Ks. Jan Twardowski - Plastykowe serce.rtf

(106 KB) Pobierz

Ks. Jan Twardowski

 

 

Plastykowe serce

 

Opowiadania dla dzieci


O znaku krzyża

 

Chciałbym opowiedzieć, kto i co mi się przypomina, kiedy rysuję na sobie znak krzyża, mówiąc: W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego.

Najpierw przypominają mi się wasze mamusie i moja też. Przecież ona pierwsza uczyła mnie tego znaku. Gimnastykowała moją rękę, którą teraz podnoszę Najświętszy Sakrament. Komenderowała: „Na lewo, na prawo. Dotykaj czoła, a nie nosa. Serca, a nie blaszanego guzika. Ramion, a nie szelek”. Mówiła jeszcze, że dziewczynka, przechodząc przed krzyżem przydrożnym w czasie wakacji, powinna się przeżegnać, a chłopiec zdjąć czapkę.

Tak mi się jednak zdarzyło, że przechodziłem kiedyś w lipcu koło wiejskiego, wysokiego krzyża. Wiatr zerwał mi czapkę pełną upału wprost do stawu, na którym białe i żółte grążele chowały kwiaty pod wodę. Zanim wy łowiłem czapkę kijem do poprawiania rolety, a trwało to wyławianie bardzo długo, bo stale przeszkadzała sinozielona trzcina, babka wodna i czołgający się tatarak o trój—bocznej, czerwonawej u podstawy łodydze — przechodząc przed wiejskim krzyżem rysowałem na sobie znak krzyża świętego, tak jak dziewczynka.

Jak często teraz, kiedy przyjdzie się żegnać, choćby już opadły ostatnie liście, a powietrze pachniało bliskim śniegiem — staje mi w oczach ten stary, wiejski krzyż z czasów szkolnych.

Czerwony motyl dotykał ran Pana Jezusa, opodal trzy grzyby pachniały już Wigilią.

To, co było dawno, najlepiej się pamięta.

Poza tym, w tym dniu, kiedy zostałem księdzem i nie jadłem obiadu ze wzruszenia, choć podano mi zsiadłe mleko z kartoflami, nie mogłem się nawet porządnie przeżegnać, bo trzymałem stale w rękach pół tysiąca obrazków do rozdawania.

Wtedy sama mamusia mnie przeżegnała: W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego.

Czasem kreślisz znak krzyża byle jak, łapu–capu, jakbyś wojsko owadzie odganiał, a ja nie potrafię tak szybko, bo przecież tyle mi się przypomina.


O kościołach

 

Gdziekolwiek pojedziecie — nad morze, w góry, w zielone lasy, na zwykłą wieś — wszędzie, bliżej czy dalej, znajduje się kościół.

W kościele ta sama Msza święta, Pan Jezus, Matka Najświętsza na obrazku z twarzą srebrną czy ciemną.

Czy są nad morzem kościoły?

Pamiętam jeden. W czasie Mszy świętej pachniało zawsze wodą, solą i rybami. Od czasu do czasu wchodzili rybacy trzymając czarne kapelusze. Kiedyś pewna dziewczynka wpadła wprost z plaży do kościoła na bosaka, z czerwoną parasolką. Otworzyła parasolkę — stała w kościele jak w słońcu.

Pewien chłopiec wyjmował chusteczkę i wysypały mu się bursztyny, które zbierał nad morzem na plaży. Ukląkł i zbierał bursztyny, jakby mu się różaniec rozsypał.

Czy są kościoły w górach?

Widziałem górski kościół. Stał na górze jak orzeł.

Do kościoła wchodzili górale i stukali laskami o podłogę. Na kapeluszach mieli poprzypinane muszelki, jak stare, dziurawe weneckie pieniądze. Jeden góral miał szarotki, czyli kocie łapki. Za oknami dzwoniły owce, opodal rosły limby, które mają po pięć igieł w pęczkach. Jodły o trochę białej korze, z szyszkami sterczącymi do góry.

Czy są kościoły w lasach?

Widziałem leśny kościół. Pachniał żywicą i terpentyną, jak chłopczyk, którego mamusia wysmaruje, żeby nie kaszlał. Ile zapachów. Są wysokie zapachy sosen i niziutkie zapachy traw, okrągłe zapachy laskowych orzechów i podłużny zapach zielonej świerkowej igły.

W kościele klęczała kobieta przy koszu z maślakami, które w czasie deszczu są lepkie, i z czerwonymi koźlarzami spod brzóz i osik.

Pewien chłopiec wszedł do leśnego kościoła, dwa palce, którymi obrywał poziomki, zanurzył w wodzie święconej, zaczerwienił trochę wody w kropielnicy.

Podczas upałów las cichnie, roją się natomiast motyle. Czasem do kościoła leśnego wpada motyl zwany rusałką pawikiem, z barwnymi oczami na skrzydłach. Ile leśnych chrząszczy odbywa swój lot w lipcu…

W dni pochmurne spływał po szybach warkocz deszczu, na dach spadały igły jodeł, które mają pod spodem dwa białe paski.

Czy są kościoły na wsi?

Ile jest wiejskich kościołów? Pamiętam jeden. Po dachu chodził czasem bocian na długich czerwonych nogach. Na ołtarzu stały tylko polne kwiaty, takie co kwitną w czasie wakacji: różowe ślazy, z których robią ślazowe cukierki, słoneczniki, lewkonie, rezedy, chabry i maki.

Kiedyś patrzę: polna myszka siedzi sobie — konfesjonał ząbkiem skrobie. Pewnego dnia wpadł zając wprost z łąki. Stanął tak jak baranek wielkanocny, tylko chorągiewki nie miał i nie umiał ustać długo na jednym miejscu.

W każdym wiejskim kościele jest Pan Jezus, tak jak w Warszawie, blisko wiejskich chat i blisko dzieci, które oblizują się przed pierwszymi sianokosami, kiedy to pojawiają się pierwsze porzeczki, maliny, wiśnie i czarne jagody.

Już niedługo wszyscy się rozjadą, ale gdziekolwiek pojedziecie — nad morze, w góry, do lasu zielonego, na zwykłą wieś — wszędzie zapytajcie: — Gdzie tu jest kościół?

Wszystkie dzieci żegnam uroczyście, z radością i ze łzą w oku. Z radością, bo zaczynają się wakacje, a ze łzą dlatego, że tak długo się nie zobaczymy. Dotykam koniuszkiem palca oka — to nie łza, to kropla wody święconej. Niedawno poświęcałem w zakrystii obrazek.


O oczach Matki Bożej

 

Na obrazie częstochowskim ma oczy brązowe. Na ostrobramskim — srebrne.

W wiejskim kościele, w którym modliłem się kilkanaście lat temu, miała oczy niebieskie.

Pamiętam, ile razy odprawiałem Mszę świętą, podnosząc wysoko na rękach ukrytego Pana Jezusa, patrzyłem wprost w Jej oczy — były niebieskie.

Kiedy po kopaniu kartofli spadał pierwszy śnieg, palono po raz pierwszy w piecu, zakładano zimowe palta, przylatywały gile, zamarzała rzeka — powtarzałem sobie na pamięć w coraz dłuższe wieczory, że Jej oczy były naprawdę niebieskie.

Któregoś dnia stary wiejski kościelny otworzył drewniany kuferek, w którym przechowywał swój mleczny ząb i fotografię z pierwszej Komunii świętej. Zobaczyłem na wewnętrznej pokrywie przyklejony obrazek Matki Bożej. Miała w kuferku szare oczy. Takie duże, jakbym na nie patrzył przez lornetkę, a takie zmęczone jak oczy matki, kiedy długo w domu szyje.

Nie wiemy, jakie miała oczy, niebieskie czy czarne. Na pewno uważne, zgadujące.

W Kanie było wesele. Wielka radość. Matka Najświętsza miała oczy zgadujące. Dostrzegła, że zabrakło wina. Już ostatni dzbanek pusty. Wszyscy się bawią. Zabrakło wina — co będzie?

Poprosiła Jezusa o cud. Pan Jezus uczynił pierwszy cud dla zakochanych.

Czasem prosimy o coś bardzo małego, a dzieją się wielkie rzeczy.

Miała oczy zgadujące, od razu dostrzegła, że ludziom czegoś brakowało do szczęścia.

Jakie masz oczy, dziewczynko?

Kiedy byłaś na choinkowej zabawie, miałaś oczy szczęśliwe.

Gdy zimą biegasz w parku po śniegu — masz oczy uśmiechnięte. Mróz aż parzy, koło nosa biegają iskry śniegu. Kiedy wyciągasz język, spada śnieżynka — może Pan Jezus od razu przemieni ją w kroplę wina. Buzia pełna cudownego smaku, biała rękawiczka spada z sanek i leci jak żywe pióro gołębie. Czy potrafisz wtedy dostrzec, że na śniegu wróbel umiera z głodu? Tak się ogrzewał w kominie, że umalował się na czarno, wyszedł teraz na śnieg i ma taką minę, jakby się chciał grzecznie ukłonić przed śmiercią.

Wszystko widzisz, a może tego wróbla nie dostrzegasz? Trzeba mu rzucić coś do jedzenia.

Pewna dziewczynka miała tak bystre oczy, że wszystko zauważyła. Opowiadała, że jedna koleżanka jest zezowata, druga pucołowata. Tymczasem w szkole nie umiała zauważyć, że pani nauczycielka była bardzo zmęczona.

Pewien chłopiec założył okulary, ale nie zobaczył, że tatuś przy biurku pracuje, i wył jak dziki osioł. Inny miał tak bystry wzrok, że dostrzegał z daleka w kawałku granitu błyszczącą mikę. Mieszkając długo na wsi zauważył, że kiedy na wiosnę przylecą skowronki, szpaki, zięby i bociany, a nad stawami przefruną dzikie gęsi — niebawem ukazuje się pierwsza świeża trawa. Zapamiętał, że żaden grzyb nigdy nie jest zielony, że żyrafy to najwyższe zwierzęta. Policzył, że wiolonczela ma cztery struny. Zobaczył, wybiegając po deszczu do ogrodu, że kiedy mokro, wszystko wygląda inaczej. Umiał nawet dostrzec, że ciocia nie ma głowy, kiedy wygląda oknem. Pewnego dnia wszedł do mieszkania. Nie wytarł butów o słomiankę, zostawił na podłodze czarne plamy — zapomniał, że mamusia potem musi się schylać i na klęczkach szorować podłogę.

Trzeba mieć oczy zgadujące, żeby wszystko zauważyły.


O niewiernym Tomku

 

Kim był święty Tomasz? Był jednym z dwunastu Apostołów Pana Jezusa, jednym z Jego najbliższych uczniów. Oglądał Jego cuda, słuchał Jego słów.

W Wielki Czwartek siedział razem z Nim przy jednym stole, był przyjacielem Pana Jezusa. Co się potem stało?

Tomasz nie chciał uwierzyć, że Pan Jezus zmartwychwstał. Nie chciał uwierzyć w to, że Pan Jezus po swojej śmierci przyszedł znowu do uczniów.

Kto wie, może Pan Jezus, pojawiając się uczniom, spojrzał na dawnego swojego przyjaciela Tomasza i pomyślał:

— Tomaszu, Tomku, Tomeczku, taki przyjaciel z ciebie…

Pamiętasz, mówiliśmy razem: Ojcze nasz, któryś jest w niebie.

Uczyłem cię pacierza, a teraz?

Taki przyjaciel z ciebie.

Kulejących stawiałem na nogi, trędowatych wyciągałem z choroby,

a ty na Wielkanoc się krzywisz, nie wierzysz na różne sposoby.

Mówiłem ci o miłości, karmiłem jak wróbla głodnego,

a kiedy wszystko zjadłeś, udajesz niewierzącego.

Za moją świętą naukę — chcesz mnie dotykać paluchem.

Święty Tomasz zawstydził się: jak mógł nie wierzyć. Może zaczerwienił się cały i tak wyglądał, jakby sam miał czerwone rany. A potem powiedział: — Pan mój i Bóg mój — i ukląkł jak przed wielkim ołtarzem, przed którym pali się zawsze czerwona lampka.

Mógłbym jeszcze bardzo dużo mówić, ale już nie mogę, bo nagle w pamięci staje mi cała procesja ludzi: młodych, starych, małych, dużych…

Przypomina mi się chłopiec, który powiedział kiedyś: — Nie będę się uczył religii. — Zdjął medalik, omijał kościół. Potem, po sześciu latach, siedzę w mieszkaniu, słyszę — ktoś puka.

Otwieram drzwi, przychodzi. Usiadł na krzesełku i tak drży, jakby sam dotknął rany Pana Jezusa:

— Proszę księdza, tak mi na świecie źle. Jak to było dobrze, kiedy uczyłem się religii. Niech ksiądz razem ze mną powie Ojcze nasz.

Przypomina się pewien starszy pan. Siedział w dużym, wygodnym fotelu, w którym można schować nawet swoje uszy. Przez czterdzieści lat nie spowiadał się, ale wreszcie poprosił o spowiedź. Wrócił do wiary, przyjął Komunię świętą.

W moim mieszkaniu na ścianie wisi fotografia. Fotografia dziewczynki pod szkłem w cienkiej ramce. Dziewczynka pisała pamiętnik w podwójnym zeszycie w kratkę, oprawionym w szary papier. Pisała, że do Komunii świętej często przystępuje, ale jej rodzice nie wierzą w Pana Jezusa. Nie chodzą do kościoła. Kiedyś pozwoliła im przeczytać pamiętnik. Dotknęli podwójnego zeszytu w kratkę, oprawionego w szary papier, tak jak Tomasz dotknął ran Pana Jezusa. Zaczęli czytać i pomyśleli: „Jakie to dziecko było samotne w naszym domu…” Czytali i uwierzyli.

Kiedyś odwiedzałem chorego znajomego w szpitalu. Niechętny, odwracał się do mnie plecami w kolorowej piżamie.

Powiedział, że nie umie się spowiadać, wszystko pozapominał.

Dotykał tylko krzyża i prosił, żeby mu przynieść baranka wielkanocnego i postawić na stoliku.

 

Tylu zaczęło już wierzyć —

tylu grzeszników zaczęło płakać,

że trzeba na świętej ambonie

czasem z radości poskakać.

 

Co to znaczy nawrócić się?

Nawrócić się — to na wszystko popatrzeć nagle inaczej.


O pannie Jairównie i o tatusiach

 

Córka księcia, pana Jaira — panna Jairówna — umarła. Leżała cicha i blada, jakby spadły na nią wszystkie białe orzełki śniegu. Pan Jezus zbliżył się, ujął jej rękę. Zaróżowiła się, wstała. Otworzyła oczy, serce zaczęło jej bić.

Dzień dobry, dziewczynko, zawsze jest dobry dzień, kiedy otwierasz szczęśliwe oczy.

Była już na tamtym świecie. Może biegła aleją i widziała puste ławki. Nagle rozkaz: — W tył zwrot, z powrotem.

Wróciła. Patrzy: ten sam dom, ten sam tatuś, klęczy ze wzruszeniem w oczach. Białe pończochy na krześle. Ten sam obraz na ścianie. Za oknem ta sama pszczoła kąpie się w kolorach.

Przedtem blada jak maszkara, teraz różowa jak jabłoń. Pociąga nosem, znowu wie, jak pachnie pieprz, goździki i migdały Przypomina sobie wszystko to, co było słodkie, kwaśne, gorzkie i słone. Tak bardzo ją pokochał Pan Jezus. Przyszedł do jej domu, wziął ją za rękę.

Stała się sławna na całym świecie. Czytamy o niej po polsku, po francusku, angielsku, niemiecku, po murzyńsku, chińsku. Głosi o niej kazanie ksiądz Polak, ksiądz Francuz, ksiądz Murzyn, ksiądz Chińczyk, ksiądz Eskimos, który pachnie na ambonie tranem.

Mała dziewczynka stała się znana na całym świecie.

Kiedy byłem chłopcem, rysowałem ją, do oczu wlewałem jej krople niebieskiego atramentu. Nawet łzy szczęścia wymierzałem cyrklem, żeby były równe, okrągłe.

Jednak najbardziej wzrusza mnie jej tatuś. Nie zrażał się zmęczeniem, bezsennością. Pobiegł, aby swej córce pomóc. Chciał całego Pana Jezusa sprowadzić, nie tylko jedną nitkę z jego płaszcza.

Kiedyś pewna dziewczynka skarżyła się: — Bardzo mamusię kocham, ale tatuś jest za surowy. Krzyczy, gniewa się o byle co, jakby nie był tatusiem.

Jechałem zimą autobusem, było naprawdę zimno. Ludzie mieli czerwone nosy, jakby wąchali pąsowy kwiat mrozu. Konduktorka zmarznięta dmuchała w bloczek z biletami. Mróz jej chodził po podeszwach. Wyglądała jak rycerz z błękitną ostrogą. Pan kierowca zmarznięty, tak jakby mu kawał mrozu spadł na uszy.

— Zimno? — zapytałem.

— Nie — odpowiedział — nie czuję zimna, bo mi się udało kupić zieloną trąbkę dla mojego chorego synka. W gorączce czuje głód, ale nie ma apetytu. Dzisiaj są jego imieniny. Jak wrócę z pracy, to mu ją dam. Jeszcze przyniosę mu fotografię afrykańskiego nosorożca z dwoma rogami na nosie, którymi wykopuje sobie korzenie na pokarm.

Wreszcie autobus stanął… Wydawało mi się, że wróciłem zupełnie sam do swojego dawnego rodzinnego domu. Z półki, na której stała moja ulubiona książka Tajemniczy ogród, tej samej autorki, która napisała Małego lorda — zdjąłem niebieską tekturową teczkę. Rozwiązałem czarne tasiemki. Wydostałem fotografię swojego zmarłego ojca. Lekko przetarłem ją zamszową szmatką, tak jak się przeciera okulary i pocałowałem rękę na fotografii.

Kiedyś wygłosiłem kazanie o swoim ojcu.

Szedłem potem ulicą, nagle jakiś pan złapał mnie za głowę, tak jakby chciał mnie pocałować przez mój czarny kapelusz.

— Co to takiego?

— Proszę księdza — zawołał — kiedy ksiądz mówił kazanie, przypomniał mi się mój własny ojciec. Pracuję w sklepie przy ulicy Ząbkowskiej, sprzedaję zeszyty i bruliony. Proszę do mnie przyjść. Najlepszy brulion dla księdza wybiorę.


O dokładnej robocie

 

Mogli robotnicy cały dzień pracować, zrywać winogrona, ale niesumiennie, niedokładnie. Może obrywali razem z gałązkami. Może upuszczali na ziemię, a potem podnosili z mrówkami i wkładali do koszyka. Mieszali kolory fioletowe, żółte i zielone, zrywali i myśleli o tym, że dostaną pieniądze. Mogli bardzo długo pracować i źle. Tymczasem inni mogli krótko pracować, ale dokładnie. Mogli układać winogrona myśląc, żeby ci, co je będą jedli, nabrali sił, zdrowia, rumieńców.

Tak jak mamusia, która w Wielką Sobotę starannie układa święcone w koszyku i mówi:

 

Jedzcie sobie mili goście,

coście bardzo schudli w poście.

 

Pewien chłopiec stale czytał książki, całymi dniami. Nawet jak mamusia zgasiła światło — pod kołdrą zapalał latarkę elektryczną i czytał. Ale niczego nie pamiętał, bo tak dużo czytał, że mu się wszystko w głowie pomieszało: nie wiedział, jak się kto nazywa, czy bohater się ożenił, czy do Wisły wskoczył, czy to Murzyn, czy kominiarz miał białe zęby, czy śnieg spadł, czy milion białych gołębi się zbiegło. Nic nie wiedział, wszystko poplątało się w jego głowie. Czytał o brązie i zapomniał, że brąz to cyna i mosiądz, czytał o pracy w sadzie i wyleciało mu z pamięci, w którym miesiącu gospodarz bieli drzewa wapnem i gliną, żeby nie było szkodników, zapomniał o tym, że wielkie kwiaty więdną szybciej niż małe, że najbardziej do kota podobna jest kotka, a każda pchła cieszy się, kiedy schodzi na psy.

Pewna dziewczynka czytała tylko jedną książkę, ale sumiennie, dokładnie, zdanie po zdaniu. Wszystko pamiętała, jak się kto nazywa. Nawet pamiętała, w jaki sposób ogrodnik sadził w zielonej skrzynce pachnący groszek.

Pewien ksiądz mówił bardzo długie kazania, a potem sapał jak krokodyl. Ludzie niczego nie pamiętali, bo za długo.

Nawet anioł nad kropielnicą ziewał — żałując, że nie ma uszu tak szczelnie pozamykanych jak foka. Ale kiedyś ten ksiądz wyszedł na ambonę i mówił tylko pół minuty.

— Moi drodzy — powiedział — Pan Jezus nas kocha, ale my o Nim nie pamiętamy. On o nas pamięta… — ale dalej mówić nie mógł, bo mu łza stanęła w gardle jak chrypka.

Skończył. Zszedł z ambony, potem odprawił Mszę świętą i długo mu jeszcze uszy czerwieniały ze wzruszenia.


O Cezarze i monecie czynszowej

 

— Przeczytaj odtąd dotąd — powiedziała Jankowi mama otwierając Ewangelię, czyli książkę o Panu Jezusie. — Przeczytaj o tym, jak do Pana Jezusa przyszli faryzeusze i pokazali mu monetę czynszową pytając, czy należy płacić podatek cezarowi, czy nie. Pan Jezus sprawdziwszy, że na monecie jest wizerunek cezara, powiedział: „Oddajcie to co cesarskie cesarzowi, a co boskie — Bogu”. Ciekawa jestem, co z tego sam zrozumiesz. Pomęcz się jak nad słupkami z arytmetyki. Jak wrócę, opowiesz.

Janek zaczął czytać, ale nie rozumiał tak, jak mamusia.

— Co to znaczy „faryzeusze”? — zapytywał samego siebie, odnajdując w tekście to nieznajome słowo.

Wyciągnął słownik ortograficzny i szukał pod literą F.

Patrzy: fujara, fuzja, fajtłapa, flądra… Wreszcie odnalazł słowo faryzeusz, ale dowiedział się tylko, jak sieje pisze. Nic więcej.

Czytał dalej: moneta czynszowa. Co to znaczy? Myślał i nie wiedział

Pewien filozof napisał tak: „Kiedy nieraz myślę i nic nie wymyślę, to sobie myślę: po co ja tyle myślałem, żeby nic nie wymyśleć, przecież mogłem nic nie myśleć i byłbym tyle samo wymyślił”.

Wyczytał wreszcie słowo cezar i krzyknął:

— Wiem, Cezar to pies!

Pies, nazwany Cezarem, mieszkał w tym samym domu, u pani dentystki na drugim piętrze. Hasał po pokoju, a kiedy wpadł do gabinetu dentystycznego, szczekał na wszystkie narzędzia. Każda pani dentystka ma ich ogromnie dużo.

Czasem skomlił cichutko, a czasem wył, kiedy pani dentystka szykowała pacjentowi złoty ząb.

Niekiedy wylatywał na podwórze i podpisywał się własnym ogonem na ziemi. Pan dozorca z miotłą, praczka idąca z bielizną, pan urzędnik z teczką, pan profesor zamyślony jak rasowy pudel — widzieli na podwórzu podpis Cezara.

Janek czytając dalej odnalazł słowo oddajcie.

Rozumiem — powiedział do mamusi, która wróciła — Pan Jezus powiedział „oddajcie”. Ale dawać mogą tylko dorośli, bo oni otrzymują pensję na pierwszego. Kup mi nowy długopis, bo ten ostatni kapie.

Nie tylko dorośli, ale i dzieci powinny dawać, chociaż nie mają pieniędzy.

Ile można dać bez pieniędzy!

Pewien wujek przychodził do domu bardzo smutny, tak mu dokuczali w biurze. Siadał przy stole i bawił się widelcem jak piszczelem. Miał taką smutną minę jak ktoś, kto spacerując po cmentarzu znalazł napis na grobie: „Szanuj zdrowie, bo jak nie — to cię spotka to co mnie”.

Nagle z ogrodu przybiegła dziewczynka, wskoczyła wujkowi na kolana i mówiąc „entliczek, pętliczek, czerwony stoliczek” całowała wujka raz w nos, a raz w policzek.

Wujka przedtem nikt nie całował. Złapał ze wzruszenia dziewczynkę, wziął na barana i tupał z radości, aż się Cezar obudził i skacząc zaczął się podpisywać ogonem na dywanie.

Ile można dać nie mając nawet złamanego grosza w kieszeni!

Nie ma na przykład nigdzie pieniędzy, za które można by kupić tak wielką radość, jak spokój sumienia.

Kiedy w parku wiele jeszcze liści kolorowych, można upleść z nich, nic nie płacąc, wachlarz i zasłonić nim na balu swoje rumieńce.

Każdy kasztan pęka ze śmiechu, bo ma tyle kolców na sobie, a żaden go nie kłuje. Gdzie są pieniądze, za które można by kupić tyle radości, jaką daje zabawa w parku w chowanego, w berka, oglądanie pięknego świata, suszenie włosów w słońcu… Wszystko niemożliwe — możliwe.

Mamusia płaci za gaz, za elektryczne światło, płaci komorne. Nie płaci nigdy za księżyc, a księżyc nocą przez roletę wsadza swój wilgotny pysk, żeby nam się ładniej śniło. Kiedy świeci, myszy na strychu tańczą.

Nieprawda, że księżyc jest smutny. Księżyc całą noc się śmieje, że jest tylu zakochanych, że nigdy się nie starzeje…

Tylu złych cesarzy przeminęło, a on na ich grobach stawia srebrną stopę.

Nie ma nigdzie pieniędzy, którymi można by Panu Bogu zapłacić za piękno tego świata, za słońce, księżyc, gwiazdy, kwiaty, za każdy dobry uśmiech, za życzliwość, za każde dobre serce…

Dzieci patrzą na Pana Jezusa wiszącego na krzyżu. Zupełnie Go okradli, nie ma ubrania, w którym się nosi portmonetkę. Zupełnie bez pieniędzy, ale zbawił świat.

Często przychodzi ktoś, patrzy na Pana Jezusa zupełnie obdartego na krzyżu, bez grosza przy duszy, i odchodzi z radością w sercu. Można nie mieć pieniędzy i być kochanym, można być niekochanym, ale samemu kochać. Nie mieć pieniędzy — i stale dawać.

Trzeba szanować pieniądze zapracowane przez tatusia, ale trzeba pamiętać, że do nieba idziemy zawsze bez pieniędzy, bez portmonetki, bez skarbonki zamykanej na kluczyk, bez książeczki PKO, bez rolls–royce’a silver cloud — srebrnej chmury — pędzącego 184 km na godzinę.


O ukrytym Jezusie

 

Za chwilę ksiądz będzie dalej odprawiał Mszę świętą, pochyli się, wypowie słowa z Wielkiego Czwartku i nagle po cichu Pan Jezus, ten sam, który urodził się w Betlejem, który umarł na krzyżu, nie dostrzeżony przyjdzie pod postacią białego płatka chleba. Ksiądz podniesie Go wysoko na rękach i wszyscy uklękną ze zdziwienia. Jak to, Pan Jezus, ten który umarł, zmartwychwstał i wstąpił do nieba — przychodzi tak po cichu?

W nocy padał śnieg, zimno, tylko wiatr jeszcze parzy jak pokrzywa. Taki mróz. A ludzie przyszli poprzez mróz, żeby uklęknąć ze zdziwienia.

Ten, kto naprawdę kocha, przychodzi po cichutku, tak żeby nawet nie było widać.

Przychodzi, żeby służyć.

Pan Jezus przychodzi po cichu, nie dostrzeżony, ukryty pod postacią białego płatka chleba — mądry… wszystko wie…

 

Ani niebo, ani morze

pojąć, co to Bóg, nie może.

 

— śpiewamy w starej pieśni.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin