Wiśniewski-Snerg Adam - Według Łotra.pdf
(
782 KB
)
Pobierz
26609688 UNPDF
ADAM WI
Ś
NIEWSKI - SNERG
WEDŁUG ŁOTRA
1
Od
ś
witu tego dnia miałem wra
Ŝ
enie,
Ŝ
e w moim otoczeniu zaszły noc
ą
jakie
ś
nieuchwytne zmiany. Kilka razy budziłem si
ę
i zasypiałem ponownie. Chwilami słoneczny
promie
ń
rozpraszał półmrok pokoju, padaj
ą
c na podłog
ę
spoza g
ę
stej zasłony. Wprawdzie
meble zajmowały swe zwyczajne miejsca, lecz ju
Ŝ
wtedy, gdy po raz pierwszy otworzyłem
oczy, wahaj
ą
c si
ę
jeszcze na kraw
ę
dzi snu i jawy, obce barwy i kształty w zarysach
znajomych rzeczy zaniepokoiły mnie mglistymi skojarzeniami.
Rano nigdy nie podnosiłem okiennej
Ŝ
aluzji. Dopiero w łazience zapaliłem
ś
wiatło i
zatrzymałem si
ę
bezradnie nad półk
ą
z toaletowymi przyborami. Grub
ą
tub
ę
pasty do z
ę
bów
wypełniało spr
ęŜ
one powietrze. Kostka ró
Ŝ
owego mydła wypadła mi z r
ę
ki na dno wanny i
rozbiła si
ę
na kilka kawałków białego gipsu. W zwykłym miejscu r
ę
cznika wisiał tej samej
wielko
ś
ci arkusz bł
ę
kitnego papieru. Tylko brak wody w kranie łatwo mogłem wytłumaczy
ć
porannym wzrostem jej zu
Ŝ
ycia.
Ubrałem si
ę
szybko i wszedłem do kuchni, gdzie odkryłem kolejne atrapy. Winogrona
były sztuczne. Zamiast jajek wbiłem do patelni dwie gipsowe kule, za
ś
sporej wielko
ś
ci
bochenek chleba pod naciskiem no
Ŝ
a skurczył si
ę
z podejrzanym sykiem do rozmiarów małej
bułki. Mleko imitowała biała farba powlekaj
ą
ca wn
ę
trze butelki. Pod opakowaniem kostki
masła znalazłem drewniany klocek.
ś
ółtego sera nawet nie dotkn
ą
łem no
Ŝ
em, gdy
Ŝ
był
odlany z jakiego
ś
twardego tworzywa. Jedynie szynk
ę
mógłbym pokroi
ć
na plasterki, kiedy
przekonałem si
ę
,
Ŝ
e jest zrobiona z ró
Ŝ
owej gumy, ale nie miałem czasu na zabaw
ę
.
Wn
ę
trze lodówki wypełniały Atrapy produktów
Ŝ
ywno
ś
ciowych, jakie czasami
widuje si
ę
na wystawach spo
Ŝ
ywczych sklepów. W
ś
ród nich na jednej z półek le
Ŝ
ała twarda
bryła masy plastyczne j, której fabryczna forma nadała kształt oskubanej g
ę
si.
Po zabawie w centrum Kroywenu trwaj
ą
cej do czwartej rano i po krótkim
ś
nie
wpatrywałem si
ę
w to wszystko nieprzytomnym wzrokiem, a
Ŝ
przyszło mi do głowy,
Ŝ
e
pewnie wczoraj wieczorem lub noc
ą
w czasie mojej nieobecno
ś
ci kto
ś
ze znajomych zamienił
mi przybory toaletowe i przechowywane w lodówce zapasy na ich mniej lub bardziej udane
imitacje. Lecz jako
ś
nie kojarzyłem nikogo z przyjaciół z tym poczciwym figlem. Mo
Ŝ
e
Lindzie - pomy
ś
lałem - kiedy jej wszystko opowiem, łatwiej b
ę
dzie wskaza
ć
autora dowcipu.
W kabinie windy si
ę
gn
ą
łem do kieszeni po papierosy i zaraz rozpoznałem w nich
kolejny podst
ę
p: były zrobione z pustych kartonowych rurek. Na parterze spojrzałem
niespokojnie na zegarek. Poniewa
Ŝ
do siódmej brakowało tylko dwudziestu minut, cał
ą
drog
ę
z domu do przystanku metra przebyłem biegiem i wskoczyłem na peron w momencie, gdy
poci
ą
g wje
Ŝ
d
Ŝ
ał ju
Ŝ
na stacj
ę
. Zd
ąŜ
yłem jeszcze rzuci
ć
monet
ę
do okienka kiosku i chwyci
ć
ze stosu egzemplarz porannej gazety.
Drzwi wagonu zasun
ę
ły si
ę
poza mn
ą
, poci
ą
g ruszył, wszedłem do przedziału z nosem
utkwionym w artykule wst
ę
pnym i zaj
ą
łem najbli
Ŝ
sze miejsce siedz
ą
ce. Nie odrywałem
wzroku od gazety. Ten jej egzemplarz, który kupiłem w kiosku, w miejscach zwyczajnych
kolumn pokrywały ró
Ŝ
nej wielko
ś
ci prostok
ą
ty wypełnione jednolicie szar
ą
farb
ą
drukarsk
ą
.
Tu i ówdzie ponad tymi niby - szpaltami przebiegały czarne krechy imituj
ą
ce tłust
ą
czcionk
ę
,
nagłówki za
ś
tworzyły szeregi du
Ŝ
ych liter ustawionych w przypadkowej kolejno
ś
ci. Tak to
wygl
ą
dało,
Ŝ
e cało
ść
mogłaby zrobi
ć
wra
Ŝ
enie rzeczywistej gazety, ale tylko na kim
ś
, kto
spojrzałby na ni
ą
ze znacznej odległo
ś
ci.
Pochłoni
ę
ty ogl
ą
daniem gazetowej namiastki nie od razu zwróciłem uwag
ę
na swoje
otoczenie. Kiedy wreszcie uniosłem głow
ę
i rozejrzałem si
ę
wokoło, mogłem w pierwszej
chwili s
ą
dzi
ć
,
Ŝ
e prze
Ŝ
ywam jakie
ś
halucynacje.
Cały wagon wypełniały manekiny. Jedne siedziały, inne stały, te i tamte poruszały si
ę
niekiedy, czasem rozmawiały - wszystkie zajmowały zwykłe miejsca pasa
Ŝ
erów metra,
imituj
ą
c ludzi jad
ą
cych do pracy. Były wykonane z plastyku i gumy o barwie zbli
Ŝ
onej do
koloru prawdziwej skóry. Patrzyły szklanymi oczami. Twarze ich miały uproszczone rysy,
cz
ę
sto w nosach brakowało dziurek, a w ustach - przerwy mi
ę
dzy wargami, te za
ś
wargi,
które rozchylał u
ś
miech lub wypowiadane słowo, zamiast szeregu z
ę
bów odsłaniały poziome
paski wyci
ę
te z białego tworzywa. Skutki oszcz
ę
dno
ś
ci zauwa
Ŝ
yłem te
Ŝ
w strojach swoich
s
ą
siadów. Manekiny zgromadzone w wagonie nie nosiły garderoby nowej - to znaczy prosto
spod igły i
Ŝ
elazka, jak modele ustawione na wystawach odzie
Ŝ
owych domów towarowych:
prawie wszystkie miały na sobie ubrania u
Ŝ
ywane, w ró
Ŝ
nym stopniu zniszczone, czasem
wygniecione, ze
ś
ladami plam i innych defektów.
Atrapy imitowały wła
ś
ciwych pasa
Ŝ
erów z ró
Ŝ
n
ą
dokładno
ś
ci
ą
. Jedne (przynajmniej
swym zewn
ę
trznym wygl
ą
dem i zachowaniem) do
ść
wiernie na
ś
ladowały
Ŝ
ywych ludzi - i te
w przej
ś
ciach lub na ławkach poruszały si
ę
całkiem swobodnie. Inne - o powierzchowno
ś
ci
uproszczonej w stopniu niekiedy
Ŝ
ałosnym - zainstalowane były tutaj na stałe. Manekiny
przymocowane do ławek lub do por
ę
czy miały na sobie papierowe ubrania. W kilku
skrajnych przypadkach redukcja kształtów nadawała pasa
Ŝ
erom wygl
ą
d niezdarnie
ulepionych figur woskowych lub zmierzała do zachowania tylko samego zarysu ciała.
Drog
ę
z Tawedy do Pial Edin poci
ą
g przebywa w cztery minuty. W tak krótkim czasie
ledwie zd
ąŜ
yłem ogarn
ąć
wzrokiem wn
ę
trze jednego wagonu, a ju
Ŝ
doje
Ŝ
d
Ŝ
ali
ś
my do
nast
ę
pnej stacji. Z pomostu poprzez szereg otwartych drzwi widziałem w gł
ę
bi kolejnych
wagonów inne przedziały ciasno wypełnione atrapami m
ęŜ
czyzn i kobiet.
Wysiadaj
ą
c w Pial Edin, gdzie znajdowała si
ę
moja fabryka, czułem jeszcze zapach
sztucznego tworzywa, który unosił si
ę
w poci
ą
gu. Zaintrygowany niezwykłym widowiskiem
poszedłem peronem w stron
ę
tunelu zatłoczonego mieszka
ń
cami kilku osiedli podmiejskich
kieruj
ą
cymi si
ę
do pracy w pobliskich zakładach. Nikt tu na nikogo nie zwracał szczególnej
uwagi. Ruch przebiegał według ustalonego porannego porz
ą
dku. Mogłem zosta
ć
w wagonie i
pojecha
ć
dalej, chocia
Ŝ
by do Dziesi
ą
tej
Ulicy, aby zobaczy
ć
, co tam b
ę
dzie si
ę
działo. Stałem ju
Ŝ
jednak na peronie, kiedy
poci
ą
g - widmo ruszył w kierunku centrum Kroywenu. W oknach oddalaj
ą
cych si
ę
z rosn
ą
c
ą
pr
ę
dko
ś
ci
ą
migały sylwetki sztucznych pasa
Ŝ
erów, których - ze znacznej odległo
ś
ci - trudno
było odró
Ŝ
ni
ć
od normalnych ludzi.
Przy ko
ń
cu peronu min
ą
łem budk
ę
telefoniczn
ą
. Widok jej nasun
ą
ł mi my
ś
l,
Ŝ
e
mógłbym niezwłocznie zadzwoni
ć
do Lindy, aby przynajmniej w kilku słowach opisa
ć
jej
skutki cudu, który przemienił cały poci
ą
g w jego ruchom
ą
makiet
ę
. Linda rozpoczynała prac
ę
o dwadzie
ś
cia minut wcze
ś
niej, wi
ę
c w tym czasie powinna była ju
Ŝ
siedzie
ć
przy swym
biurku. Niestety, wn
ę
trze budki zajmowała jaka
ś
dziewczyna; tu
Ŝ
obok spacerowała druga,
czekaj
ą
c w kolejce do telefonu. Zatrzymałem si
ę
przy nich.
Po kilku minutach zniecierpliwiony brakiem zmiany w pocz
ą
tkowej sytuacji,
zastukałem w szyb
ę
. Nie dało to
Ŝ
adnego efektu. Numer wykr
ę
cany przez pann
ę
przy
automacie miał pewnie kilkadziesi
ą
t cyfr, gdy
Ŝ
po kolejnej minucie dziewczyna nie wybrała
go jeszcze do samego ko
ń
ca. Obszedłem budk
ę
z drugiej strony i popatrzyłem na ni
ą
uwa
Ŝ
nie. Wskazuj
ą
cy palec stałej telefonistki tkwił sztywno wtopiony w otworze “ósemki" na
tarczy gipsowego aparatu, któr
ą
kauczukowa r
ę
ka obracała rytmicznie w obie strony. Druga
dło
ń
atrapy stanowiła nierozł
ą
czn
ą
cz
ęść
słuchawki, ta za
ś
- mas
ą
o barwie ludzkiego ciała -
zespolona była trwale z jej lewym uchem. Przy tym wszystkim oczy dziewczyny wpatrywały
si
ę
przytomnie w tarcz
ę
aparatu, a jej
Ŝ
ywa twarz to wyra
Ŝ
ała skupienie, to znów
niecierpliwo
ść
, co dawało upiorny efekt.
Odchodz
ą
c w stron
ę
swojej fabryki, rzuciłem jeszcze okiem na posta
ć
drugiej
plastykowej dziewczyny, której buty wygniotły w rozgrzanym asfalcie peronu lekki
ś
lad o
kształcie du
Ŝ
ej podkowy, znacz
ą
c drog
ę
jej wielogodzinnego spaceru i oczekiwania na
mo
Ŝ
liwo
ść
przeprowadzenia rozmowy telefonicznej.
W połowi
ę
drogi do zakładu spotkałem Ryana Elsantosa, swojego znajomego z pracy.
- Carlos, jeste
ś
my spó
ź
nieni - powiedział naturalnym głosem, podaj
ą
c mi na powitanie
sztuczn
ą
dło
ń
.
Pochyliłem głow
ę
nad zegarkiem. Nie dlatego jednak przez kilkana
ś
cie sekund
wpatrywałem si
ę
we wskazówki, abym chciał pozna
ć
dokładny czas, gdy
Ŝ
praca była ostatni
ą
spraw
ą
, o jakiej w tej chwili mogłem trze
ź
wo my
ś
le
ć
: chciałem tylko ukry
ć
za
Ŝ
enowanie
granicz
ą
ce z przera
Ŝ
eniem, które musiało odmalowa
ć
si
ę
na mojej twarzy, kiedy go
zobaczyłem. Ryan bowiem - podobnie jak wszyscy przechodnie poruszaj
ą
cy si
ę
po obu
stronach ulicy - zbudowany był z gumy i masy plastycznej. Nawet znacznie gorzej wygl
ą
dał
od innych. Doje
Ŝ
d
Ŝ
ał ze stacji Kroywen - Central. Musiał wiele po drodze widzie
ć
.
- Wszystko w porz
ą
dku? - spytałem niewinnym tonem.
- Ujdzie.
- W
Ś
ródmie
ś
ciu te
Ŝ
nic ciekawego si
ę
nie dzieje?
- Leci - mrukn
ą
ł sennie. Raptem ziewn
ą
ł tak pot
ęŜ
nie,
Ŝ
e przez chwil
ę
mogłem si
ę
obawia
ć
, czy zdoła doprowadzi
ć
szcz
ę
ki protezy do pocz
ą
tkowej pozycji. - A co u ciebie
słycha
ć
?
- Nie pytam o to, jak ci si
ę
w ogóle wiedzie.
- Wi
ę
c o co pytasz?
- Co widziałe
ś
jad
ą
c tutaj?
- A co takiego mógłbym widzie
ć
? - Miał min
ę
trwale ukształtowan
ą
w formie prasy
tłocz
ą
cej. - Czy stało si
ę
co
ś
?
Milczałem. W miar
ę
jak oddalali
ś
my si
ę
od toru kolejowego, okolica przybierała
coraz bardziej nienaturalny wygl
ą
d. Prawdziwe palmy i pinie ust
ę
powały miejsca lichym
imitacjom wykonanym ze sztucznego tworzywa. Tanie artykuły zast
ę
pcze pojawiły si
ę
równie
Ŝ
we wszystkich konstrukcjach wzniesionych po obu stronach ulicy, wypieraj
ą
c z nich
solidne materiały. Przechodzili
ś
my wła
ś
nie obok tekturowego warsztatu naprawy
samochodów. Zgromadzone na placu karoserie rozbitych wraków zrobione były z papieru
nasyconego woskiem. W wygl
ą
dzie budynków, które stały w podejrzanie kolorowych
ogrodach, te
Ŝ
odkrywałem stopniowo coraz wi
ę
ksze, wprowadzone noc
ą
zmiany. Pierwsze
domy miały zwyczajne murowane
ś
ciany, nast
ę
pne sklecone były prowizorycznie z dykty,
wreszcie ostatnie nie posiadały nawet okien ani drzwi - tylko ich kontury namalowane farb
ą
na arkuszach dykty. Mijaj
ą
c te domy, obejrzałem si
ę
poza siebie i zamarłem w bezruchu.
Zobaczyłem drug
ą
stron
ę
, podszewk
ę
tego wszystkiego, na co dot
ą
d patrzyłem od
strony kolejowego toru. W ka
Ŝ
dym bardziej odległym od stacji budynku brakowało tylnej
ś
ciany. Luki te (niewidoczne dla kogo
ś
patrz
ą
cego w kierunku wschodnim, gdzie znajdowało
Plik z chomika:
pewu953
Inne pliki z tego folderu:
Adam Wisniewski-Snerg - Wedlug lotra.jar
(226 KB)
Adam Wisniewski-Snerg - Nagi cel.jar
(216 KB)
Adam Wisniewski-Snerg - Robot.jar
(439 KB)
Adam Wiśniewski-Snerg - Robot.zip
(281069 KB)
Adam Wiśniewski-Snerg - Robot.rar
(2430 KB)
Inne foldery tego chomika:
- ◢◤ Audiobooki PL 2014
! Mistrzowie słowa
@AUDOBOOKI
► AUDIOBOOKI szt 4
✤█✤ AUDIOBOOK I E-BOOK XXX
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin