RAINER KUCHTA.txt

(6 KB) Pobierz
RAINER KUCHTA
Rainer Kuchta: Facet w białym płaszczu to ja
Źródło: Magazyn Sportowy 25.04.2010 | 00:14Tagi: Rainer Kuchta, Gorgń, OŚlizło, Lubański, Górnik
Rainer Kuchta: Mam 67 lat, ale niedawno w Kitzbühel zjechałem z najtrudniejszej trasy, tej, na której rozgrywano
alpejskie mistrzostwa świata.

Traunreut to małe miasto w Górnej Bawarii, ale właściwie nie sposób się tu nudzić. Trzeba by naprawdę
mocno tego chcieć. A Rainer Kuchta nie chce, nie znosi siedzieć przed telewizorem. 
Chyba że jest mecz jego ulubionego Bayernu i akurat nie ogląda go na żywo na Allianz Arenie.
Właśnie kończy się sezon zimowy, więc na razie odłoży w kąt narty. Niedaleko domu ma pokaźną górę.
Patrzy, jaka jest pogoda, i jedzie z żoną Anną na narty. Częściej jednak wybierają się 110 kilometrów 
na południe, do Austrii.

- Tej zimy byliśmy na nartach 25 razy. Cały Tyrol, Austria, włoskie Alpy - cieszy się.

Zaczęło się jeszcze w czasach gry w Górniku.

- Jeździłem do Szczyrku, gdzie mieliśmy wczasy górnicze. A tu, w Niemczech, któregoś dnia kolega mówi,
że załatwi mi supernarty. I przyniósł takie z „wystawek". Tak mówi się o rzeczach, które Niemcy 
wystawiają jako niepotrzebne przed dom - śmieje się Kuchta. 

Sam mówi, że ludzie patrzą na niego jak na szaleńca.

- Bo ja mam 67 lat, ale niedawno w Kitzbühel zjechałem z najtrudniejszej trasy, tej, na której rozgrywano
 mistrzostwa świata. A kiedy Adam Małysz wygrał jakiś turniej, to znalazłem taką górkę i wyskoczyłem 
z niej z krzykiem „Małyyyyyysz". Jak wyrżnąłem w śnieg, to trudno opowiedzieć. Ale świadkiem jest termos,
który miałem w plecaku. Teraz jest jajowaty. I tak skończyła się moja przygoda ze skokami - żartuje.

W najbliższych dniach przesiądzie się na rower. Latem pokonuje 30 kilometrów dziennie.
A jak przyjdą mrozy i skończy się sezon rowerowy, założy łyżwy i pojedzie na zamarznięte jezioro Chiemsee. 

Kuchta grał w dwóch pierwszych meczach z Romą. W trzecim, decydującym w Strasburgu nie wystąpił.
Podobnie w finale z Manchesterem City.

- Przed trzecim meczem na pobyt w swoim ośrodku zaprosił nas Adidas. Gierka treningowa, ścisłe krycie, 
ja dostałem Włodka Lubańskiego. Widzę to jak dziś. Włodek ucieka ze skrzydła, schodzi do środka,
ja za nim i nagle krrrr, strzelił mięsień. Miałem nadzieję, że na finał się wykuruję, ale nie przeszło.
A na filmie z meczu z Romą widać, jak po losowaniu taki facet w jasnym płaszczu wyskakuje w górę.
To właśnie jestem ja - odkrywa.

W Górniku słynął z atomowego uderzenia.

- Ja miałem sakramenckiego kopa, ale nie miałem techniki. Więc Ernest Pohl po treningu zostawał i mówił:
„Rainer, nie kop w cała piłka, tylko w ćwiartka". I wtedy zacząłem strzelać bramy. W Szczecinie,
jak wiatr zawiał, to trafiłem zza połowy boiska - wspomina z dumą.

Jest wychowankiem GKS Gliwice, gdy kończył wiek juniora, w tym klubie zaczynał grać Włodzimierz Lubański.
Później spotkali się w Górniku.

Wcześniej była służba wojskowa w Śląsku Wrocław. - Do Legii szli najlepsi, a do Śląska odpady.
To i ja się załapałem - puszcza oko. A kiedy odbębnił wojsko, chętnych nie brakowało. - Pogoń Szczecin, 
Motor Lublin, Sosnowiec... Jak przyjechali działacze z Sosnowca i otworzyli teczkę, to mnie aż głowa zabolała.
Nigdy wcześniej nie widziałem tylu pieniędzy. Ale w rodzinie ojciec, wujkowie, wszyscy byli za Górnikiem.
No to poszedłem do Zabrza. Ojciec pracował w hucie. Zaraz wzięli go do rady zakładowej i dostaliśmy domek 
jednorodzinny - mówi.

Pod koniec gry w Górniku, już po meczach z Romą, ojciec Kuchty, Wilhelm, zmarł podczas meczu na zawał.

- Ale to nie był ten mecz z Legią, w którym strzeliłem dwa samobóje, jak powszechnie się mówi.
To było 1 lipca 1970 roku, graliśmy z Sosnowcem w finale Pucharu Polski. Wygraliśmy 2:0 u siebie 
i byliśmy blisko w rewanżu. Oni strzelili bramkę, zrobiło się nerwowo, Jarosik ucieka, wszedłem mu wślizgiem, 
dostaję piłką w twarz i tracę przytomność - relacjonuje z takim ożywieniem, jakby ten mecz był wczoraj.

- Za jakiś czas doszedłem do siebie, wchodzimy do szatni i lekarz mówi, że ojciec w szpitalu. Powiedziałem:
„Jedziemy do Gliwic", bo byłem przekonany, że coś w robocie mu się stało. Ojciec powinien być wtedy w pracy,
na drugą zmianę. Doktor na to: „Ojciec jest w Zabrzu". Okazało się, że zamienił się z kimś, by przyjść na mecz. 

Szybko pojechał do szpitala.

- Jestem Kuchta, chcę zobaczyć ojca - poprosił kobietę w izbie przyjęć.
- Pan nie zobaczy ojca - odpowiedziała stanowczo. Rainer mocno się zdenerwował. Wypalił: 
„A wie pani z kim pani rozmawia?". Recepcjonistka była jednak nieugięta. Oznajmiła spokojnie:
„Ojciec leży w kostnicy".
- To było właśnie wtedy, gdy ja w twarz dostałem... A 12 dni później matka mi zmarła - wspomina te smutne dni.

Wkrótce też pożegnał się z Górnikiem.
- To było chyba za trenera Brzeżańczyka. Robiłem urodziny w domu i patrzę - dwie znajome twarze 
pod oknem się kręcą. A to piłkarze Polonii Bytom. „Co wy tu robicie?" - pytam.

„Ty nie wiesz nic? Jesteś teraz naszym zawodnikiem" - odpowiadają.

W poniedziałek poszedłem do klubu na trening. Brzeżańczyk mówi, że to odbyło się poza nim. 
Ściągnęli w moje miejsce Anczoka. Spore rozczarowanie. Jakiś czas później Anczok złamał kość śródstopia
i chcieli mnie z powrotem, ale odmówiłem - opowiada.

Wyjechał do Francji do III ligi (Roubaix), ale to był niewypał. Sam mówi, że nagle jakby zapomniał gry w piłkę.
Wrócił do Polski, do Knurowa. Trochę grał, trochę trenował lokalne drużyny.

W 1988 roku wyjechał do Niemiec, chociaż jak sam zapewnia, nie planował tego.
- Siedzimy tu w tej Bawarii z żoną i wszędzie mamy daleko - uśmiecha się.

Gdy rozmawiamy w kawiarni w Traunreut, co chwila wita się z sąsiadami: „Gruss Gott". Jest dumny z Bawarii, 
w której mieszka, może nawet tak samo jak z Górnego Śląska.

- Mamy taką zasadę, że w domu mówimy po polsku, a wśród ludzi po niemiecku.
Bo czasem zapominam niemieckich słów, więc trzeba stale ćwiczyć język. A po polsku wciąż czytam internet.
Nie bardzo się znam na nowoczesnej technologii, ale wiem, jakie są adresy stron Górnika. 
Dużo jeżdżę do Polski, w ostatnim roku byłem 4 razy. I zawsze pierwsze kroki kieruję na stadion Górnika 
- zapewnia Kuchta. - Zobaczę, co się dzieje, przywitam się z moim klubem, a później jadę dalej.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin