Argumenty_Za_Aborcja.rtf

(115 KB) Pobierz
Ks

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Ks. Jan Krokos

 

Argumenty za aborcją?

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Spis treści

 

 

 

 

Kilka słów wstępu

Byt – poznanie – język

Jeśli nie człowiek to co?

Czy życie ludzkie jest największą wartością?

Czy „nie zabijaj” zawsze obowiązuje?

Irlandzka tragedia

Czy racje społeczne usprawiedliwiają aborcję?

Aborcja a prawo karne

O kryminogenności ustawy kilka słów

Książki

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Kilka słów wstępu

 

Niekiedy wystarczy pomyśleć, postawić pytanie, przypatrzeć się słowom i ich znaczeniom, dostrzec absurdalne konsekwencje głoszonych tez, by im nie ulec.

Sokrates w swych dialogach, jak świadczy o tym Platon, stosował dwie metody: majeutyczną, dzięki której - jak położna położnicy - pomagał zrodzić się wiedzy, drzemiącej w rozmówcy, i elenktyczną, oczyszczającą z błędnych przekonań. Nie zawsze droga do prawdy jest prosta. Niekiedy trzeba zatoczyć duże koło. Miast przedkładać pozytywny argument, który często jest niedostępny, wystarczy wykazać sprzeczność czy absurd, do jakich prowadzi przyjęcie błędnej tezy. Logika zna tę drogę. Nazywa ją dowodem nie wprost.

Tą drogą przyjdzie nam często iść, przypatrując się typowym argumentom, jakich używają przeciwnicy prawnej ochrony dziecka poczętego. Analiza użytych przez nich terminów, wskazanie na konsekwencje wynikające z przyjętych tez, może uchronić od nieporozumień. A że problem angażował każdego, że zabierali głos publicyści, politycy i specjaliści wielu dziedzin wiedzy, tych nieporozumień było wiele.

Przewodnik, który chce prowadzić tą drogą, musi jednak przestrzec czytelnika przed trudnościami. Droga jest okrężna. Aby dojść do prawdy, trzeba "na próbę" przyjąć tezę przeciwną. Konieczna jest czujność, by przy niej nie pozostać.

 

 

Byt – poznanie – język

 

Na początku trzeba zdać sobie sprawę, że czym innym jest przedmiot poznawany, a czym innym poznanie tego przedmiotu. Czym innym jeszcze jest język, w którym wyrażamy wynik naszego poznania. Rozróżnienie między bytem, poznaniem a językiem jest nam bezpośrednio dane. Byt, rzeczywistość czy - szerzej i bardziej neutralnie - przedmiot jest taki, jaki jest, niezależnie od tego, czy jest czy też nie jest poznawany, niezależnie od tego, czy ktoś wypowiada o nim takie lub inne zdanie. Wszystko, co istnieje, jest bowiem czymś określonym.

Delikatne przebiśniegi, stojące przede mną w małym wazoniku, mają dokładnie określony kształt, określoną białą barwę, poprzez którą z lekka przebija zieleń. Co więcej - każdy z kwiatów jest inny, każdy inaczej pochyla swą główkę, choć każdy jest przebiśniegiem. Malarz czy poeta potrafiłby każdy z nich opisać dokładniej, barwniej. Botanik podałby ich łacińską nazwę, wyjaśnił budowę. Powiedziałby, że jest to roślina cebulkowa, że należy do rodziny amarylkowatych itp. Ale to, że w ogóle potrafimy o tych kwiatach cokolwiek powiedzieć, jest możliwe jedynie dlatego, że są one czymś konkretnie określonym. Coś, co nie byłoby konkretnie określone, nie mogłoby być poznane. Coś takiego nie może istnieć, bo nie może istnieć coś, co jest równocześnie całe białe i całe zielone, co jest takie i nie-takie, co jest zarówno przebiśniegiem i malwą.

Poznanie jest czymś, co odnosi się do przedmiotu, bytu. Jest informatorem o nim. Tylko to, co jest czymś określonym, może być przedmiotem poznania. Innymi słowy, podmiot poznający np. człowiek może się czegoś o tym czymś dowiedzieć. Nie zawsze jest się w stanie dowiedzieć wszystkiego. Najczęściej poznaje tylko część tej ściśle określonej treści, coś z tego, co go interesuje. Poznanie ludzkie jest bowiem poznaniem aspektowym: uchwytuje jedynie pewne aspekty przedmiotu poznawanego. Z kolei tak, dzięki poznaniu, zdobyta informacja może zostać utrwalona w języku i przekazana innym.

Kiedy mówimy coś o czymś, wyrażając nasze myśli w jakimś języku, komunikujemy wyniki naszego poznania. Ale samo poznanie i jego wyniki to nie przedmiot poznawany. Mając do czynienia z wyrażeniami językowymi, będącymi zapisem wyników poznania, które jest aspektowe, aby poprawnie pojmować ich sens, trzeba zdać sobie sprawę, na jaki aspekt przedmiotu te wyrażenia wskazują. Trzeba po prostu odnieść je do tego aspektu przedmiotu, jaki został ujęty w poznaniu, którego wynik przyjął taką to a taką postać językową.

 

 

Jeśli nie człowiek to co?

 

Podstawowym problemem dyskusji o ochronie prawnej życia nie narodzonych i różnorakich meandrów tej dyskusji jest sprawa człowieczeństwa nowego organizmu, poczynającego się w momencie zlania się w jedno rozrodczych komórek: męskiej i żeńskiej.

Uświadomienie sobie podstawowych rozróżnień między przedmiotem poznania, samym poznawaniem i wynikiem poznania, zapisanym w jakimś języku, jest fundamentalne dla pytania o moment, od którego to istota, żyjąca już i jeszcze pod sercem ludzkiej matki, może być zasadnie nazwana człowiekiem. Pod sercem matki - używam tego poetyckiego zwrotu, bo bez trudu i bez uszczerbku dla treści można przełożyć go na język biologii. Poza tym interesuje nas tu właśnie to coś, co się poczyna, a nie - gdzie się poczyna, bo dziś niekiedy poczyna się ono nie pod sercem matki, lecz in vitro. Mówię: to coś, bo nie chcę już u progu rozstrzygać, czym ono jest. Wystarczy, że jest i że jest jakieś.

Człowiek i fazy jego rozwoju

Wiemy, że przez zespolenie się obu gamet: męskiej i żeńskiej coś poczyna się pod sercem ludzkiej matki. Inaczej nonsensem byłyby dyskusje o ochronie życia poczętego. Nie jest więc dla nas problemem to, że się coś poczęło, lecz - czym jest to coś? - bo czymś jest na pewno i na pewno jest czymś określonym.

Krytycy tezy, że to coś, co poczyna się pod sercem ludzkiej matki, jest człowiekiem od momentu poczęcia, twierdzą:

1.     że jest to co prawda życie, lecz nie człowiek,

2.     że jest to zarodek, embrion czy płód. Przypatrzmy się tym stanowiskom.

Ad 1. Twierdząc, że pod sercem ludzkiej matki poczyna się życie, a nie człowiek, sugerujemy: albo -

a.                 że istnieje realnie coś takiego, jak samo życie, życie jako takie, nie będące czyimś życiem, życiem tej oto pszczoły, tego konkretnego człowieka, moim życiem; albo -

b.     że jest to co prawda czyjeś życie, lecz nie jest to życie ludzkie, życie jakiegoś człowieka.

Sugestia 1a) jest błędna, gdyż w świecie realnym nie istnieje czyste życie nie będące życiem jakiegoś żywego organizmu (życie jako takie jest albo ideą, albo abstraktem, albo konstruktem, albo pojęciem uniwersalnym na oznaczenie zbioru wszystkich istot żywych, którego podzbiorami są poszczególne ich typy: gromady, rzędy, gatunki - jeśli chcemy się trzymać terminologii biologicznej. Nas zaś interesuje to coś, co się poczyna pod sercem realnej ludzkiej matki, a co ze względu na poznane podobieństwa i różnice zaliczamy do określonego gatunku.

Sugestia 1b) jest odmianą twierdzenia 2, w którym utrzymuje się, że to żywe coś nie jest człowiekiem lecz czymś innym. A zatem czym?

Zauważmy, iż utrzymując tu, że to coś, co poczyna się pod sercem ludzkiej matki, jest człowiekiem, nie zakładamy żadnej antropologii: ani filozoficznej, ani tym bardziej teologicznej. Nie odwołujemy się do żadnej teorii człowieka. Twierdzimy jedynie, że jest ono osobnikiem gatunku człowiek. Przecząc temu, też coś twierdzimy, a mianowicie - że nie jest ono osobnikiem gatunku człowiek, co znaczy, że jest ono osobnikiem innego gatunku. Które z tej pary twierdzeń jest prawdziwe?

Rozstrzygnięcie mogą przynieść jedynie nauki przyrodnicze: biologia, genetyka, embriologia... Filozofia może jedynie dopomóc wskazując, iż prawdziwości drugiego z pary twierdzeń można by dochodzić jedynie stwierdzając zachodzenie przemiany gatunkowej osobnika żyjącego w łonie matki. Jest to konsekwencją twierdzenia, że osobnik gatunku człowiek, którym jest ad jakiegoś momentu (np. urodzenia czy od określonego czasu przed urodzeniem), nie jest nim od momentu zespolenia komórek płciowych czyli gamet. Innymi słowy coś, co poczyna się przez zespolenie gamet i nie jest osobnikiem gatunku człowiek, musiałoby w łonie matki przechodzić przemianę gatunkową i w określonym czasie, późniejszym od czasu zespolenia się gamet, stać się osobnikiem tego gatunku, stać się człowiekiem. Trzeba by zatem dowieść, że nie istnieje tożsamość między organizmem, który się poczyna, a tym, który się rodzi. Filozof nie ma narzędzi poznawczych, które pozwoliłyby mu ten problem rozwiązać. On może jedynie pytać i poddać krytyce odpowiedzi dawane przez przyrodników. A zatem co na ten temat mówią nauki przyrodnicze?

Genetyka i embriologia wskazują, że w momencie połączenia się w jedną komórkę (zygotę) gamety męskiej (plemnika) i żeńskiej (jajeczka), czyli w momencie zapłodnienia, istnieje już no- wy organizm, różny jakościowo od tkanek organizmu matki i ojca. Dzięki strukturze genotypowej, zawartej w chromosomach, których połowa pochodzi z organizmu ojca, połowa zaś z organizmu matki, zygota stanowi organizację biotyczną zintegrowaną w rozwijającą się całość. Genotyp, czyli skład genetyczny organizmu, zawierający pełną informację genetyczną, stanowi swoistą zaszyfrowaną "dokumentację" rozwoju, kształtowania się i przystosowania danego organizmu do środowiska. Badania genetyczne wskazują, że w momencie zapłodnienia pod sercem ludzkiej matki nie poczyna się jakieś nieokreślone coś, a nawet nie jakiś nieokreślony człowiek, lecz że poczyna się ten oto człowiek (osobnik gatunku człowiek), któremu rodzice nadadzą imię Anna lub Robert, który będzie miał określony kolor oczu i włosów oraz określoną budowę ciała. A zatem od chwili poczęcia aż do chwili śmierci mamy do czynienia z tym samym organizmem, pomimo dokonujących się zmian, z organizmem określonego gatunku biologicznego.

Kwestionować tożsamość organizmu poczynającego się pod sercem ludzkiej matki i rodzącego się po około 40 tygodniach to powielać, uznaną dziś za błędną, teorię niemieckiego biologa Ernsta Haeckla (XIX w.), który rozwój płodu ludzkiego traktował jako rekapitulację procesu ewolucji: miał on być na początku czymś w rodzaju mięczaka, następnie ryby, potem gada, ssaka, a dopiero w relatywnie późnym stadium rozwoju stawałby się istotą ludzką.

Tyle zdają się mówić nauki przyrodnicze, o ile je dobrze zrozumieliśmy.

W tym momencie powstaje nowe pytanie o sens twierdzenia, że pod sercem ludzkiej matki żyje zarodek, embrion czy płód, a nie człowiek. Czy naprawdę przeczy ono tożsamości istoty poczętej i narodzonej, będąc jakąś odmianą teorii Haeckla, czy nie? Otóż nie, gdyż terminy "zarodek", "embrion" i "płód" nie są nazwami gatunków biologicznych, lecz nazwami stadiów rozwoju osobników z królestwa zwierząt. Coś, by mogło się rozwijać, musi być czymś, osobnikiem jakiegoś gatunku. Twierdząc, że coś jest zarodkiem, embrionem czy płodem, twierdzimy jedynie, że osobnik jakiegoś gatunku (określone zwierzę czy człowiek) jest w danym stadium rozwoju. Nie istnieje bowiem taki gatunek istot żywych jak zarodek, embrion czy płód. Zarodek jest zawsze zarodkiem czegoś, embrion embrionem czegoś, a płód płodem czegoś. Ludzki zarodek, embrion czy płód to po prostu człowiek w określonej fazie rozwoju. Dla nauk przyrodniczych bardziej interesujące jest lub może być to, co jest charakterystyczne dla danej fazy rozwoju osobnika, a zatem i wyniki badawcze odnoszą się raczej do stadiów rozwoju niż do tego, co się rozwija.

Dostrzegając różnicę między pojęciami oznaczającymi gatunki, a pojęciami oznaczającymi fazy rozwoju osobniczego, trzeba zdawać sobie sprawę, że problem aborcji dotyczy realnego osobnika poczętego pod sercem ludzkiej matki (człowieka), a nie jedynie faz jego rozwoju.

Człowiek a definicja człowieka

W tym miejscu mógłby ktoś jednak postawić pytanie, jak coś, co przypomina owoc morwy (2-3-dniowy zarodek), co wygląda jak pęcherzyk (zarodek tygodniowy), co w 4 tygodniu, sierpowato zgięte i zaledwie 6-milimetrowe, bardziej jest podobne do ryby, może być człowiekiem, którego charakteryzuje pionowa postawa ciała, dwunożność, świadomość, wreszcie zachowania społeczne, których efektem jest kultura? Wszystkie te cechy uznawano i uznaje się za kryteria człowieczeństwa, co nie znaczy, że przez wszystkich, że razem i że wymieniliśmy tu je wszystkie. To, co dla nas istotne, to problem uznania za człowieka czegoś, co jest tak niepodobne do człowieka w naszym pojęciu, nawet jeśli przychodzi nam uznać tożsamość osobniczą istoty poczynającej się z człowiekiem narodzonym.

I znowu trzeba wrócić do rozróżnienia tego, co realnie istnieje, od jego poznania i od wyników tego poznania, oddanych w języku. Wszystkie definicje czy quasi-definicje, opisy, charakterystyki itp. są językowym zapisem wyników poznania. Poznanie zaś jest aspektowe, dotyczy jakiegoś aspektu przedmiotu. Jak każde ludzkie działanie jest ono motywowane różnymi czynnikami poznawczymi i pozapoznawczymi. Poznajemy coś nie tylko dlatego, by się czegoś o czymś w jakimś aspekcie dowiedzieć. Poznajemy także po to, by dzięki uzyskanej wiedzy móc sprawniej działać, konstruować, tworzyć. Jeśli ktoś chce zbudować narzędzie, którym mógłby się posługiwać w bardzo wysokiej temperaturze, będzie poszukiwał materiału, który byłby odporny na tę temperaturę. Odporność ta stanie się dlań kryterium przydatności. Wszystko inne - upraszczając sprawę - będzie nieważne. W takim wypadku materiał, który posiada wiele różnorakich cech, będzie charakteryzowany tylko ze względu na odporność na wysoką temperaturę.

Tak się też ma sprawa ze wszystkimi definicjami i charakterystykami człowieczeństwa. Weźmy jako przykład definicję człowieka jako zwierzęcia rozumnego (homo = animal rationale). Definicja ta określa przedmiot definiowany przez wskazanie najbliższego rodzaju (pojęcia bezpośrednio nadrzędnego) i różnicy gatunkowej (pojęcia będącego przydawką determinującą). Według powyższej definicji człowiek jest takim zwierzęciem (należy do królestwa zwierząt), które od wszystkich innych różni się rozumnością. Rozumność byłaby tu czymś specyficznym, charakterystycznym jedynie dla gatunku człowiek. Byłaby zatem kryterium pozwalającym odróżnić człowieka od konia, psa, ptaka itp. Ale sama rozumność to jeszcze nie człowiek, konkretny człowiek. Jeśli zapomnimy, że rozumność jest jedynie czymś specyficznym dla człowieka i nie wyczerpuje sensu bycia człowiekiem, jeśli zapomnimy, że człowiek rozumny jest i zwierzęciem, popadniemy w absurd, utożsamiając człowieka z rozumem (tak zresztą traktowało człowieka wiele kierunków myśli ludzkiej, pomniejszając tym samym znaczenie sfer wolitywnej, emocjonalnej, psychicznej, a także biologicznej). Po prostu jeśli skreślimy to, co w tej definicji człowieka kryje się pod pojęciem zwierzę, skreślimy również rozumność. Zgodnie z terminologią przytoczonej tu definicji - nie istnieje bowiem w świecie realnym taki człowiek, który posiadałby jedynie rozumność, a nie posiadałby tych cech, które są właściwe zarówno jemu jak i innym gatunkom zwierząt. Pomijając problem, czy przytoczona tu przykładowo definicja podaje wszystkie momenty charakterystyczne tylko dla człowieka, zauważmy jednak i to, że odnosi się ona do osobnika dorosłego, by pozostać przy terminologii przyrodniczej. Tak zresztą ma się sprawa i z innymi definicjami czy opisami gatunków przyrody ożywionej. Co jednak jest takie a takie jako osobnik dorosły, nie musi być i nie jest takie samo w innych okresach rozwoju, choć pozostaje numerycznie tym samym osobnikiem. Według np. takiego kryterium morfologicznego, jakim jest pionowa postawa ciała, ani osesek, ani obłożnie chory nie byłby człowiekiem.

Konkluzja

Pora wrócić do tytułowego pytania: Jeśli nie człowiek, to co? - pytania, które dotyczy tego czegoś. co poczyna się pod sercem ludzkiej matki, a potem rodzi się, jest niemowlęciem, dzieckiem. młodzieńcem, osobą dorosłą, starcem. Odpowiedzią nie jest: jakieś życie, bo życie jest zawsze czyimś życiem. Nie może nas także zadowolić stwierdzenie, że jest to zarodek, embrion czy płód, gdyż terminy te oznaczają fazy rozwoju osobniczego. Nieposiadanie przez osobnika we wczesnym stadium rozwoju cech charakterystycznych dla osobnika dojrzałego, nie świadczy, że nie jest to ten sam osobnik.

A zatem to człowiek poczyna się pod sercem ludzkiej matki, nic innego. A przynajmniej nie widać racji, by miało tak nie być.

 

 

Czy życie ludzkie jest największą wartością?

 

Uznanie, iż to człowiek żyje pod sercem ludzkiej matki, nie rozstrzyga jeszcze sprawy jego prawnej ochrony. Kolejne argumenty wyrastają z pytania, czy życie ludzkie jest najwyższą wartością? Pytanie to, ze swej natury teoretyczne, pojawia się, gdy człowiek odkrywa obowiązek obrony dóbr czy wartości nawet za cenę życia.

Różne konteksty tego samego pytania

Stawiano je sobie podczas stanu wojennego, zwłaszcza u jego początku, nie mogąc się zgodzić z nauczaniem Prymasa Polski, który wieczorem 13 grudnia 1981 roku w kazaniu wygłoszonym w sanktuarium Matki Bożej Łaskawej w Warszawie, a potem wielokrotnie powtarzanym przez środki społecznego przekazu, tak mówił: "Pozostaje wszakże sprawa najważniejsza: ratowanie życia i obrona przed rozlewem krwi. W tej obronie Kościół będzie bezwzględny. To nic, że ktoś może Kościół oskarżać o tchórzostwo, o kunktatorstwo, o rozładowywanie radykalnych nastrojów. Kościół broni każdego życia ludzkiego, a więc w stanie wojennym będzie wołał, gdzie tylko może, o spokój, o zaniechanie gwałtów, o zażegnanie bratobójczych walk. Nie ma większej wartości nad życie ludzkie".

Dzisiaj pytanie o wartość życia pojawia się w dyskusji o obronie życia nie narodzonych. Nie wolno jednak nie zauważyć, że w tym kontekście pytanie to nie jest już tym samym pytaniem, które stawiano sobie w stanie wojennym. Wtedy pytano się o to, czy wartości zagrożone przez stan wojenny nie domagają się od nas obrony nawet z narażeniem naszego życia. Dziś zaś - jakie wartości usprawiedliwiłyby odebranie przez nas życia drugiemu.

Argumenty przeciwko uznaniu życia za wartość najwyższą

Pomińmy jednak konteksty, które modyfikują sens pytania o wartość życia ludzkiego. Pozostańmy przy nim samym. Aby jednak nie uwikłać się w dyskusję o istocie wartości, relacji wartości do dóbr czy wartości i powinności, przypatrzmy się argumentom, jakie zwykle się przedkłada, broniąc tezy, że życie ludzkie nie jest najwyższą wartością na ziemi. Jakie to argumenty?

Znajdujemy je na przykład w artykule (nieważne czyjego autorstwa), w którym obok zasadniczego tematu, związanego z kodeksem etyki lekarskiej, został podniesiony problem wartości życia ludzkiego. A oto stanowisko autora artykułu i argumentacja: "Pogląd, traktowany doktrynalnie, bez względu na rozmaite i zmienne okoliczności, że mianowicie życie zawsze stanowi wartość najwyższą, wydaje mi się po prostu intelektualnie chybiony". Przywołując bohaterów narodowych i męczenników Kościoła, wskazuje na "takie sprawy, jak miłość ojczyzny, dla której wielu umierało bez lęku, jak dobro najbliższych, za których warto się poświęcić", jako na wartości, które - przynajmniej w niektórych okolicznościach - stoją w hierarchii wartości ponad życiem. Także - pisze - "męczennicy za wiarę bez wahań oddawali życie, które nie miało dla nich większej wartości, w porównaniu z troską o zbawienie duszy". I dodaje: "Jest jeszcze kilka innych, powszechnie szanowanych spraw i problemów, w obliczu których wartość życia wcale nie wydaje się ludziom najbardziej cenna".

Przypatrzmy się bliżej sytuacjom, o których wspomina autor przytoczonych wypowiedzi, a które według niego przeczą tezie głoszącej, że życie jest najwyższą wartością. Na początek jednak kilka uwag wstępnych. Proponuję: przypatrzeć się sytuacjom, kryjącym się za ich słownym (skrótowym) opisem, i analizę tych sytuacji, by dyskusja nasza dotyczyła rzeczy a nie słów. Dalej - będzie nam chodziło o życie ludzkie czyli - ściślej - o życie konkretnego, "tego oto" człowieka, a nie o jakiekolwiek życie - o co - jak sądzę - chodziło też autorowi cytowanego artykułu i tym, którzy nie godzili się z tezą o życiu jako najwyższej wartości. Trzeba przy tym oddzielić to, jak bywa, od tego, jak być powinno, bo norma etyczna określa właśnie powinność.

Przypatrzmy się najpierw temu, jak bywa. A bywa bardzo różnie. Bywają ludzie, którzy są gotowi oddać własne życie nawet za coś mniej szlachetnego niż ojczyzna czy drugi człowiek: za sławę, pieniądz, chwilę emocji... Być może byli tacy, którzy z miłości do ojczyzny umierali dla niej "bez lęku". Być może istnieli męczennicy, którzy "bez wahań" oddawali życie za zbawienie duszy, bo nie miało ono dla nich "większej wartości". W każdym razie Jezus Chrystus, Męczennik par excellence, na krzyż się "nie pchał" i przed śmiercią "odczuwał trwogę" (por. Mt 26,37). W Ewangelii Janowej czytamy: "Jezus obchodził Galileję. Nie chciał bowiem chodzić po Judei, bo Żydzi mieli zamiar Go zabić" (J 7,1). W Getsemani modlił się: "Ojcze mój, jeśli to możliwe, niech mnie ominie ten kielich" (Mt 26,39). Uczniów zaś pouczał: "Gdy was prześladować będą w tym mieście, uciekajcie do innego" (Mt 10,23). A mimo to On i Jego życie są znakomitym przykładem pomagającym rozważyć interesujący nas tu problem, nawet jeśli "nie wierzę w Jego Bóstwo".

Jezus z Nazaretu, zwany Chrystusem, jest dobrym przykładem po prostu dlatego, że oddał życie za "coś". Za co?

"Oddać życie za coś"

Jeśli wierzymy w mesjańską misję Jezusa - oddał On swoje życie - ostatecznie - za drugiego człowieka, za innych ludzi, za życie innych ludzi. "Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich" (J 15,13). To ważne: za przyjaciół. Możemy oczywiście poprawnie powiedzieć: "oddał życie za zbawienie świata czy za zbawienie dusz nieśmiertelnych", ale zdania te będą prawdziwe jedynie wtedy, gdy terminy "zbawienie świata" czy "zbawienie dusz" będą po prostu znaczyły: "za przyjaciół". Innymi słowy: Chrystus nie oddal życia za żadną wartość, będącą abstraktem czy ideą, lecz za konkretnych ludzi, za każdego z nas.

Jeśli nie wierzymy, że Jezus to Bóg i Mesjasz, możemy powiedzieć, iż taka - jak o tym była mowa - była Jego samoświadomość. Powiemy wtedy: oddał On życie za swoje przekonania, za wiarę, za prawdę, a więc ostatecznie - za swą ludzką godność, za życie godne człowieka, jakim jest życie w wolności i prawdzie.

Przypatrując się Jezusowi Chrystusowi oddającemu swe życie za przyjaciół czy za swą ludzką godność, nie możemy nie dostrzec tego, kto Mu życie zabiera. Chrystus oddaje życie, bo ktoś Mu je zabiera.

Jeśli przyjrzymy się z uwagą i innym sytuacjom, w których występuje "oddanie życia za coś", to dostrzeżemy, że człowiek faktycznie nie ma możliwości wolnego wyboru między swoim życiem, a inną wartością czy dobrem tak, jak np. mając jakąś kwotę pieniędzy może: albo je przehulać, albo przeznaczyć na dobroczynny cel. "Moje życie" i jakieś inne dobro czy wartość nie "leżą" przede mną jako dobra czy wartości alternatywne: "sięgnę czy zatrzymam sobie to lub tamto". "Moje życie" to ja żyjący, który staję przed wyborem dobra lub zła, czegoś bardziej lub mniej wartościowego.

Oddanie życia nie jest - poza samobójstwem (gdzie jednak "oddanie życia" nie jest "oddaniem życia za coś") - celem działania człowieka. Jest nim jakieś inne dobro, jakaś inna wartość lub - w szczególnym przypadku - samo owo życie, jego wartość, jego godność. Oddanie życia nie jest też środkiem do celu. Jest raczej ceną, którą częstokroć przychodzi płacić za dążenie do osiągnięcia lub zachowania jakiegoś dobra lub wartości.

Cenę tę płaci się zaś albo przypadkowo, albo nieprzypadkowo. Przypadkowo, gdy utrata życia następuje z powodu zbiegu okoliczności, nieszczęśliwego wypadku, gdy nie jest ona w żaden sposób (przyczynowy czy strukturalny) związana z działaniem podjętym celem uzyskania lub zachowania jakiejś wartości lub dobra. Nieprzypadkowo cenę życia płaci się wtedy, gdy jego utratę zakłada się i dopuszcza jako możliwość przy podejmowaniu określonych działań. Poza przypadkiem samobójstwa, które może przyjmować różne formy, utrata życia - twierdzę - nigdy nie jest bezwzględną koniecznością wynikającą z istoty działania czy całego ciągu działań, podjętych dla zdobycia lub zachowania określonych dóbr. Żołnierz walczący o wolność ojczyzny, męczennik trwający w wierze, ratownik śpieszący z pomocą ofierze wypadku itp., będąc świadomy zagrożenia życia i ceny, jaką być może trzeba będzie zapłacić, chce jednak osiągnąć lub zachować dane dobro czy wartość, nie tracąc życia. Nie wydaje mi się, byśmy zbyt wysoko cenili oddziały "straceńców", ginących, żeby ginąć, ani dowódców, którzy narażaliby żołnierzy na niechybną śmierć, nie widząc szans na zwycięstwo czy choćby na uratowanie się z opresji. Chyba że... Chyba że przeciwnik nie pozostawia wyboru i "zmusza" do takiej walki np. poprzez niehumanitarne traktowanie jeńców. Chyba że prześladowca zmusza do wyrzeczenia się przekonań, wiary, do zdrady..., a więc nie szanuje ludzkiej godności i praw człowieka. Przeciwnik, prześladowca jawi się tu jako "ten, który życie odbiera", jako ten, który wyznacza cenę, jaką przychodzi zapłacić, i ją egzekwuje. Tę cenę w wypadku ratownika śpieszącego na pomoc człowiekowi najczęściej "wyznacza" przyroda.

Dostrzeżenie, że oddanie życia jest ceną, jaką przychodzi płacić za dążenie do osiągnięcia czy zachowania jakiegoś dobra lub wartości, ma doniosłe znaczenie dla problematyki hierarchii wartości. Z faktu, że ktoś za coś płaci jakąś cenę, nie można wnioskować o miejscu obu dóbr w hierarchii wartości. Ktoś może za coś mało wartościowego zapłacić bardzo wysoką cenę, zwłaszcza gdy nie on ją wyznacza i nie on egzekwuje. W świetle tego, co powiedzieliśmy, etyczny problem oddania życia za coś nie równa się ustaleniu hierarchii wartości z uwzględnieniem w niej życia jako wartości, lecz jest zagadnieniem racji i motywów usprawiedliwiających podejmowanie takich działań które wiążą się z mniejszym lub większym ryzykiem utraty życia przez działającego. Jakie to racje i motywy?

Na pytanie to nie damy pełnej odpowiedzi, a przede wszystkim nie podamy zadowalającej argumentacji. Zakłada ona bowiem analizę czynu ludzkiego, teorię wartości i teorię bytu. Wchodzimy w problematykę powinności. Wydaje się jednak, iż nie trzeba nikogo szczególnie przekonywać, że racje i motywy, usprawiedliwiające podjęcie działań, łączących się z dużym ryzykiem utraty życia, muszą być poważne. Ryzyko to jednak nie pewność. Ryzyka związanego z konkretnym działaniem nie da się też wymierzyć. Stąd niemożliwe jest precyzyjne wskazanie w hierarchii tych dóbr czy wartości, które usprawiedliwiałyby dany stopień ryzyka utraty życia. Natomiast bez wątpienia racjami i motywami, usprawiedliwiającymi najwyższy stopień ryzyka, są wartości i dobra najwyższe.

Dobra i wartości usprawiedliwiające "oddanie życia"

Wróćmy jednak do problemu wartości życia ludzkiego. Analiza sytuacji, w których występuje oddanie życia za coś, pokazała, iż ze swej istoty nie pozwalają one ustalić, co jest bardziej wartościowe: życie, które się traci, czy dobra lub wartości, które chce się zyskać lub zachować. Co mogłoby zachwiać tezą, że "życie (ludzkie) zawsze stanowi wartość najwyższą"? Dobro lub wartość stojąca w hierarchii dóbr lub wartości ponad życiem ludzkim, ponad życiem "tego oto" człowieka. Czy takie wartości istnieją?

Droga do odpowiedzi na to pytanie wiedzie przez analizę dóbr czy wartości, które w niektórych wypowiedziach pretendują do bycia usprawiedliwieniem dla "oddania za nie życia". Przypatrzmy się więc owym "wyższym wartościom", "w obliczu których - jak czytamy w cytowanym tu artykule - wartość życia wcale nie wydaje się ludziom najbardziej cenna". Autor ten za takowe uważa: wiarę religijną, miłość ojczyzny, dobro najbliższych i kilka innych, których nie wymienia. Aby - jak o tym była mowa - spór nasz dotyczył rzeczy a nie słów, trzeba zdać sobie dokładnie sprawę, co tak nazwanym dobrom lub wartościom odpowiada w realnym świecie, w którym żyjemy, w którym działamy i w którym odpowiadamy za nasze czyny. O wierze religijnej już - implicite - mówiliśmy, gdy rozważaliśmy przykład Jezusa Chrystusa. Zatrzymajmy się nad miłością ojczyzny.

Jeśli twierdzimy, że wartość życia poj...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin