J. R. Black
Dom żywych trupów
Przełożył Jan Jackowicz
Wydawnictwo Siedmioróg
Wrocław 1998
1
UPIORNE DOMOSTWO
Przygoda. Takim właśnie słowem moi rodzice określili przeniesienie się do innego miasta. Ale po ich trochę zbyt szerokich i promiennych uśmiechach można się było zorientować bez pudła, że był to zwykły blef. Mama i tata mieli takie miny, jakie mają zazwyczaj rodzice, kiedy próbują wam wmówić, że lekarstwo na żołądek smakuje zupełnie jak miętowy cukierek.
Mam już trzynaście lat. Od dawna starałem się nie poddawać tej ich manii zachwalania wszystkiego. Wiele razy próbowałem proszków na przeczyszczenie i nie było to wcale przyjemne.
— Rozpoczniemy zupełnie nowe życie — powiedziała wtedy mama. — Zobaczycie, to będzie świetna zabawa.
Z pewnością, mamusiu. To prawdziwa bomba zmienić szkołę w środku kwartału. A jeśli chodzi o mnie, to po prostu fikam koziołki z radości na myśl, że już nigdy nie zobaczę swojego najlepszego kumpla, Andy'ego Lipperta. A szczególnie czuję się uszczęśliwiony tym, że muszę marznąć na śmierć w lodowatych, listopadowych szarugach, podczas gdy mógłbym właśnie śmigać razem z.Andym na jego łódce po zatoce Sarasota.
Jak więc ostatecznie wyszedłem na tym, że musiałem porzucić słoneczną Florydę, aby wylądować na drugim końcu kraju na północy, w Waringham, ponurej i zimnej mieścinie, zakopanej gdzieś w Massachusetts?
Wszystko zaczęło się w momencie, gdy mama dostała tę
5
wspaniałą, nową pracę. W pierwszej chwili i ona, i tata zastanawiali się nawet, czy mogą podjąć takie ryzyko. A potem tata stwierdził, że czuje się całkiem „wypalony" jako specjalista od analiz finansowych i że tak naprawdę marzy tylko o tym, aby otworzyć własną księgarnię. Wreszcie oboje zgodzili się, że dla ich pięciorga dzieci najlepsze będzie małe miasteczko.
Następna z przyjemności, jakie mnie spotkały, polegała na tym, że cały dom wypełnił się pudłami i skrzyniami. Nie mogłem zabrać wszystkiego, próbowałem więc opylić chłopakom z ósmej klasy stare, zakurzone komiksy po ćwierć dolara za sztukę.
Opowiem wam teraz coś śmiesznego. Wszyscy moi koledzy z Sarasoty uważali mnie za niewiarygodnego szczęściarza. „Masz takich byczych starych" — wmawiali mi bez przerwy. Moi rodzice są rzeczywiście równiachami, którzy potrafią w środku wolnej soboty ni stąd, ni zowąd zaprosić wszystkich sąsiadów na party z krewetkami. Albo naładować do dwóch samochodów tyle dzieciaków, ile tylko się zmieści, i zawieźć je na plażę. W każde Boże Narodzenie mój ojciec pojawiał się na wigilijnej uczcie przebrany. Ale nie za świętego Mikołaja. Za renifera, ciągnącego sanie z prezentami.
Chciałbym wtrącić tu coś od siebie. Jeśli chodzi o rodziców, to czasami wcale by się nie chciało, aby byli tacy fajni. Może nawet wolałoby się zwykłych nudziarzy. Uniknęłoby się przynajmniej przeprowadzek.
A tak, znalazłem się w końcu w tym starym, mającym ze dwieście lat domu, rozsypującym się dosłownie w oczach. W dodatku zajęty segregowaniem i układaniem bielizny. Moja mała siostrzyczka Phoebe i jeszcze mniejszy braciszek Tucker siedzą razem naprzeciwko mnie na wielkim fotelu z wielce zadowolonymi minami. Oboje należą do tych szczęśliwców, którym wszystko jedno, czy mieszkają w takim, czy w innym domu, byle tylko był wyposażony w telewizor.
A więc dom. Zdaje mi się, zapomniałem wspomnieć o tym, że jest nie tylko bardzo już wiekowy, ale także zimny jak lodownia.
6
Ale cóż, tata ma po prostu kota na punkcie tej kupy starego drewna, a mama jest pod tym względem niewiele lepsza od niego. Jest architektką i bez przerwy rozprawia o architektonicznych detalach, o liniach i proporcjach. Tata natomiast bezustannie rozwodzi się nad historią i kulturowym dziedzictwem. On sam wyrósł właśnie tu, w tym brzydkim, starym mieście. Jeśli jeszcze raz w czasie lunchu wspomni o „korzeniach", ucieknę chyba od
stołu.
Phoebe wrzasnęła nagle głośno:
— Ej! Przestań wreszcie!
Wyciągnęła rączkę i złapała słony paluszek leżący na talerzu przed Tuckerem. Chłopiec rozpłakał się. Odłożyłem ręcznik, który właśnie zacząłem składać.
— Phoebe, to ty przestań — nakazałem. — Oddaj to Tu-
ckerowi.
— Ale on mi się należał — powiedziała Phoebe. — Przed
chwilą Tucker zabrał mi z mojego talerzyka. — Włożyła słony
paluszek do buzi i zaczęła go chrupać.
Tucker rozszlochał się. Ma tylko cztery lata i prawdopodobnie pomyślał, że to już ostatni słony dorito, jaki istnieje. Phoebe ma siedem lat i powinna być mądrzejsza.
Westchnąłem i sięgnąłem po torebkę słonych paluszków, leżącą na kanapie. Wyjąłem pełną garść i położyłem paluszki na
talerzyku Tuckera.
— Masz, Tucker — powiedziałem. — Jeżeli będziesz
chciał, dostaniesz jeszcze.
Szlochy Tuckera przeszły w czkawkę. Malec wziął słone dorito do rączki i wydał jeszcze jeden stłumiony szloch, po to tylko, aby nam pokazać, że ciągle czuje się trochę nieszczęśliwy. Nic nie jest w stanie uciszyć tego dziecka tak skutecznie, jak słone paluszki. Chyba tylko któryś z jego ulubionych filmów.
— Hej, Phoeb — powiedziałem. — Może byś włączyła
„Piękną i Bestię".
— Przecież powiedziałeś, że jeżeli jeszcze raz cię zmuszę do
7
oglądania tego, powiesisz mnie za pięty na suchej gałęzi. — Phoebe wygłosiła to, oblizując sól ze zdobycznego paluszka.
— Zgadza się, ale zmieniłem zdanie — odparłem. Za odrobinę spokoju i ciszy byłem gotów do wszelkich ustępstw.
To małe zamieszanie przypomniało mi o innej niedogodności, wynikającej z przeprowadzki. Ponieważ rodzice byli tak bardzo zajęci, musiałem poświęcać jeszcze więcej czasu braciszkowi i trzem siostrom. Byłem najstarszy i to na mnie właśnie spoczywał obowiązek opiekowania się nimi. Bez chwili przerwy.
Mój tata uważał, że teraz, po wcześniejszym wycofaniu się z interesów i założeniu własnej księgarni, powinien być bardziej łagodny i wyrozumiały. Ale właśnie tego ranka palnął mi całkiem surowe kazanie o tym, że trzeba „zabrać się do roboty" i „dawać dobry przykład". Zdałem sobie sprawę, że na razie przynajmniej będę musiał tyrać za dwóch. Prawdopodobnie potrwa to aż do wyjazdu do college'u.
W uszach zahuczała mi po raz pewno dziewięćsetny muzyka z „Pięknej i Bestii". Tuż za drzwiami, w salonie, moja siostra Drucie piłowała niemiłosiernie na skrzypcach. Jest tylko o rok młodsza ode mnie, ale uważa sieją za kogoś w rodzaju cudownego dziecka. Z grubsza biorąc oznacza to tyle, że przez cały czas omijają czarna robota w domu i pilnowanie tych brzdąców. Musi przecież ćwiczyć i przygotowywać się do występów. Doprowadza to mnie i moją trzecią siostrę, Kate, do białej gorączki.
Właśnie w tej chwili dochodziło z dworu jednostajne draap, draap Kate grabiącej trawnik za domem. Kate ma tylko jedenaście lat, ale jest mi bliższa niż Drucie. Czasami za dużo za mną łazi, wciąż jednak wolę jej towarzystwo niż przebywanie z Drucie. Wszyscy zresztą są pod tym względem lepsi od Drucie. Nawet Tucker.
To draap, draap przypomniało mi, że obiecałem pomóc Kate w grabieniu, jak tylko uporam się z bielizną. Prawdę mówiąc, powinienem się pospieszyć. Robiło się późno i niedługo rodzice mogli wrócić do domu na kolację.
8
— Phoebe, popilnuj Tuckera, dobrze? — powiedziałem biorąc stos ręczników. — Muszę to zanieść na górę.
— Obrze — odpowiedziała Phoebe. Nawet nie spojrzała przy tym na mnie. Jej oczy przyklejone były do ekranu.
Aby skrócić sobie drogę, poszedłem przez kuchnię do tylnych schodów. Zbliżał się wieczór, toteż było tam dość ciemno. Niezbyt często korzystałem z kuchennych schodów, mimo iż prowadziły prosto do mojego pokoju. Zwykle używałem schodów głównych, na które wchodziło się z sieni położonej od
frontu.
Ponieważ byłem tak bardzo niezadowolony z przeprowadzki, a także i dlatego, że jestem najstarszy z całego rodzeństwa, rodzice pozwolili mi jako pierwszemu wybrać sobie sypialnię. Wybrałem tak zwany pokój „połogowy" w tylnej części domu. Mama powiedziała mi, że tu właśnie kobiety oczekiwały na poród. To najcieplejszy pokój w całym domu, gdyż nie tylko jest najmniejszy ze wszystkich, ale ma także mały kominek.
Ale wybrałem go wcale nie z tego powodu. Ponieważ jest najmniejszy, mama powiedziała mi, że będę mógł zamienić go na inny, jak tylko na wiosnę zrobi się ciepło. A na drugim piętrze znajduje się pokój trzy razy większy od „połogowego". Ma nawet coś w rodzaju małego, zamkniętego tarasu, na który nie ma innego wejścia. Od położonego również na drugim piętrze strychu oddzielony jest długim korytarzem.
Zimą pokój ten ze względów oszczędnościowych miał pozostać...
klaudys123