Weber David - Z furii zrodzona.doc

(1972 KB) Pobierz

DAVID WEBER

Z FURII

ZRODZONA

In fury born

Tłumaczył Przemysław Bieliński


Moim rodzicom,

którzy wierzyli, że dam radę


KSIĘGA PIERWSZA:

OSA IMPERIUM

Czerń.

Czerń nad nią i wokół niej. Unosiła się, bez sennych marzeń, nieskończona jak same gwiazdy wijące się wewnątrz niej. Czerń ją spowijała, dzieliła się z nią samą sobą, a ona tuliła się do czerni w ciepłej, bezwietrznej pustce, która była nią. Czerń była wszystkim, a mimo to na zewnątrz jej bezpiecznego kokonu przesuwały się niewyraźne gwiazdy. Były tam, poza jej snem, rozpoznawalne, a przy tym nie do końca rzeczywiste.

Głęboko, głęboko w jej wnętrzu wciąż żarzył się węgielek determinacji, ale już słabo, słabiutko. Kiedyś ryczał ogniem jak hutniczy piec, teraz powoli zasypiał, zmierzając do zupełnego zaniku.

Maleńki fragment jej istnienia sennie obserwował, jak ów rozżarzony do białości węgielek stygnie do migoczącej, bladej czerwieni, i zastanawiał się pod grubymi, miękkimi kocami czerni, czy zostanie jeszcze kiedyś wezwana. Ci, którym kiedyś służyła, dawno zniknęli; wiedziała o tym, nie wiedząc, skąd wie, a mimo to co jakiś czas słyszała blisko, blisko powierzchni snu echo wzywającego ją głosu. Było ich mniej, ich istnienia były ulotne i niestałe niczym maleńkie zwierciadła jej własnej ognistej jaźni. Nie było ich być może wielu, a jednak przez te wszystkie nieskończone lata byli wystarczająco liczni, by niepokoić ją we śnie.

Tam. Następny mignął na samym skraju jej snów - jeszcze jeden błysk potencjału, możliwości. Miriady przyszłości, w których ona i echo mogli się spotkać, a ich cele stać się jednym, przesuwały się rozedrgane jak ulotne konstelacje Zodiaku... I tak samo przyszłości, w których nigdy nie mieli się spotkać.

Co by wolała?, zapytał sam siebie jej senny umysł. Powstać raz jeszcze - może ostatni - czy spać, śnić, aż nie będzie już żadnych snów, ech ani zwierciadeł?

Nie umiała odpowiedzieć, dlatego zagrzebała się głębiej pod miękki całun nieistnienia, po prostu czekając na to wszystko, co może się wydarzyć.

Albo nie wydarzyć.


Prolog

- Kim jest to dziecko, u licha? - spytał pułkownik McGruder, gapiąc się na psychologiczny profil unoszący się w holowyświetlaczu.

- Nazywa się Alicia DeVries - odparł porucznik Maserati. - Alicia Dierdre DeVries i właśnie kończy liceum. Pół roku temu oświata urządziła jej klasie standardowe egzaminy i jej wyniki przeszły przez wszystkie filtry. W zeszłym tygodniu ponowiono więc testy. Jak pan widzi, tylko potwierdziły pierwotne wyniki.

- Kończy liceum? - McGruder odwrócił się od wyświetlacza i spojrzał na swojego adiutanta. - Tu napisano, że ma dopiero czternaście lat!

- Tak, sir, sześć tygodni temu tyle miała - odparł Maserati. - Uczy się... eee... w przyspieszonym trybie. Jeśli spojrzy pan tutaj... - porucznik wysłał swojemu komputerowi polecenie przez neurozłącze i w wyświetlaczu pułkownika otworzyło się okno ukazujące indeks akademicki dziewczyny - zobaczy pan, że osiągnęła już wynik gwarantujący jej w przyszłym roku wstęp na Nową Akademię Imperium w ramach ich programu stypendiów dla najzdolniejszych uczniów.

- Jezu. - McGruder przez chwilę gapił się na indeks, potem znowu spojrzał na profil psychologiczny. - Jeśli ona tak wygląda, mając czternaście lat...

- Dlatego właśnie uznałem, że powinienem ją panu pokazać, sir. Nie sądzę, żebym kiedykolwiek widział mocniejszy profil niż ten, a jak sam pan mówi, ona ma dopiero czternaście lat.

- Za młoda - stwierdził McGruder, a Maserati pokiwał głową. Młoda DeVries wyprzedzała w nauce o całe cztery standardowe lata przeważającą część swojej grupy wiekowej. Wyniki testów przekazano do biura pułkownika McGrudera, bo przysyłano tu wyniki każdego ucznia czwartej klasy, którego profil przebił się przez filtry. Ale imperialne prawo wyraźnie zakazywało werbowania kogokolwiek - nieważne, jakie miałby wyniki testów czy jak wielka byłaby potrzeba - przed osiągnięciem przez niego wieku osiemnastu lat.

- Poza tym - ciągnął McGruder - niech pan popatrzy na profil genetyczny. - Pokręcił głową. - Grupa genowa Ujvári i taki profil akademicki oznacza, że nigdy nie wpadnie w nasze ręce. Jeśli już ma zagwarantowany wstęp na Nową Akademię Imperium, to wie pan, że właśnie tam pójdzie.

Znów pokręcił głową z kwaśną miną.

- Szkoda. Bardzo by się nam przydała.

- Zgadzam się, sir - powiedział porucznik. - Zgadzam się także, że bez wątpienia będzie poddana olbrzymiej presji, by przyjąć propozycję NAI. Ale myślę, że mimo wszystko może być jedną z tych osób, które powinniśmy wytypować do dalszej obserwacji.

Wysłał przez zestaw nagłowny kolejne polecenie i komputer posłusznie otworzył następne okno.

- Zwrócił pan już uwagę na profil genetyczny, sir. Odziedziczyła to po rodzinie ze strony ojca. Pomyślałem, że być może uzna pan resume jej dziadka ze strony matki za równie... interesujące - dodał głosem bez wyrazu.

***

- ...więc powiedziałem porucznik, że to kiepski pomysł. - Sebastian O’Shaughnessy parsknął śmiechem i potrząsnął głową. - A ona na to, że to ona jest dowódcą plutonu, a ja tylko pierwszym sierżantem kompanii. Według niej oznaczało to, że mamy robić tak, jak ona chce. No to zrobiliśmy.

- A gdy już to zrobiliście? - spytała jego wnuczka z szerokim uśmiechem i roziskrzonym spojrzeniem zielonych oczu.

- A gdy już to zrobiliśmy i odbyło się omówienie ćwiczenia, porucznik wezwała mnie do siebie i powiedziała, że kapitan... doradził jej w sprawie właściwych stosunków między świeżutką panią porucznik prosto z Akademii na Nowym Dublinie a pierwszym sierżantem kompanii, który służy w Korpusie dziewiętnaście standardowych lat.

O’Shaughnessy uśmiechnął się do dziewczynki.

- Jedno muszę jej przyznać: przyjęła to jak prawdziwy marine. Przyznała, że miałem rację, nie pozwalając jednak żadnemu z nas zapomnieć, że ona wciąż jest porucznikiem, a ja wciąż pierwszym sierżantem. Ta porucznik Chou była dobra. Uparta jak większość tych dobrych, ale wystarczająco bystra, by poznać się na swoich błędach i wyciągnąć z nich naukę. Mimo to nie wiem, czy kiedykolwiek się domyśliła, że kapitan rozmyślnie pozwolił jej spaprać sprawę, żeby potem móc zwrócić jej uwagę. Ale dobry oficer nigdy takiej nauczki nie zapomina, Alley. Zawsze tak jest, że ktoś siedzi w czymś dłużej albo lepiej się na czymś zna, i cała sztuka polega na tym, żeby skorzystać z doświadczenia tego kogoś - zwłaszcza jeśli to podoficer o długim stażu, który służył już wtedy, kiedy ty dopiero się rodziłaś - nie narażając własnego autorytetu. Dlatego każdy dobry oficer wie, że tak naprawdę to sierżanci rządzą w Korpusie.

Wnuczka patrzyła na niego przez chwilę; wzrok miała zamyślony, a czternastoletnią twarz poważną. Potem kiwnęła głową.

- Wiem, jak bardzo ja sama nie lubię się przyznawać, że nie mam racji - powiedziała. - Założę się, że oficerowi jest jeszcze trudniej. Zwłaszcza kiedy jest nowa i myśli, że ujawnienie swojej „słabości" podkopie jej autorytet.

- Otóż to - zgodził się Sebastian. Potem zerknął na swoje chrono. - A czy ty nie powinnaś teraz robić czegoś innego, zamiast siedzieć tu i zachęcać mnie do ględzenia?

Dziewczyna zamrugała, potem spojrzała na własne chrono i zerwała się na równe nogi.

- O Boże! Mama mnie zabije! Cześć, dziadku!

Nachyliła się, żeby szybko cmoknąć go w policzek - w wieku czternastu lat była już o głowę wyższa od swojej matki - i zniknęła jak za sprawą czarów. Sebastian usłyszał, jak z łomotem wbiega po kilku schodkach do swojej maleńkiej sypialni, i z szerokim uśmiechem pokręcił głową.

- To była Alley czy też ciężarówka, nad którą kierowca stracił panowanie? - spytał łagodny tenor. Sebastian podniósł wzrok, kiedy do pokoju zajrzał jego zięć.

Łatwo było się zorientować, skąd się wziął wzrost Alicii. Sebastian mierzył nieco ponad metr siedemdziesiąt, ale Collum DeVries przewyższał go o więcej niż dwadzieścia centymetrów. Był także barczysty i potężnie zbudowany. Właściwie o wiele bardziej przypominał holowizyjny wzorzec zawodowego marine niż Sebastian. Oczywiście pozory mogą mylić, pomyślał O’Shaughnessy z odrobinką zarozumiałości.

- Alley - powiedział, parskając śmiechem. - Chyba całkiem zapomniała o egzaminie.

- Chcesz powiedzieć, że była za bardzo zajęta nagabywaniem cię, żebyś jej coś opowiedział - poprawił go Collum. Powiedział to z uśmiechem, ale w tle krył się lekki wyrzut.

- Rzadko mnie widuje - odparł Sebastian.

- To prawda. Ale obawiam się, że ta twoja aura wojennej chwały może być dla nastolatki trochę przytłaczająca.

Sebastian rozparł się w fotelu i popatrzył na swojego zięcia z czułością.

- Jestem pewien, że „aura wojennej chwały" mogłaby być przytłaczająca - powiedział łagodnie po chwili - ale nie o tym rozmawialiśmy. Tak naprawdę Alley o wiele bardziej interesuje się szczegółami działania Korpusu niż moimi wojennymi historiami.

- Wiem.

Collum patrzył na niego przez chwilę, a potem usiadł w fotelu, który opuściła Alicia, udając się do swojej komputerowej stacji roboczej na górze. Fotel dopasował się do jego ciała, a mężczyzna pochylił się do przodu, opierając łokcie na udach.

- Wiem - powtórzył; jego charakterystyczne szare jak łupek oczy patrzyły z niespotykaną u niego powagą. - Właśnie to mnie martwi. Wolałbym już chyba, żeby to była nastoletnia fascynacja myślą, że walka może być „chwalebna" i podniecająca.

- Wolałbyś, tak? - Sebastian przyglądał mu się w zamyśleniu.

Czuł do swojego zięcia coś więcej niż tylko zwykłą sympatię. Collum DeVries prawdopodobnie był jednym z najinteligentniejszych ludzi, jakich O’Shaughnessy spotkał, a przy tym bardzo porządnym człowiekiem. Rzadko który ojciec uważa, że jakiś mężczyzna naprawdę jest wart jego córki, i on też musiał przyznać, że kiedy Fiona po raz pierwszy przyprowadziła Colluma do domu, miał powód do troski. Te szare oczy o dziwnie kocim wyrazie, w połączeniu ze wzrostem DeVriesa i jego jasnymi włosami od razu rzucały się w oczy. Wynikające z mutacji Ujvári cechy fizyczne były tak samo oczywiste jak cechy umysłowe, i Sebastian przygotował się na nieuniknioną konfrontację, jednak nigdy do niej nie doszło, a przez te wszystkie lata Collum udowadniał jedynie, że faktycznie jest wart jedynej córki Sebastiana O’Shaughnessy'ego.

Co nie oznacza, że we wszystkich sprawach się zgadzali.

- Na swoje nieszczęście, jak czasami mi się wydaje - ciągnął Collum - Alley jest dokładnie taka sama jak jej rodzice. Inteligentna - Boże, jaka ona jest bystra! - i uparta. Zawsze chce mieć swoje własne zdanie.

- Zgadzam się - powiedział Sebastian. - Ale wytłumacz mi, bo nie rozumiem, co w tym złego?

- To, że nie mogę jej po prostu powiedzieć: „Dlatego, że jestem twoim ojcem!". A przynajmniej mam dość rozumu, by tego nie próbować.

- Aha. Ten sam problem miałem raz czy dwa z jej matką, skoro już o tym wspomniałeś.

- Nie wiedzieć czemu, wierzę ci bez zastrzeżeń. - Collum wyszczerzył się szeroko i z jego twarzy na chwilę zniknął wyraz zatroskania. Ale uśmiech był ulotny.

- Och - podjął, machnąwszy ręką - jeśli zabronię jej czegoś robić, nie zrobi tego. Nigdy się nie bałem, że będzie po kryjomu robiła coś, czego ja czy Fiona byśmy nie pochwalali, nawet teraz, kiedy zaczęły w niej buzować hormony. Ale chce sama podejmować decyzje, i jeśli uważa, że nie mam racji, nie boi się tego powiedzieć. A kiedy przychodzi według niej właściwa pora, podejmuje decyzję, nawet wiedząc, że jestem temu zdecydowanie przeciwny.

- Każde dziecko tak robi, Collum - powiedział łagodnie Sebastian. - A przynajmniej każde, które wyrasta potem na wartościowego człowieka.

- Oczywiście masz rację. Ale i tak martwię się o tę jej decyzję, której podjęcia bardzo bym nie chciał.

I spokojnie spojrzał teściowi w oczy - takie same zielone oczy, jakie widział, patrząc na swoją żonę czy starszą córkę.

- To decyzja, którą tak czy inaczej wszyscy musimy zaakceptować - powiedział po chwili Sebastian.

- Pewnie - zgodził się Collum. - Ale boję się, żeby za szybko jej nie podjęła. Chciałbym, żeby naprawdę poważnie się nad tym zastanowiła. Rozważyła wszystkie możliwości, przemyślała, z czego mogłaby zrezygnować.

- Oczywiście - powiedział Sebastian, ale Collum wyczuł w jego głosie lekką irytację.

- Ja naprawdę nie staram się obchodzić tego tematu na paluszkach, Sebastianie - powiedział. - I chyba wiesz, jaki mam szacunek dla wojska w ogóle, a ciebie w szczególności. Dobrze wiem, co zrobiłeś, by zdobyć Sztandar, i wiem, jak niewielu innych mogłoby to zrobić. To niedobrze, że wciąż potrzebujemy Korpusu Marines i Floty, ale w pełni zdaję sobie sprawę, że ich potrzebujemy. Że nadal będziemy ich potrzebować - i dziękować Bogu, że ich mamy - co najmniej do Powtórnego Nadejścia. Jeśli ktoś o tym wie, to przede wszystkim ci z nas, którzy pracują w Ministerstwie Spraw Zagranicznych.

To była prawda, mimo że Collum DeVries jako Ujvári czuł wrodzoną niechęć do gwałtownej konfrontacji. I tak jak w przypadku przeważającej większości Ujvárich, cały jego światopogląd i wszystkie działania zorientowane były na porozumienie i pragmatyczny kompromis. Jak to ujął jeden z prominentnych genetyków, w porównaniu z resztą ludzkości Ujvári cierpieli na przerost zdrowych zmysłów, a Sebastian zawsze był zdania, że to bardzo trafnie oddaje stan faktyczny.

Ale niektórzy ludzie postrzegali ich głęboką - właściwie zaprogramowaną genetycznie - awersję do konfrontacji jako tchórzostwo, nie bacząc na wszystkie dowody wskazujące, że jest wręcz przeciwnie. Sebastian osobiście uważał poglądy Ujvárich za mocno nierealne, ale był gotów przyznać, że mogą przez niego przemawiać uprzedzenia. W końcu taka postawa między innymi czyniła z Ujvárich skutecznych dyplomatów, analityków i polityków, zdolnych porzucić osobiste wojownicze podejście na korzyść rzeczowej debaty. Był to także jeden z powodów, dla których Ujvári cieszyli się reputacją filozoficznych snobów, patrzących z góry na wszystkich, którzy gotowi są uciec się do... bardziej bezpośrednich rozwiązań problemów. Dotyczyło to między innymi obywateli Nowego Dublina, gdzie obowiązywała odwieczna tradycja służenia Domowi Murphy i wykonywania takich bezpośrednich działań na rozkaz cesarza.

Collum nigdy jednak nie podzielał niewypowiedzianej niechęci, a może nawet pogardy Ujvárich wobec wojskowych. Sam nigdy nie wybrałby takiej kariery, ale głównie dlatego, że zdawał sobie sprawę, jak bardzo by się do tego nie nadawał. Nie wspominając o fakcie, że potencjalnie najwięcej mógł zaoferować społeczeństwu w innych dziedzinach.

- Ale - ciągnął - to, że szanuję wojsko i ciebie, nie oznacza, że chcę, by moja córka poszła w twoje ślady, zanim będzie miała okazję rozejrzeć się dookoła i rozważyć wszystkie równie słuszne, równie ważne rzeczy, które może zrobić ze swoim życiem.

- Być może równie ważne - powiedział Sebastian; jego nowodubliński akcent nagle pojawił się z niezwykłą siłą. - Ale nie ma ani jednej rzeczy, Collum, która byłaby ważniejsza.

- Nie mówiłem, że jest. - Wzrok DeVriesa ani na moment nie uciekł od spojrzenia zielonych oczu, które zastraszyło już kilka pokoleń rekrutów marines. - Ale życie, które ty wybrałeś, Sebastianie, wymaga poświęceń. Nie mów mi, że nie cierpiałeś w duchu, widząc, jak Fiona i John dorośli, zanim wróciłeś do domu z placówki, mając świadomość, jak wiele z ich życia straciłeś. Ani jak cierpiałeś, kiedy traciłeś któregoś z przyjaciół z rąk Rish albo jakiegoś wariata ze Światów Korony lub najemnika z Bandyckich. Szanuję to, że chciałeś złożyć te ofiary, ale to nie oznacza, że chciałbym, żeby moja córka poszła twoją drogą bez długiego i poważnego zastanowienia.

I nienawidzisz samej myśli o dostaniu osobistego listu od ministra wojny, pomyślał Sebastian. Przeraża cię, że twoja córka mogłaby któregoś dnia nie wrócić do domu. Cóż, masz prawo... ale i ona ma prawo sama zadecydować, kiedy nadejdzie pora.

- Prosisz mnie czy każesz, żebym nie odpowiadał na jej pytania? - spytał. - Żebym nie rozmawiał z własną wnuczką o moim życiu?

- Oczywiście, że nie! - Sebastian wiedział, że gwałtowny sprzeciw Colluma jest szczery. - Jesteś jej dzia...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin