Putney Mary Jo - Upadłe Anioły 06 - Rzeka ognia.rtf

(809 KB) Pobierz
Mary Jo Putney

Mary Jo Putney

RZEKA OGNIA

Przekład Alicja Skarbińska

Nota historyczna

Historia zawsze dostarcza nam wielu wątków i interesujących szczegółów Wellington rzeczywiście miał swych wywiadowców, którzy odważnie przemierzali Hiszpanię, zbierając wiadomości, współpracując z partyzantami i szkicując twierdze wroga. Losy kochanki Kennetha oparłam na historii tragicznej śmierci Juany, kochanki kapitana Colquhouna Granta, najbardziej znanego spośród wywiadowców. Opis sukcesu Kennetha i Rebeki na ich pierwszej wystawie w Akademii Królewskiej oparłam na losach dwóch młodych prerafaelitów, Johna Millaisa i Williama Holmana Hunta. Pierwszy z nich miał lat dziewiętnaście, a drugi dwadzieścia jeden, pracowali nad swymi obrazami bez przerwy i skończyli na godzinę przed ostatecznym terminem oddania ich na wystawę. Niewątpliwie płótna musiały być jeszcze mokre od farby. Tego roku obraz Hunta przyjęto, a Millaisa - odrzucono. Następnego roku obu artystom się poszczęściło i ich obrazy wisiały obok siebie. Skoro udało się Huntowi i Millaisowi, dlaczego miało się nie udać Kennethowi i Rebece?

 

Swoich fikcyjnych bohaterów obdarzyłam mieszaniną cech prawdziwych artystów. Sir Anthony jest połączeniem Jacques - Louisa Davida i sir Thomasa Lawrence'a. Rebeka ma być kobiecą wersją malarza prerafaelity. Obrazy Kennetha są trochę podobne do dzieł Goi, może z lekkim wpływem Theodore 'a Gericaulta . Oxford Dictionary of Arts podaje, że Gericault był „pierwowzorem artysty romantycznego” i że był „męski i budzący natchnienie”. Czegóż więcej oczekiwać od bohatera romansu

PROLOG

Sutterton Hall, Bedfordshire, Anglia rok 1794

Chłopiec się zamyślił. Ręka, w której trzymał kawałek węgla, zastygła nad papierem. Zaczął rysować kucyka bez większych wahań, ale teraz opadły go wątpliwości. Co z nogami? Jak się poruszają, kiedy Albie biegnie kłusem? Kenneth Wilding wyobraził sobie biegnącego kucyka, a potem z westchnieniem satysfakcji znów pochylił się nad rysunkiem. Prawa przednia noga w ten sposób, tylne nogi w ten.

Kiedy skończył, zaniósł obrazek matce, która w drugim końcu dziecinnego pokoju kołysała do snu maleńką córeczkę. Kenneth wiedział, że matka martwi się o dziecko, jednak gdy do niej podszedł, spojrzała na syna z uśmiechem.

- Świetnie, Kenneth - powiedziała, oglądając rysunek. - To nie jest jakiś tam koń, prawda? To Albie. - Chłopiec kiwnął głową, a matka mówiła dalej: - Doskonałe podobieństwo. Wygląda tak, jakby miał za chwilę zeskoczyć z papieru. Sama bym tego lepiej nie narysowała.

Pochwała była wielka, matka bowiem rysowała wspaniale. Kenneth wrócił do szkicownika z uśmiechem zadowolenia. Zaczynał właśnie kolejny portret Albiego, kiedy drzwi pokoju dziecinnego otworzyły się, wpuszczając powiew zimnego powietrza. Chłopiec zacisnął palce na kawałku węgla na widok ojca - postawnego, silnego mężczyzny, równie mocno stojącego na ziemi jak słynne dęby w Sutterton Hall.

Lord Kimball zmarszczył brwi.

- Mówiłem ci, żebyś nie marnował czasu na rysowanie. Lepiej ucz się łaciny, w przyszłym roku zaczynasz szkołę w Harrow.

- Kenneth skończył lekcję łaciny i powiedziałam mu, że może trochę porysować - powiedziała łagodnie matka. - Ma prawdziwy talent, Godfreyu. Kiedy wyjedzie w wielką podróż, przywiezie wspaniałe pejzaże z kontynentu.

Lord Kimball prychnął lekceważąco.

- Rysowanie jest dla panien. Panowie wynajmują artystów, żeby im robili szkice z podróży.

Pochwycił rysunek, zmiął gwałtownie i wrzucił do kominka.

- Chodź ze mną - rzucił rozkazująco. - Krowy zaczynają się cielić, a ty jesteś już dość duży, żeby przy tym pomagać.

Kenneth odruchowo wydał z siebie okrzyk protestu, po czym zacisnął zęby i posłusznie wstał. Pewnego dnia zostanie piątym wicehrabią Kimball i będzie odpowiedzialny za wszystko. Musi znać każdy zakątek majątku, tak jak ojciec. Nic nie jest ważniejsze od ziemi i ludzi. Nic.

Zanim jednak wyszedł za ojcem z pokoju, rzucił ostatnie tęskne spojrzenie na zmieniający się w popiół rysunek.

1

Sutterton Hall rok 1817

Sytuacja była znacznie gorsza , niż się obawiał.

Z westchnieniem głębokiego zmęczenia Kenneth Wilding odsunął księgi rachunkowe. Dziedzicząc majątek rodzinny, wiedział, że stanie przed poważnymi problemami finansowymi. Miał jednak nadzieję, że lata ciężkiej pracy i wyrzeczeń wystarczą do utrzymania dziedzictwa. Jakiż był naiwny!

Wstał zza biurka, podszedł do okna biblioteki i wyjrzał na łagodne zbocza Sutterton. Piękno pejzażu raniło mu serce. Przez piętnaście lat marzył o powrocie do domu. Nie spodziewał się, że na miejscu bogatych i żyznych niegdyś pól zastanie zachwaszczoną, leżącą ugorem ziemię, że zwierzęta gospodarskie dawno już zostały sprzedane, żeby zaspokoić zachcianki podstarzałego mężczyzny i jego kapryśnej, pozbawionej skrupułów młodej żony.

Walcząc z narastającym gniewem, usłyszał za sobą nierówne kroki i stukanie laski. Przybrał spokojny wyraz twarzy i odwrócił się do siostry. Beth była jedyną bliską mu osobą. Kochał ją, już kiedy była małym chorowitym dzieckiem. Nie umiał jednak z nią rozmawiać. Zbyt długo żyli oddzielnie.

Miała, podobnie jak brat, ciemne włosy i szare oczy, ale delikatne, ładne rysy nie przypominały jego posępnej, pokiereszowanej twarzy. Beth usiadła na krześle i oparła dłonie na lasce. Wyglądała na więcej niż dwadzieścia trzy lata.

- Nie odezwałeś się do mnie, odkąd rano wyszedł doradca prawny. Czy mam zadzwonić, żeby przynieśli coś do jedzenia? Jest niezły pasztet w cieście.

- Dziękuję, ale przeglądanie rachunków pozbawiło mnie apetytu.

- Czy jest aż tak źle?

Kenneth odruchowo chciał powiedzieć coś uspokajającego, ale się powstrzymał. Nie można było uniknąć ponurej prawdy. Poza tym, mimo delikatnego wyglądu, Beth była silną osobą. Już jako dziecko pogodziła się z własną ułomnością - wykręconą od urodzenia stopą, a jako młoda kobieta umiała sobie radzić ze złośliwością rozpuszczonej, ekstrawaganckiej macochy. - Jesteśmy całkowicie zrujnowani - stwierdził bez ogródek Kenneth. - Ojciec, mieszkając w Londynie z drogą Hermioną, wyczerpał wszelkie zasoby majątku i dług hipoteczny znacznie przekracza teraz wartość Sutterton. Hermiona zagarnęła rodzinną biżuterię i nie mamy żadnych szans, aby ją odzyskać. Musimy sprzedać majątek. Nie zostanie nam nic, przepadnie nawet twój posag. Przypuszczalnie w ciągu kilku tygodni wyrzucą nas stąd wierzyciele.

Beth zacisnęła palce na miedzianej gałce laski.

- Tego się właśnie obawiałam, choć miałam jeszcze nikłą nadzieję. - Spróbowała się uśmiechnąć. - Zresztą nie zależy mi na posagu; z natury jestem starą panną.

- Bzdura. Gdyby ojciec i Hermiona nie trzymali cię na wsi, już dawno byłabyś mężatką z dzieckiem przy piersi.

Natychmiast pożałował swoich słów, widząc z wyrazu jej twarzy, jak bardzo pragnęła tego, co prawdopodobnie nie było jej pisane.

Beth machnęła lekceważąco ręką, jakby małżeństwo i rodzina zupełnie jej nie interesowały.

- Przykro mi, Kenneth. Usiłowałam zarządzać majątkiem, ale nie dałam rady.

- Nie byłaś odpowiedzialna za Sutterton - stwierdził burkliwie Kenneth. - Majątek należał do ojca, a teraz jest mój. Przez nas poniosłaś straty.

- Nie obwiniaj siebie. To papa ożenił się z kobietą, która mogłaby być jego córką, i zmarnował pracę kilku pokoleń, aby zaspokoić wymagania Hermiony. - Beth urwała, w jej oczach zabłysły łzy. - Czuję ulgę, że coś się definitywnie wyjaśniło, choć... Choć będę tęskniła za Sutterton.

Kenneth poczuł się jeszcze gorzej.

- Powinienem był tu zostać, zamiast uciekać do armii. Gdybym był na miejscu, może udałoby mi się zapobiec najgorszym ekscesom.

- Wątpię. Papa był całkowicie zauroczony. Liczyły się tylko życzenia Hermiony - stwierdziła sucho Beth. - Zwariowałbyś tutaj. Myślisz, że zapomniałam o tych strasznych awanturach między tobą a papą, zanim wyjechałeś?

Jej słowa przywołały wspomnienia z ostatnich dni Kennetha w Sutterton. Beth miała rację, nie mógł wtedy zostać w domu. Chcąc o tym zapomnieć, powiedział uspokajająco:

- Nie martw się, nie umrzemy z głodu. Mam trochę pieniędzy ze sprzedaży patentu oficerskiego. To nam wystarczy, dopóki nie znajdę odpowiedniej posady.

Kenneth rzucił okiem na wzgórza i przełknął ślinę, mając nadzieję, że na jego twarzy nie maluje się ból.

- Idę teraz na spacer - dodał. - Dziś wieczorem, po kolacji, wspólnie coś zaplanujemy. Mam nadzieję, że będziesz mogła zatrzymać rzeczy osobiste.

- Damy sobie radę - powiedziała Beth, wstając z krzesła. - Nie jestem dobrym zarządcą, lecz umiem prowadzić dom. Zobaczysz.

Kenneth kiwnął głową i wyszedł z ulgą na zimne, lutowe powietrze. Ostatnie dwadzieścia cztery godziny, odkąd wrócił do domu, spędził na sprawdzaniu rachunków i wysłuchiwaniu ponurych informacji doradcy finansowego. Zwolnił także od razu bezczelnego, nieudolnego zarządcę, zatrudnionego po tym, jak ojciec przestał się interesować majątkiem.

Być może zmarły wicehrabia został zaczarowany przez Hermionę. Z chwilą zawarcia drugiego małżeństwa stał się innym człowiekiem. Jako młody chłopiec Kenneth zarówno kochał, szanował, jak i bał się ojca. Teraz czuł tylko gniew i pogardę.

Idąc starą aleją, powoli zaczął się uspokajać. Każde wzgórze, każdy widok były zarazem tak znajome, jak własne dłonie, a jednocześnie nowe, ponieważ minęło piętnaście lat, od kiedy je oglądał. Piętnaście długich lat.

Niektórzy uważali, że zimowe pejzaże są ponure, ale Kenneth lubił ich subtelne kolory. Drzewa pomalowane tysiącem odcieni szarości, wiecznie zmieniające się chmury pędzące po niebie jak żywe stworzenia. Niebawem wiosenne pączki rozwiną się w jaskrawozielonym splendorze. Kenneth zatrzymał się przy potoku, obserwując przepływ krystalicznej wody, falujące rośliny i wypolerowane kamienie. Własny dom, przynajmniej przez najbliższy miesiąc lub dwa.

Wrzucił kamień do potoku i ruszył w dalszą drogę. Zdoła wprawdzie zapewnić jakie takie utrzymanie sobie i siostrze, ale życie Beth zostało zrujnowane. Była ładna, dobra i mądra, a jej chroma stopa przypuszczalnie nie stanowiłaby wielkiej przeszkody w zamążpójściu, gdyby tylko Beth miała przyzwoity posag. Jednakże połączenie biedy i kalectwa skazywało ją na staropanieństwo.

Kenneth zatrzymał się na szczycie najwyższego wzgórza w Sutterton. Nad jego głową bezlistne gałęzie buków splątały się w skomplikowane wzory. Podniósł garść suchej ziemi. Od wielu wieków jego przodkowie żyli tu, pracowali i umierali. Teraz, z powodu karygodnych zaniedbań jego ojca, majątek zostanie sprzedany obcym.

Kenneth od dziecka kochał to miejsce równie mocno, jak kochał matkę. Z bolesnym jękiem odrzucił garść ziemi. Zrezygnowałby z szansy pójścia do nieba, żeby tylko zachować Sutterton. Choć i tak nie trafiłby do nieba po tylu grzesznych latach spędzonych na wojnie.

Kiedy schodził w dół, zimny wiatr rozwiewał mu włosy. Zastanawiał się, czy mimo wszystko nie ma możliwości, aby pożyczyć dość pieniędzy na spłatę części długu. Miałby wtedy czas, żeby sprzedać trochę ziemi i zająć się uprawą reszty.

Jednakże potrzebowałby naprawdę dużej sumy, przynajmniej dwudziestu tysięcy funtów. Przed powrotem do domu rozmawiał z kilkoma londyńskimi bankierami. Byli bardzo uprzejmi ze względu na jego pozycję, ale nikt nie zamierzał pożyczać pieniędzy człowiekowi, który odziedziczył wyłącznie długi. Prywatnie nie znał nikogo, kto mógłby mu pożyczyć taką sumę. Jego najbliżsi przyjaciele z wojska byli synami lekarzy, pastorów i drobnej szlachty. Musieli, tak jak on, żyć z oficerskiego żołdu i czasami posyłać jeszcze pieniądze do domu.

Najlepszy przyjaciel Kennetha, lord Michael Kenyon, był wprawdzie człowiekiem dość zamożnym, ale jako młodszy syn nie dziedziczył majątku. Poza tym niedawno się ożenił i jego żona oczekiwała dziecka. Na pewno nie miał na zbyciu dwudziestu tysięcy funtów, nawet gdyby Kenneth potrafił się przemóc i go poprosić. Już i tak dość często zawracał mu głowę swoimi kłopotami.

Zanim doszedł do skraju posiadłości, wyczerpał w myśli wszelkie możliwości ratunku. Z ponurą miną zawrócił do domu. Stracił majątek, teraz należało pomyśleć o przyszłości. Po zakończonej wojnie wielu byłych oficerów poszukiwało pracy. Na szczęście miał pewne powiązania rodzinne, dzięki którym będzie mógł znaleźć jakąś posadę.

Kiedy wszedł do domu, powitał go stary lokaj Harrod, jedyny służący mężczyzna, jaki jeszcze pozostał w Sutterton.

- Ma pan gościa, lordzie Kimball - powiedział lokaj, podając Kennethowi na tacy wizytówkę z taką ceremonią, jakby Sutterton był królewskim pałacem. - Ten pan postanowił zaczekać.

Lord Bowden.

Kenneth zmarszczył brwi, nie przypominając sobie takiego nazwiska.

- Gdzie on jest?

Harrod zakaszlał delikatnie.

- Pozwoliłem sobie zaprosić lorda Bowdena do biblioteki.

Węgiel był drogi i tylko w bibliotece rozpalano w kominku. Kenneth podał płaszcz i kapelusz lokajowi i przeszedł lodowatym korytarzem do biblioteki, gdzie było zaledwie odrobinę cieplej.

Na jego widok gość podniósł się z krzesła. Bowden miał jakieś pięćdziesiąt kilka lat i był szczupłym, żylastym mężczyzną o pewnym siebie wyglądzie. W jego niezbyt rzucającej się w oczy postaci największą uwagę zwracało intensywne, bystre spojrzenie ciemnych oczu.

- Czy my się skądś znamy, milordzie? - spytał Kenneth. - Czy też był pan przyjacielem mojego ojca?

- Znałem pańskiego ojca, choć nie byliśmy bliskimi przyjaciółmi. - Lord Bowden usiadł z powrotem, nie czekając na zaproszenie. - Przybyłem, aby porozmawiać z panem o interesach.

Kenneth zesztywniał.

- Jeśli jest pan wierzycielem, nie mogę panu pomóc. Jestem na skraju bankructwa.

- Wiem. Pańskie kłopoty finansowe są tajemnicą poliszynela. Dlatego mogłem wykupić zaległe długi po znacznie obniżonej cenie. Ich wartość wynosi w tej chwili pięćdziesiąt tysięcy funtów. Lord Bowden wyciągnął z kieszeni plik papierów i położył je na biurku.

Kenneth przerzucił dokumenty. Były jak najbardziej autentyczne, łącznie z koślawym podpisem jego ojca. Koniec przyszedł jeszcze szybciej, niż się spodziewał.

- Zrobił pan kiepski interes. - Kenneth, starając się zachować spokój, otworzył jednym szarpnięciem szufladę i wyjął główne klucze do posiadłości. Dziesiątki kluczy wisiały na masywnym kole z żelaznego drutu. - Życzę panu dużo szczęścia w nowej siedzibie. Proponuję, aby nie zwalniał pan służby; nieliczne osoby, które zostały, z pewnością odznaczają się lojalnością. Moja siostra i ja wyjedziemy jutro. Choć, jeśli pan nalega, moglibyśmy się stąd usunąć nawet dziś wieczorem.

Rzucił ciężkie koło z kluczami Bowdenowi.

Ten, całkowicie zaskoczony, nie zareagował dość szybko i klucze odbiły się od krzesła i upadły z brzękiem na podłogę. Bowden wpatrywał się w nie przez chwilę, po czym przeniósł wzrok na Kennetha.

- Nie przyszedłem pana stąd wyrzucać. Mam pewną propozycję.

- To znaczy, że chce pan prolongować spłatę długów? Biorąc pod uwagę stan majątku, przez lata mógłbym spłacać jedynie procenty.

- Nie zamierzam negocjować nowych warunków - powiedział chłodno Bowden. - Jeśli zrobi pan coś dla mnie, skasuję dług i oddam panu czystą hipotekę.

Kenneth ze zdumieniem wpatrywał się w gościa. To, co usłyszał, było zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe.

- Czego chce pan w zamian? Mojej nieśmiertelnej duszy?

- Nie jestem diabłem i pańska dusza jest pana problemem - odparł z lekkim uśmiechem Bowden. - Sutterton może należeć do pana. Musi pan tylko zniszczyć pewnego człowieka.

To było zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe. Lord Bowden oszalał. Ze skrzywioną miną Kenneth przesunął dokumenty z powrotem w jego stronę.

- Niestety, jestem żołnierzem, a nie zabójcą. Musi pan sobie poszukać kogoś innego.

Bowden uniósł brwi.

- Gdybym potrzebował zabójcy, za parę szylingów bez trudu znalazłbym jakiegoś rzezimieszka. Moje wymagania są bardziej skomplikowane. Człowiek, który jest ponad wszelkimi podejrzeniami, popełnił zbrodnię. Chcę, żeby został zdemaskowany, osądzony i zgładzony. Chcę unicestwić jego cenną reputację tak, aby wszyscy wiedzieli, jakim jest łotrem. Wierzę, że jest pan człowiekiem, który potrafi to zrobić.

W głowie Kennetha zabrzęczał ostrzegawczy dzwonek. Powinien wyrzucić szaleńca, jeśli ma choć trochę zdrowego rozsądku. Z drugiej strony Bowden miał w rękach los Sutterton. Należało go przynajmniej wysłuchać, choćby ze względu na siostrę.

- Czemu ja? Nawet pana nie znam. - Pański ojciec wspomniał kiedyś o panu. To mnie zaintrygowało i zasięgnąłem języka. Rzadko się zdarza, aby młody człowiek o szlacheckim pochodzeniu zgłosił się do wojska, zatajając swoją pozycję. Nie tylko pan przeżył, lecz także odwagą i zasługami na polu walki zdobył pan patent oficerski. Oczywiście, istnieje wielu odważnych ludzi, pan jednak ma dwie cechy wyjątkowe.

- Pomieszanie zmysłów to jedna z nich, inaczej bym pana w ogóle nie słuchał - stwierdził sucho Kenneth. - A jaka jest druga?

Bowden kontynuował, nie zwracając uwagi na jego wtręt.

- Był pan oficerem zwiadu w Hiszpanii, co oznacza, że jest pan bezwzględny, zaradny i pomysłowy w zdobywaniu informacji. Słyszałem, że nazywano pana diabelskim wojownikiem.

Kenneth skrzywił się niechętnie.

- Nazwano mnie tak, kiedy wyśledziłem bandę francuskich dezerterów, którzy prześladowali hiszpańskich chłopów. Każdy oficer na moim miejscu zrobiłby to samo.

- Być może, ale pan zadziałał szybko i skutecznie. Po trzech latach na stanowisku oficera wywiadu złapali pana Francuzi i przez jakiś czas trzymali. Uciekł im pan i wrócił do macierzystego oddziału. Nikt nie wie dlaczego.

Kenneth pomyślał o Marii. Nigdy w życiu nie powie Bowdenowi, dlaczego zrezygnował z pracy w wywiadzie.

- Jeśli szuka pan szpiega, niech pan wynajmie policjanta. Lepiej ode mnie potrafi tropić przestępców.

- Tak zrobiłem, ale ten człowiek nie potrafił się dowiedzieć niczego ważnego. Potrzebny jest mi ktoś, kto wejdzie do domu zbrodniarza i zbada wszystko od wewnątrz. To właśnie zadanie dla pana. - Obrzucił uważnym spojrzeniem pobrużdżoną twarz Kennetha i jego mocną sylwetkę. - Wprawdzie nie wygląda pan na to, lecz wiem z dobrze poinformowanych źródeł, że jest pan utalentowanym artystą.

- Nie jestem artystą - powiedział sztywno Kenneth. - Umiem trochę rysować.

Bowden znów uniósł brwi.

- Jak pan sobie życzy. Słyszałem, że podczas wielu lat spędzonych na kontynencie wykorzystywał pan wolne chwile na studiowanie sztuki i architektury. Widział pan skarby Francji, Hiszpanii i Niderlandów, mistrzowskie dzieła, jakie niewielu Anglików mogło zobaczyć. To pomoże panu wkraść się do domu owego człowieka.

Rozmowa stawała się coraz dziwniejsza.

- Szuka pan bezwzględnego, odważnego szpiega, który zna się na sztuce, i chce pan na to wydać majątek - stwierdził bezbarwnym głosem Kenneth. - Dlaczego?

- Człowiek, którego chcę zdemaskować, jest malarzem. Nikt, kto nie zna się na sztuce, nie zdoła się do niego zbliżyć - powiedział Bowden z zimnym uśmiechem. - Dlatego jest pan dla mnie osobą szczególnie predestynowaną do tego zadania.

Malarz, pomyślał Kenneth, i spytał bez większego zainteresowania:

- Kto to jest?

Bowden zawahał się na moment.

- Zanim panu powiem, muszę mieć pańskie słowo, że nikomu nie powie pan o mojej propozycji, nawet jeśli mi pan odmówi. Szukam sprawiedliwości, Kimball, i ją znajdę.

- Daję słowo.

- Człowiek, o którym mówię, to Anthony Seaton.

- Sir Anthony Seaton?! - wykrzyknął z niedowierzaniem Kenneth. - Pan żartuje.

- Nie żartuję - warknął Bowden. - Pańska reakcja dowodzi, dlaczego tak trudno go zdemaskować. Nikt nie wierzy, że ten człowiek jest zbrodniarzem.

Kenneth pokręcił głową ze zdumieniem. Sir Anthony, znany zwłaszcza z portretów, malował również wspaniałe obrazy historyczne. Kenneth widział jego sztychy, które przejęły go do głębi.

- To jeden z naszych najznakomitszych malarzy.

- Owszem - mruknął Bowden, wygładzając niewidzialną fałdkę na spodniach. - Jest to także mój młodszy brat.

2

Nie będę się angażował w rodzinne waśnie - stwierdził po chwili, zaskoczony po raz kolejny, Kenneth.

Nawet jeśli miałby pan zdemaskować mordercę i uratować przy okazji własny majątek? - spytał cicho Bowden. - To nie są rodzinne waśnie.

Kenneth, odczuwając gwałtowną potrzebę napicia się czegoś, wstał i podszedł do bogato zaopatrzonej przez ojca szafki z alkoholami. Nalał koniaku do dwóch kieliszków, podał jeden z nich gościowi i usiadł znowu. Pociągnął duży łyk i powiedział:

- Musi mi pan opowiedzieć całą historię, zanim podejmę jakąkolwiek decyzję wobec tej szaleńczej propozycji.

- Chyba tak - przyznał niechętnie Bowden, przyglądając się kieliszkowi z koniakiem. - Dwadzieścia osiem lat temu byłem zaręczony z młodą damą, która nazywała się Helen Cosgrove. Miała wspaniałe włosy i była... bardzo piękna. Dano już na zapowiedzi, gdy na tydzień przed ślubem Helen uciekła z moim bratem Anthonym.

Nic dziwnego, że się nie lubią, pomyślał Kenneth. - Dwadzieścia osiem lat to długi okres czekania na okazję do zemsty - powiedział.

Oczy Bowdena błysnęły gniewem.

- Sądzi pan, że jestem taki małostkowy? Byłem wściekły z powodu zdrady i nigdy się do żadnego z nich nie odezwałem. Jednak mimo iż nie mogłem wybaczyć, mogłem zrozumieć, jak to się stało. Helen podobała się wszystkim mężczyznom, a mój brat był przystojnym, romantycznym młodym artystą. W towarzystwie zaakceptowano w końcu ich zachowanie i określono to jako wspaniałą wielką miłość.

Bowden zamilkł. Kiedy cisza się przedłużała, Kenneth podsunął:

- Mówił pan o morderstwie.

- Helen zmarła latem zeszłego roku w Krainie Jezior. Mój brat ma tam letni dom. Uznano to za wypadek, ale ja wiem lepiej. Przez wiele lat mówiło się o miłostkach Anthony'ego. Helen musiała to bardzo przeżywać. W czasie, kiedy zginęła, mówiono, że Anthony miał jej dość i chciał się ożenić ze swoją aktualną kochanką. Zawsze był obrzydliwym egoistą. Wierzę, iż sam zamordował Helen albo tak jej uprzykrzył życie, że popełniła samobójstwo. Tak czy inaczej jest winien jej śmierci.

- Doprowadzenie kobiety do samobójstwa może być moralnym odpowiednikiem morderstwa, ale prawo tak tego nie traktuje. Rzuca pan podejrzenia na brata, jednakże wszyscy uznali śmierć lady Seaton za wypadek - powiedział spokojnie Kenneth.

- Normalne, zdrowe kobiety nie spadają w przepaść przy dobrej pogodzie, kiedy doskonale znają okolicę. Policjant wykrył jedną rzecz: po upadku Helen odnaleziono w tym miejscu ślady walki. Ponieważ jednak mój brat jest „poza podejrzeniami”, nikomu nie przyszło do głowy, aby mu cokolwiek zarzucić.

Szaleństwo, lecz w wydaniu Bowdena zimne, kontrolowane szaleństwo.

- Może ma pan rację i Seaton faktycznie zamordował swoją żonę - powiedział wolno Kenneth. - Jednakże biorąc pod uwagę okoliczności jej śmierci, najdoskonalsze dochodzenie na świecie może nie wyjaśnić tego, co naprawdę zaszło.

- Rozumiem, niemniej jednak nie spocznę, póki śmierć Helen nie zostanie dokładnie zbadana. Odszukałem pana, ponieważ sądzę, że ma pan szansę, aby sobie z tym poradzić. Jeżeli da mi pan słowo oficera i dżentelmena, że zrobi pan wszystko, co w jego mocy, aby wyjaśnić okoliczności śmierci Helen, zlikwiduję pańskie długi hipoteczne. Jeśli dostarczy mi pan ewidentnych dowodów winy Anthony'ego, dam panu dodatkowo pięć tysięcy funtów na odbudowę gospodarki.

Była to niewiarygodna oferta. Cudowna. Kenneth odstawił pusty kieliszek, wstał i zaczął krążyć po pokoju. Propozycja Bowdena była szalona i nie całkiem legalna. Gdyby miał trochę oleju w głowie, wyprosiłby Bowdena za drzwi. Jednakże Kenneth nigdy w życiu nie kierował się rozsądkiem. Jeśli się zgodzi, uratuje Sutterton. Beth będzie miała debiut w Londynie i posag, gdyby chciała wyjść za mąż. Majątek zacznie prosperować i po latach zaniedbań Kenneth będzie się mógł zatroszczyć o służbę i robotników rolnych.

A sam...

Stanął przy kominku i przesunął dłonią po delikatnie rzeźbionej półce. Kiedy był dzieckiem, często fantazjował na temat rzeźbionych dębowych postaci.

Dzięki Sutterton jego życie nabierze nowego sensu. W brudnych kwaterach i pod palącym hiszpańskim słońcem, w przededniu bitew i podczas ponurych zimowych nocy marzył o przyszłości, kiedy odziedziczy dom rodzinny. Planował skomplikowane zmiany, które zmodernizują starą posiadłość, nie pozbawiając jej historycznego charakteru. Jeśli przystanie na propozycję Bowdena, pewnego dnia będzie mógł zrealizować marzenia.

Kto na tym straci? Jeżeli sir Anthony jest winien, zasługuje na karę, nawet będąc najznamienitszym malarzem w Anglii. Jeżeli jest niewinny, lord Bowden uwolni się od swojej obsesji. Jeżeli zaś nie uda się odnaleźć dowodów winy lub niewinności, Kenneth i tak zostanie w Sutterton.

Poczuł metafizyczny dreszcz, kiedy sobie przypomniał, że zaledwie godzinę temu gotów był oddać wieczne zbawienie za cenę zachowania dziedzictwa. Jednakże Bowden nie był diabłem, lecz tylko udręczonym człowiekiem.

Kenneth zwrócił się do gościa.

- Musimy spisać dokładną umowę. Oczy Bowdena zalśniły triumfem.

- Oczywiście. Niech pan wyciągnie papier i atrament, zrobimy to od razu. Po półgodzinie dyskusji i pisania każdy miał swoją kopię umowy. Żaden nie zamierzał opowiadać o niej światu, ale istnienie dokumentu zapewniało uczciwość po obu stronach.

Kiedy obaj już się podpisali, Kenneth wstał i napełnił kieliszki.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin