Castillo Solórzano Alonso - Przygody bakałarza Trapazy.pdf

(766 KB) Pobierz
Castillo Solórzano Alonso
Przygody bakałarza Trapazy...
DEDYKACJA
Wielce znamienitemu panu D. Juanowi Sanz de Latras hrabiemu Atares etc.
Wasza Wielmożność pozyskał sobie głębokie poważanie i miłość u wszystkich za
szlachetność swego rodu, za swą rozwagę, łaskawość i uprzejmość, a teraz ja, powiększając
ich liczbę, staję się jednym z tych, co okazują należny mu respekt i oddanie, a probierzem i
jednego, i drugiego, jaki czynię, niech będzie ten mały tomik; choć w swej istocie mało godny
jego osoby, to wszdkoż pragnę, by mnie popierał i podtrzymywał w tym, że trafny był wybór
jego autora. Boć już pisarze starożytni zabiegali o forytowanie swych utworów i szukali
autorytetu dla swych dzieł u osób, które zacność pochodzenia łączyły ze szlachetnością i
jasnością umysłu; a u kogo występują one najpełniej, jeśli nie u Waszej Wielmożności? Wasz
przesławny dom, jak wiadomo, od swego starodawnego początku, ile już czasu zaszczyca to
królestwo sławetnymi mężami i oni to za swe zasługi zjednali sobie przychylność królów,
którzy darzyli ich łaskami i przysparzali korzyści; wśród tylu znamienitych był jeden, co
posiadał takie samo godło i klejnot na chlubnej tarczy swego rodu.
Wasz szczery talent sam przez się daje dość satysfakcji, bo zawsze kierowany
rozwagą, jest miarą dla Waszych czynów, a przez to wszegdy znajduje uznanie i zdobywa
aplauzy tych wszystkich, którzy go doświadczają i poznają; winienem przeto być wielce
uradowany, składając do stóp Waszej Wielmożności tę pracę. Sam jej tytuł, choć
krotochwilny, nie może świadczyć, że dzieło jest niegodne, bo dzieła tego rodzaju
ofiarowywano wielkim książętom i panom i nie lekceważono ich przez to, raczej
przyjmowano je i honorowano, bo choć okazują niewybredny dowcip, to ich tło ma zwrócić
uwagę i dać pouczenie, jak to czynili starożytni pisząc bajki, że należy odmienić występki.
Niech Wasza Wielmożność raczy przyjąć tą służebność i osłoni ją swą powagą, aby
jej twórca wdzięczny za taką łaskę nabrał odwagi i chwycił za pióro, już dobrze przycięte, by
je użyć w dziełach o większym zasobie wiedzy niż to, które składa do Waszych stóp.
Niechaj Bóg strzeże Waszą Wielmożność, tego mu życzy sługa Waszej Wielmożności
don Alonso de Castillo Solórzano.
PROLOG
Czy ważne jest, zacny czytelniku, bym ja w tym prologu posłużył się epitetami, jakich
używają piszący książki nazywając tych, co je czytają, bogobojnymi i miłymi, i ożywionymi
dobrymi chęciami, choć ich nie znają, jako że wydaje się im, że owe wyrazy uznania zjednają
ich życzliwość? Widzę, z jakim mozołem to robią - bo jeśli mają to, co im się przypisuje,
sami potrafią okazać swą ochotność, a jeśli im brak, nie odżegnają się od swej natury.
Cny czytelniku, zobaczysz to, co zechcesz, czy to w swoim zaciszu, czy to pospólnie,
jeśli zechcesz przeczytać to dzieło; jeśli je zganisz, nie mogą cię oskarżać o to wobec
Inkwizycji ani nie
wyrządzasz krzywdy dziełu, bo nie jest ono ani kroniką, ani dziełem traktującym o
sprawach nauki, jeno dysputacją na temat zmarnowanego życia pewnego łgarza napisaną w
tym celu, by się wystrzegać takowych; wszak podobne zmyślenia pisarskie są ostrzeżeniem
mającym zapobiec szkodom, jakie się snadź przydarzają.
Autor tej książki prosi cię, czytelniku, byś nie zważał na prostactwa w niej zawarte,
lecz na tło społeczne, które winieneś zgłębić; gdy zaś twa pobłażliwość nadrobi te braki,
nabierze on chęci do usłużenia tobie innym dziełem, dającym więcej usatysfakcjonowania.
Vale.
ROZDZIAŁ I
Powiada o pochodzeniu bakałarza Trapazy i kim byli jego ojcowie
Sławne i starożytne miasto Segowia ma w obrębie swej szerokiej jurysdykcji także i
Zamarramalę, odległą od niej o pół mili; miejscowość dobrze znana z wyśmienitych kremów,
jakie w niej wyrabiają, i przez nie zażywa sławy w obu Kastyliach. Ona też stała się kolebką
wielce śmiesznej historii pomieszczonej w tej księdze, o filuternym bohaterze tej kusej
opowieści i o najbardziej zapamiętałym łgarzu, jakiego znali ludzie. By zacząć od jego
pochodzenia, wedle zwyczaju skrupulatnego kronikarza i starownego pisarza (bo nie jest
słuszne, by zataili się ojcowie tak niezwykłego osobnika), powiem, że taki miał początek.
Do sławy o tym, że dobre wyrabia się sukna w Segowii (handel nimi prowadzi wielu
kupców), przyczyniają się robotnicy nieodzowni do tego, przybyli z różnych stron; wśród
takich zjechał z okolicznej wsi pewien gręplarz imieniem Pedro de la Trampa, młodzieniec
ognisty i odważny, który w dni świąteczne potrafił sprawnie zabawiać się szpadą i puginałem,
jak i stroić na dwu gręplarkach w dniach pracy. W krótkim czasie, dając pokaz swej
czerstwości i dobrego humoru a miał go w nadmiarze zdobył zaufanie wielu ludzi jego stanu,
którzy zbierali się w domu bogatego kupca. Był zuchem wśród nich wszystkich; to on
wszczynał swary, to jego słuchano jak wyroczni; przez to więc, jak i dlatego że pieczołowicie
przykładał się do pracy co było najważniejsze kupiec go cenił i darzył
większym zaufaniem niż wszystkich pozostałych; do tego stopnia, że zrobił go swym
włodarzem.
Wśród wieśniaków, jacy przybywali do Segowii z okolicznych wiosek, by sprzedać
to, co sami wyrobili albo wykarmili, jako gościniec dla mieszkańców miasta i dla pożytku
własnego, przez większość dni w roku przychodziła do domu kupca Olalla, wieśniaczka z
Zamarramali, ze świeżym kremem na sprzedaż. Była to młoda dziewczyna krzepkiego ciała,
wysoka, ładnej twarzy, a nade wszystko wesoła i odznaczająca się większą żywością umysłu
niż inni ludzie ze wsi. Gdy wchodziła do domu kupca, mijała to miejsce, gdzie robotnicy
wyprawiali sukna. Najbardziej ze wszystkich estymował czerstwośó, gładkość i wszelkie
zalety dziewczyny nasz Pedro de la Trampa, nie szczędząc pochwał bez liku i pokrzykując
głośno; towarzysze, naśladując go, czynili to samo.
Nie ma kobiety, nie wiem jak skromnej, w której, jeśli urodziła się z foremną twarzą,
nie kryłaby się szczypta próżności; kryła się i w Olalli i rosła, w miarę jak ją chwalili
pracownicy gręplarni, a szczególnie wysławiał sam włodarz onych wszystkich. Nie chciała
grzeszyć niewdzięką, by nie
zasłużyć sobie na miano nieużytej.
Widząc, że Pedro jest tym, dzięki któremu działa owa maszyna gręplarska, który
nakłania ich do wychwalania jej, a i sam to czyni aż do przesady, zaczęła okazywać mu swe
zainteresowanie, co mu objawiła przynosząc, być może ukradkiem przed rodzicami, w dni
kiedy przychodziła do Segowii, a to śmietanę, a to smakowite twarogi, dając je w skrytości
przed towarzyszami, czym w młodzieńcu rozbudziła myśl, by czynić służebność przy niej, a
nawet pierwociny afektu.
Ojciec Olalli był rolnikiem już posuniętym w latach; miał niewielki folwarczek w
Zamarramali i stado krów, a ich mleko dostarczało mu śmietany; miał także drugą córkę,
młodszą od Olalli, która wraz ze służebną zajmowała się udojem mleka, które potem Olalla
sprzedawała w Segowii.
Rolnik ten, z bardzo starej rodziny osiadłej w tej miejscowości, zwał się Pascual
Tramoya (a co wykłada się „podstęp”), nieposzlakowanej opinii, bezpieczny od wszelkich
oszczerstw;
dlatego dziwuję się, bo jeno rzeczy niepewne i niewarowne zwykły nazywać się
szacherki; skąd wzięło się miano tak wielce kłopotne?
Skłonność, jaką Pedro de la Trampa i Olalla Tramoya poczuli do siebie, zwiększała się
z każdym dniem, a że widywali się niekiedy sam na sam, wyrządził Olalli złą przysługę tak
łacno, jako że był samą zuchwałością, iże wróciła z mniejszą cnotą, niż wyniosła ją z domu
swego ojca; takie przygody przytrafiają się co dzień tym, które skromność mają w małej
cenie.
Wszystko, co mówiła Olalla na usprawiedliwienie swej zwłoki, było z nieufnością
przyjmowane przez ojca, który tak powiedział:
- Córko, wybiegiem mi się wydaje to, co mówisz; to czysty wybieg.
Bo taka była stała przyśpiewka u starego w każdej sprawie, która jego zdaniem nie
była bliska prawdy. Pochybienia, jakie czyniła Olalla w gospodarowaniu serami,
zwielokrotniły się jeszcze, gdy objawiła się ciąża czteromiesięczna; dopatrzył się jej ojciec i
postanowił dowiedzieć się, kto sprawcą
takiego niewstydu. Zamknął córkę, nalegając, by wyznała, kto ją okrył hańbą, a
przysporzył sukcesora domowi Tramoyów; ona bojąc się jego srogości wyjawiła sprawcę
owej zbrodni, acz z niemałą wstydliwością; gdyby takąż wstydliwością odpowiadała na
prośbę Pedra, nie doszłoby do związków rodzinnych między Trampami i Tramoyami.
Wyznała mu, jaki był początek tej miłostki, gdzie i w jakich warunkach się zrodziła. Rolnik
był przyjacielem owego kupca, zatem bez zwłoki udał się do miasta i opowiedział mu całą
niedolę córki, prosząc, aby trybem, jaki uzna za najlepszy, rozmówił się tak, by doszło do
małżeństwa; przyjechał z pełnym zaufaniem do niego, wie, że ma go po swej stronie, zatem
sprawa winna zakończyć się szczęśliwie i don Pedro nie odrzuci ożenku z jego córką, tak mu
przecież przypadła do gustu.
Kupiec przywołał młodzieńca, zamknął się z nim sam na sam w swym pomieszczeniu
i spytał, jak to było z ową skłonnością do Olalli i co jest owocem tego; powiedział, że ojciec
Olalli
wniósł na niego skargę, że przybył tu po to, by go zobligować do małżeństwa z jego
córką; gdyby tego nie uczynił, jest zdecydowany oddać go w ręce sprawiedliwości.
Nie zmieszał się Pedro słowami swego pana, raczej z błogą obojętnością zaprzeczył,
by cośkolwiek zawinił wobec Olalli, której, jak twierdził, nie znał bliżej, widywał ją jeno, jak
przychodziła sprzedawać śmietanę; to pewnie któryś z jego towarzyszy musiał jej wyrządzić
krzywdę, a teraz jemu to przypisuje.
Kupiec począł go prosić i tłumaczyć, by nie odrzucał rzeczy tak niebagatelnej dla
niego jak małżeństwo z Olallą, napominał, by nie przeczył temu, co jest powszechnie
wiadome jego towarzyszom, że ją adorował, a ona jego, że go stale czymś obdarzała;
zapewniał go ze swej strony, że niczego mu nie zabraknie, dopóki, będzie żył, a nadto
dopomoże im w ich stadle, ile tylko będzie w stanie, a wszystko to z wielkiej życzliwości,
jaką ma dla niego.
Żadna z tych obietnic nie nakłoniła serca Pedra, by odwołał to, co był powiedział.
Ojciec Olalli, który słuchał tego w sąsiednim pomieszczeniu (w głębi domu), rozumiał, że
Pedro przeczy temu, co było powszechnie wiadomo, zatem wyszedł z ukrycia wchodząc do
izby, gdzie byli obaj prowadzący
dyskurs, i rzekł do kupca:
Panie, to jest szalbierstwo, szalbierstwo, ten oto człowiek jest sprawcą tej szacherki;
dziewczyna wszystko wyznała. Niechaj rozważy wasza miłość, jakiego chwytać się sposobu,
by nie zeszmacił mi honoru.
Kupiec był prawym chrześcijaninem i starym przyjacielem Pascuala Tramoyi,
wiedział, że Olalla nie podałaby Pedra jako sprawcy swej brzemienności, gdyby inny dopuścił
się był tego uczynku; zamknął gręplarza w owym pomieszczeniu, a sam wraz z Pascualem
zdał sprawę urzędnikowi sądowemu. Pedro został wtrącony do więzienia jako zwodziciel, nie
jako złodziej.
U wielu budzi obrzydzenie kobieta upadła i mamy tego wiele przykładów tak w
dziejach boskich, jak i historiach ludzkich. Pedro czuł teraz wstręt do niej w takim samym
stopniu, jak przedtem jej nadskakiwał i wielbił, i wolałby raczej umrzeć, niż zostać jej
mężem. Zasięgano informacji o jego zalotach i po
upływie niewielu dni wyświadczono więcej, niż szukano; znaleźli się świadkowie,
którzy wiele razy widzieli ich razem, jak zmawiali się na osobności, a nawet dojrzeli więcej, o
czym przez skromność w tych sprawach zamilczę. Został więc osądzony Pedro de la Trampa,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin