Podróż do wolności [Ainzfern] (epilog ABC).rtf

(77 KB) Pobierz

 

PODRÓŻ DO WOLNOŚCI

 

AINZFERN

 

EPILOG A

 

 

 

 

Chey patrzył jak Tahna  wzdychając kolejny raz, delikatnie pogładził urnę, łagodność tego ruchu zaskakująco kontrastowała z tonem jego głosu.

 

- Uwierzysz, że oni skatalogowali to jako zabytek z okresu Imperium? Czy są zupełnie ślepi?Zapłaciłem majątek, żeby wypożyczyć te artefakty z Ephedriani  i  nie mogę ich umieścić w galerii w niewłaściwych działach. - wyprostował się  nadal wpatrując się w przedmiot przestępstwa. Podniósł do góry ręce.

 

- To nie ma sensu, Quinn. Będziesz musiał razem ze mną ponownie skatalogować całą kolekcję, a ja osobiście mam zamiar cieszyć się, kiedy wyślę listę korekt do tych przeszkolonych małp, które są odpowiedzialne za taki nieszczęsny przykład ignorancji.

 

Z uśmiechem na ustach, trochę otumaniony  dziwnym wrażeniem jakie na nim wywarła wypowiedź Tahny Chey zrobił krok do przodu.

 

- Cóż nie mogę powiedzieć, że dziwi mnie twój zapał sir Tahna - zignorował zaskoczony wyraz twarzy Blondie, kiedy Elita odwrócił się i wpatrywał  w niego pięknymi i bardzo złymi fioletowymi oczami.

 

-  Sądzę, że użycie ochry do glazury -  wskazał na artefakt - czyni oczywistym, że należy ten uroczy przedmiot umieścić w pre-dynastycznej erze historii Ephedriani. Posunę się dalej i zasugeruję, że gdzieś w okresie Shion.

 

Tahna zamrugał,  przez chwilę popatrzył zwężonymi oczami na urnę, a potem na Cheya  - Tak -  ton jego głosu był spokojny, ale wzrok jeszcze nie całkiem uprzejmy - W rzeczywistości w okresie pierwszej Rady Shion.

 

- Ach - Chey uśmiechnął się - No cóż, te wszystkie godziny walki z sennością na wykładach ze sztuki starożytnej na uniwersytecie w Elldaren Prime na coś się przydały.

 

Tahan popatrzył na niego z niesmakiem.

 

Niewzruszony Chey spokojnie czekał, aż Elita szybko i skrupulatnie mu się przyjrzy. Nie był zaniepokojony tym, że patrzy na niego jak na jakiegoś okropnego robaka. Zbyt długo był politykiem. W porównaniu do niektórych osób, z którymi się spotykał Tahna Lam był prawie przyjazny.

 

I nawet jak na Blondie bardzo atrakcyjny.  Wysoki, prawie tak jak on sam, chociaż nieco niższy od Iasona Minka, najwyższego Elity jakiego spotkał. Ale musiał przyznać, że wygląd Tahny był bardzo przyjemny dla oczu. Jego włosy i skóra były jasne i bez skazy tak jak u Iasona, rysy twarzy  bardzo atrakcyjne. Piękna linia żuchwy, kości policzkowych i cudowne zmysłowe usta. W przeciwieństwie do oczu Iasona, które były blade i zimne jak lód, oczy Tahny miały  kolor najgłębszego fioletu, którego Chey nigdy nie widział i... te efektowne czarne rzęsy.

 

No, ale spojrzenie Iasona było pełne ciepła  i przyjaźni, a w spojrzeniu Tahany nie widział nic przyjaznego.

 

- Kim dokładnie .. - Tahna  niecierpliwym gestem  przycisnął dłoń do czoła - jesteś?

 

 

                                                   * * *

 

Slońce wzeszło nad łagodne niskie pagórki i oświetliło duży, atrakcyjny, dwupiętrowy dom otoczony ogrodem pełnym drzew i kwiatów. Stopniowo budził się piękny jesienny poranek na Isius. Złote światło spłynęło powoli zboczem łagodnego pagórka do małej doliny, zatańczyło przechodząc przez  płynącą rzekę, która pojawiła się  na skraju polany. Światło  przedarło się przez baldachim wysokich, wiecznie zielonych drzew i  skręciło leśną ścieżką nadając jej złoty kolor. Wreszcie bez pośpiechu  wpłynęło do dużego pięknego ogrodu dotykając starych drzew i klombów miękkim światłem poranka.

 

W sypialni na piętrze w komfotowo urządzonym pokoju z meblami z drewna pokrytymi tkaninami w ciepłych kolorach, na dużym łóżku dwoje na wpół obudzonych ludzi obejmowało się czule.

 

Z cichym westchnieniem, Tahna Lam, dawny mieszkaniec Amoi, przeciągnął się  w ramionach swojego kochanka uśmiechając się lekko, kiedy drzemiący mężczyzna zamruczał niezadowolony sennym głosem i niemal instynktownie przyciągnął  bliżej Elitę wtulając twarz w jego gładką szyję. Powoli, bez pośpiechu, piękne fiołkowe oczy Tahny otwarły się. Blondie obudził się. Przewrócił się na plecy i jego chichot zakłócił ciszę, kiedy Cheya ponownie zamruczał niezadowolony.

 

Leżąc wygodnie na poduszkach i podpierając się na ramieniu Tahna przez kilka chwil patrzył  na człowieka z którym dzielił łóżko.

 

Tego samego, z kórym w rzeczywistości dzielił łózko przez ostatnie trzy miesiące.

 

Miał go poślubić. Tego mężczyznę. Bezpowrotnie. Bez możliwości zmiany zdania. Blondie wiedział, że kiedy już to zrobi dotrzyma przysięgi przez całe swoje życie.

 

Czy był gotowy?

 

Uśmiechnąl się, oczy wypełniły mu się ciepłem i zadowoleniem.

 

Absolutnie tak.

 

Ostatnie trzy miesiące jego życia pełne były najtrudniejszych wyzwań, przyjemności, zabawy. Życie z Cheyem  było rozrywkowe, co  zresztą zawsze podejrzewał, a przystosowanie znacznie łatwiejsze niż oczekiwał. Sprytny polityk dokonał kilku zmian przed przybyciem Blondie czym szczerze zaimponował Tahnie i z powodu jego zachowania i poszanowania dla stylu życia Amoian.

 

W ich dom w Elldaren zatrudniono na pełnym etacie gospodynię i na pół etatu kucharza , który był również wykwalifikowanym dietetykiem.

 

Tahna pracował bardzo intensywnie, a Chey zadbał, żeby był pod dobrą opieką i jego  dieta zapewniła mu zdrowie i energię. W domu miało być zawsze czysto i przyjemnie, tak by mógł wygodnie odpocząć. Oczywiście Chey też skorzystał na tych zmianach porzucając dotychczasowy zwyczaj jadania gdzie popadło.

 

Umówili się, że raz w tygodniu spędzą dzień tylko w swoim towarzystwie. Nie odbierali wtedy telefonów nawet w razie katastrofy. Spędzali noce w luksusowym apartamencie w hotelu w centrum miasta, albo uciekali do uroczego pensjonatu poza Elldaren Prime. Tam gdzie zdecydowali się wyjechać spędzali ze sobą czas ciesząc się swoim towarzystwem, rozmawialjąc o wszystkim i o niczym,  spacerując bez celu i kochając się powoli z dbałością o każdy szczegół.

 

Było to ważne i w opinii Tahny konieczne, bo w ciągu tygodnia na ich wspólny wieczór  składał się lekki posiłek i krótka rozmowa, a jeżeli mieli szczęście to gorący, krótki numerek pod kołderką.

 

Oczywiście, Tahna uśmiechnął się i dotknął  łagodnie i z ciekawością twarzy śpiącego Cheya, czekało go teraz kilka miesięcy wytchnienia, bo w pierwszym semestrze miał wykłady na Uniwersytecie Elldaren i nie wyjeżdżał  na inne planety Federacji ani na Amoi.

 

Chey zrobil co mógł i tak zaplanował swój urlop, żeby móc mu później towarzyszyć przynajmniej w niektórych wyjazdach.

 

Zawodowo, Tahna czuł się wyjątkowo dobrze. Jego stosunki z Charlie Whitmore przerodziły się w prawdziwą przjaźń, a ich dyskusje stały się już legendą. Tahnie udało się ustalić z plotek krążących wśród studentów, że  nadal  stawiano na Charlie, ale jego notowania stale rosły.

 

Nowiny roznosiły się szybko ... zwłaszcza gdy były takie głośne.

 

Niedawno przeprowadził dwa wykłady, zaprezentował zarządowi swój program nauczania i przedstawił listę kursów. Pierwszy wykład miał umiarkowaną frekwencję, ale Charlie powiedziała mu, że i tak nie było źle jak na nowego wykładowcę.

 

Jednak wieść o nim rozniosła się szybko i na drugim wykładzie sala była wypełniona po brzegi, a kilka osób nawet stało. A więc osoby, które słuchały go wcześniej  rozpowszechniły  na jego temat dobrą opinię. Wykłady Tahny były takie ... zupełnie inne. Wygladał wspaniale, był ożywiony i zabawny. Nie było to  nudne czytanie notatek. Schodził z katedry między słuchaczy i integrował się z nimi. Zadawał pytania, zachęcał do przyłączania się do rozmowy. W trakcie swoich wykładów domagał się, żeby studenci stawiali przed nim wyzwania, a potem odpowiadał im dowcipnie i z taktem.

 

Nauczył ich wiele chociaż  byli tak rozbawieni, że nie zauważali jak skutecznie przekazuje im informacje.

 

Odgłos ziewnięcia przerwał mu przyjemne rozmyślania, uśmiechnął się patrząc w niebieskie oczy kochanka. - Dzień dobry - wymruczał aksamitnym głosem i przesunął się w dół, żeby być bliżej twarzy Cheya.

 

Jak zawsze  każdego poranka ciepłe dłonie Cheya rozpoczęły  bezwstydną wędrówkę po jego nagiej skórze, najpierw po plecach, potem po jędrnych pośladkach, bokach, aż na pięknie umięśnioną klatkę piersiową. Tahna uśmiechnął się,  pieszczoty Cheya zawsze poprawiały mu samopoczucie i chociaż nigdy nie przyznawał się do tego głośno - musiał się bardzo opanowywać, żeby je przerwać i rozpocząć dzień.

 

Ale tu i teraz nie musieli się spieszyć. Był tylko on i Chey, o świcie, w cieple, razem i  z uroczo chętnymi erekcjami.

 

Cudowne połączenie, pomyślał.

 

- Dzień dobry, Blondie - Chey pocałował delikatną skórę na szyi, pieszcząc ustami miękką skórę.

 

Tahna odchylił do tyłu głowę i przesunął nogę na biodra Cheya przyciskając do siebie ich cudownie naprężone penisy. Usłyszał i poczuł śmiech Cheya na swojej szyi. Westchnął zadowolony i przesunął dłonie w dół na jego pośladki. Poruszał miednicą w powolnym rytmie czując głęboką przyjemność, kiedy jedwabista twardość zaczęłą pocierać o jego własną.

 

To zawsze było takie idealne, kiedy mógł być z tym czlowiekiem.

 

A kiedy ramiona Cheya objęły go mocniej, wiedział, że  to samo dotyczy i drugie strony. Wargi kochanka powędrowły na jego ramię. dłonie zsunęły się na pośladki przyciągając powoli, sennie i bez pośpiechu. Twardość między ich ciałami  dociskana i pocierana, naprężała się coraz bardziej . Osiągnęłi orgazm razem wśród pocałunków, ze splecionymi dłońmi i splątanymi nogami.

 

Z cichym westchnieniem, drżąc z rozkoszy Tahna cicho westchnął i zaczął wsłuchiwać się w jęki kochanka, ciesząc się z tego, że osiągnął przyjemność w jego objęciach. Gładząc jedwabiste włosy na jego karku nabrał głęboko powietrza i kolejny raz otworzył oczy zauważając z roztargnieniem, że słońce  calkiem juz wzeszło..

 

Przez długą chwilę leżeli w ciszy ciesząc się ciepłem swoich ciał, a potem Chey prawie z żalem uwolnił Tahnę z objęć i usiadł zsuwając kołdrę na kolana. Niebieskie oczy błyszczały mu z czułością kiedy spojrzał na uśmiechniętego Blondie, ciemny zarost na twarzy dodawał mu zawadiackiego uroku. Mrugnął i odgarnął mu z czoła potargane satynowo miękkie, jasne wlosy.

 

- Prysznic?- zapytał swobodnym głosem unosząc pytająco ciemne brwi.

 

Tahna skinął głową, krzywiąc się kiedy  dotknął palcami jasnych plam na skórze brzucha i pachwiny - Z pewnością - odezwał się ze wspaniale wypracowaną  pogardą - To takie niechlujne, wszystkie te cielesne bzdury, na które tak nalegasz, żeby były wykonywane ze mną.

 

Radosny śmiech Cheya wypełnił  cały pokój. - Ach,  tak - mrugnął porozumiewawczo i przesunął wzrokiem z góry na dół po nagim ciele Tahny - A kto dokładnie zaczął "to"dzisiaj, jeśli mogę zapytać?

 

Tahna zmarszczył nos -   Przebywając z tobą nabrałem złych nawyków. To  nieuniknione, naprawdę

 

Chey wstał z łóżka trzymając go za rękę i wyciagając również. Pocałował go mocno - Blondie?

 

- Mmm?

 

- Rusz swój kształtny tyłek pod prysznic, dobrze? - mrugnął bezczelnie - Nie ulega wątpliwości, że Karu będzie chciał już wkrótce rozpocząć swoją pracę, żeby  zrobić z ciebie arcydzieło.

 

- Och jakież to dowcipne - Tahna powiedział ironicznie, biorąc Cheya za rękę i prowadząc do małej łazienki - Dopiero po śniadaniu.

 

Chey z uśmiechem odkręcił ciepłą wodę i wepchnął ociągającego się Elitę pod ciepły strumien.

 

Tahnie udało się szczęśliwie przegadać Cheya, a tego że miał on rację w sprawie Karu, nie musiał wcale ujawniać.

Dlaczego? Nawet jeśli wkrótce mieli zostać małżeństwem nie oznaczało, to że nie mógł zachować dla siebie kilku swoich małych sekretów.

 

 

                                            

 

                                                             * * * 

 

 

 

Stanowili nieprawdopodobny widok, kiedy tak siedzieli obok siebie w porannym slońcu. Ukryci razem na starej bujanej huśtawce, na werandzie,  z tyłu rodzinnego domu Neesona, szczęśliwi popijali aromatyczną herbatę i rozmawiali sympatycznie co było dziwne, kiedy się na nich popatrzyło z boku.

Jeden z nich był młodym blondynem, pełnym wdzięku, wyglądał na niewiarygodnie silnego i miał piękne fiołkowe oczy. Ubrany był w niebieską satynową koszulę i  dopasowane spodnie. W przeciwieństwie do niego, jego towarzysz był malutki, stary, siwe włosy miał ściągnięte na karku w schludny kok. Ubrany w domowej roboty sweter  i koszulę z baweły w kwiatki, ozdobioną koronakmi  przy kołnierzyku i mankietach.

 

Wygladał bardzo słodko.

 

A raczej wyglądała.

 

- ... i cieszę się, na spotkanie tego człowieka, który cię zastąpił, tego "Larona", Chey  o nim mi opowiadał - starannie oparła filiżankę na lekko drżącej dłoni.

 

Tahna również odstawił swój kubek i zaczął się jej ostrożnie przyglądać - Tak?

 

- Mmm - chwyciła mu mocno rekę, jej uśmiech stał się wyraźnie złośliwy - To brzmi jak nazwa potrawy.

 

- Mój ty smutku - Tahna  patrząc na nią zmarszczył czoło - "potrawa". Nana? co ty mówisz.

 

- Kiepski dowcip, tak?

 

- Bardziej skandaliczny.

 

- Wystarczająco blisko - Nana poklepała go czułe po ręce i mrugnęła jak zawsze bezwstydnie.

 

Tahna  uśmiechnął się zadowolony i spojrzał na nią z wyrachowaniem.

 

Nana nie spuściła wzroku - Wymyślasz krytyczny komentarz, kochanie?

 

- Właściwie pomyślałem - zaczął  Tahna - Jak perfekcyjnie opanowałaś sztukę bycia tak całkowicie złą i jednocześnie tak uroczą.

 

- Ha! - Nana poklepała go ponownie - I kto to mówi.

 

- Dziękuję - Blondie łaskawie  skinął głową

 

Wciąz uśmiechając się szeroko Nana mrugnęła do niego ponownie - Punkt dla ciebie, byłeś wspaniały.

 

Westchnęła szczęśliwa i usiadła wygodniej  opierając się o niego - Och, jakie to cudowne - spojrzała na niego złośliwie błyszczącymi niebieskimi oczami - Wiesz co ... wrócimy do domu i porozmawiamy z  moim wnukiem.

 

Tahna parsknął cicho - Kusisz Nana...Bardzo kusisz.

 

- Prawdziwa burza mózgów, hmm?

 

- Coś w tym stylu.

 

Nana zachichotała w iście diabelski sposób - Nie mogę obiecać, że nie będę choć trochę ciekawa, tego co dzieje się w waszej sypialni.

 

- Nana! - Tahna wydyszał, z jakiegoś powodu dogłębnie wstrząśnięty tym komentarzem. Poczuł jak oczy rozszerzaja mu się w panice, kiedy dostrzegł u starszej pani szelmowską minę.

 

-  Niestety wyszłam z wprawy kilka lat temu.

 

- W tej chwili przestań!

 

Oczywiście Nana pozostała zupełnie niewzruszona - Co? - roześmiała się z zachwytem - Próbujesz  mi powiedzieć, że między wami nic się nie dzieje?- zamilkła na chwilę zaciskajac w zamyśleniu usta - Oczywiście będę musiała o tym porozmawiać z moim chlopakiem - wymamrotała.

 

Z zaczerwienioną twarzą Tahna dosłownie  wysyczał do niej  - Nie odważysz się ....- zacząl się trząść, po chwili wyprostował się i popatrzył na nią chłodno - Przestań, nie powinnaś nawet mysleć o tym co robię z twoim wnukiem!

 

Nana zachichotała tak, że aż łzy stanęły jej w oczach - Och! - poklepała sękatą dłonia udo Tahny - Ty naprawdę w jakiś sposób jesteś strasznie niewinny, wiesz? Słodki Tahna... A ja jestem taka stara, że już  prawie  nie żyję.

 

Tahna gapił się  przez chwilę na jej figlarną minę, a potem uśmiechnął się smutno - Jesteś niemożiwa - powiedział czule biorąc ją za rękę i trzymając delikatnie ponownie usiadł - Absolutnie niemożliwa.

 

- I dumna z tego, kochanie - Nana wzięła swoją filiżankę z herbatą i wypiła ostatni łyk - A poza tym w moim wieku należy się śmiać kiedy tylko jest okazja.

 

- Mmm - wzrok Tahny mówił wszystko - Najczęściej ze mnie.

 

- Nic na to nie poradzę, że jesteś nieco histeryczny.

 

- Och... bardzo zabawne - Tahna odprał bez rzeczywistej urazy - Poważnie, nawet Chey nie potrafi tego tak robić.

 

Westchnęła cicho i przytuliła się do niego jeszcze bardziej - Tak - zaśmiała się, ale Tahnie wydało się to jakieś zmęczone i nawet trochę smutne - Miałam więcej praktyki.

 

Blondie zmarszczył brwi i popatrzył na nią z uwagą - Nana?

 

Spojrzała na niego i uśmiechnęła się - Czuję się dobrze kochanie - powiedziała cieplo, - Tylko dzisiaj brakuje mi mojego męża bardziej niż zwykle.

 

- Ach...- Tahna zawahał się, potem podniósł jej rękę  do ust,  pocałował sękate  palce i pochylił się w jej stronę - Nigdy nie wiem co odpowiedzieć, kiedy tak mówisz - powiedział kwaśno.

 

Nana ponownie rozbawiona parsknęła śmiechem, wyraźnie było widać, że wrócił jej humor - Och nie wiem, wydaje mi się, że twoje gesty poprawiają mi nastrój.

 

- Nie bardzo za tobą nadążam.

 

- Wiem - uśmiechnęła się ponownie i spojrzała na niego z sympatią - Zawsze tak mówisz.

 

- O, nie - Tahna wzruszył ramionami - Oczywiście znowu zaczynasz.

 

Nana roześmiała się i spojrzała na swoją filizankę - Faktycznie kochanie .. jest jeszcze coś co możesz dla mnie zrobić, żebym poczuła się znacznie lepiej.

 

Tahna delikatnie zmarszczył czolo.

 

Mrugnęła do niego ponownie i podała mu filizankę - Przyniesiesz mi jeszcze trochę herbaty? Jesteś takim dobrym chlopcem.

 

Tahna gapił się na nią przez dłuższą chwilę dziwiąc się swojej skandalicznej wyrozumiałości. Potem wzdychając i sapiąc pogardliwie udał się do kuchni.

 

 

                                               * * *

 

- Och, to proste Tahna - Chey przyjaźnie wzruszył ramionami i z dziwnym wyrazem twarzy popchnął szkło w jego kierunku - Bo tak naprawdę muszę  przyznać, że cię lubię.

 

- Wezmę  to za dobrą monetę - odciął się Tahna - Powiedz mi coś czego nie wiem .

 

Chey uśmiechnął się do niego - A  ty mnie

 

- Co?!

 

- Podobnie jak ty mnie.

 

Tahna gapił się na niego , a jego ogromne oczy napełniły się grozą - Napewno nie.

 

- Napewno tak - Chey siedział ze szklanką w ręce, rozbawiony i  bezgranicznie zdziwiony  rosnącym w nim uczuciem.

 

- Nie!

 

- Och, przestań,  bądź poważny. Dlaczego nie? - wypił łyk alkoholu i mrugnął do Blondie - Jestem najdoskonalszym celem jaki kiedykolwiek miałeś dla swojego jadu ....który to wytrzymuje. To już samo w sobie uzasadnia, iskierkę zamiłowania do mnie.

 

Tahna zupełnie nieoczekiwanie  zachichotał, na chwilę zastygł zaskoczony, jakby nie mógł uwierzyć, że to zrobił. Po chwili opanował się i z obojętnym wyrazem twarzy sięgnął po szkło i wypił łyk nie spuszczając wzroku z Cheya. - Dobrze - powiedział niechętnie - Jestem skłonny przyznać, że być może, nie jesteś tak bardzo odrażający jak mi się na początku wydawało....

 

- Ha!

 

- Ale to nie znaczy, że cię lubię.

 

 

 

                                               * * *

 

 

Oczywiście wraz z upływem dnia, kiedyi zbliżała się godzina "wydarzenia" wokół siedziby Neesonów zaczęła się dyskretna gorączkowa krzątanina i dość poważne problemy logistyczne. Naprawdę  musiały być one wzięte pod uwagę, jeślii  czlowiek mający być świadkiem  Cheya Neesona w trakcie ceremoni zaślubin był  przywódcą Amoi i zależnych od niego terytoriów. A to nieuchronnie oznaczało  "środki  ostrożności", które należało podjąć.

 

Te "środki ostrożności" w rzecz...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin