Stanis�aw Goszczurny STELLA MARIS I By�a zdenerwowana. Wiedzia�a, �e jest na dole i musi si� natkn�� na niego. Wola�aby go nie spotka�, zw�aszcza teraz, ale nie by�o sposobu, aby si� wymkn�� tak, by jej nie zauwa�y�. Ba�a si� jego przenikliwego spojrzenia, pyta�, w�adczego g�osu, podejrzliwo�ci, kt�rej nie ukrywa�. Potrafi� by� brutalny, a wtedy dochodzi�o do ostrych star�. Przez moment pomy�la�a, �e mo�e lepiej zosta� w pokoju. Przeczeka�, mo�e gdzie� wyjdzie, a w�wczas ona b�dzie mog�a bez przeszk�d wyjecha�. Ale zaraz przypomnia� si� jej tamten natarczywy, z�y g�os nakazuj�cy, aby przyby�a ju�, natychmiast, bo... Przejecha�a grzebieniem po w�osach, rzuci�a okiem na swoj� twarz w lustrze, przeci�gn�a d�o�mi po sukience. By�a zdecydowana. Z�apa�a jeszcze ma�� torebk� na pasku i szybko wysz�a z pokoju. Zbiegaj�c po schodach stara�a si� by� swobodna, nawet spr�bowa�a lekko si� u�miecha�. Nie myli�a si�. By� w hallu. Siedzia� w pobli�u szeroko otwartych drzwi w g��bokim, pokrytym sk�r� fotelu i przegl�da� od niechcenia jaki� magazyn. Od�o�y� go na jej widok i podni�s� si�, zast�puj�c drog�. Gdy chcia�a go omin��, szybko chwyci� j� za nadgarstek. � Wychodzisz? � g�os mia� spokojny, �agodny, jakby troch� senny. � Jak widzisz � odpar�a, staraj�c si� zachowa� swobod�. � P�no, zaraz b�dzie ciemno. � Nie jad� do lasu, nie boj� si� ciemno�ci � roze�mia�a si� sztucznie. Z jego twarzy znikn�a senno��. Oczy zrobi�y si� ostre, z�e, d�o� na jej przegubie zacisn�a si� mocniej. � Pu��, boli � zaprotestowa�a. Nie zwr�ci� na to uwagi. � Dok�d idziesz? � Mam swoje sprawy � podnios�a g�os, patrz�c mu zaczepnie w oczy. � Jakie? � Nie musz� ci o wszystkich m�wi�. � Owszem, musisz. � Pu�� mnie! � ju� niemal krzycza�a. � Pu��, boli! � usi�owa�a si� wyrwa�. Nie zwa�aj�c na protesty, przyci�gn�� j� do siebie, a� zetkn�li si� piersiami. Drug� r�k� chwyci� za w�osy na karku i trzymaj�c silnie, m�wi� jej prosto w twarz. � Nie masz �adnych innych swoich spraw! Tu s� twoje sprawy, tu, s�yszysz? Nigdzie nie p�jdziesz, b�dziesz przy nim i przy mnie. S�yszysz, ma�a suczko? Kto� patrz�cy z boku m�g�by pomy�le�, �e jest �wiadkiem mi�ej sceny mi�dzy dwojgiem zakochanych. On trzyma� j� za r�k� i w�osy, ona tuli�a si� do niego, dotykali si� niemal twarzami. Tylko r�nica wieku mi�dzy nimi mog�aby troch� zdziwi� postronnego obserwatora. Pamela by�a zgrabna, niezbyt wysoka, opalona i wysportowana. Wygl�da�a jak jego c�rka i mog�a ni� by�. Mia�a dwadzie�cia sze�� lat. Jasne, puszyste, niefarbowane w�osy silnie kontrastowa�y z przybr�zowion� przez s�o�ce twarz�. Ubrana by�a w sportow� sukienk�, do�� kr�tk�, do po�owy kolan, ukazuj�c� muskularne, ale smuk�e nogi. Niemal nie mia�a makija�u, co dodawa�o jej �wie�o�ci i sprawia�o, �e wygl�da�a jak kto�, kto nie dba przesadnie o siebie, bo i tak wie, �e zwr�ci uwag�. M�czyzna by� od niej du�o starszy, dobrze po pi��dziesi�tce. Jednak w jasnej koszuli z kr�tkimi r�kawami, bia�ych, drelichowych spodniach i mi�kkich, sk�rzanych butach sprawia� wra�enie m�odszego. Od jasnego stroju odcina�a si� jego czarna, mocno ju� przetykana srebrem czupryna. Cer� mia� ciemn�, krzaczaste, ca�kiem czarne brwi. By� typowym okazem Lewanty�czyka albo mieszka�ca po�udniowych stan�w, w kt�rych od pokole� miesza�a si� krew hiszpa�ska, meksyka�ska, india�ska i bia�ych przybysz�w z Irlandii lub Niemiec. By� do�� szczup�y, spod kr�tkich r�kaw�w koszuli wygl�da�y muskularne, ow�osione ramiona. Szarpn�a si�. R�k�, w kt�rej trzyma�a torebk�, uderzy�a go w piersi, usi�uj�c si� wyrwa�. Twarz mia�a wykrzywion� ze z�o�ci. � Pu��! Nie masz prawa tak do mnie m�wi�! Nie jestem niewolnic� ani twoj�, ani jego! � Jeste�. Wiesz dobrze, �e jeste�. � Roze�mia� si�, wykrzywiaj�c usta w z�ym grymasie. � Od pierwszego dnia wiedzia�a�, po co jeste� w moim domu. � To ty prosi�e�! � podnios�a g�os do granic histerycznego krzyku. � Ty b�aga�e�, �ebym ratowa�a Joego! Ty �ebra�e�, �ebym by�a przy nim i przy tobie. Ty, ty, ty! Poprowadzi� j� w bok, nie zwalniaj�c chwytu. Cisn�� j� niemal na fotel i pochyliwszy si�, powiedzia� wolno: � Siadaj, uspok�j si�. I nie krzycz, bo nic ci nie pomo�e. Jednym, silnym ruchem cia�a wyrwa�a si� z jego r�k. Jednak w chwili, gdy rzuci�a si� w stron� drzwi, zd��y� jeszcze chwyci� j� za ramiona. Obr�ci� do siebie, �cisn�� mocno i niespodziewanie zamkn�� jej usta poca�unkiem. Wi�a si� i szarpa�a, ale trzyma� silnie i ca�owa� d�ugo, a� do utraty tchu. Odsun�� wreszcie dziewczyn� od siebie i nie wypuszczaj�c z ramion, powiedzia� �agodniej: � Przecie� wszystko wiesz. Raz na zawsze ustalili�my. Czy mam ci tysi�c razy powtarza�, kim jeste� dla Joego i dla mnie? � Dla niego piel�gniark�, a dla ciebie kochank�, tak? � Nie m�w tak. Jeste� nam obu potrzebna. � Tobie jestem potrzebna. �eby ci� wyr�czy� w opiece nad tym p�trupem. � Nie m�w tak! � oczy zn�w zab�ys�y mu z�owrogo. � Joe to tw�j m��, a m�j syn! � Joe to wrak. Jest sko�czony i dobrze o tym wiesz. Chcesz, �ebym go ratowa�a, ale jego nikt i nic nie uratuje. � Potrzebna mu �yczliwo��. Potrzebny kto�, kto go b�dzie chroni�... Jak ty i ja... � Ale ty jeszcze chcesz ze mn�... � Przesta�, Pam � jego g�os z�agodnia�, zad�wi�cza�a w nim nuta udr�ki. � Czy nie widzisz, jak bardzo mnie to wszystko boli? Jak bardzo jeste� mi potrzebna? � Tobie? � teraz jawnie drwi�a. � Jeste� starym, rozpustnym koz�em. Masz dosy� dolar�w, �eby sobie kupi� ka�d� dziewczyn�. Zostaw mnie w spokoju. � Wi�c za��my, �e kupi�em ciebie � odpar� cynicznie. � Nie. Zapami�taj sobie: mnie nie kupi�e�. Wy�ebra�e�, �ebym wysz�a za Joego, bo m�wi�e�, �e tylko ja mog� go uratowa�. I co? Jemu nic nie pomaga, on nikogo nie potrzebuje. A ty co robisz? Kupi�e� �on� dla syna, a sam chcesz z ni�... Och, ty! � odskoczy�a, bo zn�w j� chcia� poca�owa�. Zaraz te� krzykn�a z b�lu, bo jego d�o� z rozmachem trzasn�a j� w policzek. � Dosy�! � krzykn�� w�ciek�y. � Wracaj do pokoju. Porozmawiamy, gdy si� uspokoisz. Znajd� spos�b, �eby to wszystko rozwi�za�. � Nie! Nie zatrzymasz mnie! � tak�e krzycza�a na ca�y g�os. � P�jd� i nie wr�c� do tego przekl�tego domu! Nie wr�c� ani do Joego, ani do ciebie! Pu��! � ostatni okrzyk wyda�a w chwili, gdy zn�w chwyci� j� z ca�ych si� i potrz�sn�� tak mocno, �e g�owa zachwia�a si� jej w prz�d i w ty�. Z bocznych drzwi wyszed� czarnosk�ry s�u��cy. Zatrzyma� si� niepewnie, widz�c szamocz�c� si� par�. M�czyzna dojrza� go, spojrza� w�ciek�y, ale pu�ci� Pamel� i zapyta� staraj�c si� opanowa� gniew: � Czego chcesz? � Telefon. � Id� do diab�a. Powiedz, �e mnie nie ma. � Ale to mister Hood, m�wi �e sprawa bardzo pilna... � Ach tak, dobrze, ju� id�, no, nie stercz tak, wyno� si�! � Poprawi� d�oni� w�osy, cofn�� si� o krok i powiedzia�: � Radz� ci zosta�. Prosz�... � Nie � odpar�a hardo. � Gdyby� na pocz�tku prosi�, to bym zosta�a, ale teraz... � Dobrze. Id�, je�li chcesz. Ale pami�taj, mo�esz po�a�owa�. � Od dawna �a�uj�. Wszystkiego. Ju� szed� w stron� drzwi, ale jeszcze si� zatrzyma� i doda� spokojniej: � Pam, nie r�b g�upstw. Zreszt� porozmawiamy, jak wr�cisz. � Jeste� pewien, �e wr�c�? Zawaha� si� przez moment, ale zaraz poszed� do telefonu. A Pamela poprawi�a sukienk�, potrz�sn�a g�ow�, �eby uporz�dkowa� w�osy i wysz�a z domu. By�o ju� ciemno. Na podje�dzie sta� sportowy kabriolet. Wsiad�a, uruchomi�a silnik i ruszy�a, a� �wir wytrysn�� spod k�. Nie wiedzia�a, �e w ciemnym prostok�cie okna na pierwszym pi�trze sta� d�ugow�osy, przygarbiony m�ody m�czyzna i patrzy� przed siebie szklanym wzrokiem. Jecha�a ostro, bior�c zakr�ty z piskiem opon. By�a zdenerwowana tak, �e nie mog�a zebra� my�li. Jeszcze czu�a jego d�o� na swoim policzku, s�ysza�a w�ciek�y g�os, widzia�a zw�one oczy. Chcia�o jej si� krzycze� ze z�o�ci i p�aka� z upokorzenia. A r�wnocze�nie wiedzia�a, �e jest bezsilna. Z trudem panowa�a nad sob�, zdawa�a sobie spraw�, �e jad�c w tym stanie mo�e straci� kontrol� nad samochodem. Idiotko, idiotko, idiotko � powtarza�a w duchu. Dobrze wiedzia�a, �e sama wpakowa�a si� w t� sytuacj� bez wyj�cia. Dzi� nie umia�aby powiedzie�, co by�o powodem, �e si� zgodzi�a. Czy mia�a do�� �ycia na ma�ej farmie, ze zgorzknia�ymi rodzicami nieustannie narzekaj�cymi na los, kt�ry posk�pi� im sukcesu i sprawi�, �e wyl�dowali u tego bogatego miesza�ca, kt�ry czasem przyje�d�a� tu, �eby odpocz�� od zgie�ku �wiata biznesu i poje�dzi� konno? Czy sprawi�o to wsp�czucie dla tego cz�owieka, kt�ry prosi�, a nawet b�aga� o ratunek dla swojego wykolejonego syna? Czy mo�e lito�� nad m�odym, niespe�na trzydziestoletnim m�czyzn�, kt�ry chwilami przypomina� bezwolny �achman, w�r ko�ci obci�gni�tych po��k�� sk�r� i by� zupe�nie bezradny, cichy i spokojny, jakby nieobecny? A mo�e pieni�dze, blask �ycia w eleganckim �wiecie, w kt�rym nie pachnia�o ko�mi jak u rodzic�w pracuj�cych na cudzej farmie, nie piek�o bezlitosne s�o�ce, a w czasie upa�u pi�o si� ch�odnego drinka i p�ywa�o w basenie o zielonkawej wodzie �agodnie otulaj�cej cia�o? I jeszcze on... W�a�nie wysz�a z basenu, gdy czarnosk�ry Ben poprosi� j� do telefonu. Uj�a s�uchawk�, wyciskaj�c drug� r�k� wod� z w�os�w. � Pamela, s�ucham � powiedzia�a i zdr�twia�a. Us�ysza�a g�os, kt�ry sprawi�, �e wszystko to, co zosta�o za ni�, nagle zn�w wr�ci�o. � Tu Ed, pami�tasz mnie chyba? � Tak, naturalnie � b�ka�a niepewnie. � Gdzie jeste�? Jak mnie odnalaz�e�? � Przecie� to nietrudne, wiadomo gdzie jeste� � g�os by� ch�odny, obcy. � Czego chcesz? � mimo woli tak�e przybra�a osch�y ton. � Musz� ci� zobaczy�. � To niemo�liwe. � Ale� mo�liwe, kotku. Musisz si� ze mn� spotka�. � Rozz�o�ci� j� ten ton. � Niczego nie musz�. Dobrze wiesz. I nie dzwo�... � Zaraz, zaraz, Pam, nie z�o�� si� � g�os z�agodnia�. � Nie odk�adaj s�uchawki, bo mo�esz po�a�owa�. � Grozisz mi? O co ci chodzi. � O nic. Tylko musz...
margotbao