W drodze 09 09(1).pdf

(629 KB) Pobierz
W drodze 09 09
W drodze
Nr 9 (433) 2009
DOMINIKANIE NA NIEDZIELĘ
06-09-2009: Co widzimy, co słyszymy? Wojciech Czwichocki OP
13-09-2009: Bez zrozumienia Tomasz Golonka OP
20-09-2009: Ohne warum Roman Bielecki OP
27-09-2009: Strona Boga Tomasz Zamorski OP
ROZMOWA W DRODZE
Literatura jest dla mnie formą duchowej higieny nagroda wydawców dla trapisty –
rozmowa z Michałem Zioło OCSO
ILE KOSZTUJE PATRIOTYZM?
Jeśli zajdzie taka potrzeba… polskie żywe torpedy – Mateusz Wyrwich
O zięcia boję się na siódemkę polscy żołnierze na misjach – Piotr Miedzianowski
God bless america patriotyzm po amerykańsku – Marcin Bosacki
Barwy honoru gra o tożsamość sportowców – Radosław Nawrot
BIBLIA NA NOWO ODCZYTANA
Spotkamy się na „amen” o dobrej czytance wg świętego zioma Janka – mówi Beata Lasota
Fragment dobrej czytanki wg Świętego Zioma Janka – z E wangelii wg św. Jana, rozdział
4
Zobaczyć pełniej przekład z inicjatywy paulistów – Wojciech Turek SSP
Ewangelia według Romcia rymowane opowieści biblijne – Stanisław Zasada
Dobra Nowina dla każdego uchem językoznawcy i mnicha – rozmowa z Piotrem Włodygą
OSB
OPOWIADANIE
Piekło i niebo (3) Jan Grzegorczyk
ORIENTACJE
Odpowiedź Nadawcy o „Dziennikach Galfryda” Michała Zioło – Marcin Cielecki
Chopin” Janusza Olejniczaka
Fronda”
SZUKAJĄCYM DROGI
Cwaniactwo w
oszukać księdza – Jacek Salij OP
FELIETONY
Rekreacje Grzegorz Górny
Dawaj, klecho, kasę! Dariusz Kowalczyk SJ
Papież gra w
XXIII NIEDZIELA ZWYKŁA, 6 WRZEŚNIA 2009
sprawach wiary
zielone
Jarosław Makowski
Rozdawał skrzydła młodzieży Jan Góra OP
193264272.001.png 193264272.002.png
Co widzimy, co słyszymy?
Iz 35,4–7a • Ps 146 • Jk 2,1–5 • Mk 7,31–37
W te wakacje płynąłem statkiem. Rejs ze Świnoujścia do Kopenhagi, pierwszy raz tak daleko.
Elegancki prom, noc na morzu, po horyzont rozpostarty atłas wody, żadnej zmarszczki. Długie
refleksy zachodzącego słońca kładły się na bezkresnej płaszczyźnie. Wyglądało to jak gigantyczna
scenografia teatralna.
Następnego dnia zwiedzaliśmy miasto. Zwarta grupa turystów, podobna do tych, które tak
śmieszyły mnie we Wrocławiu. Dziarskim krokiem zaliczaliśmy kolejne, zaznaczone na mapie
czerwonym flamastrem miejsca warte zobaczenia. Melancholijna syrenka na kamiennym cokole,
o który rozbijały się fale, pałac Rosenborg w pachnących różami królewskich ogrodach,
Amalienborg i wykrzykujący komendy gwardziści w wielkich futrzanych czapach, dom Andersena,
którego baśnie naznaczyły moje dzieciństwo skłonnością do nostalgii, tysiące kanałów, jachtów,
starych żaglowców i rowerów.
Zobaczyć, wszystko trzeba zobaczyć, zapamiętać, zrobić zdjęcie. Przez moment uległem wrażeniu,
jakby całe to miasto było przygotowane dla nas do zwiedzania. A przecież ludzie żyli tu swoim
życiem. Oni byli tu u siebie, a my staliśmy się jedynie przypadkowymi widzami ich codzienności.
W naszej grupie był Krystian. Autystyczny chłopak w towarzystwie mamy o zmęczonej twarzy,
stukającej butami na bardzo cieniutkich obcasikach. Krystian robił wrażenie nieobecnego, kiwał się,
mruczał coś sam do siebie, czasem siadał na ziemi albo nagle zaczynał głośno klaskać. Gdzie był?
Co słyszał? Nie mieliśmy dostępu do jego świata. Przecież to nie ma sensu, męczyć tak dzieciaka,
który i tak nic nie rozumie, denerwowała się przewodniczka, paląc cienkie, damskie papierosy. Ależ
on rozumie, on wie, byliśmy już w Wenecji i Rzymie, odpowiadała mama o zmęczonej twarzy
i dało się wyczuć, że nie pierwszy raz musi się tak tłumaczyć. Czy miała jakieś dojście do jego
wnętrza, jakiś szczątkowy kontakt, niewielkie przeczucie? A może wierzyła, że nowe wrażenia coś
otworzą, uchylą drzwi i wąski promień światła wydobędzie cokolwiek z mroku zamkniętego
pokoju?
„Otwórz się” – powiedział Jezus do głuchoniemego. Na boku, osobno, palce włożył w uszy, śliną
dotknął języka. Bliski kontakt, niemal intymne dotknięcie. Ile trzeba, żeby przywrócić nas
rzeczywistości? Zakończyć spektakl w teatrze lęków, zawrócić nas z ucieczki w światy misternych
konstrukcji wyobraźni?
Wojciech Czwichocki OP
XXIV NIEDZIELA ZWYKŁA, 13 WRZEŚNIA 2009
Bez zrozumienia
Iz 50,5–9a • Ps 116A • Jk 2,14–18 • Mk 8,27–35
„Nieważne, co ludzie o mnie myślą”. „Nieważne, co inni o mnie mówią”. Mówimy tak, gdy
chcemy podkreślić naszą niezależność od ludzkich opinii, od tego, jakie inni mają zdanie na nasz
temat. Ważne, by opierać poczucie własnej wartości na tym, co sami o sobie myślimy. Oczywiście,
nasza deklarowana niezależność nie musi być niezależnością faktyczną. Nawet jeśli mówimy, że
nas nie obchodzi opinia otoczenia, to i tak możemy poczucia własnej wartości poszukiwać poza
sobą, u innych, w rolach, które odgrywamy, w wynikach, które osiągamy. Może nawet i tak się
zdarzyć, że im bardziej buńczucznie odcinamy się od zdania innych, tym bardziej nam na nim
zależy. Tacy jesteśmy i potrzeba głębokiej świadomości siebie, by móc precyzyjnie powiedzieć, na
czym nam zależy i o co nam chodzi.
Jezus zadaje uczniom pytanie: „Za kogo uważają Mnie ludzie?”. Czy Jezusem powoduje
ciekawość? Próżność? Jakaś doza narcyzmu? Nie! Tego Mu nie zarzucimy. Nie ma podstaw.
Niepewność siebie? Jakaś wewnętrzna słabość? Jeszcze niepełna moc? Był przecież podobny do
nas we wszystkim. Poszukiwał siebie, jak człowiek ciągle pytał, kim jest. Potrzebował ludzkiego
odzewu, potwierdzenia, wsparcia? Może. A może po prostu sprawdzał, czy jest rozumiany. On
i Jego przesłanie. Czy jest wyrazisty, czy Jego życie przynosi zamierzony owoc? Niestety, nie
wydaje owocu. Niestety, nie jest rozumiany. Jedni uważają Go „za Jana Chrzciciela, inni za Eliasza,
jeszcze inni za jednego z proroków”. To musiała być trudna chwila.
Jezus to samo pytanie kieruje do uczniów: „A wy za kogo Mnie uważacie?”. Tak bardzo
potrzebował zrozumienia? Przynajmniej wśród najbliższych, przyjaciół, towarzyszy życia?
Odpowiedział Mu Piotr: „Ty jesteś Mesjaszem”.
Uff, ulga. Przynajmniej ktoś rozumie. Skoro tak, Jezus może powiedzieć o sobie coś więcej. Czuł
potrzebę opowiedzenia komuś o sobie czegoś więcej. Szukał rozmówców. Jednak rozumienie
uczniów okazuje się dziwne. Piotr, choć powiedział, co powiedział, to jednak całkowicie tego nie
rozumiał. Najpierw bowiem rzekł „Ty jesteś Mesjaszem”, a zaraz potem zaczął upominać Jezusa:
„Nigdy to na Ciebie nie przyjdzie”.
Jednak nie rozumieją. Nawet najbliżsi. Gorzko być nierozumianym przez przyjaciół. A może to
normalne i po prostu należy się pogodzić, że każdy z nas niesie jakąś swoją tajemnicę, swój los,
niemożliwy do zrozumienia dla innych.
Tomasz Golonka OP
XXV NIEDZIELA ZWYKŁA, 20 WRZEŚNIA 2009
Ohne warum
Mdr 2,12.17–20 • Ps 54 • Jk 3,16–4,3 • Mk 9,30–37
Być pierwszym czy drugim, skończyć w koszulce lidera czy tylko stanąć na podium?
Zanim osądzimy uczniów, którzy nic sobie nie robią z zapowiedzi męki i zmartwychwstania, zajęci
poszukiwaniem i oceną własnego miejsca w hierarchii, może lepiej przyznajmy się, że ta historia
opowiada o nas. O tym, czego tak naprawdę nie chcemy przyjąć. Że i nam nieraz towarzyszy
pragnienie trzymania w ręku zielonego kamyka szczęścia, który będzie nasz i tylko nasz. Czy
w postawie uczniów nie chodzi o to „coś”, co można by nazwać spełnieniem, pomyślnością czy
sukcesem? Coś na kształt małej gratyfikacji wynikającej z faktu oddania wszystkiego, poświęcenia
życia, ogołocenia, podążania za Mistrzem?
Bolesna jest konfrontacja z dzieckiem. Nawet nie tyle jako symbolem pokory i niewinności, bez
pozycji i wpływu, ile raczej z kimś, kto nic nie może dla uczniów uczynić. Kto zmusza do
zastanowienia się nad motywacją działania bez perspektywy otrzymania nagrody na ziemi.
Oczywiście uprzedzam pośpiesznych krytyków, ta Ewangelia nie potępia dążenia do sukcesu.
Raczej mówi o tym, że ani sukces, ani porażka nie są kategoriami chrześcijańskimi. Jej przekaz jest
naszym testerem zbliżenia lub oddalenia od Miłości ergo wolności od swoich małych celów,
w których (a wiemy to nazbyt dobrze) sukces może być jedną z istotnych gwiazd w panteonie
bożków. Pan Jezus wskazuje na to, że wyłączne szukanie własnej pozycji i uznania promuje w nas
i naszych postawach ciasny pragmatyzm, robienia i zachowywania się zawsze „po coś”, a w efekcie
kreuje świat, w którym nie ma miejsca na bezinteresowność i jak dodaje w swoim liście św. Jakub,
spycha nas na karykaturalne pozycje „zaspokajania swoich żądz”.
Nasz dominikański mistrz Eckhart mówił, że Pan Bóg działa ohne warum („bez dlaczego”).
Rozwińmy tę myśl i dopowiedzmy, że konfrontacja z dzieckiem, przyjęciem kogoś, kto nic nie
może, jest ukrytym rachunkiem naszych postaw, bo kiedy widzieliśmy Cię nagim, chorym,
w więzieniu…
Nie bez powodu mowa tu o zmartwychwstaniu. Krzyż był, jest i będzie głupstwem. I wracać będą
do nas jak mantra słowa: „a myśmy się spodziewali”, a On miał i mógł być królem… Pusty grób,
który zapowiada Jezus, to wyzwanie rzucone każdemu z nas. I mówi dziś tyle, że jeżeli krzyż jest
zwieńczeniem, a nie tylko epizodem w życiu Mistrza, to rozkłada się na wszystkie nasze działania,
mocą „utrwalającą i ocalającą” to wszystko, co zbliża nas do Sensu, niekoniecznie zawsze
atrakcyjnego i godnego tracenia czasu.
Roman Bielecki OP
XXVI NIEDZIELA ZWYKŁA, 27 WRZEŚNIA 2009
Strona Boga
Lb 11,25–29 • Ps 19 • Jk 5,1–6 • Mk 9,38–43.45.47–48
Przynależność do Pana to wyróżnienie. Według uczniów to również duchowy bonus za dobre
uczynki i właściwe wybory. A najważniejszy z nich to stać po stronie Chrystusa. Dlatego oburzają
się, gdy ktoś spoza ich grona głosi oraz czyni znaki i cuda w imię Jezusa. W tle pojawia się
prawdopodobnie żal, że inni mają dostęp do łaski za darmo, a uczniowie musieli wszystko
zostawić, by pójść za Panem.
Nie sposób nie przyznać im racji, a jednak Jezus tego nie czyni, On rozszerza ich myślenie, zmienia
również i nasze postrzeganie świata i chrześcijan w świecie. Warto więc przyjrzeć się pokusie
budowania wspólnoty wierzących przez oddzielanie się od innych, integrację jedynie w obrębie
sobie podobnych. Wtedy też z łatwością przychodzi piętnowanie tych, którzy znaleźli się poza –
można ich nazwać grzesznikami, ateistami, agnostykami, heretykami itd. Odłączyć i wypchnąć
poza nawias łaski. Ten rodzaj negacji to najłatwiejsza droga do budowania swojej tożsamości
i przekonania, że jesteśmy po właściwej stronie. A świat widziany z tej strony dzieli się na
katolików i innych, na dobrych i złych. Dobrzy chodzą do kościoła w niedzielę, źli idą na spacer
albo wyjeżdżają nad wodę. Świat tak zredukowany staje się więzieniem, pułapką, w której
nieustannie trzeba pilnować swojej dobrej strony i odcinać się od tego, co inne.
Problem tkwi jednak w tym, że jedyną stroną Boga jest człowiek i to zarówno ten święty, jak i ten
zagubiony oraz błądzący. Pan Jezus objawia więc początkującym misjonarzom zasadę
nielimitowanego dobra. Bóg działa tam, gdzie chce i tak, jak chce, zdarza się, że przemawia spoza
granic wspólnoty Kościoła. To trudna lekcja, gdyż Kościół wierzy, że posiada pełnię środków
zbawienia, a więc to, co potrzebne do znalezienia Boga, po prostu już ma. Czy Boga można jednak
mieć albo posiadać? Jezus koryguje zapędy uczniów i wzywa do praktykowania tej zasady, która
pozwala widzieć dobro nawet wtedy, gdy jest „nienasze”. Ten rodzaj wrażliwości uwalnia Boga
spod władzy człowieka. Bóg pozostaje sobą i znajduje indywidualny kod dostępu do ludzkiego
wnętrza. Łaska nie traci darmowości. Nie jest wyłącznie dla zaufanych, jest raczej otwartością
Boga. Bóg staje się „łatwy”, jest do wzięcia, do znalezienia. A jednocześnie na różne sposoby szuka
193264272.003.png
człowieka, także na te niekościelne sposoby.
Tomasz Zamorski OP
ROZMOWA W DRODZE
Literatura jest dla mnie formą duchowej higieny
rozmowa z Michałem Zioło OCSO
Ojciec Michał Zioło: od jakiegoś czasu mnich w opactwie trapistów w Aiguebelle, pisarz
w chwilach wolnych, a chyba od zawsze baczny obserwator naszej codzienności kształtowanej
przez to, co w nas piękne i co w nas ułomne. Słowem: przewodnik po pustyni, którą nosimy w sobie.
Ojcowie pustyni powiadali, że pustynia to albo „raj”, albo „piekło”, albo jedno i drugie zarazem.
Miejsce, gdzie można spotkać Boga, ale i gdzie można napotkać diabła; gdzie granica między
dobrem a złem jest wyraźna i czytelna jak nigdzie. W końcu, miejsce, gdzie nie można ukryć się za
pożyczoną tożsamością. Czym ta pustynia, której tak w nas pełno, jest dla Ojca?
Odpowiem natychmiast, bo to się nosi w sercu. Pustynia dla mnicha nie jest stanem permanentnego
pomieszkiwania, lecz przestrzenią i czasem do przejścia. Duchowy cykl mnicha to przejście od
pustyni do ogrodu, a z niego znów wychodzi się na pustynię. W naszej duchowości jest zachowana
pewna istotna równowaga, dlatego że Bóg ma nam do zakomunikowania ważne rzeczy o nas na
pustyni, ale także…
o nas w ogrodzie.
Właśnie. I o tym trzeba pamiętać. Ważne więc, kiedy jesteśmy na pustyni, by mieć świadomość, że
jest ogród, gdy zaś przebywamy w ogrodzie, że jest pustynia. To bardzo pedagogiczne.
Innymi słowy, mając na uwadze „jasną stronę mocy”: przed nami droga od ogrodu do ogrodu i…
pustynia.
Tyle że pustynia nie jest do zamieszkania. Ona jest do przejścia.
Dlaczego?
Ponieważ z ogrodu zostaliśmy wygnani, więc… nie można się tak naprawdę nigdzie zakorzenić.
Dlatego pustynia? Dlatego wędrówka?
Mnich – choć nie tylko on – jest „człowiekiem w ruchu”. Cały czas determinuje go jakaś dynamika,
siła, która w nim jest i którą Pan Bóg przez zmiany czasu, miejsca oraz przestrzeni w wiadomy
sobie sposób kanalizuje… Inaczej by nas rozerwało na kawałki.
No dobrze, ale jak homo viator, który zamieszkuje nie pustelnie na obrzeżach miast czy też
w pewnym oddaleniu od nich, ale w samym ich sercu, jak ktoś taki ma rozeznać w sobie ów „ruch
pustyni”, drogę przez pustynię do oazyogrodu i potem do kolejnej oazy, która prawem wzrostu ma
go otwierać na kolejne, wciąż nowe przestrzenie? Jak właśnie ten „mnich w mieście”, człowiek
współczesny, ma sobie radzić z jaskrawymi światłami miast, słowami, które pobrzmiewają
w kakofonii dźwięków? Jak ma wyłonić prawdziwe słowa i światła, te, które będą mu
drogowskazami?
Podam taki przykład. Przed przylotem do Polski spałem w pokoju hotelowym w Lyonie. Blisko
lotniska. Lotnisko to rzeczywiście symbol, powiedziałbym…
transgresji.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin