Tomasz Piątek - Ukochani poddani Cesarza 01 - Żmije i krety.pdf

(419 KB) Pobierz
144634168 UNPDF
TOMASZ PIĄTEK
ŻMIJE I KRETY
Ukochani poddani Cesarza tom 1
2003
144634168.001.png
- Dziwka. Torba. Wywłoka. Kurwa.
Stara Prezzemola wypowiadała te słowa równie beznamiętnie, jak „Miedziaka,
szlachetny panie”. Siedziała na resztkach drewnianej skrzynki i żebrała. O tej porze pozostały
ograniczone możliwości żebrania, było już po Popołudniowym Trąbieniu i ostatni
przechodnie skryli się w swych domach. Prezzemola nie mogła jednak wyzbyć się starego
nawyku, jeszcze z czasów przed Edyktem, i siedziała jak zwykle na swoim stanowisku aż do
wieczora. Gdyby wcześniej wpełzła do służącej jej za mieszkanie jamy w ziemi obok rynny,
gryzłaby się przez całą noc. Wieczorną godziną mógł przechodzić bogaty pijany hulaka,
rzucający starym żebraczkom złote monety. Prezzemola nikogo takiego nigdy nie widziała,
ale nadal wierzyła, że tacy jeszcze gdzieś istnieją.
Dawniej przedwieczorne godziny były najbardziej lukratywne. Z warsztatów, oficyn i
manufaktur wygłodniali ludzie śpieszyli do domów. I na targ. Kobiety kupowały na
wieczorny posiłek świeżą wołowinę z Lodowych Jatek, papkę orzechową, pieczone
skrzydliszki, marynowane słotnie, czerwone owoce miododrzewu, grube na palec liście
soczniaka. Dziwki Nihongów wykłócały się ze swoimi chudymi, skośnookimi pobratymcami
o wędzone szczuropsy, wielkie jak talerz małże amae, długoszyje wężółwie, płaty surowej
koniny. Zapachy mięsa, ryb, kwaśnych owoców amarioli, sosu ze sfermentowanego bobu,
wina z winogron, śliwek, jabłek i gruszek mieszały się ze sobą w powietrzu, podobnie jak
świeżość i zgnilizna. Targujące się, machające długimi rękami cienie sprzedawców szalały na
murach kamienic, bo wszędzie na straganach migotały świeczki i lampki. Tak, aby handel
mógł trwać, chociaż dzień się kończył.
W masie oszukujących i oszukiwanych zawsze znalazł się ktoś, kto czuł się na tyle
podbudowany sutymi zakupami, żeby rzucić miedziaka Prezzemoli, wówczas tylko
pięćdziesięcioletniej.
Teraz plac wieczorami był martwy. Czasem przechodził przezeń patrol Straży, też
niezbyt ożywiony. Zwykle składał się z trzech mężczyzn, którzy szli w identycznym,
powolnym tempie, z jednakowymi twarzami bez wyrazu. Na szczęście, ich zbroje hałasowały
tak, że Prezzemola słyszała, jak wychodzą z cekhauzu na obchód dzielnicy. Dlatego starej
żebraczce udawało się zawsze wpełznąć na czas do swojej jamy w ziemi. Poza strażnikami
rzadko kiedy widywało się kogoś po Popołudniowym Trąbieniu.
Tym dziwniejszym zjawiskiem była ruda kurwa. Kurwa o kolorze włosów, który
zdradzał zastosowanie szkarłatnika, barwnika używanego zazwyczaj przez drogie kurtyzany
lub utrzymanki najbogatszych kupców. Prezzemola przed czterdziestoma laty miała szansę
zostać taką utrzymanką. Wybrała drogę cnoty.
Ruda kurwa przemierzała plac od jednego posągu do drugiego, co chwila kryjąc się za
jakimś cokołem. Teraz zatrzymała się nagle pod wielką rzeźbą przedstawiającą byłego króla
Murriny, Haltanga, rozciągniętego na torturze zwanej zerwikołkiem. Tablica umieszczona
pod rzeźbą informowała detalicznie, że podczas tej nieco już zapomnianej egzekucji kołek był
metalowy i rozgrzany do bardzo wysokiej temperatury.
Stojąc pod nieszczęsnym królem, a właściwie pod jego dziwacznie wykręconą
marmurową nogą, dziwka rozejrzała się ostrożnie. Prezzemola nie mogła dostrzec wyraźnie,
co dziewczyna ma na szyi, ale to coś błyszczało. Chyba był to naszyjnik, i to z metalu,
brzydkiego, szarego, podobnego do stali. A to, co tkwiło w rudych włosach, bez żadnego
wątpienia było przesadne i niegustowne nawet dla mało wyrafinowanych oczu Prezzemoli.
Wyglądało jak uchwyt nożyczek. Najwyraźniej kurwa gotowa była nałożyć na siebie
wszystko, byle tylko przypodobać się wieśniakom ze Straży.
Budynek cekhauzu Straży Imperialnej był ogromny i biały. Na jego budowę zużyto
trzysta czterdzieści cztery tony kilmakańskiego marmuru, nie mówiąc o innych materiałach.
Mieszkańcy Murriny, Umiłowanego Cesarskiego Miasta II Kategorii, z początku nazywali tę
pyszną budowlę Fontanną. Szybko jednak zaczęli nazywać ją Grobowcem. A potem w ogóle
przestali ją nazywać.
Fontanna czy Grobowiec, cekhauz miał jednak wiele zalet. Jedną z nich była wielka
liczba małych załomów i wnęk po zewnętrznej stronie murów. Odpowiednio doświadczony
człowiek mógł się w nich doskonale ukryć.
Ruda była odpowiednio doświadczonym człowiekiem. W jednej sekundzie zniknęła
sprzed oczu Prezzemoli i schowała się we wnęce. Chociaż Prezzemola była bardzo ciekawa,
nie miała odwagi zbliżyć się do załomu, żeby zobaczyć, co tam robi kurwa.
A kurwa właśnie klęczała pod płaskorzeźbą, która najwyraźniej przedstawiała
ogromną postać Cesarza, bo zamiast twarzy miała jednolitą, gładką płaszczyznę.
Gdyby w załom muru zajrzał któryś ze strażników cekhauzu, w pierwszej chwili
pomyślałby pewnie, że jakaś zabłąkana pijana dziwka sposobi się do sikania. Zaraz potem
zobaczyłby, że pijana dziwka wsuwa sobie palec między nogi, tam gdzie każda, nawet
najpaskudniejsza baba ma swój drogocenny klejnot. Ruda nie była paskudna, więc na pewno
nasz strażnik poużywałby sobie rozkosznie, zanimby ją zaaresztował.
Nikt jednak nie zaglądał w załomy i ruda mogła spokojnie wsunąć w swoją
drogocenną cipkę przezroczysty pęcherz. Jeszcze raz poprawiła ułożenie palcem, sprawdziła,
czy świństwo przylepiło się dobrze do wewnętrznych ścianek pochwy, poruszyła też udami
dla pewności.
Pęcherz pochodził z ryby sciopalla, popularnej na południowych wybrzeżach
Imperium. Dość szybko rozpuszczał się w organizmie człowieka, już po trzech godzinach nie
było po nim śladu. Ale przez pierwsze trzy godziny dobrze spełniał swoje zadanie.
Ruda poprawiła spódnicę i wyszła z załomu. Okrążyła wielką statuę przedstawiającą
wynędzniałego niewolnika z kłódką na ustach, podeszła pod rzeźbione wrota cekhauzu. Tą
bramą zwykle wchodzili więźniowie, dlatego kiedyś nazwano ją Coverchio - wieko trumny w
jednym z miejscowych dialektów.
Wartownik był młody, wysoki i, sądząc po zapachu, spocony. Twarz miał taką, jakby
w oblicze różowej świnki ktoś wstawił wyłupiaste żabie oczy. Od razu było widać, skąd
pochodzi. Północnik. Tak mówiono na przybyszów z dalekich, osobliwych, północnych
regionów Cesarstwa.
Drgnął, gdy ruda nagle stanęła przy nim.
- Czego? - zapytał, udając, że patrzy gdzieś przed siebie. Starał się zachować
obojętność i nie widzieć zielonych oczu, rudej czupryny i wydatnych ust.
- Gdy głód przyciska i w trzewia wnika, czas się przytulić do żołnierzyka - zrymowała
przemyślnie ruda.
Ruda znała północników. Widziała, jak w bladoniebieskich oczach dryblasa rodzą się
dwie myśli. Pierwsza myśl dotyczyła nikczemnych dziewek z Południa, które należało wiązać
u słupa i chłostać witkami po gołym tyłku. Druga myśl mówiła żołdakowi, że takiej kobiety
nie zobaczyłby nigdy w swej rodzinnej okolicy, choćby nawet przebiegł wszystkie wioski od
Ihmistenkaupunki aż po Kamjenz. Obie te myśli - ta o chłostaniu i ta o pięknie - zaczęły
rosnąć i nabrzmiewać, aby wreszcie połączyć się w jedno wspaniałe uczucie, które na
Północy nazywają miłością, a na Południu - zboczeniem, okrucieństwem i bestialstwem.
- Nie ma drew na opał, zimna jesień zbrzydła, weź żołnierzyku dziewczynkę pod
skrzydła - kontynuowała ruda.
- Czekaj - wydusił wreszcie z siebie szeregowiec Straży, szumnie nazwany
żołnierzykiem. - Moja warta wnet się skończy, wezmę cię na stróżówkę. Bądź mi przy
Bramie Kuchennej za dwa pacierze.
Stara Prezzemola zobaczyła tylko, jak coś czerwonowłosego przebiega tuż obok niej
w stronę Bramy Kuchennej. Zdążyła jednak przerwać na chwilę potok wyzwisk pod adresem
rudej kurwy, aby krzyknąć do niej: „Wspomóżcie, łaskawa pani”. Ruda jednak nie zwróciła
na nią uwagi.
Bo ruda nie wiedziała dokładnie, co znaczy pacierz. Na wszelki wypadek śpieszyła
się, jak mogła.
Brama Kuchenna mieściła się na końcu małej uliczki między dwoma wysuniętymi
bastionami cekhauzu. Uliczka została kiedyś wybrukowana czaszkami poprzednich
mieszkańców dzielnicy, ale te szybko się pokruszyły pod butami i kołami. Teraz wyłożono ją
żółtawymi kamiennymi płytami dla wygody kwatermistrzowskich wozów, dostarczających
strażnikom rybi tłuszcz, kiszone wodorosty, korzenie mokrzycy i inne rzeczy, którymi Cesarz
żywił swoje najwierniejsze sługi.
Na jednej z kamiennych płyt ruda poślizgnęła się i zachwiała, o mało się nie
przewracając. Płyta była mokra i śliska. Deszcz nie padał przez cały dzień, musiał więc to być
koński mocz. Widocznie niedawno szedł tędy wóz z żarciem. Była to dobra wiadomość.
Istotnie, kiedy Brama Kuchenna uchyliła się i chłopak z Północy wpuścił dziewczynę,
ze środka dały się słyszeć odgłosy odległej kłótni. Nikt nie zwrócił uwagi na smukłą, rudą
figurkę, przemykającą pomiędzy czerwonymi ceglanymi kolumnami wewnętrznego
dziedzińca cekhauzu. Strażnicy w skórzanych kaftanach stali na drugim końcu placu i głośno
przeklinali, patrząc w kierunku małego okienka, z którego wydobywał się smród smażonego
rybiego smalcu.
- Gdzie to zrobimy? - zapytała ruda, kiedy razem z wartownikiem weszli do jednego z
bocznych korytarzyków.
Chłopak syknął. Nie dlatego, że niby za głośno pytam, oceniła dziewczyna. Nie
podoba mu się, że w ogóle zadaję pytania. Niedawno tu przyjechał.
- Idziemy do zbrojowni? - spróbowała znowu.
- Widzę, dziwko, że nie raz tu zadkiem podłogę szorowałaś - powiedział cicho
północnik.
Ruda rzeczywiście już raz tu kiedyś była, ale prowadzono ją wtedy na powrozie.
- Przywiążcie mnie do łoża albo i stołu, panie - odparła pokornym szeptem. - W
jakiejś pustej celi. Przywiążecie, jak to się przynależy. Jak zechcecie, to i rzemieniem
potraktujecie. Takiemu jak wy wojakowi tobym i z ręki jadła.
- Wiedziałem, że to lubisz, torbo. - Było słychać, jak miecz strażnika w metalowej
pochwie obija mu się o sprzączki na łydce. Dygotał. - Wiedziałem, że to lubisz. Idziemy.
Zawrócili. On ściskał ją tak mocno za rękę, że musiała przygryzać wargi. Zbiegli
schodami w dół, do wielkiej, ciemnej i ciepłej sali, w której siedziała ogromna plamiasta
ropucha wielkości człowieka.
Ropucha okazała się półnagim grubasem o twarzy pokrytej brązowymi wątrobianymi
plamami.
- Jukka??? - zdumiał się ropuszy grubas. - Kogoś ty tu przyprowadził?! Oj, żeby tu
Zgłoś jeśli naruszono regulamin