Cooper James Fenimore - Jezioro śmierci.pdf

(130 KB) Pobierz
Cooper James Fenimore
Cooper James Fenimore
Jezioro Śmierci
Rozdział 1
Do połowy zeszłego stulecia północno-zachodnia część Ameryki, to jest obecne stany:
Vermont, Massachusets, Connecticut i New York były jeszcze zupełnie dzikie i służyły za
przytułek dla różnego rodzaju awanturników, pragnących koczować w lasach i dołach.
Anglicy wszakże rościli sobie prawa do tych obszarów, w istocie jednak władali nimi
Delawarowie, Irokezi, Huronowie i inne plemiona indiańskie.
W jeden z upalnych lipcowych dni 1745 roku, w gąszczach dziewiczego lasu, rozległy się
echa dwóch zbłąkanych myśliwych, którzy długi czas usiłowali odnaleźć właściwą ścieżkę.
Wreszcie jeden z nich wyszedłszy na leśną polankę, zawołał:
- Zwierzobójco, chodź tu prędzej, odetchniemy znakomicie. Jaki jestem szczęśliwy, żeśmy się
wydostali na świat Boży. Otóż i jezioro...
- Czy jednak dobrze znasz tę miejscowość, Harry? - pytał idący za nim drugi myśliwy.
- Jakże możesz o to pytać? Niechaj nie nazywam się Huori Garry, jeżeli to nie jest
zeszłoroczna stacja myśliwych. Ot, tam były rozbite namioty, tutaj znów strumień. Rozwiązuj
pakunki, bo jestem wściekle głodny.
Siadłszy pod drzewem rozłożystej limby myśliwi wzięli się do jedzenia. Obaj ubrani byli w
skórzaną odzież, zaopatrzeni w długą broń, zawieszoną na zielonym sznurze prochownicę,
oraz ogromny nóż myśliwski w rogowej oprawie.
Starszy z nich, Huori Garry, będący typem męskiej piękności, wyróżniał się lekkością i
elegancją ruchów. W istocie nazywał się Henryk March, tu jednak znano go pod nazwiskiem
Huori Garry.
Zwierzobójca w niczym zupełnie nie był podobny do swego towarzysza. Był to szczupły,
wysoki, niezwykle muskularny człowiek. Jakkolwiek nie wyróżniał się pięknością, twarz jego
była szlachetna i nosiła znamiona żelaznej woli.
- Słuchaj, Zwierzobójco - zwrócił się doń Harry - przezwano cię tym mianem z powodu
celności w polowaniu na zwierzęta. Czy jednak udało ci się kiedy równie celnie trafić do
ludzi, usiłujących cię zamordować?
- Nie, Harry. Nigdy nie zabijałem ludzi. Mógłbym to tylko uczynić w otwartej uczciwej
walce.
- Jeżeli zabijasz same czworonogi, to wybacz, ale długo nie będziemy ze sobą - mówił Harry
z ironią.
- Dobrze - odrzekł. - Możemy się rozstać. Jeszcze dziś udam się do jednego z przyjaciół,
który nie będzie mi miał za złe, iż nie zabijam ludzi.
- Gdzie myślisz spotkać twego przyjaciela, Delawara?
- Tuż około jeziora. Mingowie oraz ich przyjaciele Mohikanie, potomkowie wielkiego
plemienia Delawarów uważają w czasie pokoju to jezioro za własność ogólną.
- Za ogólną własność! - zawołał Harry z głośnym śmiechem. - Chciałbym wiedzieć, co też
Tom Hutter na to powie. On uważa, że jezioro należy tylko do niego, pragnie go więc
zatrzymać, nie bacząc na Mingów i Delawarów.
- Zatem ów Tom Hutter musi być jakimś dzielnym człowiekiem. Opowiedz mi Harry o nim
coś więcej.
- Mówią, iż we wczesnej młodości był rozbójnikiem morskim. Niezbyt dawno osiedlił się
tutaj, spokojnie oczekując starości na zagrabionych majątkach. Człowiek ten o wielce
elastycznym sumieniu, zamieszkuje to pustkowie z dwoma córkami.
- Ma zatem dwie córki? - pytał Zwierzobójca. - Delawarowie mówili mi tylko o jednej,
Judycie. Wnioskując z ich opisu, nie myślę, aby mi miała przypaść do gustu.
- Bądź spokojny, - zawołał Harry - nie zwróci ona na ciebie uwagi. Piękna i wspaniała jak
młoda palma, jest bardzo lekkomyślna, żądając, aby ją tylko czczono i ubóstwiano. Gdyby nie
to, z ochotą ożeniłbym się z nią, pozostawiając starego Toma opiece młodszej córki, Getti.
- Zatem w gniazdku jest jeszcze jeden ptaszek. Czemuż Delawarowie mówili mi tylko o
jednym?
- Bardzo słusznie, Judyta jest bowiem odważna, stanowcza i podstępna, jak wojownik
indiański, biedna Getta zaś naiwna i słaba rozumem.
- I pięknie - odpowiedział Zwierzobójca. - Należy ona więc do tych istot, które Bóg przyjmuje
pod swoją obronę. Nawet między dzikimi czerwonoskórymi nie znajdzie się nikt taki, kto by
miał uchybić temu miłemu stworzeniu. Wstawaj jednak. Czas iść dalej.
Myśliwi powstali i, wziąwszy broń, weszli w drzemiący dziewiczy las. Po upływie pół
godziny przed oczami ich ukazało się jasne jezioro, a wraz z nim zabłysnął tak przepiękny
widok, iż Zwierzobójca nie mógł wyjść z podziwu.
Zza kryształowej tafli jeziora tu i ówdzie widniały malownicze szczyty wysokich gór.
- Jakie to wspaniałe! - zawołał Zwierzobójca. - Co tam widać, w oddali, nieruchome w
wodzie? Na wyspę to za małe, na łódź znów za wielkie.
- Oficerowie angielscy najbliższej twierdzy nazywają to siedzibą piżmowego szczura. Nazwa
zupełnie trafna i więcej niż odpowiednia, gdyż stary Tom bardziej przypomina szczura niż
człowieka. Prócz tego ma jeszcze pływający dom, w którym porusza się po jeziorze.
Chodźmy, zobaczymy, czy właściciel jest w domu.
Z tymi słowami Harry rozgarnął krzewy, i wyciągnąwszy schowaną tam łódkę, spuścił ją na
wodę.
Myśliwi ulokowali się w niej, odbili od brzegu.
Harry machnąwszy wiosłami pomknął jak strzała. Po kwadransie podpłynęli ku mieszkaniu
piżmowego szczura.
"Zamek" stał na piaszczystej wydmie, o którą rozbijały się fale. Tom Hutter wbiwszy w
piasek mocne pale, zbudował dom tuż nad samą wodą.
Rzecz prosta, iż kosztowało to niemało trudu i sztuki, za to jednak dom ten był
bezpieczniejszy niż wszystkie fortece.
Przypłynąwszy do tajemniczego ustronia myśliwi przywiązali łódź do
drewnianej przystani, sami zaś wyszli na brzeg.
- Domyślałem się - zawołał Harry, przechadzając się po przystani, którą właściciel nazywał
podwórzem, - że w domu nie ma nikogo. Widocznie wszyscy gdzieś podróżują.
Harry pozostał na przystani, a Zwierzobójca, bynajmniej nie krępując się niczym, udał się na
oględziny fortecy, po czym otworzywszy pierwsze lepsze drzwi z brzegu, znalazł się w
pokoju, który musiał należeć do młodych dziewcząt.
Tu i ówdzie znajdowały się porozmieszczane piękne ubrania i czepeczki ze wstążkami, buciki
ze srebrnymi klamerkami oraz masa wachlarzy i rękawiczek. Z drugiej strony wisiały różne
ubrania ze zwykłego prostego płótna niezwykłej jednak białości.
Myśliwy obejrzawszy pokoje powrócił do towarzysza, bezustannie obserwującego jezioro.
- Łodzi nigdzie nie widać. Widocznie stary korzystając z pięknej pogody popłynął w dół
rzeki. Ciężko nam będzie go dopędzić.
Towarzysze usadowili się w czółnie i popłynęli jeziorem. Za każdym obrotem łodzi Harry
oglądał się w nadziei ujrzenia łodzi.
- Nadzieje jego zdawały się być płonnymi, wreszcie skierował łódź ku południowo-
wschodnim brzegom jeziora; po chwili znaleźli się w szerokim ujściu rzeki, porosłym dokoła
wspaniałymi sosnami i niebotycznym zadrzewieniem, którego gałęzie zwieszały się w wodę.
Lekka łódka szybowała z prądem rzeki, która zwężała się coraz bardziej, tak dalece, iż lękać
się zaczęli, aby łódź nie roztrzaskała się o brzegi.
Nagle Harry, chwyciwszy za zwieszające się gałęzie, zatrzymał łódź, a Zwierzobójca
zwyczajem myśliwskim wziął broń, chociaż żadnego niebezpieczeństwa na razie nie było i
nic im nie zagrażało.
- Ot, widzisz starca - powiedział Harry, wskazując palcem ku dołowi rzeki - stoi po kolana w
błocie i zakłada pułapki na bobry. Łodzi nigdzie nie widać. Założę się o skóry wszystkich
zwierząt, które zabiję w tym roku, iż Judyta nie wejdzie w to wodniste błoto. Na pewno
czesze się teraz nad strumieniem.
Nagle spoza krzewów z figlarnym uśmiechem ukazała się twarzyczka Judyty, której się tu nie
spodziewano, stojącej właśnie w owej łodzi, której tak pilnie szukano.
Rozdział 2
Łódź, a raczej pływający dom Toma Huttera był bardzo prymitywny. Pośrodku szerokiego
dna stał malutki domek, podobny do fortecy na jeziorze, zbudowany jednak z tak lekkiego
W rzeczywistości cała ta konstrukcja była czymś w rodzaju wielkiej łódki, która pomimo
swej wielkości i ciężaru bardzo łatwo ślizgała się po wodzie.
Harry w jednej chwili wyskoczył na brzeg, przymocował łódź do krzewów, po czym
rozpoczął ożywioną rozmowę z młodą dziewczyną, zapomniawszy o wszystkim innym.
W tym czasie Zwierzobójca zbliżywszy się do łodzi zaczął przyglądać się jej budowie. Siostra
Judyty siedziała na pokładzie z robótką w ręku. Była to miła, skromna dziewczyna. Getti nie
była tak. piękna jak jej siostra, jednak wyraz twarzy miała niezwykle miły i przyjemny.
- Ty jesteś Getti Hutter? - zapytał ją Zwierzobójca. - Słyszałem o tobie od Harry'ego.
- Tak - odpowiedziała bardzo cicho. A pan jak się nazywa?
- Niełatwo odpowiedzieć na to pytanie. Mimo moich młodych lat mam więcej imion niż
pierwszy lepszy wódz delawarski.
- Mimo tego, musi pan mieć jakieś własne stałe imię. Niepodobna mieszać imion bez żadnej
przyczyny.
- Naturalnie. Zmiana mych imion nie była jednak ode mnie zależna. Posłuszny byłem tylko
obyczajom Delawarów, wśród których wyrosłem. Ojca mego zwano Bumpo, a na chrzcie
dano mu imię Nataniel, lub jak tu mówią Natti.
- Natti i Getti - rzekła dziewczyna z miłym uśmiechem. - Pan Natti a ja Getti, pan Bumpo, a ja
Hutter. O! Hutter brzmi daleko piękniej, stokroć piękniej!
- To rzecz gustu, - odparł z uśmiechem młody łowca - chociaż jednak Bumpo nie brzmi
dźwięcznie, nosili je zwykle zacni ludzie. Niedługo jednak mnie tak wołano. Z początku
Delawarowie nazywali mnie Prawdziwym Językiem, ponieważ nienawidzę chytrości i
kłamstwa,
następnie Jeleniem, z powodu, mojej szybkości, potem Ostrym Uchem wskutek daru
wyszukiwania dziczyzny, wreszcie Zwierzobójcą z powodu celności strzałów na polowaniu.
Rozmowa młodych ludzi przerwana została przybyciem Toma Huttera, który nie zdziwił się
bynajmniej przybyciem myśliwych i mile witał się z gośćmi.
- Cieszę się niezwykle, widząc cię Harry - rzekł. - Tydzień temu przybył do mnie goniec z
Kanady, donosząc o wynikłych tam niepokojach. Pośpieszyłem też czym prędzej do domu,
ponieważ nie ma komu bronić córek. Nie przybywasz jednak sam jeden - mówił starzec,
obrzucając Zwierzobójcę badawczym spojrzeniem.
- Nudno jest chodzić samemu. Mówią, że w drodze zadowolonym się bywa z byle jakiego
towarzystwa, a ten młodzieniec jest wybornym kolegą. To słynny Zwierzobójcą, znakomity
wódz Delawarów. W razie napadu Indian, człowiek ten oddać może ważne usługi celnym
swoim strzelaniem.
- Bądź pozdrowiony, młodzieńcze - rzekł z przyjaźnią w głosie Tom, podając grubą,
spracowaną rękę. - W obecnych czasach przyjacielem jest każdy biały, stąd liczę na twoją
pomoc. W tutejszych lasach pojawili się już dzicy. Godzinę temu płynąc w dół rzeki,
dojrzałem świeże ślady. Wnosząc z miary nogi był to Indianin, w dodatku znalazłem jeszcze
parę starych mokasynów.
- Być może, iż był to ślad mego przyjaciela, wodza Delawarów - zauważył Zwierzobójcą. -
Czy można spojrzeć na mokasyny?
Judyta przyniosła mokasyny i młody myśliwy uważnie obejrzawszy je wywnioskował, iż są
one roboty delawarskiej i należą do Indianina, mieszkającego na północ od wielkich jezior.
- W takim razie nie możemy pozostawać tu ani chwili dłużej, - zawołał Hutter. - Słyszałeś
pan, nie dłużej jak pół godziny temu wystrzał w górach.
- Ten wystrzał pochodził ode mnie - odpowiedział przygnębiony Zwierzobójcą.
- Młodzieńcze, w czasie wojennym nie strzela się bez żadnej przyczyny - upomniał go stary.
Po krótkiej naradzie postanowiono niezwłocznie udać się do fortecy.
Hutter podniósł kotwicę i mężczyźni przy pomocy liny, znajdującej się na bloku podnieśli
ciężką łódź i puścili po wodzie. Judyta pod prąd zaczęła kierować sterem.
Już się zmierzchało i mężczyźni lękając się niespodziewanego napadu, uważnie przyglądali
się gałęziom gęstych krzewów, wreszcie ciężka łódź wpłynęła w szerokie koryto rzeki.
- Dzięki Bogu! - zawołał Harry. - Teraz już będzie widniej i mniej zadrzewienia.
- Mylisz się Harry. Miejscowość ta bardziej niż inna odpowiednia jest do napadu i musimy
trzymać się bacznie - wyszeptał Tom Hutter.
- Wejdziemy teraz do przedniej kajuty - mówił dalej - przeciągniemy linę przez drzwi,
wskutek czego będziemy w miarę bezpieczni, Zwierzobójca niechaj wartuje, stojąc u okna.
Nie radzę mu tylko zanadto wysuwać głowy.
Zbliżali się z wolna do ostatniego zakola rzeki. Obejrzawszy prawy brzeg Zwierzobójca
przeszedł na drugą stronę, aby poobserwować lewy.
Gdy łódź przepływała przez największe zwężenie rzeki, oczom myśliwych przedstawił się
straszny widok.
Na wysokim drzewie, którego gałęzie zwieszały się ponad głową, siedziało kilkunastu
Zgłoś jeśli naruszono regulamin