Roberts Nora - Minikolekcja Nory Roberts - Kuzyn z Bretanii.pdf

(429 KB) Pobierz
181925687 UNPDF
NORA ROBERTS
KUZYN Z BRETANII
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Jazda ciągnęła się w nieskończoność. Serenity czuła zmęczenie. Do jej kiepskiej
formy przyczyniły się też wczorajsza kłótnia z Tonym, długi lot z Waszyngtonu do Paryża, a
teraz męczące godziny w dusznym pociągu. Zaciskała zęby, by nie jęczeć.
To właśnie wyprawa za Atlantyk stała się pretekstem do ostatecznego zerwania z
Tonym. Tak naprawdę ich związek psuł się od wielu tygodni. Dochodziło do spięć, a nawet
do gwałtownych sprzeczek, gdy po raz kolejny dawała mu kosza. Tony nie rezygnował, nadal
jej pragnął, a jego cierpliwość zdawała się nie mieć granic. Dopiero gdy powiadomiła go o
wyjeździe, wyrozumiałość Tony'ego ostatecznie się wyczerpała. Wstąpili na wojenną ścieżkę.
- Nie możesz ot tak sobie lecieć do Francji na spotkanie z jakąś rzekomą babką, o
której istnieniu dowiedziałaś się zaledwie dwa tygodnie temu! - Tony wielkimi krokami
maszerował po pokoju, a widomą oznaką jego nadzwyczajnego podniecenia był sposób, w
jaki przeczesywał starannie ostrzyżone, jasne włosy.
- Do Bretanii - powiedziała Serenity tonem wyjaśnienia. - I nie ma znaczenia, kiedy
dowiedziałam się o jej istnieniu.
- Starsza pani pisze do ciebie list, w którym twierdzi, że jest twoją babką, a ty
natychmiast lecisz! - Tony był naprawdę zniecierpliwiony. Swoim zrównoważonym,
chłodnym umysłem nie mógł pojąć jej impulsywnego zachowania.
- Ona jest matką mojej matki - wyjaśniła Serenity.
- Jest jedyną krewną, która mi pozostała, i zamierzam się z nią zobaczyć. Od razu gdy
dostałam ten list, postanowiłam odbyć tę podróż.
- Nie odzywała się przez dwadzieścia cztery lata, a teraz nagle pisze list! - Nadal
wielkimi susami chodził po dużym pokoju, a potem nagle się odwrócił. - Właściwie dlaczego
twoi rodzice nigdy o niej nie wspominali? Dlaczego czekała, aż umrą, by się z tobą skon-
taktować?
Serenity wiedziała, że nie chciał być niegrzeczny ani okrutny. To nie leżało w jego
naturze. Nie zdawał sobie do końca sprawy z rozmiarów ustawicznego bólu, jaki odczuwała
od dwóch miesięcy po niespodziewanej, tragicznej śmierci rodziców. Wymiana zdań
przerodziła się w gwałtowną kłótnię i wkrótce wzburzony Tony wyszedł, pozostawiając ją
samą - wściekłą i rozżaloną.
Teraz jednak Serenity przyznawała w duchu, że sama również miała wątpliwości.
Dlaczego jej babka, hrabina Francoise de Kergallen, milczała przez prawie ćwierć wieku?
Dlaczego jej matka nigdy nie wspomniała o swojej matce z odległej Bretanii? Dlaczego jej
ojciec - taki bezpośredni, gwałtowny, mówiący bez ogródek - nigdy nie napomknął o rodzinie
za Atlantykiem?
A byli sobie tak bliscy... Serenity westchnęła na to wspomnienie. Nawet gdy była
dzieckiem, rodzice wszędzie zabierali ją ze sobą - na wizyty do senatorów, kongresmanów,
ambasadorów.
Jonathan Smith był bardzo popularnym artystą. Namalowany przez niego portret
stanowił cenny nabytek. Przedstawiciele waszyngtońskiej elity przez ponad dwadzieścia lat
na wyścigi składali mu zamówienia. Lubiano go i szanowano jako człowieka i jako artystę.
Gdy Serenity podrosła i w pełni dały znać o sobie jej uzdolnienia artystyczne, ojciec
nie posiadał się z dumy. Razem szkicowali, a potem malowali, razem przeżywali radość
dzielenia się sztuką. To jeszcze bardziej ich do siebie zbliżyło.
Ich mała rodzina wiodła cudowne, pełne miłości i radości życie w eleganckim domu w
Georgetown. Katastrofa samolotu lecącego do Kalifornii położyła temu kres. Serenity zawalił
się cały świat.
Długo nie mogła uwierzyć, że rodzice zginęli. A potem nie mogła się pogodzić z
faktem, że oni nie żyją, podczas gdy ona żyje nadal. Wydawało jej się nieprawdopodobne, że
w wysokich pokojach nie rozlegnie się echem donośny śmiech ojca i perlisty śmiech jej
matki. Dom bez nich był przeraźliwie pusty. W każdym kącie kładły się cieniem
wspomnienia.
Przez pierwsze dwa tygodnie Serenity nie mogła znieść widoku płótna rozpiętego na
sztalugach ani pędzli. Nie mogła nawet wejść na drugie piętro do pracowni, gdzie tyle godzin
spędziła z ojcem.
Ale gdy w końcu zebrała się na odwagę i weszła do zalanego słońcem pomieszczenia,
ze zdumieniem odkryła, że zamiast bólu ogarnął ją dziwny, łagodny spokój. Przez okna w
dachu przenikały promienie i ciepło słoneczne, a ściany przechowały królujące tu zawsze
miłość i radość.
Powoli odzyskiwała siły. Zaczęła znów żyć, zaczęła malować. Tony okazywał jej
ogromną czułość i delikatność, pomagając zapełnić pustkę, która dręczyła ją po stracie
rodziców.
A potem nadszedł ten list.
W rezultacie pozostawiła Georgetown oraz Tony'ego i udała się do Bretanii. Dziwny,
oficjalny list, który wyrwał ją ze znajomych, zatłoczonych waszyngtońskich ulic i przeniósł
do obcej krainy, leżał teraz bezpiecznie na dnie torebki z gładkiej skóry. W liście zawarte
były jedynie suche fakty oraz zaproszenie, które trochę przypominało królewski rozkaz, o
czym pomyślała z odrobiną rozbawienia. Choć Serenity poczuła się nieco urażona, ciekawość
zwyciężyła. Przyjęła zaproszenie.
Potem sprawnie i energicznie przystąpiła do organizowania podróży. Na koniec
zamknęła dom w Georgetown i spaliła mosty za swym związkiem z Tonym.
Pociąg sapał i jęczał, wtaczając się na małą stację w Lannion. Podniecenie powoli
wzięło górę nad sennością po długiej podróży. Serenity chwyciła podręczny bagaż i wyszła na
peron. Rozejrzała się wokół. Na krótką chwilę urzekło ją proste piękno miękkich, przenika-
jących się wzajemnie kolorów.
Na ustach mężczyzny, który ją obserwował, pojawił się nieznaczny uśmiech. Potem
uniósł brwi i wolno mierzył od stóp do głów wysoką, smukłą postać w niebieskim kostiumie.
Spódnica falowała wokół długich, kształtnych nóg dziewczyny, a lekki wiaterek rozwiewał
oblane słońcem włosy. Zauważył, że jej oczy - duże i szeroko otwarte - mają jasnobrązowy
kolor, a okalające je gęste rzęsy są znacznie ciemniejsze. Skóra przypominała alabaster,
wyglądała na niewiarygodnie miękką i gładką. Ta kombinacja nadawała jej eteryczny wygląd.
Niebawem miał się przekonać, że pozory często mylą.
Podszedł do niej wolno, niemal z ociąganiem.
- Panna Serenity Smith? - spytał po angielsku z lekkim obcym akcentem.
Serenity, pochłonięta podziwianiem krajobrazu, nie zauważyła, gdy się zbliżał. Nieco
wystraszona tym niespodziewanym zapytaniem, odgarnęła włosy z czoła i odwróciła głowę.
- Tak - powiedziała, zastanawiając się, dlaczego pod wpływem spojrzenia tych
ciemnych oczu poczuła się nieswojo. - Przyjechał pan z zamku Kergallen?
- Jestem Christophe de Kergallen. Przyjechałem po panią.
- De Kergallen? - powtórzyła Serenity z odrobiną zdziwienia. - Czyżby kolejny
tajemniczy krewny?
- Można powiedzieć, że w pewnym sensie jesteśmy kuzynami.
- Kuzynami? - wyszeptała.
Proste, czarne włosy opadały mu na kołnierzyk, ciemne oczy wydawały się prawie
czarne na tle śniadej skóry. Pociągał ją i odpychał zarazem. Pożałowała, że nie ma w rękach
szkicownika i ołówka.
Jej długie, badawcze spojrzenie nie poruszyło go ani trochę. Nadal przyglądał jej się w
ten sam chłodny, wyniosły sposób.
- Bagaże zostaną dostarczone do zamku - wyjaśnił. Pochylił się i podniósł podręczną
torbę, którą postawiła na peronie. - Hrabina z niecierpliwością oczekuje naszego przyjazdu.
Zaprowadził ją do lśniącego, czarnego sedana, otworzył drzwi pasażera i położył torbę
na tylnym siedzeniu, a wszystko to robił z chłodną nonszalancją. Serenity była jednocześnie
zaintrygowana i rozzłoszczona. Gdy ruszyli w milczeniu, odwróciła do niego głowę i otwar-
cie mu się przyglądała.
- A więc jesteśmy kuzynami? - spytała. Jak powinna się do niego zwracać? Proszę
pana? Po imieniu?
Christophe de Kergallen wybawił ją z kłopotu.
- Mąż hrabiny, ojciec twojej matki, zmarł, gdy twoja matka była dzieckiem - zaczął
wyjaśnienia tak uprzedzająco grzecznym, a jednocześnie znudzonym tonem, że miała ochotę
przerwać mu i powiedzieć, by się nie wysilał. - Kilka lat później hrabina poślubiła mojego
dziadka, hrabiego de Kergallen, którego żona zmarła, pozostawiając go z dzieckiem, moim
ojcem. - Odwrócił głowę i obrzucił Serenity przelotnym spojrzeniem. - Twoja matka i mój
ojciec byli wychowywani na zamku jak rodzeństwo. Mój dziadek umarł, a ojciec ożenił się i
żył dość długo, by doczekać moich narodzin, a potem postrzelił się podczas wypadku na
polowaniu. Moja matka przez trzy lata usychała z tęsknoty za nim, po czym dołączyła do
niego w rodzinnej krypcie.
Wyrecytował tę opowieść tonem całkiem pozbawionym emocji. Serenity nie poczuła
do niego ani odrobiny współczucia, które należało się osieroconemu dziecku.
- To więc oznacza, że jesteś teraz hrabią de Kergallen i moim powinowatym.
Znów to przelotne, lekceważące spojrzenie.
- Tak.
- To dla mnie prawdziwy zaszczyt - oświadczyła, nie kryjąc sarkazmu. Gdy odwrócił
się do niej, przez moment odniosła wrażenie, że dostrzega w jego oczach błysk rozbawienia.
Ale mogła się pomylić... - Znałeś moją matkę? - spytała po długiej chwili ciszy.
- Tak. Miałem osiem lat, gdy opuściła zamek.
- Dlaczego wyjechała? - dociekała Serenity, patrząc mu prosto w twarz. Odwzajemnił
jej spojrzenie z taką siłą, że musiała odwrócić wzrok.
- Hrabina ci wszystko powie. Wszystko, co uzna za stosowne - dodał.
- Co uzna za stosowne? - wybuchła Serenity, rozzłoszczona tą wymijającą
odpowiedzią. - Wyjaśnijmy sobie od razu, kuzynie. Zamierzam dowiedzieć się, dlaczego
moja matka opuściła Bretanię oraz dlaczego do tej pory nie wiedziałam o istnieniu babki!
Niespiesznym, nieco nonszalanckim ruchem Christophe zapalił krótkie cygaro, a
potem wolno wydmuchnął dym.
- Nic dodać, nic ująć.
- Czy to znaczy - zmrużyła oczy - że nic nie chcesz mi powiedzieć?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin