Beagle Peter S. - Czarodziej z Karakosk.txt

(53 KB) Pobierz
Autor: PETER S. BEAGLE
Tytul: Czarodziej z Karakosk

(The Magician of Karakosk)

Z "NF" 9/98

   Co, co takiego? Czy teraz moja kolej? Nie, nie spa�em - 
nie jestem tak �le wychowany, �eby zasn��, gdy kto� inny 
opowiada. Zastanawia�em si� tylko... Zastanawia�em si�, ile to 
ju� czasu min�o odk�d siedzia�em z przyjaci�mi tak jak 
teraz - och, doprawdy z kimkolwiek - s�uchaj�c przy kominku 
na przemian o dziwach i niedorzeczno�ciach. Mia�em osobliwe 
�ycie i obawia�em si�, �e niewiele m�g�bym z niego 
opowiedzie�, co nie zanudzi�oby obecnych tu m�odych i nie 
wzbudzi�o ch�ci sprzeciwu u starszych, a nie chcia�bym tego 
za �adne skarby. Prosz� o pob�a�liwo�� - obiecuj� opowiada� 
kr�tko i pozostawi� reszt� wieczoru do dyspozycji siedz�cych 
tutaj Gri, Chashi i pani Kydry. I r�wnie entuzjastycznie jak 
inni powitam koniec mego mamrotania.
   A zatem... Pewnego razu, bardzo dawno temu, w kraju, z 
kt�rego pochodz�, �y� czarodziej, kt�ry by� zbyt dobry w 
czarach. Och, patrzycie zdziwieni, spogl�dacie na siebie 
nawzajem, chichoczecie cicho, ale tak - to ca�kiem mo�liwe, 
�e jest si� w czym� zbyt dobrym, szczeg�lnie w czarach. 
Zastan�wcie si� tylko: je�eli potrzebujecie jedynie 
przelotnego deszczyku, kt�ry by przywr�ci� soczyst� ziele� 
waszym spragnionym polom, na co m�g�by si� wam przyda� 
czarodziej sprowadzaj�cy jedynie burze, kt�re by z ziemi 
wszystko wymywa�y? Je�eli prosicie o ma�y zwyk�y urok, aby 
m�� pozosta� wam wierny, jaki po�ytek z zakl�cia, kt�re 
sprawi, �e b�dzie warowa� przy was niczym pies, przez ca�y 
czas nie odst�puj�c ani na krok, tak, �e zaczniecie b�aga� 
cho�by o najkr�tsz� chwilk� samotno�ci? Nie, nie, w sprawach 
magii najlepsza jest niepozorna przeci�tno��, zawsze. 
Uwierzcie mi, wiem co m�wi�.
   Ot�, czarodziej, o kt�rym opowiem, by� niepozornym 
cz�owiekiem pod ka�dym wzgl�dem. Niskiego stanu, syn 
pastucha rishu i chocia� jego zdolno�ci ujawni�y si� w 
m�odym wieku, tak jak to bywa u wi�kszo�ci czarnoksi�nik�w, 
nigdy nie mia� najmniejszej mo�liwo�ci, �eby je kszta�ci�. 
Nawet gdyby w przesz�o�ci zdo�a� dotrze� do zwoj�w Am-Nemil 
albo Kirisinja, takich, jakie si� przechowuje we wspania�ej 
bibiotece magii w Cheth na'Bata, w�tpi� czy zdo�a�by je 
przeczyta�. By� utalentowanym wie�niakiem, nikim wi�cej. 
Nazywa� si� Lanak.
   Jak wygl�da�? No c�, je�eli wyobra�acie sobie 
czarodzieja jako kogo� wysokiego, szczup�ego, wydaj�cego 
rozkazy i wymachuj�cego czarn� peleryn�, byliby�cie bardzo 
rozczarowani Lanakiem. By� niski i korpulentny, jak wszyscy 
m�czy�ni w jego rodzinie, z tendencj� do wczesnego 
�ysienia. Ale mia� �adne oczy, tak przynajmniej s�ysza�em, 
ca�kiem dobre maniery i du�e, przyjazne opalone d�onie.
   Zwr��cie uwag�, poniewa� to wa�ne: Lanak by� skromnym 
cz�owiekiem, bez wysokich aspiracji, co jest prawie 
niespotykane w�r�d czarnoksi�nik�w, bez wzgl�du na 
pochodzenie. Mieszka� w Karakosk, miasteczku znanym jedynie 
z koni poci�gowych i ciemnego piwa, co odpowiada�o naszemu 
Lanakowi w zupe�no�ci, poniewa� istot� zar�wno jednego, jak 
i drugiego zna� doskonale. Prawd� powiedziawszy, pierwsze 
skuteczne zakl�cie, jakie wypowiedzia�, mia�o zwi�kszy� 
zawarto�� alkoholu w raczej wodnistym piwie warzonym przez 
ojca, a drugie, uspokoi� szalej�cego z b�lu ogiera, po tym 
jak go ugryz� paj�k �yj�cy na piaskach. Gdyby pozostawi� 
Lanaka samego sobie, prawdopodobnie nigdy nie u�y�by czar�w 
do niczego bardziej ambitnego. Sp�dzi�by �ycie jako kuglarz 
i nie r�ni�oby si� ono od �ycia piekarza czy �atacza obuwia 
w tym miasteczku - o tak, to by mu odpowiada�o w zupe�no�ci.
   Ale czary ju� takie s� z natury, �e nie pozostawiaj� 
nikogo samemu sobie, nawet je�eli czarodziej chce inaczej. 
Nasz Lanak �y� sobie szcz�liwie przez wiele lat, lubiany i 
szanowany przez wszystkich, kt�rzy go znali. O�eni� si� z 
kobiet� z Karakosk, a mog� policzy� na palcach jednej r�ki 
tych czarnoksi�nik�w, kt�rzy kiedykolwiek wzi�li �lub. Oni 
po prostu si� nie �eni�, �yj� przewa�nie sami, i tak to ju� 
jest. Ale widzicie, Lanak nigdy nie uwa�a� si� za 
czarnoksi�nika, lecz za m�czyzn� z Karakosk, nikogo 
wi�cej.
   I gdyby jego zdolno�ci by�y r�wnie skromne jak on sam, 
prawdopodobnie sp�dzi�by �ycie w idealnym spokoju, rzucaj�c 
zakl�cia z podw�rza za domem na pola, ogrody, piece, 
odszukiwa�by zar�wno zb��kane dzieci, jak i �ywy inwentarz, 
i tak samo b�ogos�awi�by �o�a nowo�e�c�w, jak i grz�dki z 
melonami - o tak, dlaczego by nie? Sprowadzi�by od czasu do 
czasu troch� deszczu.
   Ale mia�o by� inaczej.
   By� po prostu zbyt dobry. Czy teraz zaczynacie mnie 
pojmowa�? Gdy k�ad� d�onie na starych szkapach, kt�re mia�y 
kolk� i szepta� do nich cicho, nie tylko odzyskiwa�y 
zdrowie, lecz stawa�y si� dwakro� silniejsze, a sady, na 
kt�re rzuca� urok, rodzi�y tyle owoc�w, �e drobni farmerzy z 
Karakosk zacz�li je eksportowa� do takich miast jak Bitava, 
Leishai, a nawet Fors na'Shachim, pierwszy raz w historii 
miasteczka. Pami�tam, by�a kiedy� ci�ka zima i Lanak rzuci� 
zakl�cie, aby z�agodzi� opady �niegu, ze wzgl�du na dzieci, 
�eby ich buty nie niszczy�y si� tak szybko - i jaki by� tego 
skutek? Wiosna przysz�a do Karakosk co najmniej dwa miesi�ce 
wcze�niej ni� do innych zak�tk�w kraju. Tego trudno nie 
zauwa�y�.
   I rzeczywi�cie zosta�o to zauwa�one, najpierw przez 
tamtejszego dygnitarza wojskowego - nie pami�tam, jak si� 
nazywa�, zaraz to sobie przypomn� - kt�ry pewnego dnia 
zwali� si� do Karakosk wraz ze swoim parszywym oddzia�em. 
Znacie ten gatunek ludzi, sami zapewne musieli�cie mie� do 
czynienia z tego typu Nieproszonym Nocnym Go�ciem albo 
Opiekunem, czy mam racj�? Zatem mo�ecie sobie wyobrazi�, co 
si� dzia�o w Karakosk, gdy ten zb�j i jego zgraja 
bu�czucznie wjechali na rynek po sw�j coroczny haracz o 
kilka miesi�cy wcze�niej ni� zwykle. By�o ich prawie 
czterdziestu: wszyscy rozwrzeszczani, brutalni i g�upi, 
opr�cz dow�dcy, kt�ry g�upi nie by�, ale wynagradza� to 
sobie b�d�c brutalnym w dw�jnas�b. Nazywa� si� Bourjic, 
teraz sobie przypominam.
   Ot�, ten Bourjic stwierdzi�, �e chce si� widzie� z 
wielkim czarnoksi�nikiem, o kt�rym kr��� opowie�ci od 
jakiego� czasu, a gdy ludzie z miasteczka oci�gali si� ze 
sprowadzeniem Lanaka na ��danie bandyty, ten z miejsca 
porwa� na siod�o synka naczelnika i zagrozi�, �e poder�nie 
mu gard�o, je�eli w ci�gu najbli�szych pi�ciu minut kto� nie 
przyprowadzi czarnoksi�nika. Nie by�o rady. Bourjic ju� w 
przesz�o�ci rzuca� podobne gro�by i zawsze je wykonywa�, 
wi�c naczelnik sam pobieg� na skraj miasteczka i odszuka� 
Lanaka w jego stodole, gdzie ten obmy�la� pokaz ogni 
sztucznych na �wi�to Dnia Z�odziei. Mimo �e sztuczne ognie 
Lanaka s�yn�y w promieniu dwudziestu mil, ten zawsze 
by� pewien, �e przy odrobinie wysi�ku potrafi je jeszcze 
ulepszy�.
   Kiedy zorientowa� si�, jakie niebezpiecze�stwo grozi 
synkowi naczelnika, poczerwienia� z w�ciek�o�ci niczym krzak 
taiya. I chocia� z natury mia� raczej r�ow� cer�, 
dotychczas nikt nigdy nie widzia� u niego takiego odcienia 
czerwieni. Obj�� naczelnika, wym�wi� trzy s�owa - i oto 
znale�li si� na rynku, twarz� w twarz z przestraszonym 
Bourjiciem, pr�buj�c zapanowa� nad jeszcze bardziej 
przestraszonym koniem. Bourjic powiedzia� "hej", ko� zar�a�, 
"ichacha...", a Lanak wym�wi� imi� ch�opczyka i jeszcze 
jedno s�owo. Ch�opczyk znikn�� z siod�a Bourjica i ponownie 
znalaz� si� w ramionach ojca, wychodz�c bez szwanku z ca�ej 
przygody, kt�rej jego szkolni koledzy zazdro�cili mu przez 
nast�pne p� roku. Lanak opar� r�ce na biodrach i czeka� 
a� ko� Bourjica si� uspokoi.
   M�wi�em ju�, �e wszyscy ludzie Bourjica byli g�upi jak 
os�y? Tak, ot� jeden z nich naci�gn�� kusz� i wypu�ci� 
be�t, wycelowawszy wcze�niej prosto w lewe oko Lanaka, akurat 
gdy ten nachyla� si� nad ch�opcem, �eby sprawdzi� czy nic mu 
si� nie sta�o. Czarodziej, nawet nie podnosz�c g�owy, 
schwyci� strza�� w powietrzu, poca�owa� - niewiarygodne, 
prawda? - i cisn�� ni� w cz�owieka Bourjica, kt�remu 
owin�a si� wok� szyi, niczym stryczek, i zacisn�a bardzo 
mocno. Nie na tyle, aby go udusi�, ale wystarczaj�co mocno, 
aby si� zwali� z konia i le��c na ziemi rz�zi�.
   - W�a�nie tego cz�owieka chcia�em widzie� - stwierdzi� 
Bourjic, pokazuj�c bia�e z�by w szerokim u�miechu. Mimo 
wszystko otrzyma� staranne wychowanie i potrafi� si� 
w�a�ciwie zachowa�, gdy mu to odpowiada�o. Potem doda�: - 
Mam dla ciebie wspania�e wiadomo�ci, m�ody Lanaku. Masz 
jecha� do zamku i pracowa� dla mnie.
   - Nie jestem m�ody - odpowiedzia� Lanak - a tw�j zamek to 
wal�ca si� �wi�ska zagroda. Poza tym pracuj� dla ludzi z 
Karakosk, dla nikogo wi�cej. Wi�c zostaw nas teraz.
   Bourjic si�gn�� po r�koje�� miecza, ale si� opanowa�.
   - Porozmawiajmy - powiedzia� z wymuszonym u�miechem. - 
Wydaje mi si�, �e gdybym m�g� wybiera� pomi�dzy byciem 
osobistym czarnoksi�nikiem jakiego� pana wielkiego rodu, a 
ogl�daniem mego miasta, p�l i przyjaci� zw�glonych na 
popi�... no c�, musz� przyzna�, �e by�bym nieco bardziej 
sk�onny do kierowania si� zdrowym rozs�dkiem. Ale to tylko 
moje zdanie.
   Lanak skin�� w kierunku m�czyzny wij�cego si� na ziemi.
   Bourjic roze�mia� si� g�o�no.
   - Ach, widzisz, to sprawia, �e jeszcze bardziej mi na 
tobie zale�y. A ja po prostu musz� mie� to, czego chc�, 
dlatego jestem tym, kim jestem. Wi�c przenie� si� na moje 
siod�o, o tu, za mn�, albo wyczaruj sobie konia, jak wolisz, 
i jed�my ju�.
   Lanak potrz�sn�� przecz�co g�ow� i odszed�. Dobieg� go 
jednak d�wi�k, kt�ry sprawi�, �e zawr�ci�. To czterdziestu 
m�czyzn uderza�o krzesiwami. Zap�on�y sztywne od �oju 
pochodnie, kt�re mieli przymocowane do siode�. Ludzie z 
miasteczka zacz�li lamentowa�. Kilku odwa�nie schyli�o si� 
po kamienie, �eby rzuci� nimi w napastnik�w. Czarodziej 
utwi� swoje �agodne, bladoniebieskie oczy w Bourjicu i 
powiedzia� tylko:
   - M�wi�em, �...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin