako narzeczona Roberta. Sytuacja była tym bardziej przykra dla niej, że w tych spotkaniach brała udział narzeczona Michaela, brata Roberta. Wszystko zmieniło się po pierwszym solowym występie Sary. W gazetach natychmiast pojawiły się entuzjastyczne recenzje. A kiedy zatańczyła w balecie „Pasterka i księżyc", który Robert napisał specjalnie dla niej, entuzjazm recenzentów był jeszcze większy. Po tych sukcesach rodzina Ericssonów zmieniła swój stosunek do niej do tego stopnia, że pani Ericsson zaproponowała jej wspólny wybór sukni na przyjęcie zaręczynowe. Sara wiedziała, że matka Roberta myśli tylko o tym, by kobieta u boku jej syna wyglądała reprezentacyjnie, ale potulnie się na wszystko zgodziła. Nie miała jednak okazji, by ubrać się w bordową aksamitną suknię. W dwa tygodnie później uległa wypadkowi i silnie uszkodziła nogę w kostce. Przyjęcie odwołano. Gdy wyszła ze szpitala, nikt nie powracał do tematu. Robert coraz rzadziej się z nią widywał, aż w końcu pojawił się speszony pan Ericsson, by oznajmić, że Robert otrzymał ciekawą propozycję pracy w Ameryce.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Tłumaczył, że Sara nie jest jeszcze dość silna, by towarzyszyć mu w podróży. Sara, pokrzywdzona i nieszczęśliwa, napisała do Roberta, że zrywa zaręczyny.

Robert w odpowiedzi przysłał matkę, która zażądała zwrotu pierścionka i przekazała list od niego, pełen enigmatycznych obietnic na przyszłość. Dla Sary stało się jasne, że jako kaleka nie ma co marzyć o małżeństwie z Robertem. Podarła list na oczach pani Ericsson i oskarżyła Roberta o nieuczciwość.

– Musisz nas zrozumieć, Saro – powiedziała pani Ericsson. – Należy myśleć o przyszłości...

Przyszłość! Przed Sarą rysowała się w wyjątkowo czarnych barwach – była chora, samotna, bez pieniędzy i nadziei na dalszą karierę. Odejście Roberta zachwiało całym jej życiem. Jeszcze tak niedawno wydawało jej się, że znalazła kogoś najważniejszego na świecie, a on okazał się niegodzien zaufania. Przez chwilę myślała nawet o samobójstwie. Upłynęło dużo czasu, nim pogodziła się z sytuacją. Zaczęła poznawać nowych ludzi – próbowała zaprzyjaźnić się z nimi, rozmawiać, chodzić na kawę, ale znajomości te nie były ani trwałe, ani głębokie.

Dziś wybierała się na przyjęcie, które wydawał jej sąsiad, szef orkiestry uniwersyteckiej. Okazją stał się przyjazd wybitnego dyrygenta z gościnnym koncertem, na który, mimo prośby Chrisa, nie poszła. Nie mogła – muzyka wciąż doprowadzała ją do łez.

Dziewczyna weszła do bramy, szczęśliwa, że już jest w domu. Lewa noga wciąż bolała. Wydawało jej się, że silnie utyka. Wprawdzie nikt tego poza nią nie zauważał, ale Sara była przekonana, że wygląda jak okropna kaleka. Tylko gdy tańczyła, była piękna.

Miała nie tylko znakomicie opanowaną technikę, ale też wrodzoną intuicję. Jej taniec był jak poezja. Teraz wszystko minęło. Sara zawsze uważała, że jako kobieta jest zupełnie nieatrakcyjna.

Nigdy nie szczyciła się swą urodą – gładką cerą, intrygującą twarzyczką wróżki, wielkimi zielonymi oczami i włosami falującymi niczym jedwabna materia. Uważała swą szczupłą sylwetkę za zbyt chudą, a siebie samą za osobę pospolitą. Nie wiedziała, jak wielkie wrażenie wywiera na mężczyznach jej delikatna buzia z wiecznym wyrazem lekkiego smutku.

Trzeba było przygotować się do przyjęcia. Ubrała się w jedyną odpowiednią na tę okazję suknię. Podarunek od pani Ericsson. Wyglądała tak atrakcyjnie, że Chris, który przyszedł po nią, aż zaniemówił z wrażenia.

– Jesteś oszałamiająca – powiedział w końcu. – Nie wiedziałem, że idę na bal z gwiazdą filmową.

Sara uśmiechnęła się z wdzięcznością. Choć komplement był banalny, dodał jej pewności siebie. Poza sceną była bardzo nieśmiała. Każde publiczne wystąpienie było dla niej ciężką próbą.

W mieszkaniu Mike'a zebrało się już sporo gości, w większości znanych Sarze z widzenia. Przyjęła kieliszek wina i wdała się w pogawędkę z Penny, sąsiadką z dołu. Ona również była pełna uznania dla wspaniałej sukni z aksamitu.

Chris pełnił rolę współgospodarza. Dbał, by Sara nie stała samotnie, ale głównie krążył z napojami, dolewał do kieliszków, opróżniał popielniczki i pozdrawiał nadchodzących gości. Mike'a jeszcze nie było. Okazało się, że zajmuje się swoim gościem, który po koncercie chciał jeszcze się spotkać z władzami uniwersytetu. Sara nie mogła dopytać się o jego nazwisko, usłyszała tylko, że jest jeszcze młody i bardzo zdolny. Sala zapełniała się szybko, a niektórzy goście zaczynali już tańczyć.

– Pójdę do siebie po kanapki – powiedziała Penny.

– Pomogę ci – zaproponowała Sara.

Na schodach panowała ciemność i choć za pierwszym razem Sara nie miała kłopotu z trafieniem do kuchni, powrót po kolejną tacę wcale nie był łatwy. Wchodząc po omacku Sara poślizgnęła się na schodku i z głośnym „och!" zatoczyła na ścianę. Ku swemu zdziwieniu, zamiast uderzyć o ścianę, z całym impetem oparła się o muskularną męską pierś.

– Tak mi przykro – zaczęła się tłumaczyć. – Nie widziałam pana.

– Ja też pani nie widziałem – odpowiedział ze śmiechem mężczyzna. Miał ledwo zauważalny obcy akcent. – Słonia bym nie zauważył w tej ciemności.

– Mam nadzieję, że nic się panu nie stało – powiedziała Sara, odzyskując pewność siebie.

– Przeciwnie, nie oczekiwałem tak uroczego powitania. Nie bardzo miałem chęć przychodzić na to przyjęcie, ale teraz widzę, że byłem w błędzie.

Sara pomyślała, że to na pewno ów sławny dyrygent. Zdziwiło ją tylko, że jest sam. Spodziewała się, że Mike zorganizuje jakieś uroczyste przywitanie gościa. Mike zawsze lubił gesty i przejawy ogólnego zainteresowania. Dlatego Sara starała się go omijać.

– Jako honorowy gość, powinien pan chyba ozdabiać przyjęcie – powiedziała chłodno.

– Ach, tak? – zapytał ze śmiechem. – A pani pełni rolę komitetu powitalnego?

Sara cofnęła się przed dotykiem jego ręki. Już od dawna nie słyszała takiego tonu w głosie mężczyzny. Prowokował ją, to było oczywiste. Czuła, że jest zaintrygowany i pragnie zaspokoić swą ciekawość. W krótkim okresie scenicznej sławy wielu mężczyzn próbowało flirtować z Sarą, więc te wstępne zabiegi nie były jej obce.

– Czekają na pana. – Próbowała go wyminąć.

– Nie wydaje mi się. Zostałem zaproszony, ale miałem wrażenie, że nic by się nie stało, gdybym się nie pojawił.

Więc to nie jest dyrygent Mike'a, pomyślała Sara. Ale po chwili znów zaczęła się wahać. Chciała jak najszybciej odejść. Była speszona i zdenerwowana tym dziwnym spotkaniem. Jeszcze raz poprosiła, by ją przepuścił.

– Puszczę, jeśli pani zapłaci – rzekł w końcu z udawaną powagą.

Mimo mroku bezbłędnie trafił na jej twarz, przytrzymał za brodę i lekko dotknął ustami jej ust. Rozzłościła ją zwłaszcza wprawa, z jaką to zrobił.

– W porządku. Myto zapłacone. Nie było tak strasznie, prawda?

– To zależy od punktu widzenia – odparła Sara przez zaciśnięte zęby. – Czy teraz przepuści mnie pan?

– Oczywiście. Co więcej, odtransportuję panią bezpiecznie na sam dół tych niebezpiecznych schodów.

Mówiąc to, wziął ją na ręce i zniósł na dół, gdzie było już jasno. I zamiast ją postawić, zbliżył się do światła, chcąc przyjrzeć się jej twarzy. Rumieniec oblał jej twarz. Zwykle była bardzo opanowana, ale to zdarzenie wytrąciło ją z równowagi. Spojrzała na niego. Miał jasne, niebieskie oczy, teraz ożywione wesołością. Drwi ze mnie, pomyślała Sara z wściekłością. Postawił ją i odsunął na odległość ramienia. Okiem znawcy badał wzrokiem jej postać. Miała ochotę go uderzyć.

– Tak – powiedział, przeciągając głoski. – Istne cudo. Wyglądasz jak jeden z demonów malowanych w średniowieczu – ogień, żar, okrucieństwo – dodał, dotykając jej włosów.

Sara zdała sobie sprawę, że nie wygra z nim, jeśli natychmiast nie postara się opanować. Miał nad nią przewagę – nie tylko fizyczną, co było oczywiste, ale przewagę inicjatywy. Nie było sensu wyrywać się i krzyczeć, bo dla Sary byłoby to upokorzeniem, a dla nieznajomego tylko interesującym przedłużeniem zabawy. Opuściła więc oczy i powiedziała spokojnie, że musi iść po kanapki dla wygłodniałych gości Mike'a, a zwłoka nie byłaby mile widziana. Nie popełniła po raz drugi błędu i nie wyrywała się z jego objęć. Stała spokojnie, z lekko przechyloną głową, czekając na reakcję. Na sekundę jego dłoń zacisnęła się mocniej na jej ramieniu, a oczy pociemniały. Ale potem roześmiał się i uwolnił dziewczynę z uścisku. Skrywając ulgę, poszła do pokoju Penny.

Wychodząc z tacą, spostrzegła go w tym samym miejscu. Wyraźnie dobrze się bawił. Była zła, że wyszła przed nim na idiotkę. Postanowiła niczego nie dać po sobie poznać. Uznała za punkt honoru nie okazać, że się go obawia. Wyciągnęła w jego stronę tacę z zakąskami.

– Nie jest pan głodny? Może się pan poczęstuje?

Popatrzył wprost na nią, z tym swoim asymetrycznym, pięknym uśmiechem. Niebieskie oczy wpatrywały się w jej wargi. Ku swemu zakłopotaniu Sara poczuła, że znów się rumieni. Na pewno to zauważył.

– Głodny? – powtórzył, nie odrywając wzroku od jej ust. – Trochę, ale mogę zaczekać.

Sara uciekła.

 


Rozdział 2

 

Przyjęcie rozwijało się znakomicie, mimo że brakowało jeszcze gospodarza i honorowego gościa. Sara krążyła po pokoju z tacą pełną przekąsek. Muzyka grała głośno, zaczęły się tańce. Parę razy natknęła się na Chrisa roznoszącego tanie wino w dużych butelkach. Uśmiechnął się porozumiewawczo.

– Dom wariatów, nie uważasz? Mike zaprosił chyba całą szkołę – powiedział. – Kiedy uporam się z winem, zaproszę cię do tańca.

Sara zawahała się. Nawet zwyczajne podrygiwanie na wytartym dywanie Mike'a mogłoby nazbyt obciążyć kostkę, która już i tak zaczynała z lekka pobolewać. Z drugiej strony, dlaczego miałaby odmawiać sobie nawet tak drobnej przyjemności. Skoro nic nie można zrobić, należy pogodzić się i spróbować z tym żyć. Byłoby niemądrze odmawiać przez całe życie zaproszeń do tańca, w nadziei, że zachowana w ten sposób energia przyda się kiedyś w odbudowaniu kariery. Kiwnęła głową na znak aprobaty i Chris, zadowolony, pobiegł dalej.

Gdy go znów zobaczyła, pogrążony był w rozmowie z mężczyzną, którego spotkała na schodach. Sara znieruchomiała i poczuła mrowienie w okolicy kręgosłupa. Nie chciała znów zetknąć się z tym człowiekiem, nawet w towarzystwie Chrisa. A jednak nie mogła oderwać od niego oczu. Wtedy, w ciemnym holu, zdołała jedynie zauważyć, że jest wysoki i ciemnowłosy. Teraz widziała go wyraźnie. Pomyślała z ironią, że ma wszelkie powody do bezczelnego samozadowolenia. Był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego w życiu spotkała. Wyższy o głowę od Chrisa, z profilu wydawał się piękny i... nieosiągalny. Gdy odwrócił twarz, ich wzrok się spotkał. Zauważyła jeszcze, że na jej widok uniósł w górę kieliszek, jakby w niemym toaście. Speszyło ją to tak bardzo, że natychmiast uciekła z pokoju. Postanowiła zejść na dół po następną porcję przekąsek dla gości.

Po chwili zjawił się gospodarz. Sara lubiła Mike'a, choć uważała go za snoba. Gdyby tylko wiedział, że mała Sara Thorn z poddasza to niezwykle utalentowana Sara Romana, która w tajemniczych okolicznościach zniknęła ze sceny baletowej po tryumfalnym sezonie, na pewno nie zawahałby się poinformować o tej sensacji prasy. Dała mu parę minut na powitania wróciła na górę. Zauważyła, że Mike nie zajmuje się swym honorowym gościem, lecz rozmawia z grupką muzyków. Jeden z nich wydawał się jej znajomy. Gdy odwrócił głowę, zamarła.

To był Robert Ericsson. Robert tutaj?! Była pewna, że już od dawna przebywa w Ameryce. Co, na Boga, robił w Oksfordzie? Być może nowa kompozycja dziś wykonywana jest jego autorstwa. Sara była zła na siebie, że nie dowiedziała się tego zawczasu. Tak czy inaczej, czuła, że musi natychmiast wyjść. Przy drzwiach ktoś schwycił ją za łokieć.

– Mam panią – powiedział napastnik żartobliwie. – Poproszę w nagrodę o taniec. Czy mogła pani wątpić, że jeszcze panią odnajdę?

Sara w milczeniu potrząsnęła przecząco głową.

– Nie powinna pani nakładać tak wyzywającej sukni, jeśli chciała pani pozostać nie zauważona. Płomień w ciemności mniej się rzuca w oczy. Chodźmy zatańczyć.

– Nie, dziękuję. – Sara znów potrząsnęła głową.

– Już późno, a jutro muszę iść do pracy.

– Obiecuję, że wcześnie pójdzie pani do łóżka.

– Zaśmiał się cicho, biorąc ją pod rękę. – Ale najpierw zatańczymy.

Powinna odmówić. Już zamierzała uwolnić rękę, gdy dostrzegła wpatrzonego w nią Roberta. Patrzył, jakby nie wierzył własnym oczom. Wyglądał na smutnego. Zrobiło jej się go żal, ale szybko stłumiła uczucie litości. Nie, na pewno nie ma powodu, by się nad nim litować. Odwróciła uśmiechniętą promiennie twarz w stronę swego towarzysza.

– Dobrze. Jeden taniec – potem będę musiała już wyjść.

Mężczyzna podążył wzrokiem za jej spojrzeniem i dostrzegł Roberta. Ale Sary to nie obchodziło. Chciała jak najszybciej zagubić się w tłumie, zniknąć Robertowi z oczu.

Tańczyło im się dobrze. Sara była jednak zdeprymowana. Jej partner miał wrodzone wyczucie rytmu. Objął ją tak naturalnie, jakby tańczyli razem od lat. Muzyka była wolna, nastrojowa. Stłumiony głos szeptał do mikrofonu o smutkach utraconej miłości. Sara poczuła, jak zasycha jej w gardle, choć zdawała sobie sprawę, że to wręcz śmieszne. Zapewne skutek podłego wina, którego wypiła trochę za dużo.

Zatopiła się w myślach, zapomniała o tańcu. Oparła głowę na ramieniu partnera i wydawało jej się, że słyszy jakieś słowa w obcym języku, szeptane we włosy. Podniosła głowę i spojrzała na niego. Napotkała rozbawione spojrzenie niebieskich oczu.

– Słucham? – powiedział, jakby Sara zadała mu jakieś pytanie. – Chodźmy już, odprowadzę panią do domu.

– Dziękuję, ale mieszkam tu, na górze.

– Więc odprowadzę panią na górę.

Nie protestowała. Była zmęczona i wyczerpana. Pomyślała, że w towarzystwie nieznajomego uniknie spotkania z Robertem.

Na klatce schodowej było ciemno. Mimo to można było bez trudu trafić do drzwi jej mieszkania. W pokoju Sary paliła się lampka nocna, jej światło wykrawało na dywanie mały krąg ciepła. Na zewnątrz była już ciemna noc, a gałąź sykomory rosnącej za oknem zakryła księżyc.

Nieznajomy stanął w drzwiach i rozejrzał się.

– Pani tu mieszka? Na stałe? Zapewne dojeżdża pani do domu w czasie wakacji?

Sara potrząsnęła głową. Nigdy nie miała domu, ale nie lubiła o tym mówić.

– Nie, mieszkam tu na stałe.

Wszedł do pokoju, patrząc na skośny sufit.

– Bardzo tu przytulnie. Lubi pani stare domy?

– Nie zastanawiałam się nad tym. Myślę, że tak. Zawsze mieszkałam w starych domach. Ale sądzę, że mogłabym mieszkać wszędzie.

Usiadła w fotelu, a on podszedł bliżej, uklęknął przed nią i obrócił jej twarz w stronę światła.

– Naprawdę byś mogła? A wyglądasz na rozpieszczoną dziewczynkę.

Po raz kolejny zaskoczył ją. Musiała przyznać, że był niezwykłym mężczyzną. Jego roześmiane oczy, w których czasem pojawiała się powaga i wyjątkowa przenikliwość, jego dziwne, niekonwencjonalne uwagi – to wszystko rozbudzało w niej niepokój.

– Nie martw się. Dlaczego jesteś taka spięta? Nie masz do mnie zaufania?

– Nie znam pana – powiedziała odsuwając się.

– Nie znasz mnie – odpowiedział dziwnym tonem.

– Nie spytałaś nawet, jak się nazywam, Saro.

Drgnęła, zdziwiona i trochę przestraszona. Poczuła, że mężczyzna, wypowiadając to imię, bierze w posiadanie jakąś część jej osoby. Spojrzała pytająco.

– Spytałem na balu o twoje imię. Chciałem je znać. Chcę wiedzieć o tobie wszystko.

Znów się wzdrygnęła. Nie znała się na flirtowaniu, choć widziała, jak robią to znajomi. Była zbyt zajęta, zbyt zapracowana, by się tym zajmować i tracić swój cenny czas. Dlatego teraz była tak onieśmielona. Czyżby ten mężczyzna uważał, że jest specjalistką od męsko-damskich gier – jak on sam? Była starsza od studentów zaproszonych na dzisiejsze przyjęcie, więc być może on sądzi, że jest kobietą doświadczoną. Nic bardziej błędnego.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin